Joga – Opowieści Duchowe
Opowieść o trzech drzewach
Na pewnym wzgórzu rosły trzy drzewa. Drzewa rosły bardzo wolno więc im się trochę nudziło wolny czas poświęcały więc na marzenia. Pierwsze drzewo mówi: Kiedy już będę duże i silne chciałbym trafić do stolarza. Zrobiłby on ze mnie kufer, pięknie ozdobił, a ludzie przechowywali by we mnie skarby. Drugie mówi: Ja to bym chciał zostać w przyszłości wielkim i pięknym okrętem. Pływali by po mnie królowie i królowe, a podczas burzy ja zapewniałbym im bezpieczne schronienie. Trzecie drzewo, z pozoru najskromniejsze mówi: Ja to bym chciał sobie spokojnie rosnąć na tym wzgórzu przez całe życie i być coraz bliżej Brahmana Boga.
Drzewa rosły i rosły, aż pewnego dnia przyszedł drwal. Spojrzał na pierwsze drzewo i mówi: jakie to piękne drzewo, oddam je stolarzowi, zrobi z niego coś pięknego. Drzewo trafiło do stolarza, ale on zrobił z niego karmniki, żłoby, chlewy wypełnione zwykłą słomą. Drwal spojrzał na drugie drzewo, powiedział że jest duże i silne, odda je do stoczni. Tam jednak nie zrobili z niego okrętu, tylko zwykłą rybacką łódkę, drzewo było zasmucone ponieważ widziało, że po takiej łódce nigdy nie będą stąpać królowie. Trzecie drzewo także nie było szczęśliwe, ponieważ wiedziało, że jeśli drwal je zetnie to już nigdy nie spełni swojego marzenia aby być najbliżej Brahmana Boga. Drwal ściął je jednak, zrobiono z niego jakieś belki i postawiono w jakimś ciemnym schowku.
Pewnego dnia niewiasta wraz z dzieckiem weszła do stajni, położyła płaczące dziecię w żłobie, które było zrobione z pierwszego drzewa. Było ono szczęśliwe ponieważ wiedziało, że ma w sobie największy skarb na świecie. Kilka lat później do małej rybackiej łódki wsiadło kilku mężczyzn. Jeden z nich był tak zmęczony, że od razu usnął. Nagle na jeziorze rozpętała się wielka burza, drugie drzewo (z którego była zrobiona ta łódka) zasmuciło się, ponieważ wiedziało że nie zdoła bezpiecznie przewieść tych ludzi na drugi brzeg. Mężczyźni obudzili śpiącego towarzysza, a ten rozkładając ręce uciszył jezioro. Drzewo poczuło się szczęśliwe, ponieważ wiedziało że stąpa po nim jedyny i najprawdziwszy magiczny król.
Także trzecie drzewo ujrzało pewnego dnia światło dzienne, poczuło że czyjeś ramiona biorą je na swoje barki i niosą na wysokie wzgórze. Zostało wbite w ziemię, a człowiek który je niósł uczynił z niego Stupę, Słup Boży. Marzenie tego drzewa także zostało spełnione, był najbliżej Brahmana Boga, stojąc pod niebem na wysokim wzgórzu jako Stupa, siedziba bóstwa. Jaki z tego morał? Nawet kiedy nasze plany nie wychodzą, a wszystko idzie nie po naszej myśli musimy ufać Bogu, ponieważ On ma dla nas plany inne, swoje ale zawsze o niebo lepsze niż nasze! I mimo że czasem może się wydawać że o nas nie pamięta, to On zawsze jest blisko i prowadzi nas do spełnienia przeznaczonych nam fantastycznych celów!
Ślepy i kulawy
Mistrz Duchowy bardzo często zwykł przytaczać opowieść o „ślepym i kulawym”. Ta krótka historia pokazuje nam, jak dwoje ludzi, pokrzywdzonych przez los, doskonale radzi sobie z trudnościami dzięki rozsądnej współpracy. Ślepy jest silny i zdrowy, ale nie ma pojęcia dokąd iść. Kulawy natomiast widzi dokładnie drogę, lecz poruszanie się przychodzi mu z trudnością. Obydwaj decydują się połączyć swoje siły, co pozwala osiągnać im zamierzone cele.
Możecie słusznie zapytać, jak ta opowieść ma się do naszego życia. Mistrz Duchowy odpowiada w następujący sposób. „Kultura duchowa i wiedza wedyjska to sprawne oczy Indii, zaś współczesna technika i materialne zdobycze społeczeństwa zachodniego to silne ręce i nogi.” Niestety, Indiom czasami jeszcze brakuje możliwości technologicznych, zaś cywilizacji zachodniej brakuje minimalnej wiedzy duchowej, aby rozwiązać trapiące ludzkość problemy. Mistrz Duchowy przed przyjazdem do Europy nigdy nie opuszczał swego kraju, Bharaty. Jednak pierwszą rzeczą, którą zauważył po przybyciu na Zachów, był fakt, że ludzie tu są mniej szczęśliwi niż wielu żyjących skromnie, lecz spokojnie mieszkańców Indii.
Zapytany przez reportera na lotnisku w Londynie, dlaczego przyleciał do Anglii, skromnie odpowiedział: „Przyjechałem, aby Wam przypomnieć o Bogu. Nie brakuje Wam niczego, ale nie jesteście szczęśliwi, gdyż o Nim zapomnieliście. Dlatego przybyłem tu.” W ten prosty sposób Mistrz Duchowy wyjawił ideę powstania Ruchu Bogini Himawanti. „Na świecie jest tyle uniwersytetów, lecz żaden z nich nie uczy nas, kim jesteśmy. Na żadnym nie wykłada się wiedzy o duszy.” Dyktowane na magnetofon tłumaczenia i komentarze do Świętych Pism Wedyjskich, klejnotów wiedzy wedyjskiej, miały stać się oczami dla tych, którzy szukają recepty na prawdziwe duchowe szczęście. Dzisiaj książki Mistrza Duchowego to skarbnica unikalnych i niedostępnych poza nimi informacji.
Opowieść o „ślepym i kulawym” stanowi bardzo ważną wskazówkę dla wszystkich wkraczających w świat kultury wedyjskiej. Powinniśmy docenić zarówno wartość śastra-caksusa, czyli „oczu wedyjskich pism świętych”, jak i to wszystko, co posiadamy w życiu materialnym. Nikt z nas nie powinien zbyt pochopnie uciekać od rzeczywistości, w której przyszło mu żyć, ani od ludzi, którzy go otaczają. Niczego nie musimy porzucać, aby praktykować życie duchowe. Będziemy szczęśliwi, jeśli tylko uda nam się do naszego życia wprowadzić jeden istotny element – wiedzę o Bogu, czyli Brahmanie, o Iśwara-Śiwa, a następnie połączyć nasze codzienne czynności ze służbą dla Niego. Służba oddania dla Śiwa Boga, Brahmana, czyli bhakti, uczyni nasze życie pełnym i radosnym. Nie będziemy odczuwać niepokoju, który charakteryzuje tych, ciągle poszukujących szczęścia, nie mając żadnej gwarancji, iż je kiedykolwiek znajdą.
Jako że imię, forma, cechy i wszystko, co związane jest z Śiwa Bogiem znajduje się na absolutnej platformie, materialne zmysły nie są w stanie ich docenić. Kiedy jednak uwarunkowana dusza budzi się do świadomości Śiwa Boga i zaczyna pełnić służbę oddania, wykorzystując swój język do intonowania Świętego Imienia Śiwa i smakowania pożywienia, które zostało Mu ofiarowane, język oczyszcza się i osoba taka stopniowo zaczyna rozumieć, kim naprawdę jest Śiwa Bóg.
Czakratirtha czyli jak głęboki jest wszechświat?
Na przełomie poprzedniego wieku, Dwapara-Jugi, a obecnego, Kali-Jugi, osiemdziesiąt tysięcy mędrców (Ryszich) pod przewodnictwem Śaunaki Riszi postanowiło przeprowadzić ofiarę ogniową w celu zneutralizowania skutków nadchodzącego wieku skalania, kłótni i hipokryzji, pozostającego pod panowaniem Bogini Kali. Udali się do Brahma Boga, który mieszka na najwyżej położonej planecie we wszechświecie, planecie Prawdy.
– Gdzie możemy przeprowadzić ofiarę w celu przeciwdziałania skutkom wpływu kali? – zapytali mędrcy – W jakim miejscu ofiara ta przyniesie największy efekt? Brahma Bóg odpowiedział:
– Wyślę mój dysk. Podążajcie za nim i przeprowadźcie ofiarę w miejscu, w którym uderzy on w Ziemię.
Dysk (zwany czakrą) podążył w dół wirując i uderzył w ziemię w miejscu zwanym Czakratirtha, w lesie znanym jako Naimiszarańya. Według tradycji, dysk przebił Ziemię i podążył z wielką szybkością w stronę Oceanu Garbhodaka znajdującego się w dolnej części wszechświata. Kiedy dysk minął sześć, z siedmiu niższych systemów planetarnych Patali (Dungpa) znajdujących się pomiędzy Ziemią a Oceanem Garbhodaka, mędrcy zaniepokoili się, że jeśli uderzy w powierzchnię wody, powstała w ten sposób fala może zatopić Ziemię. Zanieśli modlitwy do bogini Durga-Kali, która kontroluje materialną energię, aby powstrzymała dysk przed dalszym opadaniem, co też uczyniła.
Historia ta wyjaśnia, dlaczego mówi się, że jezioro w Czakratirtha (Ćakratirtha) jest bez dna. Mówi się także, że próbując zdyskredytować to twierdzenie, grupa Brytyjczyków wpuściła do jeziora łańcuch z kotwicą w celu określenia jego głębokości. Działo się to w dziewiętnastym wieku. Po osiągnięciu głębokości około półtorej mili (około dwa i pół kilometra) poddali się.
Historia pewnego ołówka
Chłopiec patrzył, jak babcia pisze list. W pewnej chwili zapytał:
– Piszesz o tym, co ci się przydarzyło? A może o mnie? Babcia przerwała pisanie, uśmiechnęła się odpowiedziała:
– To prawda, piszę o tobie, ale ważniejsze od tego, co piszę, jest ołówek, którym piszę. Chcę Ci go dać, gdy dorośniesz. Chłopiec z zaciekawieniem spojrzał na ołówek, ale nie zauważył w nim nic szczególnego.
– Przecież on niczym się nie różni od innych ołówków, które widziałem!
– Wszystko zależy od tego, jak na niego spojrzysz. Wiąże się z nim pięć ważnych cech i jeśli je będziesz odpowiednio pielęgnował, zawsze będziesz żył w zgodzie ze światem.
Pierwsza cecha: możesz dokonać wielkich rzeczy, ale nigdy nie zapominaj, że istniej dłoń, która kieruje twoimi krokami. Ta dłoń to Bóg i to On prowadzi cię zgodnie ze swoją wolą.
Druga cecha: czasem muszę przerwać pisanie i użyć temperówki. Ołówek trochę z tego powodu ucierpi, ale potem będzie miał ostrzejszą końcówkę. Dlatego naucz się znosić cierpienie, bo dzięki niemu wyrośniesz na dobrego człowieka.
Trzecia cecha: używając ołówka, zawsze możemy poprawić błąd za pomocą gumki. Zapamiętaj, że poprawianie nie jest niczym złym, przeciwnie, jest bardzo ważne, bo gwarantuje uczciwe postępowanie.
Czwarta cecha: w ołówku nieważna jest drewniana otoczka, ale grafit w środku. Dlatego zawsze wsłuchuj się w to, co dzieje się w tobie.
Wreszcie piąta cecha: ołówek zawsze pozostawia ślad. Pamiętaj, że wszystko, co uczynisz w życiu, zostawi jakiś ślad. Dlatego miej świadomość tego, co robisz.
Bhaktisiddhanta Saraswati udziela odpowiedzi
Wice-Rektor Uniwersytety Hinduskiego w Benares o imieniu Madan Mohan Malaviya, sławny w swoim czasie, przybył pewnego razu do Gaudiya Matha (klasztoru, ośrodka edukacji duchowej) chcąc zadać Bhaktisiddhancie Saraswati skomplikowane pytanie filozoficzne. Bhaktisiddhanta Saraswati powiedział: “Nie mam czasu, aby odpowiedzieć ci na to pytanie, ale możesz zapytać bhaktów, którzy czyszczą parafernalia do Aarati (ceremonii wielbienia Bóstw).” Uczony stwierdził: “Jak to. Mam skomplikowane pytanie dotyczące Wedanty – nie będą w stanie na nie odpowiedzieć. Jednakże Bhaktisiddhanta Saraswati nalegał, aby zadać to pytanie pudżarim, którzy o tej porze czyścili parafernalia Bóstw, w tym bóstwa Wisznu.
Podporządkowując się woli Bhaktisiddhanty, uczony poszedł zadać pudżarim swoje pytanie. Kiedy przedstawił im swój problem, odpowiedzieli: “Teraz jesteśmy zajęci czyszczeniem tac. Pomóż nam, a kiedy skończymy, otrzymasz odpowiedź na swoje pytanie.” Mimo iż był sławną i szanowaną osobistością, Madan Mohan zgodził się przyłączyć i pomóc w wykonaniu tej prostej służby. Jednak kiedy mosiężne parafernalia zostały wyczyszczone, Madan Mohan zostawił pudżarich i, nie mówiąc ani słowa, powrócił do Bhaktisiddhanty Saraswati. Ten zapytał: “Czy otrzymałeś odpowiedź na swoje pytanie?” Madan Mohan odpowiedział: “Tak, bez żadnej dyskusji. Kiedy pomagałem czyścić parafernalia do Aarati, odpowiedź automatycznie pojawiła się w moich myślach.”
Wówczas Bhaktisiddhanta Saraswati odpowiedział: “Tak, filozofia świadomości Wisznu może być zrozumiana jedynie poprzez nastawienie służenia, a nie poprzez największy nawet intelekt. Sevonmukhe hi jihvado… Samo czytanie książek i recytowanie ślok nie pomoże. Poprzez służenie Bogu, Brahmanowi, otrzymamy wszystkie odpowiedzi na pytania zawarte w śastrach (pismach wedyjskich). Mój guru, Gaura Kiśora Das Babaji, był analfabetą, nie był panditą (uczonym), ale wszystkie śloki (wersety, cytaty z pism) i siddhanty (pisma na temat prawdy) pojawiały się na jego ustach, ponieważ był sevonmukha – był skłonny służyć Bogu, Brahmanowi.”
Odkupienie ptaszków z klatki
Był sobie kiedyś pewien Guru – mistrz w małym mieście u podnóży Himalajów. Pewnego poranka przyniósł do Aśramu zardzewiałą, pogiętą, starą klatkę na ptaki i postawił ją przy ołtarzu. Brwi wszystkich się podniosły ze zdziwienia a w odpowiedzi Guru zaczął mówić: Szedłem wczoraj przez miasto i zobaczyłem małego chłopca idącego w moim kierunku i wymachującego tą klatką na ptaki. Na dnie klatki leżały trzy dzikie ptaszki, drżące z zimna i strachu. Zatrzymałem się i zapytałem: – Co tam masz, synu?
– Tylko kilka starych ptaków – odpowiedział chłopak.
– Co zamierzasz z nimi zrobić? – Zapytałem.
– Wziąć je do domu i się pobawić nimi. – Odpowiedział – Podokuczam im trochę, później powyrywam pióra żeby je przestraszyć. Będę się dobrze bawił.
– No, ale prędzej czy później znudzą ci się te ptaki. Co wtedy zrobisz?
– No, mam koty. – Powiedział mały chłopak – One lubią ptaki. Zaniosę je im. Guru milczał przez chwilę.
– Ile chcesz za te ptaki, synu?
– Co? Chyba pan nie chce tych ptaków. To tylko szare, stare, polne ptaki. Nawet nie śpiewają. Nawet nie są ładne!
– Ile? – Ponownie zapytał Guru. Chłopiec zmierzył Guru jak gdyby był szalony i odpowiedział:
– 1000 rupii? Guru sięgnął do kieszeni i wyciągnął 1000 rupiowy banknot. Wręczył go chłopcu.
W mgnieniu oka chłopak zniknął. Guru podniósł klatkę i delikatnie doniósł ją do końca alejki gdzie było drzewo i trochę trawy. Położywszy klatkę na ziemi, otworzył drzwiczki i delikatnie uderzając o szczebelki zachęcał ptaki to wyjścia, uwalniając je. To wyjaśniło, dlaczego ta klatka znajdowała się przy ołtarzu w Aśramie Guru.
Radość z picia herbaty…
Grupa absolwentów Uniwersytetu, która odniosła sukces w życiu zawodowym, postanowiła odwiedzić swojego starego profesora. Bardzo szybko rozmowa przekształciła się w narzekania na temat stresu w pracy i życiu codziennym. Profesor zaproponował swoim gościom herbatę, po czym poszedł do kuchni powracając po chwili z wielkim dzbankiem świeżo zaparzonej herbaty oraz całym asortymentem kubków – porcelanowych, plastikowych, szklanych, kryształowych, z których niektóre wyglądały prosto, inne wyglądały na drogie, a jeszcze inne były bardzo wyszukane – prosząc gości, aby nalali sobie herbaty.
Kiedy już wszyscy nalali sobie herbaty, profesor powiedział:
– “Zauważcie, że wzięliście wszystkie ładne, wyglądające na drogie kubki, a zostawiliście te, które wyglądają na tanie i proste. To normalne, że chcecie dla siebie tylko tego, co najlepsze, ale to także jest przyczyną waszych problemów i stresu. Musicie zdać sobie sprawę, że kubek jako taki nie podnosi jakości herbaty. W większości przypadków jest po prostu drogi, a czasem nawet ukrywa to, co pijemy. To, czego tak naprawdę pragnęliście to herbata, a nie kubek, ale świadomie wybraliście najlepsze kubki… a potem zaczęliście zerkać ukradkiem na kubek sąsiada. Pomyślcie o tym w ten sposób: życie jest herbatą, a praca, pieniądze i pozycja w społeczeństwie to kubki. Są one jedynie naczyniami zawierającymi życie. Rodzaj kubka nie określa, ani nie zmienia jakości życia, jakim żyjemy. Czasami, kiedy koncentrujemy się tylko na kubku, nie potrafimy cieszyć się herbatą, którą zaparzył nam Bóg. ”Bóg przygotowuje herbatę, a nie kubki… Czerp radość z herbaty!“ Najszczęśliwsi nie zawsze mają najlepsze rzeczy, ale potrafią zrobić najlepszy użytek, ze wszystkiego, co posiadają.”
Motyl
Jednego dnia, mały motyl zaczął wykluwać się z kokonu. Pewein mężczyzna usiadł i przyglądał się jak motyl przeciska swoje ciało przez ten malutki otwór kokonu. I wtedy motyl jakby się zatrzymał. Tak jakby zaszedł tak daleko jak mógł i dalej już nie miał sił. Więc mężczyzna postanowił mu pomóc: wziął nożyczki i rozciął kokon. Motyl wyszedł dalej bez problemu. Miał za to wątłe ciało i bardzo pomarszczone skrzydła. Mężczyzna kontynuował obserwacje, ponieważ spodziewał się, że w każdej chwili skrzydła motyla zaczną grubieć, powiększać się dzięki czemu motyl będzie mógł odlecieć i zacząć żyć.
Tak się nie stało! Motyl spędził resztę życia czołgając się po ziemi z mizernym ciałem i pomarszczonymi skrzydłami. Do końca życia nie był w stanie latać. Człowiek w całej swej życzliwości i dobroci nie wiedział, że walka motyla z kokonem była bodźcem dla jego skrzydeł i dzięki temu motyl był w stanie latać, gdy tylko pokona opór kokonu. Bardzo często walka, zmaganie, to akurat to, czego nam w życiu potrzeba aby nas wzmocnić. Jeśli dzialność innych pozwala nam iść przez życie bez jakichkolwiek problemów to może to zrobić z nas słabeuszy i nieudaczników. Nie bylibyśmy tak silni jak moglibyśmy. Nie bylibyśmy w stanie nadawać się do latania.
Król Dżanaka i Aśtawakra
W starożytnych Indiach żył król o imieniu Dżanaka, który był także mędrcem. Pewnego dnia Dżanaka drzemał na usłanym kwiatami łożu wachlowany przez służącego, podczas gdy żołnierze stali na straży u drzwi. Gdy zasnął miał sen, w którym władca sąsiedniego królestwa pokonał go w bitwie, wziął do niewoli i kazał torturować. Gdy zaczęły się tortury Dżanaka nagle przebudził się by stwierdzić, że leży na swym usłanym kwiatami łożu, służący wachluje go, a żołnierze stoją na straży. Znowu zasnął i miał taki sam sen. I ponownie obudził się, aby stwierdzić, że leży bezpiecznie w swojej komnacie.
Wówczas Dżanake zaczęła niepokoić pewna myśl: Gdy spał, świat snów wydawał się być tak prawdziwy. A teraz, kiedy nie spał, prawdziwym wydawał się świat zmysłów. Chciał wiedzieć, który z tych dwóch światów jest prawdziwy. Żaden z filozofów i jasnowidzów, u których zasięgał rady, nie potrafił udzielić mu odpowiedzi. Przez wiele lat szukał na próżno, aż pewnego dnia do drzwi pałacu zapukał człowiek, zwany Aśtawakra. Otóż “aśtawakra” znaczy: “całkowicie zdeformowany” lub “pokrzywiony” – dostał on to imię, ponieważ właśnie taki był od urodzenia. Z początku król nie był skłonny brać tego człowieka poważnie.
– Jak może człowiek zdeformowany, jak ty, być nosicielem prawdy nie danej innym jasnowidzom i uczonym? – zapytał.
– Już od dzieciństwa wszystkie drogi były dla mnie zamknięte, więc chciwie dążyłem do Prawdy – padła odpowiedź Aśtawakry. – Mów zatem – rzekł król.
Oto, co powiedział Aśtawakra: – O królu, ani stan jawy, ani stan snu nie jest prawdziwy. Kiedy nie śpisz, nie istnieje świat snów, a kiedy śnisz, świat zmysłów nie istnieje. Przeto żaden nie jest prawdziwy.
– Jeśli zarówno stan jawy, jak i snu jest nieprawdziwy, cóż zatem jest prawdziwe? – zapytał król.
– Jest to stan ponad tymi dwoma. Odkryj go. On tylko jest prawdziwy. Aśtavakra Samhita
Komentarz: Ludzie przebudzeni nie są już na łasce życia i śmierci wzrostu i niszczenia, sukcesu i niepowodzenia, biedy i bogactwa, zaszczytów i niesławy. Dla nich nawet głód, pragnienie, gorąco i zimno, doświadczane jako przemijające w rzece życia, nie zachowują już swego żądła. Uświadomili sobie, że nie ma nigdy potrzeby zmieniać tego, co widzą – tylko sposób, w jaki widzą. I tak nabierają właściwości wody, która jest miękka i podatna, a jednak nieodparta w swej potędze; która nie stara się, a jednak przynosi korzyść wszystkim istotom. Przez ich pozbawione egoizmu działanie inni są przeobrażani, poprzez ich niezależność, cały świat pomyślnie się rozwija, dzięki ich niepożądliwości inni pozostają niezepsuci. Wodę ciągnie się z rzeki, by nawodnić pola. Wodzie jest zupełnie obojętne, czy jest obecna w rzece, czy na polach. Tym sposobem przebudzeni działają, i żyją łagodnie i mocno w zgodzie ze swym przeznaczeniem. Oni są tymi, którzy stają się zaprzysiężonymi wrogami społeczeństwa, które nienawidzi żywej podatności, a prosperuje na drylu, porządku, rutynie, na ortodoksji i konformizmie.
Zwyciężyć śmierć
Pewnego dnia, do króla Judhisztiry, uosobienia prawości i sprawiedliwości, który rządził miastem Indrapraszta, przyszedł bramin (uczony). Spotkał się z królem i po krótkiej audiencji wyszedł z pałacu. Kiedy szedł w stronę bramy głównej, spostrzegł go Bhimasena, młodszy brat króla. Widział przedtem, jak bramin wchodził, ale nie nie odzywał się do niego ponieważ wielu poddanych przychodziło codziennie do króla z rozmaitymi prośbami. Ale ten bramin wychodził z pustymi rękami i wyglądał na kogoś, kto nie otrzymał tego, po co przyszedł. Bhimasena zapytał: “Drogi braminie, wychodzisz z pustymi rękami. Czyż nie spotkałeś się z moim bratem? Czy mam zaprowadzić cie do niego?”
Zadowolony z uprzejmego zachowanie się Bhimy, bramin odpowiedział: “Spotkałem twojego brata, ale ponieważ nie miał przy sobie tego, o co go prosiłem, poprosił mnie abym przyszedł jutro. Obiecał, że przygotuje to na jutro.” Bhimasena był zdumiony faktem, że jego sprawiedliwy brat odkłada wykonanie dobrego uczynku na dzień następny. Zastanowił sie przez chwilę i uśmiechnął się. Podszedł do wielkiego bębna stojącego przy głównej bramie i zaczął bić weń z całych sił. Zwykle bębna tego używano jedynie w wyjątkowych okazjach, lub gdy wydarzyło się coś nizwykłego. Bicie bębna zwoływało wszystkich mieszkańców pałacu. Każdy porzucał swoja pracę i pędził w pośpiechu do głównej bramy.
Kiedy dźwięk bębna uderzanego potężnymi ramionami Bhimy rozbrzmiewał w całym pałacu, wszyscy pospieszyli w stronę głównej bramy. Judhisztira wyszedł ze swojej komnaty, Draupadi z kuchni, Ardżuna zostawił swoją broń, a bracia bliźniacy – Nakula i Sahadewa – porzucili studiowanie ksiąg. W końcu wszyscy zebrali sie przed bramą. Mimo tego Bhimasena nie przestał bić w bęben. Wciąż uderzał w bęben w wielkim uniesieniu, dopóki Judhisztira nie położył mu dłoni na ramieniu i nie rzekł: “Bhimo, przestań. Już wszyscy są tutaj. Powiedz, dlaczego nas wezwałeś?”
Bhimasena pokłonił się starszemu bratu, a następnie zwrócił ku pozostałym zebranym. “Zwołałem was tutaj aby ogłosić o największym zwycięstwie, jakie odniósł nasz najstarszy brat. Jest to zwycięstwo tak wielkie, że powinniśmy je uczcić z wielka radością.” Judhisztira był zdumiony. O jakim zwycięstwie mówił Bhimasena? Wszak dzisiaj ani na moment król nie opuścił pałacu. Zapytał zdziwiony: “O czym mówisz, Bhimo? Nie odniosłem dzisiaj żadnego zwycięstwa.”
Bhima roześmiał się i powiedział: “Posłuchajcie, cóż to za zwycięstwo. Posłuchajcie mnie bracia, oraz krewni. Dzisiaj nasz brat pokonał niezwyciężoną śmierć. Któż inny może poszczycić się większym zwycięstwem? Kiedy bramin poprosił o przysługę, nasz starszy brat obiecał spełnić ją jutro. Zatem nasz brat jest pewny, że będzie jutro żył.” Usłyszawszy słowa Bhimaseny, Judhisztira zrozumiał swój błąd. Przyznał się do niego i powiedział: “Tak, Bhimo, miałeś rację upominając mnie. Nie należy odwlekać dobrych uczynków. Nie powinienem tego czynić.” Powiedziawszy to zaprosił bramina ponownie do pałacu, dał mu wszystko, czego ów potrzebował, a następnie, zadowoliwszy go całkowicie, odesłał do domu. (Mahabharata)
O zachodzie słońca
Wiele lat temu pewien podróżnik wraz ze swoim indiańskim przewodnikiem przeprawiał się przez Góry Skaliste w Ameryce. Codziennie wieczorem, dokładnie w chwili, gdy tarcza słońca chowała się za horyzontem, młody Indianin oddalał sie od podróżnika, zwracał w stronę słońca i zaczynał rytmicznie poruszać nogami. Śpiewał przy tym półgłosem słodką, nostalgiczną piosenkę. Ten indiański młodzieniec tańczący i śpiewający do zachodzącego słońca wzbudzał podziw i ciekawość podróżnika. Pewnego dnia podróżnik zapytał swojego przewodnika:
— „Co oznacza ta ceremonia, którą co wieczór odprawiasz?”.
— „Nic nadzwyczajnego” odpowiedział przewodnik. „Tę piosenkę ułożyłem razem z moją żoną. Gdy nie możemy być razem, każde z nas, gdziekolwiek się znajduje, zwraca się do słońca w momencie zachodu i zaczyna tańczyć i śpiewać. W ten sposób nawet gdy jesteśmy daleko od siebie, śpiewamy i tańczymy wspólnie.”
Nasreddin i dom wariatów
Policjanci przyłapali raz Nasreddina (Nasir-ud-din), jak wypisywał kredą hasła na murach. Zachowywał się wobec nich tak dziwnie, że niezwłocznie odwieziono go do szpitala. Eksperci orzekli, że oszalał i umieszczono go w zakładzie psychiatrycznym.
Kiedy wypchnięto Nasreddina na dziedziniec, pacjenci stłoczyli się wokół niego wrzeszcząc wniebogłosy i złorzecząc, na czym świat stoi. Hodża wyciągnął z kieszeni kawałek kredy i krzyknął:
– Cofnijcie się wszyscy!
Wariaci z psychiatryka, zdumieni, posłuchali. Nasreddin podzielił ich na dwie drużyny, po czym kredą narysował na betonie pomiędzy nimi linię.
– A teraz – powiedział – wszyscy przejdźcie pod tą linią. Wygrywa ten, kto pierwszy się pod nią prześliźnie.
Zawodnicy rzucili się na oślep, próbując przebić się przez beton. W obu drużynach było wielu rannych. Nasreddin został zwolniony. Nikt do końca nie wiedział, czy to z powodu poturbowanych pacjentów, czy dzięki swej niezwykłej pomysłowości…
Morał: To, co cię wpędziło w kłopoty, może cię z nich wyciągnąć. (Idries Shah – Fortele niewiarygodnego Hodży Nasreddina)
Królewski błazen
Pewien Król miał swego nadwornego błazna, który umilał mu dni swoimi powiedzonkami i żartami. Któregoś dnia król powierzył błaznowi swe berło, mówiąc:
– Zatrzymaj je do czasu, aż znajdziesz kogoś głupszego od siebie. Wtedy będziesz mógł mu je podarować. Kilka lat później król poważnie zachorował. Czując zbliżającą się śmierć, przywołał błazna, do którego w gruncie rzeczy był bardzo przywiązany i powiedział:
– Wyruszam w długą podróż.
– Kiedy wrócisz? Za miesiąc?
– Nie – odparł król. – Nie powrócę już nigdy.
– A jakie przygotowania poczyniłeś przed tą wyprawą? – zapytał błazen.
– Żadnych – brzmiała smutna odpowiedź.
– Wyjeżdżasz na zawsze – powiedział błazen – i wcale się do tego nie przygotowałeś? Proszę, weź to berło. Znalazłem wreszcie głupszego ode mnie!
Komentarz: Jest bardzo wielu ludzi, którzy nie przygotowują się do tej „wielkiej podróży”, która czeka każdego z nas. Dlatego ten moment wiąże się dla nich z wielką trwogą. Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny kiedy śmierć nadejdzie. Naprawdę przygotowuj się do tej ostatniej wielkiej podróży…
Pobożny tygrys
Żył sobie raz tygrys, który udawał świętego, aby oszukiwać podróżnych. Przyzywał podróżnych mówiąc, że w ramach dobroczynności chce im dać naszyjnik ze złota. Podróżni, którzy zbliżali się do niego, pytali:
– Czyż mogę zaufać tak krwiożerczej bestii?
Tygrys zwykł odpowiadać:
– W młodości żyłem w sposób niegodziwy. Zabiłem wiele krów i wielu ludzi, ale potem spotkałem pewnego świętego, który doradził mi, abym rozdawał dobroczynne dary oraz żył pobożnie. Pisma Święte mówią, że istnieje osiem rodzajów pobożnych czynów: 1) ofiary, 2) studiowanie Pism, 3) dobroczynność, 4) pokuty, 5) mówienie prawdy, 6) cierpliwość, 7) przebaczanie oraz 8 ) brak pożądania. Pierwsze cztery z nich można łatwo praktykować na pokaz, podczas gdy drugie cztery znaleźć można jedynie u wielkich dusz, a udawać je jest bardzo trudno…
Tygrys przemawiał do podróżnych w taki sposób namawiając do przyjścia po piękny i cenny naszyjnik. Zbliżając się do tygrysa po naszyjnik podróżni utykali w błocie, gdzie tygrys dopadał ich, zagryzał i pożerał. (Hitopadeśa)
Komentarz: Ludzie którzy zwabiają cię do siebie pod pozorem ofiarowania dóbr materialnych, błyskotek, mogą jak ów tygrys mieć wobec ciebie niecne i przewrotne zamiary. Strzeż się i miej baczenie.
Oczywistość
Mwangi zbliża się do granicy Kenii na rowerze. Na ramionach ma dwie duże torby. Strażnik zatrzymuje go i pyta:
– Co masz w tych torbach? – Piasek – odpowiada Mwangi. Strażnik mówi: – Akurat! Zaraz się przekonamy… złaź z roweru. Strażnik bierze torby i rozpruwa je – w środku nie ma nic prócz piasku. Zatrzymuje Mwangi na noc odsyłając piasek do analizy. Rano dowiaduje się, że w torbach nie było niczego innego, prócz piasku. Strażnik uwalnia Mwangi, wsypuje piasek do nowych toreb, zakłada mu je na ramiona i pozwala przekroczyć granicę. Tydzień później powtarza się to samo. Strażnik pyta: “Co tam masz”, “Piasek”, odpowiada Mwangi. Strażnik bada zawartość toreb i odkrywa, że znajduje się w nich jedynie piasek. Oddaje piasek Mwangi i pozwala mu przejechać granicę na rowerze. Powtarza się to co tydzień, przez trzy lata. W końcu Mwangi nie pojawia się więcej i pewnego dnia strażnik, gdy jest już na emeryturze spotyka go w kawiarni w Nairobi.
– Cześć stary – mówi strażnik – wiem, że coś szmuglowałeś. Dręczy mnie to. Nie mogę o niczym innym myśleć… nie mogę spać… Jestem już na emeryturze… Tak tylko między nami… powiedz, proszę… co szmuglujesz?
Popijając drinka Mwangi odpowiada: – Rowery.
Morał: Absolut/Bóg nie ukrywa się przed nami – tylko my szukamy go nie tam, gdzie trzeba. Podobnie jest z Prawdą.
O trzech starcach i kobiecie
Pewna kobieta podlewała rośliny w swoim ogrodzie, kiedy zobaczyła trzech staruszków, z wypisanymi na twarzy latami doświadczeń, którzy stali naprzeciw jej ogrodu. Ona nie znała ich, więc powiedziała:
– Nie wydaje mi się, abym was znała, ale musicie być głodni. Wejdźcie, proszę, do domu i zjedzcie coś. Oni odpowiedzieli:
– Nie ma w domu męża?
– Nie, odpoczywa, nie ma go w domu.
– W takim razie nie możemy wejść – odpowiedzieli. Przed zmierzchem, kiedy mąż wrócił do domu, kobieta opowiedziała mu to, co się zdarzyło.
– A więc, skoro wróciłem, zatem poproś ich teraz, aby weszli. Kobieta wyszła, aby zaprosić trzech mężczyzn do domu. – Nie możemy wejść wszyscy do domu – wyjaśnili staruszkowie.
– Dlaczego? – chciała się dowiedzieć kobieta. Jeden z mężczyzn wskazał na pierwszego ze swoich przyjaciół i wyjaśnił: – On ma na imię „Dostatek”. Następnie wskazał drugiego:
– On ma na imię „Sukces”, a ja mam na imię „Miłość”. Teraz wróć i zdecyduj razem z Twoim mężem, którego z nas zaprosicie do waszego domu. Kobieta weszła do domu i opowiedziała swojemu mężowi wszystko, co powiedzieli jej trzej mężczyźni. Ten się ucieszył:
– Jak pięknie!! Zaprosimy Dostatek, aby wszedł i wypełnił nasz dom!!! Jego żona nie zgadzała się i spytała:
– Mój drogi, dlaczego nie mielibyśmy zaprosić Sukcesu? Ich córka słuchała tej rozmowy i weszła im w słowo:
– Nie byłoby lepiej, gdybyśmy pozwolili wejść Miłości? W ten sposób nasza rodzina byłaby pełna miłości.
– Posłuchajmy rady naszej córki, powiedział mąż do żony. Pójdź i zaproś Miłość, niech będzie naszym gościem. Żona wyszła i spytała:
– Który z Was to Miłość? Niech wejdzie, proszę i będzie naszym gościem. Miłość usiadła na wózku i ruszyła w kierunku domu. Także dwaj pozostali podnieśli się i ruszyli za nią. Trochę zdziwiona kobieta pyta Dostatek i Sukces:
– Zaprosiłam tylko Miłość, dlaczego idziecie także wy? Oni odpowiedzieli razem:
– Jeżeli zaprosiłabyś Dostatek lub Sukces, pozostali dwaj zostaliby na zewnątrz, ale zaprosiłaś Miłość, a tam gdzie idzie ona, idziemy i my. Tam, gdzie jest Miłość, jest też Dostatek i Sukces.
Związek z Bogiem
Ponad 80-letni staruszek udał się do szpitala na badania. Po przeprowadzeniu rozmaitych testów doktor mówi do niego:
– Wygląda na to, że fizycznie wszystko jest w najlepszym porządku. A jaki jest pana stan psychiczny? Jak wygląda pana związek z Bogiem?
Na co staruszek odpowiada:
– A, ja i Bóg. Trzymamy się blisko. Nawiązaliśmy prawdziwy związek. Bóg jest dla mnie bardzo dobry. Każdej nocy, kiedy idę do ubikacji, zapala dla mnie światło, a kiedy wychodzę, gasi je.
Słysząc to lekarz jest zdumiony. Dzwoni do żony staruszka i mówi:
– Chciałbym porozmawiać o związku pani męża z Bogiem. Mówi, że każdej nocy, kiedy idzie do ubikacji, Bóg zapala dla niego światło i gasi je, kiedy wychodzi. Czy to prawda?
Żona odpowiada: – Ależ skąd. Ten idiota sika w nocy do lodówki.
Morał: Jeśli ktoś opowiada ci o swoim cudownym związku z Bogiem – upewnij się, jak wyglądają fakty.
Bajka o Miłości
Dawno, dawno temu, na oceanie istniała wyspa, którą zamieszkiwały emocje, uczucia oraz ludzkie cechy – takie jak: dobry humor, smutek, mądrość, duma; a wszystkich razem łączyła miłość. Pewnego dnia mieszkańcy wyspy dowiedzieli się, że niedługo wyspa zatonie. Przygotowali swoje statki do wypłynięcia w morze, aby na zawsze opuścić wyspę. Tylko miłość postanowiła poczekać do ostatniej chwili. Gdy pozostał jedynie maleńki skrawek lądu, miłość poprosiła o pomoc. Pierwsze podpłynęło bogactwo na swoim luksusowym jachcie. Miłość zapytała:
– Bogactwo, czy możesz mnie uratować? – Niestety nie. Pokład mam pełen złota, srebra i innych kosztowności. Nie ma tam już miejsca dla ciebie – odpowiedziało Bogactwo. Druga podpłynęła Duma swoim ogromnym czteromasztowcem.
– Dumo, zabierz mnie ze sobą! – poprosiła Miłość. – Niestety nie mogę cię wziąźć! Na moim statku wszystko jest uporządkowane, a ty mogłabyś mi to popsuć… – odpowiedziała Duma i z dumą podniosła piękne żagle. Na zbutwiałej lódce podpłynął Smutek.
– Smutku, zabierz mnie ze sobą! – poprosiła Miłość. – Och, Miłość, ja jestem tak strasznie smutny, że chcę pozostać sam – odrzekł Smutek i smutnie powiosłował w dal.
Dobry humor przepłynął obok Miłości nie zauważając jej, bo był tak rozbawiony, że nie usłyszał nawet wołania o pomoc. Wydawało się, że Miłość zginie na zawsze w głębiach oceanu… Nagle Miłość usłyszała:
– Chodź! Zabiorę cię ze sobą! – powiedział nieznajomy starzec. Miłość była tak szczęśliwa i wdzięczna za uratowanie życia, że zapomniała zapytać kim jest jej wybawca. Miłość bardzo chciała się dowiedzieć kim jest ten tajemniczy starzec. Zwróciła się o poradę do Wiedzy.
– Powiedz mi proszę Śri Vidya, kto mnie uratował? – To był Czas (Kaalaa) – odpowiedziała Wiedza.
– Czas? – zdziwiła się Miłość. – Dlaczego Czas mi pomógł?
– Tylko Czas rozumie, jak ważnym uczuciem w życiu każdego człowieka jest Miłość – odrzekła Wiedza.
Medytacja
Dawno temu w Chinach, za czasów panowania dynastii Tang, żył mnich o imieniu Mazu Daoyi, który ćwiczył medytację. Pewnego dnia praktykował samotnie zazen (czan), kiedy nadszedł jego nauczyciel, Nanyue Huairang i zapytał:
– Bracie, twoje zazen jest naprawdę godne podziwu, ale co zamierzasz dzięki niemu osiągnąć?
– Staram się osiągnąć realizację – odpowiedział Mazu.
Na to Nayune przyniósł dachówkę i zaczął pocierać nią o skałę. Widząc to i uważając, że to dziwne, zdumiony Mazu zapytał:
– Co robisz?
– Wypoleruję ją i zrobię z niej lustro – odpowiedział Nanyue.
Mazu sprzeciwił się:
– Nawet, jeśli ją wypolerujesz, nie zrobisz lustra z dachówki!
Na co Nanyue odpowiedział:
– A czy ty myślisz, że osiągniesz realizację praktykując zazen?
Morał: Zanim zasiądziesz do medytacji, zastanów się, co chcesz osiągnąć.
Wspólny spacer
We śnie szedłem brzegiem morza z moim Bogiem, oglądając na ekranie całą przeszłość mego życia. Po każdym z minionych dni zostawały na piasku dwa ślady – mój i Boga. Czasem jednak widziałem tylko jeden ślad odciśnięty w najcięższych dniach mego życia. I rzekłem: – „Boże, postanowiłem iść zawsze z Tobą, przyrzekłeś być zawsze ze mną; czemu zatem zostawiłeś mnie samego wtedy, gdy było mi tak ciężko?”
Odrzekł Śiwa Bóg: – „Wiesz, synu, że cię kocham i nigdy cię nie opuściłem. W te dni, gdy widziałeś tylko jeden ślad, Ja niosłem ciebie na Moich ramionach.”
Morał: To niesamowite, jak bardzo Śiwa Bóg troszczy się o nas, że jest obecny w każdym momencie naszego życia, że szaleje za człowiekiem z miłości.
Moralność
Mama przygotowywała naleśniki dla swoich synów, pięcioletniego Jacka i trzyletniego Michała. Chłopcy zaczęli się kłócić, kto powinien dostać pierwszego naleśnika. Mama postanowiła wykorzystać okazję i nauczyć dzieci zasad moralnych.
– Gdyby był tutaj Jezus, powiedziałby: ‘Niech mój brat pierwszy zje naleśnika, ja poczekam.’
Jacek odwrócił się do Michała i powiedział: – Michał, ty będziesz Jezusem.
Morał: Najpierw dorośnij człowiecze Zachodu, potem będziesz mógł zająć się moralnością…
Albo będziesz świętym, albo będziesz nikim
Człowiek wyszeptał: – Boże, przemów do mnie ! I oto słowik zaśpiewał. Ale człowiek tego nie usłyszał, więc krzyknął: – Boże, przemów do mnie! I oto błyskawica przeszyła niebo… Ale człowiek tego nie dostrzegł, rzekł: – Boże, pozwól mi się zobaczyć. I oto gwiazda zamigotała jaśniej. Ale człowiek jej nie zauważył, więc zawołał: – Boże, uczyń cud ! I oto urodziło się dziecko. Ale człowiek tego nie spostrzegł. Płacząc w rozpaczy, powiedział: – Dotknij mnie, Boże, niech wiem, że tu jesteś. – Bóg schylił się więc i dotknął człowieka. Ale człowiek strzepnął motyla ze swego ramienia i poszedł dalej.
Przypowieść indyjska o zasadach gospodarczych USA
Pewnego razu w pewnej wiosce w Indiach pewien mężczyzna obwieścił, że będzie kupował małpy płacąc po 10 dolarów za sztukę. Wieśniacy, widząc, że małp dookoła jest pod dostatkiem, wyruszyli do lasu, aby je łapać. Mężczyzna kupił tysiące małp po 10 dolarów, ale kiedy ich populacja zaczęła się zmniejszać, wieśniacy zaprzestali starań. Mężczyzna biznesman zatem ogłosił, że zapłaci za małpę po 20 dolarów. To sprawiło, że wieśniacy wzmogli starania i znowu zaczęli łapać małpy.
Wkrótce populacja małp jednak spadła jeszcze bardziej i ludzie zaczęli wracać do swoich gospodarstw. Stawka została podniesiona do 25 dolarów, a małp zrobiło się tak mało, że problemem było w ogóle zobaczyć jakąs małpę, a co dopiero ją złapać. Mężczyzna biznesman zatem ogłosił, że kupi małpy po 50 dolarów za sztukę! Ponieważ jednak musiał udać się do miasta w ważnych interesach, jego asystent pozostał w wiosce, aby prowadzić skup w jego imieniu.
Pod jego nieobecnosc asystent zaproponował wieśniakom: 'Popatrzcie na te ogromna klatkę i te wszystkie małpy, które zebrał. Sprzedam je wam po 35 dolarów, a gdy szef wróci z miasta, odsprzedacie mu je po 50 dolarów.’ Wieśniacy wydobyli wszystkie swoje oszczędnosci i wykupili wszystkie małpy. I nigdy więcej nie zobaczyli ani owego mężczyzny biznesmana ani jego asystenta, tylko wszędzie małpy. Witajcie na WALL STREET. Taka jest istota kapitalizmu amerykańskiego w słowach indyjskiej opowieści o dwóch oszustach i małpach.
Bhakta w Watykanie – papież we Wrindawan
Pewnego razu Bhakta, Wisznuita z Indii odwiedził Watykan, stolicę katolicyzmu. Spotkał się z Papieżem i został oprowadzony po jego rezydencji. W jednym z gabinetów zauważył rzucający się w oczy, złoty telefon. Zapytał uprzejmie cóż to za niezwykły aparat i dowiedział się, że przez ten telefon Papież konsultuje się z Panem Bogiem w ważnych sprawach. Bhakta wyraził chęć porozmawiania przez ten niezwykły telefon. Po naradzie kardynałów otrzymał zgodę i zostawiono go w gabinecie. Po kilku minutach Bhakta wyszedł i oznajmił zadowolony, że rzeczywiście linia działa i że rozmawiał z Bogiem. Sekretarz Papieża przedstawił mu rachunek za rozmowę, który wynosił kilka tysięcy Euro. Zaszokowany Bhakta zapytał, czemu tak drogo, na co usłyszał odpowiedź, że jest to linia zagraniczna bezpośrednio do samego Nieba, co nie jest tanie. Chcąc nie chcąc Bhakta uzbierał potrzebną kwotę i opuszczając Watykan zaprosił Papieża do Wrindawan, świętego miejsca pielgrzymek w Indiach, związanego z rozrywkami Bóstwa, Gopala Kryszny.
Kiedy Papież przybył do Wrindawan, przywitał go wielki tłum śpiewających i grających na bębnach pielgrzymów. Było upalnie, w powietrzu unosił się kurz. Na ulicach Wrindawan widać było nędzę i biedę Indii tak, jak opisywana jest w gazetach czy pokazywana w telewizji. Papież patrzył z wielkim współczuciem na biednych, choć sprawiających wrażenie szczęśliwych mieszkańców Wrindawan. Na koniec wizyty ofiarował Bhakcie czek opiewający na wysoką sumę przeznaczoną na pomoc humanitarną głodującym mieszkańcom Indii. Żegnając się z Bhaktą Papież zapytał z ciekawością:
– Intryguje mnie jedno, macie tu taką biedę, a widziałem wiele osób korzystających z publicznych telefonów. Dokąd oni tak dzwonią? – Ach – odpowiedział Bhakta – mamy tutaj także bezpośrednią linię do Boga.
Zaintrygowany Papież wyraził chęć rozmowy z Bogiem. Zaprowadzono go do najbliższej drewnianej budki telefonicznej, gdzie zamknąwszy się, zaczął rozmawiać z ożywieniem z Bogiem. Po kilku godzinach z niechęcią odłożył słuchawkę i wyszedł z budki. – To niezwykłe. Cóż za doskonała jakość połączenia. I rozmawiało mi się całkiem inaczej… – Papież spojrzał na Bhaktę i zapytał – A ile będzie mnie kosztować ta rozmowa?
Bhakta zwrócił się do kogoś w języku hindi i po chwili powiedział: – Dziesięć rupii. Papież był zaszokowany. – Dziesięć rupii!? – powtórzył – Tylko dziesięć rupii!? Przecież rozmawiałem kilka godzin!
– Tak – odpowiedział Bhakta – Ale to było połączenie lokalne.
Morał: Nie bądź taki dumny ze swojej religii czy swojego kontaktu z Bogiem – inni mogą być bliżej Absolutu, niż ci się wydaje.
Mayadevi stworzyła sen
Istnieje stara, indyjska przypowieść o bardzo samotnym Bogu Brahmie. Ponieważ nie istniało nic prócz Niego, bardzo się nudził. Postanowił zagrać w jakąś grę, lecz nie było nikogo, z kim mógłby zagrać. Stworzył więc boginię – Mayadevi, tylko po to, by mieć z kim się bawić. Kiedy Brahma Bóg obwieścił jej, dlaczego została powołana do życia, rzekła: „Dobrze, zabawmy się w najpiękniejszą grę, lecz najpierw musisz uczynić, co tylko ci każę”. Brahma Bóg zgodził się i wypełniając polecenia Mayadevi, musiał stworzyć cały wszechświat, słońce z gwiazdami, księżyc i planety. Następnie stworzył całe życie na ziemiach takich jak nasza.
Wtedy Mayadevi powiedziała: „Piękny jest świat iluzji, który stworzyłeś. Teraz chciałabym, abyś stworzył zwierzę na tyle mądre, by zachwycało się twoim dziełem”. I tak powstali ludzie. Kiedy skończył, spytał Mayadevi, kiedy zaczną się bawić. „Zaraz zaczniemy” – odparła i całą moca porąbała Brahmę na miliardy małych kawałków. Włożyła po jednej cząstce w każdego człowieka, mówiąc: „Teraz zaczyna się gra w chowanego. Sprawię, byś zapomniał, kim jesteś, a ty będziesz próbował odnaleźć samego siebie”. I tak Mayadevi stworzyła Sen.
Budda i bandyta
Pewnego razu zagroził Buddzie śmiercią bandyta zwany Angulimal. „Bądź, zatem łaskaw spełnić moje ostatnie życzenie”, powiedział Budda. „Odetnij tę gałąź z tego drzewa”.
Jedno ciecie mieczem i było zrobione! „Co teraz?” zapytał bandyta. „Przyłóż ją z powrotem, tak aby się zrosło”, powiedział Budda. Bandyta roześmiał się. „Musisz być szalony, jeśli uważasz, że ktokolwiek może to zrobić”.
Budda wziął gałąź, przyłożył do miejsca odcięcia i gałąź przyrosła do drzewa, a potem rzekł: „Wprost przeciwnie, to ty jesteś szalony, jeśli sądzisz, że jesteś potężny, bo możesz ranić i niszczyć. To jest zadanie dla dzieci. Tylko wielcy bogowie wiedzą, jak tworzyć i leczyć. Bandyta rychło został uczniem księcia Siddhartha Gautama Buddy.
O soli i Bogu
Mędrzec Uddalaka miał syna o imieniu Śvetaketu. Kiedy Śvetaketu ukończył studia nad Pismami, dumny powrócił do domu. Jednak jego wiedza, chociaż opanował wszystkie przedmioty znakomicie, wciąż była niepełna. Mędrzec Uddalaka postanowił nauczyć syna, jak dostrzec Ducha w Materii. Uczynił to w następujący sposób. Pewnego dnia, wręczając synowi woreczek soli, rzekł:
– Wsyp sól do wody i przyjdź do mnie rano.
Młodzieniec uczynił to, o co poprosił go ojciec i rano przyszedł do niego. Ojciec rzekł:
– Daj mi proszę sól, którą wrzuciłeś wczoraj do wody.
– Nie ma jej – odrzekł młodzieniec – ponieważ się rozpuściła.
– Skosztuj wodę z tej strony naczynia – poprosił Uddalaka – Jaki ma smak?
– Słony.
– Skosztuj wody ze środka. Jaka jest?
– Słona.
– Skosztuj wody z drugiej strony naczynia. Jaka jest?
– Także słona.
– Wylej ją.
Młodzieniec uczynił to i zauważył, że kiedy woda wyparowała, sól znów się pojawiła. Wówczas Uddalaka rzekł:
– Nie możesz, mój synu, dostrzec tutaj Boga, ale tak naprawdę On cały czas tutaj jest. Chandogya Upaniszad)
Prawdziwy sens tragedii
Pewien ptak codziennie chronił się w suchych gałęziach drzewa, stojącego pośród rozległego pustynnego krajobrazu. Razu pewnego trąba powietrzna wyrwała drzewo z korzeniami, i biedny ptak musiał przelecieć aż sto długich mil, zanim, wyczerpany, znalazł sobie nowe schronienie. Gdy wreszcie, po długim i wyczerpującym locie dotarł do gęstego lasu, znalazł tam niezliczone drzewa, które uginały się od smakowitych owoców…
Morał: Gdyby uschnięte drzewo ocalało, nic nie skłoniłoby ptaka, by wyrzekł się bezpieczeństwa i poszybował w przestworza. Nieszczęścia mogą prowadzić do rozwoju. Trzeba tylko zrozumieć lekcję jaka sie w nich kryje.
Punkt widzenia
Kiedy jeden z uczniów przyszedł pożegnać się z Mistrzem przed powrotem do rodziny i interesów, prosił go o coś, co mógłby zabrać ze sobą.
Mistrz rzekł: – Stale rozważaj te trzy rzeczy, które ci teraz powiem:
– To nie ogień jest gorący, lecz ty tak go odbierasz.
– To nie oko widzi, lecz twój umysł.
– To nie cyrkiel zakreśla koło, lecz kreślarz.
Wola Boga
– Niech się dzieje wola Boga! – mawiał pewien pobożny człowiek przy lada okazji.
– Ona dzieje się zawsze, cokolwiek by się stało – zwrócił mu uwagę Hodża Nasreddin.
– Czy mógłbyś to jakoś udowodnić?
– Bez trudu. Gdyby wola Boga nie działa się zawsze, wówczas od czasu do czasu musiałaby się dziać moja wola. Nie sądzisz? (Idries Shah – Fortele niewiarygodnego Hodży Nasreddina)
Właściwa miara
Pewien podróżny, który spodziewał się po Mistrzu wielkich rzeczy, bardzo się rozczarował zwyczajnymi słowami, którymi ten zwrócił się do niego.
– Przybyłem tu w poszukiwaniu Mistrza, prawdziwego Guru – zwierzył się jednemu z uczniów – a znalazłem tylko zwykłego człowieka, niewiele różniącego się od innych.
Uczeń odpowiedział: – Mistrz jest szewcem z nieskończoną ilością nagromadzonej skóry. Przycina ją i szyje na miarę twojej stopy.
Odrodzenie duchowe
Kaznodzieja powiedział pewnego razu do znajomego:
– Nasz kościół przeżywa prawdziwe odrodzenie, jakiego nie było od wielu lat.
– Ilu nowych członków przyjęliście?
– Żadnego. Właśnie straciliśmy pięciuset.
Morał: Doświadczenie pokazuje, że nasze przekonania religijne mają się tak do naszej duchowości, jak umiejętność gotowania do umiejętności trawienia.
Mocne Ego
Gorliwy uczeń wyraził pragnienie nauczania innych Prawdy i zapytał Mistrza, co o tym sądzi. Mistrz odpowiedział: – Zaczekaj. Co roku uczeń przychodził z tym samym pytaniem i za każdym razem Mistrz dawał mu tę samą odpowiedź: – Zaczekaj.
Pewnego dnia zapytał Mistrza: – Kiedy będę gotowy do uczenia innych?
Mistrz odrzekł: – Kiedy opuści cię nadmierne pragnienie uczenia innych.
Owoce i nasiona
Pewnej kobiecie przyśniło się, że weszła do nowo otwartego sklepu i, ku jej zdumieniu, zastała samego Pana Boga stojącego za ladą.
– Co mogę tutaj kupić? – zapytała.
– Wszystko, czego zapragnie twoje serce – odpowiedział Bóg.
Z ledwością wierząc w to, co usłyszała, kobieta zapragnęła poprosić o najcenniejsze rzeczy, jakich może sobie życzyć człowiek.
– Chcę spokoju umysłu, miłości, szczęścia, mądrości i wolności od strachu – powiedziała.
Po chwili namysłu dodała:
– Nie tylko dla mnie. Dla każdego na całej Ziemi.
Bóg uśmiechnął się i powiedział:
– Chyba mnie nie zrozumiałaś, moja droga. Nie sprzedajemy tutaj owoców. Sprzedajemy nasiona.
Morał: Tolerancja, wybaczanie, nie czynienie krzywdy innym, wyrozumiałość, wstrzemięźliwość… to są nasiona, z których wyrastają upragnione przez każdego owoce.
Wewnątrz
– Dlaczego wszyscy tutaj są tak szczęśliwi, a ja nie?
– Dlatego, że nauczyli się widzieć dobro i piękno wszędzie – odrzekł Mistrz.
– Dlaczego więc ja nie widzę wszędzie dobra i piękna?
– Dlatego, że nie możesz widzieć na zewnątrz siebie tego, czego nie widzisz w sobie.
Przemoc
Mistrz zawsze uczył, że poczucie winy jest złym uczuciem. Trzeba go unikać jak samego diabła: wszelkiego poczucia winy.
Pewnego dnia jeden z uczniów zapytał:
– Ale czyż nie powinniśmy nienawidzić swoich grzechów?
– Kiedy czujesz się winny, to nienawidzisz nie swoje grzechy, lecz siebie samego.
Bijący brawa anioł
Według starodawnej legendy, kiedy Brahman Bóg stwarzał świat, zwróciło się do niego czterech aniołów. Pierwszy powiedział: „Jak ty to robisz? ”Drugi:, „Czemu to robisz?”, Trzeci: „Czy mogę w czymś pomóc?” Czwarty: „Ile to jest warte?” Pierwszy był naukowcem; drugi filozofem; trzeci altruistą, a czwarty, pośrednikiem w handlu nieruchomościami. Tymczasem piąty anioł przyglądał się w zadziwieniu i bił brawo z bezmiernego zachwytu. Ten był mistykiem, prawdziwym joginem.
Dociekliwy Bramin
Pewnego razu bramin podróżował przez gęsty las. Kiedy przechodził pod wielkim drzewem, z gałęzi skoczył na niego Rakszasa o imieniu Złośliwy, i wylądował mu na ramionach.
– Ponieś mnie tą drogą – rozkazał braminowi surowo.
Przerażony bramin poszedł wskazaną przez Rakszasa drogą niosąc ciężkiego demona na placach. Kiedy tak wędrowali bramin zauważył, że podeszwy stóp demona były nadzwyczaj miękkie i delikatne. Zaciekawiony zapytał:
– Jak to się stało, że chociaż mieszkasz w lesie, masz takie miękkie stopy?
– Ślubowałem nigdy nie dotknąć ziemi gołą stopą – odpowiedział Złośliwy. Następnie kazał braminowi zanieść się nad pobliskie jezioro. Kiedy dotarli nad brzeg demon powiedział:
– Wezmę teraz kąpiel i będę wielbił moje Demony (asurów). Czekaj na mnie w tym miejscu. Będę cię obserwował i jeśli uciekniesz złapię cię i pożrę. Demon wszedł do wody pozostawiając na brzegu trzęsącego się ze strachu bramina. Było jasne, że tak czy inaczej Rakszasa zamierzał go pożreć. Ale wówczas przypomniał sobie o jego ślubowaniu. Bramin zdał sobie sprawę, że jeśli odejdzie od jeziora, będzie bezpieczny, ponieważ demon nie będzie mógł podążać za nim pieszo. Pomyślawszy tak, cichutko wymknął się. Kiedy oddalił się już od jeziora, zaczął biec najszybciej, jak potrafił. Złośliwy, bojąc się złamać swojego ślubowania, stał bezsilny w wodzie. Tak więc bramin został uratowany dzięki swojej dociekliwości.
Morał: Osoba inteligentna zawsze zadaje pytania, aby móc pozbyć się ze swego życia demonicznych obciążeń. (Pańca Tantra)
Wiedza
Ojciec siedzi na plaży z dziećmi, kiedy podbiega do niego czteroletni synek, chwyta go za rękę i prowadzi go nad brzeg, gdzie w piasku leży martwa mewa.
– Tatusiu – pyta synek – co mu się stało?
– Umarł i poszedł do nieba – odpowiada tato.
Chłopiec zastanawia się przez chwilę i mówi: – I Bóg zrzucił go z powrotem na ziemię?
Morał: Powierzchowna wiedza ogranicza się jedynie do interpretacji faktów, nie sięgając do ich zrozumienia.
Przemijanie
Kiedy stało się rzeczą jasną, że Mistrz wkrótce umrze, uczniów ogarnęło przygnębienie.
Uśmiechając się Mistrz powiedział: – Czyż nie rozumiecie, że to właśnie śmierć nadaje piękno życiu?
– Nie. Wolelibyśmy – wbrew temu co mówisz, byś nigdy nie umarł.
– Wszystko, co naprawdę żyje – musi umrzeć. Popatrzcie na kwiaty – tylko sztuczne nigdy nie umierają.
Dojrzałość
Do ucznia, który nieustannie oddawał się modlitwom, Mistrz powiedział:
– Kiedy wreszcie skończysz wspierać się na Bogu i staniesz na własnych nogach?
Uczeń był zaskoczony.
– Przecież to ty uczyłeś nas, by uważać Boga za Ojca!
Śri Gurudżi odrzekł: – Kiedy nauczysz się, że Ojciec nie jest tym, na kim możesz się wspierać, lecz tym, kto wyzwala cię z twojej skłonności dowspierania się na kimkolwiek?
Nasze wyobrażenia
– Nie szukajcie Boga – rzekł Mistrz. – Po prostu patrzcie, a wszystko się wam objawi.
– Ale jak mamy patrzeć?
– Za każdym razem, kiedy patrzycie na cokolwiek, starajcie się widzieć tylko to, co jest, i nic innego.
Uczniowie byli wyraźnie zdezorientowani, więc Mistrz wyłożył to prościej:
– Na przykład, kiedy spoglądacie na księżyc, starajcie się widzieć jedynie księżyc i nic ponadto.
– A cóż innego oprócz księżyca można widzieć, kiedy się na niego patrzy?
– Człowiek głodny mógłby zobaczyć krąg sera. Zakochany – twarz ukochanej osoby…
Dlaczego śpiewa ptak?
Uczniowie mieli wiele pytań na temat Boga, Mistrz im powiedział:
– Bóg jest Nieznany i Niepoznawalny. Każde twierdzenie o Nim, każda odpowiedz na wasze pytanie będzie zniekształceniem Prawdy.
Uczniowie byli zaskoczeni:
– W takim razie, dlaczego mówisz o Nim?
– A dlaczego śpiewa ptak? – zapytał Mistrz.
Ptak nie śpiewa dlatego, że ma do przekazania jakieś twierdzenie. Śpiewa, ponieważ ma śpiew.
Słowa uczniów muszą być zrozumiałe. Słowa mistrza nie muszą takimi być. Muszą być jedynie słyszane, w taki sposób, w jaki słucha się wiatru w drzewach, szumu rzeki czy śpiewu ptaka. One rozbudzają w tym, kto słucha, coś co leży poza wszelkim rozumieniem.
Wybór króla ptaków
Pewnego razu odbyło się wielkie zgromadzenie ptaków. Przybyły na nie setki tysięcy ptaków. Były tam gęsi, gołębie, pawie, skowronki, papugi, sroki, sowy, przepiórki, dzięcioły, bociany, wróble, gile, łabędzie, czaple, żurawie i wszystkie gatunki ptaków, jakie sobie tylko możesz wyobrazić. Spotkały się, aby wybrać króla ptaków.
– Z pewnością naszym królem jest wielki orzeł Garuda, największy z ptaków – mówiły – ale nigdy go nie ma. Zawsze zajęty jest służeniem Bóstwu Wisznu, a my potrzebujemy kogoś, kto chroniłby nas tutaj, na ziemi.
Słusznie mówi się, że należy trzymać się z daleka od:
– Nauczyciela bez dobrego charakteru,
– Kapłana nie znającego obrzędów,
– Króla, nie potrafiącego bronić poddanych,
– Żony, która przemawia ostro do męża,
– Rolnika, który lubi miasto,
– I robotnika pragnącego się wzbogacić.
Szukając kandydata ptaki zadecydowały w końcu, że królem powinna zostać sowa.- Jest mądra i silna. Niech zatem zostanie naszym królem.
Natychmiast poczyniono rozmaite przygotowania. Przyniesiono wodę ze świętych rzek w celu obmycia nowego króla, przygotowano także tron. Uczone ptaki zaczęły intonować mantry wedyjskie i rozbrzmiewały dźwięki bębnów. Właśnie w tym momencie nadleciał kruk. Zdziwił się, widząc tak wielkie zgromadzenie ptaków i zastanawiał się, co się dzieje. “Pewnie to jakieś wielkie święto. Może dostanę coś dobrego do jedzenia?” Kruk wylądował blisko tronu, na którym siedziała sowa. Widząc kruka, ptaki zaczęły szeptać między sobą:
– Patrzcie, to kruk. Z pewnością jest najbystrzejszy z nas wszystkich. Zapytajmy go o zdanie. Działanie podjęte po zasięgnięciu dogłębnej konsultacji, zawsze kończy się sukcesem.
Następnie zapytały kruka, co sądzi o ich zamiarze wybrania sowy na króla. Kruk roześmiał się:
– Planujecie uczynić sowę naszym królem? Poważnie? Chcecie, aby to zezowate i ślepe za dnia stworzenie o odrażającym wyglądzie było naszym przywódcą? Nie sądzę, aby to był dobry pomysł. Ma krzywy dziób, wydaje przeraźliwy skrzek i jest dzika z natury – czego dobrego spodziewacie się po takim królu? Kruk powiedział, że nie ma potrzeby wybierania króla, dopóki żyje Garuda.
– Jeden przywódca wystarczy. Posiadanie więcej niż jednego lidera, to recepta na nieszczęście. Nawet, jeśli jest nieobecny, samo wspomnienie jego imienia odstrasza agresorów. W taki właśnie sposób, zające pokonały słonie, ale to już całkiem inna historia… (Pańca Tantra)
Strach i Zaraza
Zaraza była w drodze do Damaszku i przemknęła obok karawany wodza na pustyni.
– „Dokąd pędzisz?” zapytał wódz.
– „Do Damaszku. Mam zamiar zabrać tysiąc istnień”.
W drodze powrotnej z Damaszku, Zaraza znowu mijała karawanę. Wódz powiedział:
– „Zabrałaś pięćdziesiąt tysięcy istnień, a nie tysiąc”.
– „Nie”, rzekła Zaraza. „Ja wzięłam tysiąc. To strach zabrał resztę”.
Guru i perły
Gdy Gurudżi siedział na brzegu rzeki pogrążony w medytacji, uczeń pochylił się i położył u jego stóp dwie olbrzymie perły na znak szacunku i oddania. Guru otworzył oczy, podniósł jedną z pereł i trzymał ją tak nieuważnie, że wyślizgnęła mu się z ręki i potoczyła po skarpie do rzeki. Przerażony uczeń skoczył za nią do rzeki, lecz, mimo, że nurkował wielokrotnie do wieczora, nie miał szczęścia. W końcu, cały mokry i wyczerpany, wyrwał Guru z medytacji:
– „Widziałeś, gdzie spadła. Pokaż mi to miejsce tak, żebym mógł ją dla ciebie odzyskać”.
Guru podniósł drugą perłę, wrzucił ją do rzeki i powiedział: – „Właśnie tam!”
Oświecenie
Młody człowiek przyszedł do pewnego Mistrza Jogi i Tantry i zapytał: „Ile czasu będę najprawdopodobniej potrzebował, żeby osiągnąć oświecenie?”
Rzekł Mistrz: „Dziesięć lat”. Młody człowiek był zaszokowany. „Tak długo?” zapytał z niedowierzaniem. Na to Mistrz powiedział: „Nie, to był błąd. Będziesz potrzebował dwadzieścia lat”…
Młody człowiek zapytał:, „Dlaczego podwoiłeś liczbę?” Na to Mistrz powiedział:, „Jeśli się nad tym zastanowić, w twoim przypadku prawdopodobnie będzie to trzydzieści lat”.
Morał: Mądrość nie jest stacją, do której się przyjeżdża, lecz sposobem podróżowania przez życie.
Jak Budda znalazł drogę środka
Kiedy Budda po raz pierwszy rozpoczął swe poszukiwanie duchowe, praktykował wiele umartwień za swoje liczne grzechy. Pewnego dnia zdarzyło się, że dwaj muzycy lajowie przechodzili obok drzewa, pod którym siedział pogrążony w medytacji. Jeden mówił do drugiego:
– „Nie naciągaj za bardzo strun swojej sitary, bo się zerwą. Nie trzymaj ich też zbyt luźno, bo nie dobędziesz z nich muzyki. Trzymaj się drogi środka”.
Słowa muzykujących lajów uderzyły Buddę z taką siłą, że zrewolucjonizowały jego całe podejście do duchowości. Był przekonany, że zostały one powiedziane dla niego. Od tej chwili zrezygnował ze wszystkich skrajnych umartwień i zaczął podążać drogą, która był łatwa i lekka, drogą umiarkowania. Rzeczywiście, jego podejście do oświecenia nazywane jest Drogą Środka.
Przyjaźń
Drogą idzie mężczyzna z psem. Mężczyzna rozkoszuje się widokiem, kiedy nagle zdaje sobie sprawę, że nie żyje. Przypomina sobie, jak umierał i to, że pies, z którym wędruje, także od lat nie żyje. Zaczyna zastanawiać się, dokąd prowadzi droga. Po chwili napotykają wysoki mur z białego kamienia, wyglądający, jak gdyby zrobiony był z najlepszego marmuru, ciągnący się wzdłuż drogi. Na szczycie wzgórza widać wysoki łuk zdobiący mur i lśniący w promieniach słońca. Kiedy zatrzymują się przed nim, spostrzegają pod łukiem wspaniałą, wyglądającą niczym klejnot bramę, do której prowadzi szczerozłota droga. Idą wraz z psem w stronę bramy i kiedy podchodzą bliżej, mężczyzna dostrzega odźwiernego siedzącego po drugiej stronie za biurkiem. Kiedy podchodzą bliżej, pyta:
– Przepraszam, gdzie my jesteśmy?
– To Niebo, proszę pana – odpowiada odźwierny.
– Acha! Czy macie tutaj trochę wody? – pyta mężczyzna?
– Oczywiście, że mamy, proszę pana. Proszę wejść, na przeciw znajdzie pan zimną, źródlaną wodę. Odźwierny czyni ręką zapraszający gest i brama się otwiera.
– Czy mój przyjaciel – tutaj mężczyzna wskazuje na psa – także może wejść?
– Bardzo mi przykro – odpowiada odźwierny – ale nie wpuszczamy zwierząt.
Mężczyzna myśli przez chwilę, a następnie odwraca się i idzie dalej drogą razem ze swoim psem. Po długim marszu, na szczycie następnego wzgórza natknęli się na polną drogę wiodąca do drewnianej bramy wyglądającej tak, jak gdyby nikt nigdy jej nie zamykał. Nie było także ogrodzenia. Kiedy podeszli do bramy zobaczyli po drugiej stronie opartego o drzewo człowieka czytającego książkę.
– Przepraszam – zawołał mężczyzna – Czy macie wodę?
– Tak, jasne. Wchodź, tam jest pompa.
– A co z moim przyjacielem? – mężczyzna wskazał na psa.
– Obok pompy powinna stać miska.
Przeszli przez bramę i znaleźli za nią staroświecką, ręczną pompę obok której stała miska. Mężczyzna napełnił miskę wodą, napił się do syta i podał miskę psu. Kiedy mężczyzna i pies zaspokoili pragnienie, podeszli do stojącego pod drzewem człowieka.
– Jak się nazywa to miejsce? – zapytał mężczyzna.
– To jest Niebo.- Cóż, jestem zaskoczony – powiedział mężczyzna – człowiek przy poprzedniej bramie także mówił, że to Niebo.
– Aha, masz na myśli drogę ze złota i bramę z klejnotów? Nie. To piekło.
– Nie jesteście źli na nich, że podszywają się pod was?
– Nie, jesteśmy im wdzięczni za to, że wyłapują ludzi opuszczających swoich najlepszych przyjaciół.
Mistrz Hakuin i dziewczyna w ciąży
Mistrz Zen (Dhyanam) Hakuin żył w pewnym mieście w Japonii. Był bardzo szanowanym człowiekiem i przez 22 lat bardzo wielu ludzi przychodziło do niego po duchowe, dharmiczne nauki. Kiedyś okazało się że nastoletnia córka jego sąsiadów jest w ciąży.Bardzo zbulwersowani rodzice chcieli za wszelką cenę ustalić kto jest ojcem dziecka. Nie chcąc wyjawić prawdziwej tożsamości dziewczyna wskazała na Hakuina. Zagniewani rodzice ruszyli z wymówkami do mistrza. Jednak wszystko co im odpowiedział to: – „Czy aby na pewno tak?”.
Wiadomość o tym skandalu szybko rozniosła się po okolicy, a mistrz utracił swą reputację. Nikt już nie przychodził by go zobaczyć i porozmawiać. Hakuin pozostawał jednak niewzruszony. Wcale go to nie zmartwiło. Kiedy przyszło na świat dziecko rodzice dziewczyny przynieśli je do Hakuina: – „Jesteś ojcem więc się nim zaopiekuj” – powiedzieli. Mistrz zapytał – „Czy aby na pewno tak? po czym przyjął maleństwo i troskliwie zaczął się nim opiekować.
Kiedy minęły trzy lata targana wyrzutami sumienia młoda dziewczyna wyznała rodzicom że prawdziwym ojcem jej dziecka był młody mężczyzna, pracujący w sklepie u rzeźnika. Ta wiadomość bardzo strapiła małżonków. Wielce skruszeni udali się do Hakuina i zaczęli go prosić o wybaczenie:
– „Nasza córka wyznała że nie jesteś ojcem jej dziecka. Przyszliśmy je zabrać. Jest nam niezmiernie przykro”.
– „Czy aby na pewno tak?”- to były jedyne słowa Hakuina, który oddał dziecko rodzicom.
Mistrz odpowiada zarówno na fałsz jak i na prawdę, na dobro i zło tymi samymi słowami – „Czy aby na pewno tak?” Pozwala w ten sposób każdej formie jaką przybiera dana chwila na pojawienie się. Pozwala jej być taką jaka jest i nie staje się uczestnikiem ludzkiego dramatu. Zdarzenia nie mają osobistego charakteru. On sam nie staje się niczyją ofiarą. Jest tak całkowicie zestrojony z tym co się wydarza, że to co się dzieje nie ma nad nim władzy. Tylko kiedy opierasz się temu co jest, pozostajesz na łasce tego co się wydarza. A świat będzie decydował o twoim szczęściu i nieszczęśliwości. W tej historii dziecko znalazło troskliwą opiekę. ‘Złe’ zamieniło się w ‘dobre’ przez moc nieopierania się. Mistrz nie przeciwstawił się też oddaniu dziecka. Odpowiedział na to czego wymagała obecna chwila.
Morał: Wyobraź sobie jak reagowałoby Twoje ego w sytuacjach, które opisała powyższa historia?!
O psie i ośle
Pewnego razu w starożytnym mieście Waranasi w Indiach mieszkał pracz o imieniu Czyścioch. Pewnego wieczoru, po dniu szczególnie ciężkiej pracy, położył się spać. Na podwórzu miał psa i przywiązanego do ściany domu osła. W środku nocy do domu zakradł się złodziej. Pies otworzył oko i zobaczył złodzieja, ale nie wydał żadnego dźwięku. Wówczas osioł zwrócił się do niego:
– Przyjacielu psie, dlaczego nie szczekasz? Czy nie widziałeś złodzieja?
– Widziałem, ale dlaczego miałbym szczekać? Nasz pan ledwie mnie karmi. Nie dba o mnie już od dłuższego czasu i nie wydaje się, abym był mu dłużej potrzebny. Może to zmieni jego nastawienie?
– Cóż za nikczemność! Jakimże jesteś sługą!? Nie dbasz o swojego pana, tylko o wynagrodzenie!
– Jakie wynagrodzenie? Kilka ochłapów od czasu do czasu. Jak mam wykonywać swoje obowiązki? Marnieję…
– Cóż, jeśli ty nie pomożesz naszemu panu, ja to zrobię – parsknął osioł
– Cóż więcej może zrobić lojalny sługa, niż pomóc swojemu panu w potrzebie?
Powiedziawszy to osioł podniósł łeb i zaczął ryczeć z całych sił. Złodziej, który właśnie wchodził do domu, przestraszył się i uciekł. Tymczasem pracz Czyścioch obudził się i pomyślał: “Cóż u licha stało się temu osłu?” Wziął kija i wyszedł z domu na podwórze, gdzie osioł jeszcze ryczał z całych sił.
– Ty podłe zwierzę – wykrzyknął pracz i zaczął z całych sił okładać osła kijem – Obudziłeś mnie i wszystkich sąsiadów. Zamilcz! Obiwszy solidnie osła pracz powrócił do łóżka. Wówczas pies powiedział do osła:
– Cóż, przyjacielu, zrobiłeś, co w twojej mocy, ale dostałeś nauczkę.
Morał: Generalnie nie trzeba wykonywać obowiązków należących do kogo innego, gdyż zwykle źle się to kończy. Nie próbuj zastąpić tych, którzy są powołani do wypełniania ich zadań. (Pańca Tantra)
Względność dobrych i złych wypadków
Stary człowiek i jego syn pracowali na małej farmie. Mieli tylko jednego konia, który ciągnął ich pług. Pewnego dnia koń uciekł.
– Jakie to straszne – współczuli sąsiedzi. – Co za nieszczęście.
– Kto to wie, czy to nieszczęście, czy szczęście – odpowiadał farmer.
Tydzień później koń powrócił z gór, przyprowadzając ze sobą do stajni pięć dzikich klaczy.
– Co za niesamowite szczęście! – mówili sąsiedzi.
– Szczęście? Nieszczęście? Kto wie? – odpowiadał starzec.
Następnego dnia syn, próbując ujeździć jedną z dzikich klaczy, spadł z niej i złamał nogę.
– Jakie to straszne. Co za nieszczęście! – mówiono.
– Nieszczęście? Szczęście?
Przyszło wojsko i wszystkich młodych mężczyzn zabrano na wojnę, gdzie wszyscy po kolei zginęli. Syn farmera miał złamaną nogę, był nieprzydatny, więc pozostał.
– Szczęście? Nieszczęście?
Legenda o Świeczce
Jest w Niemczech pewna zapomniana już prawie legenda, którą chciałbym opowiedzieć. Opowiada o małej świeczce, która nie chciała się palić. „Cokolwiek się pali” – mawiała – „niszczeje. Lepiej pozostać chłodnym.
”Jednak jej sąsiadka, duża świeca, która często użyczała swojego światła, miała inne zdanie:
– „Jeśli nie będziesz się palić będziesz martwa, nigdy nie poznasz życia. Zostaniesz woskiem – i tylko woskiem – na zawsze. Tylko jeśli zaczniesz się palić, możesz dowiedzieć się, kim naprawdę jesteś.”
Ale mała świeca obawiała się bólu i śmierci, a szczególnie bała się zmian. „Nie da się opisać słowami korzyści z palenia się” – z tajemniczym uśmiechem tłumaczyła większa świeczka. „Musisz tego doświadczyć. Jedynie ktoś, kto podporządkował się życiu, może stać się sobą. ”Następnie duża świeca uczyniła coś niewytłumaczalnego: zapaliła się! Widząc, jak sąsiadka wypełnia przestrzeń łagodną, złotą poświatą mała świeca poczuła, jak jej opór topnieje i odważnie pochyliła się, aby zapalić swój własny knot. Szybko odkryła, że im mocniej płonie, tym bardziej przemienia się w światło i zaczęła płonąć tak, jak gdyby chciała przemienić całą ciemność świata w czyste światło. Jak mówi legenda, dzięki odkryciu ognia, mała świeczka stała się ogniem. Znacznie później odkryła, kto zapalił jej sąsiadkę, większą świecę, ale to już inna historia…
Zadręczanie się
Dwaj mnisi, jeden stary a drugi bardzo młody, wracali błotnistą leśną ścieżką do swego klasztoru w Japonii. Podeszli do ślicznej kobiety, która stała bezradnie na brzegu mulistego, szybko płynącego strumienia. Widząc, że jest w potrzebie, starszy mnich wziął ją na ręce i przeniósł przez wodę. Ona uśmiechała się do niego, oplatając ramionami jego szyję, aż on delikatnie postawił ją na drugim brzegu. Kobieta podziękowała, skłoniła się, a mnisi w ciszy podążyli w dalszą drogę.
Kiedy zbliżali się do bram klasztoru, młody mnich nie mógł już dłużej wytrzymać.
– Jak mogłeś brać w ramiona piękną kobietę? – wybuchnął – Takie zachowanie nie przystoi mnichowi!Stary mnich popatrzył na towarzysza podróży i odparł:
– Ja zostawiłem ją tam na brzegu rzeki. A ty nadal ją niesiesz…
Dwóch braci i pastor
Żyło sobie dwóch złych braci. Byli bogaci i używali pieniędzy, aby ukrywać swoje złe sprawki przed opinią publiczną. Uczęszczali regularnie do kościoła, aby pozować na przykładnych chrześcijan. Pewnego dnia ich proboszcz odszedł na emeryturę a, w jego zastępstwie, pojawił się nowy. Nie tylko przejrzał pozory, jakie stwarzali bracia, ale także potrafił wyrazić sprawiedliwą i prawdziwa opinię, co sprawiało, że wiernych zaczęło przybywać. Nowy proboszcz rozpoczął zbieranie funduszy na nowy kościół. W tym samym czasie jeden z braci umarł. Na dzień przed pogrzebem pojawił sie u proboszcza drugi brat i wręczył mu czek opiewający na sumę brakująca do ukończenia nowego budynku kościoła.
– Mam tylko jeden warunek – powiedział – Na pogrzebie, musi proboszcz powiedzieć, że mój brat był świętym.
Ksiądz dał słowo, że tak zrobi i zrealizował czek. Następnego dnia na pogrzebie, pastor nie powstrzymywał się i mówił:
– Był złym człowiekiem; oszukiwał żonę i znęcał się nad rodziną.
Po całej litanii grzechów ksiądz zakończył mowę pogrzebową, mówiąc:
– Ale, w porównaniu do swojego brata, był to święty człowiek.
O trzech mnichach i chodzeniu po wodzie
Trzej mnisi, dwóch starszych i jeden młodszy, postanowili razem pomedytować. Usiedli po jednej stronie jeziora, zamknęli oczy i pogrążyli się w medytacji. W pewnej chwili jeden z nich wstał i rzekł do pozostałych:
– “Zapomniałem mojej maty.” Poczym w cudowny sposób wkroczył na taflę wody i przeszedł na drugi brzeg do swojej chaty. Kiedy wrócił, drugi mnich wstał i powiedział:
– “Zapomniałem wywiesić moją drugą szatę do wyschnięcia” – On także pełen spokoju przemaszerował przez taflę jeziora i wrócił tą samą drogą.
Trzeci mnich obserwował uważnie towarzyszy i postanowił przetestować swoje własne zdolności.
– “Czy wasza wiedza jest większa od mojej? Ja również jestem w stanie to zrobić!” Powiedział to głośno i ruszył w stronę jeziora, aby przez nie przejść. Jednak natychmiast wpadł w głęboką wodę. Z zapałem wspiął się z powrotem i spróbował ponownie tylko po to, aby znów wpaść do wody. Próbował jeszcze raz… i jeszcze… za każdym razem tonąc w wodzie.
Dwaj pozostali przypatrywali się temu w spokoju. Nagle jeden powiedział cicho do drugiego:
-”Myślisz, że powinniśmy mu powiedzieć gdzie są kamienie??”
O trzech rybach w jeziorze
W jeziorze żyły trzy ryby, które były przyjaciółkami. Nazywały się: Przezorna, Bystra i Fatalna. Pewnego dnia Przezorna podsłuchała rozmowę ludzi siedzących nad jeziorem.
– To jezioro wygląda tak, jak gdyby było tu mnóstwo ryb. Przyjdziemy jutro i wyłapiemy je wszystkie.
Zaalarmowana tą rozmową Przezorna udała się do swoich przyjaciółek i powiedziała:
– Wydaje mi się, że powinnyśmy natychmiast stąd odpłynąć do rzeki i znaleźć inne jezioro.
Bystra odpowiedziała:
– Podoba mi się to jezioro – mieszkam tutaj całe życie. Kiedy nadejdzie niebezpieczeństwo wtedy znajdę jakiś sposób, aby mu zaradzić.
Fatalna powiedziała:
– Ja także nie opuszczę jeziora. Co będzie, to będzie. Dlaczego miałybyśmy się bać bądź uciekać?
Przezorna powiedziała:
– Jak chcecie, ale ja płynę – po czym odpłynęła pozostawiając przyjaciółki w jeziorze.
Następnego dnia przybyli rybacy. Zarzucili sieci i złapali wszystkie ryby włącznie z Bystrą i Fatalną. Bystra, która wcześniej rozmyślała o takiej sytuacji, od razu wypłynęła na powierzchnię udając martwą. Widząc to, rybacy wyciągnęli ją z sieci i wrzucili z powrotem do jeziora mówiąc:
– Ta musi być chora.
Kiedy Bystra odpłynęła na wolność, Fatalna nie miała pojęcia, co zrobić. Wetknęła nos w dziury w sieci i próbowała za wszelką cenę wydostać się na wolność lecz na próżno. Rybacy wyjęli ją z sieci i zabili.
Morał: Używaj swojej inteligencji, aby przeciwdziałać w porę nadchodzącym nieszczęściom.(Pańca Tantra)
O kruku, króliku i lisie
Kruk siedział na drzewie nic nie robiąc cały dzień. Malutki królik zobaczył to i zapytał kruka:- Czy ja także mogę tak siedzieć i nic nie robić cały dzień?
Kruk odpowiedział: – Pewnie, czemu nie?
Zatem królik położył się wygodnie pod drzewem, na którym siedział kruk i odpoczywał, kiedy nagle z krzaków wyskoczył lis, porwał i zjadł królika.
Morał: Aby siedzieć i nic nie robić cały dzień, trzeba znaleźć się w odpowiednio bezpiecznym miejscu.
Królewski gołąb
Nasruddin został pierwszym ministrem króla. Pewnego razu, kiedy przechadzał się po pałacu, zobaczył po raz pierwszy w życiu królewskiego sokoła. Do tej pory Nasruddin nigdy nie widział takiego ptaka, a jedynym znanym mu ptakiem był gołąb.
Wziął więc nożyce i poprzycinał pazury, skrzydła i dziób sokoła. – Teraz wyglądasz na ptaka jak należy – powiedział. Twój opiekun wcale się o ciebie nie troszczył.
Morał: Biada ludziom religijnym, którzy nie znają innego świata niż ten, w którym żyją, i nie mają nic do nauczenia się od ludzi, z którymi rozmawiają.
Wyrzeczenia mistrza, uczniowie i kobiety
Był sobie pewnego razu asceta, który żył we wstrzemięźliwości. Co więcej, misją swojego życia uczynił walkę przeciwko pożądaniu w sobie, jak i w innych. W końcu umarł. Jego uczeń, nie mogąc znieść rozłąki, umarł wkrótce potem. Kiedy uczeń dotarł w zaświaty, nie mógł uwierzyć własnym oczom: ujrzał bowiem swojego ukochanego Mistrza siedzącego z najpiękniejszą kobietą na kolanach! Szok minął, kiedy uczeń zrozumiał, że Mistrz został nagrodzony za swoją wstrzemięźliwość płciową na Ziemi. Podszedł do niego i powiedział:
– Ukochany Mistrzu, teraz wiem, że Bóg jest sprawiedliwy, ponieważ otrzymujesz w niebiosach nagrodę za wyrzeczenia pełnione na Ziemi.
Mistrz wydawał się być jednak rozdrażniony:
– Ty idioto! – powiedział – Po pierwsze, to nie jest niebo, a po drugie ja nie otrzymuję żadnej nagrody! To ona jest karana!
Morał: Kiedy but pasuje, nie myśli się o stopie; kiedy pas dobrze leży, nie zwraca się uwagi na talię; kiedy wszystkie rzeczy znajdują się w równowadze, zapomina się o ego. Po co zatem wszelkie wyrzeczenia? Widoczna dla ludzkich oczu uczniów rola i pozycja Mistrza nie koniecznie jest tą jaką oni wywnioskują. Kobiety, których marzeniem jest zostać małżonką (partnerką) duchowego Mistrza (Lidera) uprzejmie uprzedzamy, że gdy już osiągną swój cel, może się on okazać dla nich piekielną karą za ich złą żądzę w stosunku do Mistrza.
O ptaszku, krowie i kocie
Mały ptaszek leciał na południe uciekając przed mrozami. Było jednak tak zimno, że ptaszek zamarzł w locie i spadł na rozległe pastwisko. Po jakimś czasie nadeszła krowa i wypróżniła się na niego. Kiedy ptaszek leżał tak w wielkiej krowiej kupie zaczął odczuwać coraz większe ciepło. Ta kupa go rozgrzewała i przywracała do życia! Leżał sobie zatem w cieple szczęśliwy i w końcu zaczął śpiewać z radości. Usłyszał to przechodzący w pobliżu kot i podkradł się, aby to zbadać. Kierując się śpiewem odnalazł ptaka, wygrzebał go z kupy i zjadł.
Morał z powiastki:
– nie każdy kto sra na ciebie, jest twoim wrogiem,
– nie każdy, kto wyciąga cię z gówna jest twoim przyjacielem,
– a kiedy siedzisz głęboko w gównie, najlepiej siedź cicho.
Zatruta strzała
Przy jakiejś okazji zbliżył się mnich do Gautama Buddy i zapytał, czy dusze (atmany) sprawiedliwych żyją po śmierci? Budda nie odpowiedział, jak to miał w zwyczaju. Mnich jednak nalegał. Codziennie wracał z tym samym pytaniem i dzień w dzień otrzymywał milczenie za całą odpowiedź. Nie mógł znieść dłużej tego i zagroził, że opuści klasztor, jeśli nie otrzyma odpowiedzi na pytanie o zasadniczej dlań wadze; bo po co miałby poświęcać wszystko i żyć w klasztorze, jeśli dusze (atmany) sprawiedliwych nie miały istnieć po śmierci?
Wtedy Budda, powodowany współczuciem, złamał milczenie i powiedział:
– Jesteś jak człowiek zraniony zatrutą strzałą i bardzo bliski agonii. Krewni pośpiesznie sprowadzili lekarza, ale ranny nie chciał, by mu wyjęto strzałę lub by mu dano jakiekolwiek lekarstwo, póki mu nie odpowiedzą na trzy ważne pytania:Po pierwsze, ten, który go postrzelił był biały, czy czarny? Po drugie, był człowiekiem wysokim, czy niskim? Po trzecie, był braminem, czy pariasem? Jeśli mi nie odpowiedzą na te trzy pytania, nie chce żadnego leczenia!Mnich został w klasztorze.
Morał: O wiele przyjemniej jest rozmawiać o drodze, niż ją przebyć;dyskutować o właściwościach jakiegoś lekarstwa, niż je zażywać.
Król Judhisztira idzie do nieba
czyli konsekwencje przyjmowania odpowiedzialności
W jednej z ostatnich scen Mahabharaty, której akcja, według przekazów tradycji, rozgrywa się ponad trzy tysiące lat przez narodzeniem Chrystusa, król Judhisztira wędruje wraz ze swoimi braćmi oraz małżonką do nieba. Każdy z rodziny Pandawów, tak brzmi bowiem ich rodowe nazwisko, zasłużył sobie czymś na to; każdy miał jakiś szczególny dar lub dokonał czynu, który umożliwiał mu dotarcie do królestwa niebieskiego. Jednak Mahabharata będąc między innymi dziełem głęboko etycznym, a także moralizatorskim, opowiada o tym, jak każdy członek wędrującej rodziny zatrzymuje się po drodze nie będąc w stanie – z powodu jakiejś drobnej niedoskonałości – osiągnąć celu wędrówki. Kiedy historia zbliża się ku końcowi, widzimy już tylko samego Judhisztirę, uosobienie cnoty sprawiedliwości oraz idealnego władcę, docierającego do bram nieba wraz drepczącym za nim psem, swoim wiernym przyjacielem.
Tutaj drogę zastępuje mu odźwierny mówiąc:
– Witaj, wędrowcze. Dotarłeś do celu, ale nie możesz wejść z psem. Nie wpuszczamy tu zwierząt.- Dlaczego? – zapytał Judhisztira – To niewinne zwierzę.
– Chcesz wkroczyć do świata duchowego, który rządzi się innymi prawami niż świat materialny. Aby przejść na tę stronę, każda dusza musi najpierw otrzymać ludzkie ciało w cyklu reinkarnacji.
Judhisztira zadumał się. Pies, który przyszedł wraz z nim był nie tylko jego przyjacielem i wiernym towarzyszem, ale także jego poddanym, kimś, kto mu zaufał. Jeśli nie z powodu przyjaźni czy przywiązania, to z powodu wypełnienia swojego obowiązku, Judhisztira w swej bezmyślności postanowił zawrócić od bram królestwa niebieskiego.
Istnieje kilka morałów tej historii. Jednym z nich jest ten, że ludzie odpowiedzialni za innych powinni być ostrożni w zawieraniu przyjaźni. Jeszcze inny, że bycie odpowiedzialnym wymaga poświęceń. Kto pragnie wstąpić do Niebios przed oblicze Boga musi zaakceptować prawa i zasada na jakich wstępuje się do Niebios. Ludzie przyjaźniąc się ze zwierzetami nie mają schodzić na psy i nabierać cech kundelków, lecz mają tak uczłowieczyć psy aby te nabrały cech ludzkich i przemieniły się w ludzi.
Historia ta ma zaskakujące zakończenie. Odwróciwszy się od bram nieba Judhisztira odwiedza piekło, gdzie spotyka członków swojej rodziny cierpiących za swe drobne przewinienia. Sam nie doznaje żadnej niedogodności, ale zabiera ich wszystkich z powrotem do bram nieba. Tam wszyscy, wraz z psem przemienionym w ludzką istotę, zostają wpuszczeni do środka – albo raczej wypuszczeni ze świata materii – właśnie dzięki cnotom króla Judhisztiry, który nie opuścił żadnego ze swoich przyjaciół.
Jajko i Nasruddin
Nasruddin zarabiał na życie sprzedając jajka. Do jego sklepu weszła pewna osoba i rzekła mu:- Zgadnij, co trzymam w ręce?- Naprowadź mnie jakoś – powiedział Nasruddin.- Dam ci kilka wskazówek: ma kształt jajka i rozmiar jajka. Wygląda jak jajko, smakuje jak jajko i pachnie jak jajko. W środku jest białe i żółte. Przed ugotowaniem jest płynne, po ugotowaniu twarde. Co więcej, zniosła je kura…
– Już wiem – powiedział Nasruddin – to jakiś rodzaj ciastek.
Morał: Specjalista ma dar niedostrzegania oczywistości! Najwyższy kapłan (papież) ma dar nierozpoznania Mesjasza!
Sudama, czyli sceny z życia małżeńskiego
Bramini w Indiach czasów wedyjskich, będący nikim innym jak tylko wykształconą częścią społeczeństwa, najczęściej kapłanami, lekarzami, nauczycielami etc., prowadzili proste życie rodzinne z tym tylko wyjątkiem, że nie zarabiali na swoje utrzymanie, ale, w zamian za swoje usługi, byli utrzymywani przez datki społeczeństwa. Często oznaczało to życie na granicy ubóstwa, co jednak nie przeszkadzało braminom, jako że stare powiedzenie głosi, że bogactwem bramina jest właśnie wyrzeczenie. Jednak przeszkadzało to często ich małżonkom. Historia ta mówi o ubogim kapłanie, którego żona nalegała na poprawienie materialnej sytuacji ich rodziny.
– Ten twój Kryszna mieszka w pałacu i jest bogaty – mówiła – Razem chodziliście do szkoły. Idź, poproś go o poprawę naszej sytuacji.
Sudama, tak bowiem brzmiało imię bramina, z natury nieśmiały i wstydliwy, z początku nie chciał nigdzie iść. Ponieważ jednak jego żona nie była tak nieśmiała i wstydliwa jak on, w końcu wypchnęła go za drzwi z zawiniątkiem, w którym znajdowała się garstka surowego ryżu pożyczonego na obiad od sąsiadów. Kazała mu nie wracać zanim nie rozmówi się z przyjacielem. Chcąc nie chcąc Sudama wyruszył w drogę do Kryszny.
Spotkanie Sudamy ze swoim przyjacielem z lat szkolnych, Kryszną, opisane jest ze szczegółami w Bhagavata Puranie. Sudama z powodu wrodzonej nieśmiałości oraz pochłonięty radością ze spotkania z dawno niewidzianym przyjacielem, zapomniał przedłożyć prośbę swojej żony. Przypomniał sobie o tym dopiero, gdy zbliżył się w drodze powrotnej do wioski, w której mieszkał. Zatrzymał się i pomyślał: „Cóż powiem żonie? Znów mnie wyśmieje i nazwie nieudacznikiem. Cóż mam teraz zrobić?” Postanowił, że powie prawdę, taka bowiem jest natura bramina.
Jakież było jego zaskoczenie, kiedy po powrocie do wioski zamiast niewielkiego, krytego słomą ryżową glinianego domku zastał całkiem przyzwoity, piętrowy dworek, prawie pałac, z krzątającą się wszędzie służbą i domowymi zwierzętami. Na jego spotkanie wyszła ubrana w piękne sari, ozdobiona klejnotami, małżonka:- Cieszę się, że już wróciłeś, mój drogi mężu – zapytała.- Co się stało z naszym domem? – zapytał zdumiony Sudama.- Zawsze wiedziałam, że można na tobie polegać. Wybacz, że czasami byłam dla ciebie niezbyt dobra. To jest nasz dom.
Twój przyjaciel, Kryszna, podarował nam go wraz z ziemią, krowami i innymi dobrami. Teraz nie musimy się już martwić o utrzymanie. Ja mogę spokojnie służyć tobie, a ty możesz służyć innym.
– Gdzie tu logika, kobieto – powiedział ośmielony po raz pierwszy Sudama – Nie rozumiem, czym zasłużyliśmy na takie bogactwo. Jedynym wyjaśnieniem jest to, że musisz być wielką duszą, skoro mój przyjaciel zaspokoił twoje pragnienie posiadania bogactw. To ty przecież wysłałaś mnie do niego z garstką ryżu pod pretekstem, że jesteśmy przyjaciółmi ze szkoły… Zdumiony tym wszystkim Sudama medytował jeszcze przez chwilę i postanowił odtąd słuchać swojej żony we wszystkim.
Morał dla żonatych: Można być przyjacielem samego Boga, ale jeśli żona nie wyśle cię do Niego – przepadłeś! Morał dla kawalerów: Możesz być przyjacielem Boga nie żeniąc się. Morał dla żon: Jeśli pragniecie prawdziwych bogactw, nie wysyłajcie swoich mężów do pracy, ale do Boga.
Potwór z rzeki
Szaman z pewnej wsi nie mógł spokojnie się modlić z powodu dzieci, które bawiły się pod jego oknem. By się do nich uwolnić krzyknął:- Jest taki straszny potwór na dole przy rzece. Pobiegnijcie tam, a będziecie mogły zobaczyć, jak mu bucha ogień z nozdrzy!
Wkrótce już wszyscy mieszkańcy wsi usłyszeli o straszliwej zjawie i biegli ku rzece. Kiedy szaman to zobaczył dołączył do tłumu. Kierując się, zdyszany ku rzece, mówił do siebie:- “Co prawda, to ja wymyśliłem tę historię. Ale nigdy nic nie wiadomo…”
Morał: Znacznie łatwiej jest wierzyć w demony i potwory, których sami stworzyliśmy, jeśli jesteśmy zdolni przekonać innych o ich istnieniu.
Król bharata, czyli perwersja duszy
lub konsekwencje prawa przyciągania
Historia króla Bharaty rozpoczyna się w chwili, kiedy porzucił już królewskie obowiązki i zamieszkał w odludnym miejscu, aby oddawać się medytacji o Bogu Absolucie, którym jest Parama Brahman. Pewnego dnia znalazł małą sarenkę, której matka została zabita przez myśliwego. Przygarnął ją i zaczął wychowywać. W ten sposób przywiązał się do niej i wkrótce poniósł konsekwencje tego faktu. Umierając rozmyślał o tym, co się stanie z jego sarenką. Myśli te sprawiły, że narodził się ponownie, tym razem, jako sarna. Jednak dzięki swojej świętości, pamiętał wydarzenia z poprzedniego życia. Jako sarna żył krótko, mieszkając blisko ludzi i podczas kolejnych narodzin ponownie stał się człowiekiem. Tym razem postanowił wykorzystać szansę posiadania ludzkiego ciała i, udając niedorozwiniętego umysłowo, skupiał się wyłącznie na medytacji o Bogu Absolucie, którym jest Brahman. W ten sposób udało mu się oszukać najbliższych i, po śmierci, udał się do świata duchowego. Tam spotkał Brahmana, Boga Absolut, który pod postacią chłopca-pasterza bawił się z kolegami na łące, podczas gdy nieopodal pasły się krowy.
– Szybko, pochyl się! – zawołał do niego Absolut (co do tego, że jest to Absolut, Bharata nie miał żadnych wątpliwości) wskakując mu z rozbiegu na plecy i uderzając go piętami skierował w stronę chowających się za krzakami kolegów. Zdumiony Bharata pobiegł w tamtą stronę. Kiedy się zbliżyli, zza gęstych krzewów tulasi wyskoczyło kilku chłopców siedzących na plecach innych. Absolut wykrzyknął głośno „Naprzód!” i Bharata, kryjąc się za drzewami zaczął biec za chłopcami w drugą stronę. Siedzący na jego ramionach Absolut, walczył trzymanym w ręku kijem z innymi chłopcami śmiejąc się i czasami krzycząc z bólu: – Aaaaa… masz… ziuch… ziuch… baaa… baaa… uważajjjj … – po czym wszyscy rzucili się na ziemię za niewielkim pagórkiem tarzając się ze śmiechu.
Bharata przysunął się w jego stronę. Kiedy wreszcie zdyszani przestali się śmiać Bharata zauważył stojące nieopodal kosze z jedzeniem. Siedzący wokoło chłopcy z największą przyjemnością zabrali się za masowanie stóp i wkładanie do ust Absolutu słodyczy ze stojących dookoła koszy. Absolut odwrócił się do Bharaty i powiedział: – Zjedz coś. – Tak naprawdę – powiedział Bharata – to chciałem o coś zapytać. – Dobrze – powiedział Bóg Absolut mlaskając językiem po kolejnym kawałku słodkiego serka. – Jak to jest z miłością na ziemi? Dlaczego wszystko, co kochamy, umiera i ginie?
Bóg Absolut roześmiał się wesoło i rzekł: – Rozejrzyj się – wskazał ręką na chłopca, który strącony niedawno z ramion kolegi wstawał otrzepując się z kurzu i spoglądał już łakomie na zawartość koszyków – czy wyglądamy na zmarłych? – No… – powiedział Bharata – … no… nie bardzo. – Widzisz. Tak naprawdę nic, co kochamy nie umiera, ani nie ginie. Czasami kochamy tylko to, co przemija. – Jak to?- Mleko i jogurt – zawołał wesoło Absolut, a siedzący najbliżej chłopiec natychmiast podał mu jedną miseczkę wypełnioną mlekiem, a drugą, jogurtem – Chociaż mleko i jogurt pochodzą z jednego źródła, różnią się od siebie smakiem i właściwościami. Mleko jest słodkie, a jogurt kwaśny. Tak samo jest z miłością. Istnieje miłość prawdziwa i miłość do rzeczy przemijających. Pochodzi ona z tego samego źródła, ale ma inne właściwości. Miłość do tego, co wieczne, jest mlekiem. Kiedy kochasz to, co przemija, pijesz jogurt. Wolisz mleko czy jogurt?
Absolut wyciągnął do Absolutu ręce z dwiema miseczkami. – Jogurt – powiedział Bharata zrezygnowany. – Dobrze – powiedział wesoło Absolut – ja też mam ochotę na jogurt. Bharata rozmawiał jeszcze długo z Bogiem Absolutem, Parama Brahmanem. Zrozumiał, że to, co wieczne w żaden sposób nie przystaje do tego, co tymczasowe i że otrzymujemy dokładnie to, czego pragniemy. W końcu, po wypiciu jogurtu, poczołgał się za wzgórze, aby się rozejrzeć. Absolut skradał się za nim i obydwoje bardzo uważali, aby nikt ich nie zauważył. Chcieli obejść drzemiących w trawie chłopców i zakraść się do nich od tyłu. Bharata szybko zapomniał o swoich przeżyciach na Ziemi. Wydawały się niczym sen. Czasem tylko zatrzymywał się w lesie i zastanawiał, dlaczego ktokolwiek chce opuścić towarzystwo tego niebieskiego chłopca. Nie mógł tego zrozumieć, tak samo jak nie mógł przestać rozmyślać o nim. I przez to wciąż przebywał w jego towarzystwie.
Morał: Zawsze otrzymujemy to, ku czemu kierują się nasze myśli. Czy będzie to mleko, czy jogurt.
Nagardżuna i złodziej
Był kiedyś wielki mistrz jogi siddhów, Nagardżuna. Przyszedł do niego złodziej. Zauroczył się Mistrzem, ponieważ nigdy nie widział osoby tak pięknej i pełnej gracji. Zapytał Nagardżuna: „Czy ja również mam jakąś możliwość na rozwój? Ale musze najpierw wyjaśnić jedną rzecz: Jestem złodziejem. Co więcej: Nie rzucę tego więc nie stawiaj mi takiego warunku. Zrobię cokolwiek mi powiesz ale nie przestanę być złodziejem. Wiele razy próbowałem – nigdy mi się nie udało, więc zrezygnowałem. Pogodziłem się z moim przeznaczeniem, że jestem i pozostanę złodziejem, więc nie mówmy o tym. Niech to będzie jasne od samego początku”.
Nagarjuna odpowiedział:
– „Dlaczego się boisz? Kto będzie mówił o tym, że jesteś złodziejem?”Złodziej odpowiedział: – „No ale kiedy szedłem do mnicha, księdza, jakiegoś świętego, to mówili mi najpierw ‘Na początku przestań kraść’”.
Nagarjuna roześmiał się i powiedział: – ”Widocznie chodziłeś do samych złodziei; inaczej po co to mówić? Co ich to obchodzi? Ja się tym nie przejmuje!
”Złodziej bardzo się ucieszył. Powiedział: – „W takim razie w porządku. Wydaje mi się, że teraz mogę zostać twoim uczniem, Jesteś właściwym mistrzem”. Nagarjuna zgodził się i powiedział: „Teraz odejdź i rób co tylko chcesz. Musisz spełnić tylko jeden warunek: bądź świadomy! Idź, włamuj się, wchodź do domów, zabieraj rzeczy, kradnij; rób co chcesz, to mnie nie interesuje, nie jestem złodziejem – ale rób wszystko z pełną świadomością”.
Złodziej nie zrozumiał, że wpadł w pułapkę. Powiedział: „W takim razie dobrze. Spróbuje”. Po trzech tygodniach wrócił i powiedział: – „Jesteś podstępny – ponieważ jeśli stanę się świadomy, nie będę w stanie kraść. Jeśli będę kradł, zniknie świadomość. Teraz mam dylemat”.
Nagarjuna odpowiedział: – „Dość rozmów o tym, że jesteś złodziejem i kradniesz. Nie interesuje mnie to; ja nie jestem złodziejem. Musisz zadecydować! Jeśli chcesz świadomości, to musisz podjąć decyzję. Jeśli jej nie chcesz, to też musisz o tym zadecydować”.
Mężczyzna odpowiedział:
– „Ale teraz będzie to dla mnie trudne. Zasmakowałem w świadomości i jest ona czymś tak pięknym – odrzucę wszystko, wszystko co każesz. Niedawno, po raz pierwszy w życiu udało mi się wejść do pałacu króla. Otworzyłem skarbiec. Mogłem stać się najbogatszym człowiekiem na świecie – ale podążałeś za mną ty i musiałem być świadomy. Kiedy stałem się świadomy to nagle – zniknęła motywacja i żądza. Kiedy stałem się świadomy diamenty wyglądały dla mnie jak kamienie, zwyczajne kamienie. Gdy straciłem świadomość skarb znów się pojawił. Czekałem tam i wiele razy zmieniałem swój stan. Raz stawałem się świadomy, byłem jak lotosowy Śiwa Budda, nie mogłem nawet dotknąć skarbu, ponieważ to wydawało mi się głupie, bezsensowne – to tylko kamienie, co ja robię? Zatracam siebie dla jakiś kamieni? Ale potem traciłem świadomość; kamienie znów wydawały mi się piękne, ogarniała mnie iluzja. Ostatecznie zadecydowałem, że nie są tego warte”.
Królewicz dhruwa czyli nagroda za brak pokory
Jest to opowieść o pięcioletnim chłopcu, który obraził się na swoją macochę. Chłopiec ów był pierworodnym synem króla. Jednak, jak to z królami bywa, miał on drugą żonę, która także urodziła syna. Pewnego dnia mały Dhruwa chciał usiąść na kolanach ojca, lecz macocha zabroniła mu oznajmiając z dumą, że miejsce to zajęte jest już przez jej syna. Nie będziemy rozwodzić się nad małostkowością jej postępowania, lecz przystąpimy do rzeczy, czyli opiszemy, co było dalej.Mały Dhruwa pobiegł z płaczem do mamy i jąkając się przez łzy powiedział:
– Ma…. mo …. ma…. mo …. a… ja… bo… aaaaaaaaaa….
– Uspokój się – powiedziała królowa i przytuliła go – powiedz, co się stało.
Kiedy Dhruwa ochłonął troszkę, okazało się, że jest bardzo zły na swoja macochę. Dlaczego nie pozwoliła mu usiąść na kolanach ojca? Mama wyjaśniła mu zawiłości władzy królewskiej i jej kaprysów oraz fakt, że jego tato nie kochał jej już jak dawniej. Można by się dziwić, dlaczego mówiła o takich rzeczach małemu, pięcioletniemu chłopcu, ale pamiętajmy, że, bądź co bądź, był to syn króla, a więc nie taki znów przeciętny chłopiec. Dhruwa w lot pojął zawiłości władzy królewskiej i, rezolutnie, postanowił zostać królem i zdobyć królestwo większe niż posiadał jego ojciec, czy nawet dziadek. Matka próbowała go przekonać, że może lepszym wyjściem byłoby pogodzić się z losem i cieszyć z tego, co posiada, ale gniew i złość, które zebrały się w królewiczu nie pozwoliły mu jej posłuchać.
Bezradna matka zasugerowała mu, że powinien udać się do jednego z licznie zamieszkujących królestwo mędrców, aby uzyskać odpowiednie wskazówki, ponieważ, jak powiedziała: „Tylko Bóg może ci pomóc, mój synku.” Dhruwa udał się zatem do lasu, gdzie tradycyjnie zamieszkiwali mędrcy, i spotkał się ze słynnym mędrcem, ryszim Naradą. Narada, widząc w jakim stanie znajduje się dziecko, długo próbował odwieść go od pomysłu zdobywania królestwa dzięki pomocy Boga. Chociaż, jako mędrcowi, podobała mu się myśl, że jeszcze jedna dusza zwraca się do właściwego źródła o pomoc, lecz miał, nie bez racji, silnie wątpliwości, co do motywacji królewicza. Wiedział bowiem, dzięki swojej mądrości mędrca, że skutki czynów zrodzonych z gniewu i pasji nie przynoszą wiele korzyści, a już najmniej samemu zainteresowanemu.
Jednakże mały Dhruwa ani myślał być pokorny. Na sugestię mędrca: „Dlaczego nie pójdziesz do ojca i nie poprosisz o wyjaśnienie sprawy?” Dhruwa sprytnie, jak na małego chłopca odpowiedział: „Narado, jestem tak bardzo zły, że nawet nie potrafię w spokoju wysłuchać tego, co mówisz, a cóż dopiero mówić o wykonaniu. Interesuje mnie jedynie zdobycie królestwa i nic więcej. Pomóż mi, jeśli potrafisz, a jeśli nie, wskaż mi dalszą drogę.” Ponieważ mędrcy nie ulegają tak łatwo naciskom, trwało chwilę, zanim Narada zgodził się nauczyć Dhruwę recytacji mantry brzmiącej:
„Om Namo’ Bhagavate’ Vasudeva’ya!”
Polecił mu przy tym recytować ją o odpowiedniej porze dnia oraz przestrzegać przy tym określonych reguł. Chociaż skuteczność tej metody nie podlegała dyskusji, Ryszi Narada nie dawał królewiczowi Dhruwie większych nadziei wiedząc, że niewielu tak naprawdę poważnie podchodzi do tego rodzaju spraw. Innymi słowy, kiedy tylko mijają pierwsze porywy pasji, większość wraca do starych, choćby niewygodnych, nawyków. Ale tu się mylił. Nie docenił bowiem siły motywacji, z jaką Dhruwa przystąpił do wypełnienia przekazanych mu instrukcji. Pragnienie zdobycia władzy oraz królewska duma pozwoliły małemu Dhruwie w ciągu sześciu miesięcy osiągnąć niezwykłe rezultaty. Kiedy pewnego dnia medytował o Bogu Absolucie znajdującym się w jego sercu (Iśwara-Śiwa) oraz w sercach wszystkich żywych istot, coś przerwało jego medytację. Zaniepokojony otworzył oczy i ujrzał przed sobą taką samą postać, jak ta, którą postrzegał w swoim sercu. I tak oto nastąpiło spotkanie małego Dhruwy z Bogiem Absolutem, Iśwara-Śiwą.
Nie rozmawiali zbyt wiele, ponieważ na widok Boga Absolutu Dhruwa oniemiał i nie mógł nie tylko wykrztusić słowa, ale nawet zebrać sensownej myśli. Chłonął Absolut, Iśwara-Śiwa, Parama Brahmana niczym piasek pustyni chłonie wodę. W rezultacie tego spotkania, otrzymał nie tylko największe królestwo, ale nawet swoją własną gwiazdę, Gwiazdę Polarną, na której mieszka do dzisiaj. I do dzisiaj żałuje, że pragnął tak nieznacznej rzeczy jak władza nad jakimś ziemskim Królestwem.
Morał: Chociaż wszystkie pragnienia się spełniają, najczęściej pragniemy tego, co przemija. Inny morał: Pokora nie przynosi materialnych korzyści, ale dzięki niej można mieć święty spokój.
Piękny i Szaraczek
W dawnych czasach żyło o w Indiach stado jeleni. Rządził nimi dorodny i silny jeleni król. Miał on dwóch synów. Obaj byli wysocy i zgrabni, ale jeden miał sierść nadzwyczaj połyskującą, srebrzystą i dlatego nazywali go Pięknym. Drugi miał sierść szarą i nazwano go Szaraczkiem. Kiedy mądry jeleni król się zestarzał wezwał pewnej wiosny swych synów i tak im powiedział:
– Wkrótce na polach zacznie dojrzewać ryż. Ludzie bardzo troskliwie pilnują wtedy swych pól. Jelenie jednak zawsze lubiły na nie się zakradać. Myśliwi, którzy tam już czekali, zabijali wielu naszych braci. Dlatego postanowiłem podzielić całe stado na dwie części i każdy z was poprowadzi swych braci do lasu w pobliskich górach. Pamiętajcie – mówił stary król – musicie prowadzić jelenie z dala od pól i wsi, gdyż tam będą czekać myśliwi!
Jeleń zwany Pięknym postępował zgodnie z radą ojca. Nie zbliżał się do wsi i ominął pola z ryżem, gdzie czaili się myśliwi. Szaraczek postanowił skrócić drogę. Przechodził przez ryżowe pola koło wiosek. Jelenie skubały rosnący ryż i wiele z nich wpadło w zastawione przez rolników pułapki. Inne zostały zabite przez myśliwych. Kiedy po zbiorach jeleni król czekał na swych synów i ich stada, okazało się, że powróciły wszystkie te, które prowadził Piękny. Szaraczek natomiast wrócił sam. Reszta jego stada przepadła. Jeleni król powiedział wtedy:
To nieszczęście, gdy głupiec prowadzi.
Dlatego ufaj tylko mądremu.
Stary jeleń dobrze wam tu radzi.
Nie dajcie się prowadzić głupiemu.
Morał: Na zatratę idą i giną wszyscy ci, którzy wstępują na teren zakazany przez Mistrza Duchowego.
Król Wena i morderczy kapłani
czyli niepohamowane pragnienie władzy
Królowie odgrywają szczególną rolę w starożytnych opowieściach wedyjskich. Dowiadujemy się z nich o różnych władcach – mądrych i głupich, pobożnych i niepobożnych, dobrych i okrutnych. Król Wena należał do tej ostatniej kategorii – był okrutny z natury. Od urodzenia wyróżniał się okrucieństwem do tego stopnia, że potrafił zabijać inne dzieci podczas zabawy, co jednak uchodziło mu na sucho, ponieważ był jedynym synem króla. Kiedy podrósł, często wybierał się na polowanie zabijając zwierzęta dla czystej przyjemności zabijania, a ludzie na jego widok wołali: „Uciekajmy! Nadchodzi okrutny królewicz Wena!”
Król zamartwiał się złym charakterem syna i kiedy w końcu nie mógł znieść dłużej jego okrucieństwa… zostawił królestwo i odszedł do lasu, aby dokończyć życia, jako pustelnik. Była to często wykorzystywana przez królów alternatywa unikania na starość walki o władzę z synami, która przynosiła królom także korzyści duchowe. Ale powróćmy do królewicza Weny. Król, nie będąc powstrzymywany przez nikogo, bezkarnie gnębił poddanych i znęcał się nad nimi. Królestwo pogrążało się w strachu i terrorze, biedniało od wyzysku podatkowego. W końcu król Wena zakazał nawet przeprowadzania ofiar wedyjskich i intonowania modlitw, żądając dla siebie czci należnej Bogu. Wezwał wszystkich braminów i tak powiedział:
– Jestem waszym królem i utrzymuje was wszystkich. Mnie, jako waszemu bezpośredniemu przełożonemu należy się cześć boska.
– Dobrze – odpowiedzieli bramini – ale nie zapominaj, królu, że jesteś jedynie przedstawicielem Boga. Posiadasz wyjątkowe cechy i moce, ponieważ piastujesz wysokie stanowisko. Masz moc egzekwowania prawa i karania, ale nie oznacza to, ze sam stoisz ponad prawem.
– Nie rozśmieszajcie mnie. Taki głupi to ja nie jestem. Chcę jedynie waszego dobra. Będąc upełnomocniony przez was jestem w stanie was chronić. Cóż wam więcej potrzeba? Oddawajcie mi cześć, a niczego wam nie zabraknie.
– Ależ królu – próbowali przekonać go mędrcy – zważ, że każdy z nas jest duszą i jako tacy jesteśmy równi przed Bogiem Absolutem zwanym Brahmanem (Iśwara-Śiwą). Jedynie pamiętając o tym, możesz właściwie pełnić swoją funkcję władcy tutaj, w materialnym świecie, który jest zaledwie odbiciem rzeczywistego królestwa ducha.
Widząc, że dyskusja zaczyna wykraczać poza interesujący go aspekt władzy tu i teraz, król rozkazał wygnać braminów. Bramini, z natury spokojni i zrównoważeni, znoszący większość przeciwności losu ze stoickim spokojem, tym razem rozzłościli się na dobre. Było jasne, że natura, w dodatku okrutna natura, wzięła w królu górę nad sumieniem i rozsądkiem. Dlatego też mędrcy postanowili działać. W wypadku braminów działanie jest zawsze szybkie i skuteczne. Rozgniewani bramini wypowiedzieli mantrę brzmiącą: „Hum” i w ten sposób uśmiercili króla.
Historia jednak toczy się dalej, ponieważ wszyscy złodzieje, oszuści i niegodziwcy, którzy uciekli przed okrucieństwem króla Weny powrócili do pozostawionego samopas królestwa, aby bezkarnie kraść i mordować, przez co pojawiła się pilna potrzeba następcy. Ale to już inna opowieść, mówiąca o tym, jak z martwego ciała króla Weny ci sami bramini powołali do życia nowego władcę. Pytanie, które pojawia się w związku z tą opowieścią brzmi: do jakiego stopnia natura człowieka odzwierciedla stan jego duszy? Otóż według wiedzy zawartej w literaturze wedyjskiej, natura człowieka jest uwarunkowana wpływami materii – fizycznej i subtelnej – pod postacią dobroci, pasji i ignorancji. Jakkolwiek zachowuje się człowiek – pobożnie czy nie, jest to wynik wpływu materii. Dusza nie ma z tym działaniem nic wspólnego, jednak to ona wywołuje je swoim pragnieniem władzy.
Morał: Poszukując źródeł zawsze dociera się do królestwa ducha, ale już jego samego, nie da się opisać, ani określić. Usiłując dosięgnąć umysłem tego, co znajduje się poza nim, wpadamy w iluzję boskości lub w iluzję nicości. I to nas w końcu zabija. Prawdziwi kapłani Boga mogą złego i okrutnego władcę usunąć samą potęgą mantramów.
Przypowieść o Buddzie i wieśniakach
Pewnego wieczoru Budda usiadł zmęczony długą wędrówką na skraju zagajnika. Podeszło do niego paru wieśniaków, z których jeden rozpoznał oświeconego. Zaczęli żalić się na tych, którzy ich wykorzystywali.
-Co nam powiesz Mistrzu? – spytali.
Odpowiedział:
– Ze wszystkich ziemskich namiętności najsilniejsza jest żądza. Wszystkie inne podążają jej tropem. Żądza jest niczym pole, na którym wyrastają inne namiętności. Jest jak żmija, która czyha w ogrodzie pośród kwiatów, kąsając tych, którzy wychodzą na poszukiwanie piękna. Jest niby pnącze, które wspina się na drzewo i porasta jego gałęzie, aż drzewo uschnie. Jest przynętą zastawioną przez szatana, którą chwytają głupcy.
I mówił dalej:
– Jeśli nagą kość umazać we krwi, to wilk będzie się w nią wgryzał do wyczerpania sił. Obiekt pożądania jest dla człowieka tym samym, czym ta kość dla wilka; będzie go pożądał do ostatniego tchnienia. Jeżeli dwóm tygrysom rzucić kawał mięsa, będą ze sobą walczyły i rozszarpywały się pazurami, by go zdobyć dla siebie. Głupiec, który niesie pochodnię pod wiatr, musi się poparzyć. Niczym te bestie i niczym ten głupiec, ludzie opanowani przez pożądanie zadają sobie ból.
Przypowieść o Buddzie i Kisogotami
Pewnego razu młoda kobieta imieniem Kisogotami, żona bogatego człowieka, wpadła w obłęd, po tym jak umarło jej jedyne dziecko. Wziąwszy je na ręce, chodziła od domu do domu, błagając ludzi, aby pomogli je ożywić.
Nikt nie potrafił jej pomóc, aż w końcu trafiła na jednego z uczniów Buddy, który poradził, aby udała się do Dżewatana i odnalazła Mistrza.
Kobieta przyniosła martwe dziecko przed oblicze Buddy. Ten spojrzał na nią ze współczuciem i rzekł:
-By przywrócić dziecku życie, potrzebujesz parę ziaren maku; idź zatem i poproś o cztery, pięć ziaren w domu, do którego śmierć jeszcze nigdy nie zawitała.
Płacząc z rozpaczy szła od domu do domu, ale próżne były jej poszukiwania domu, do którego śmierć jeszcze nigdy nie zawitała. W końcu przyszła znowu do Buddy. W jego obecności zrozumiała w końcu jego słowa i umysł jej rozjaśnił się na powrót. Pogrzebała ciało dziecka, tak jak to było w zwyczaju. Po czym pożegnała się ze wszystkimi i wróciła do Buddy, aby zostać jego uczennicą.
Śiwa i żebraczka – przypowieść jogiczna
Stara żebraczka dowiedziała się, że do świątyni, przed którą żebrała od początku swojego życia, ma przybyć Jogin Śiwa. Bardzo się ucieszyła. Liczyła na to, że współczujący Śiwa da jej dużą jałmużnę. Tego dnia zajęła swoje zwykłe miejsce i zmobilizowała cały żebraczy kunszt. Gdy Śiwa wychodził ze świątyni, wyciągnęła dramatycznie ręce i zawołała: O, współczujący Śiwo, jestem biedną, starą żebraczką, niczego nie mam, proszę, daj mi jałmużnę.
Ku jej zaskoczeniu Śiwa wcale nie sięgnął do kieszeni, tylko patrzył na nią z ciepłym uśmiechem i milczał. Pomyślała, że nie usłyszał, więc zawołała głośniej: O, współczujący Śiwo, jestem biedną żebraczką, moja matka była żebraczką, moja babka była żebraczką, prababka była żebraczką, niczego nie mam, proszę, daj mi jałmużnę! Ale i tym razem ręka Śiwa Jogina nie powędrowała w stronę kieszeni. Czy nie słyszysz, o co cię proszę? – zapytała zniecierpliwiona żebraczka.
Słyszę – odpowiedział Śiwa – ale mam dla ciebie inną propozycję. Jaką – zapytała, tym razem zaciekawiona.
– Ty mi coś daj – odparł Śiwa. Żebraczka osłupiała: Ja mam ci coś dać?! Przecież to ja jestem żebraczką, a ty jesteś współczującym Śiwą Joginem, to ty jesteś od dawania. Nie, nie, ty mi coś daj – nalegał Śiwa, uśmiechając się promiennie.
Żebraczka wpadła w furię: Ja tu żebrzę od dzieciństwa, niczego nie mam, moja matka, babka i prababka były żebraczkami, czego ty ode mnie chcesz?! Nie mam ci nic do dania, dlatego przecież jestem żebraczką! Na to Śiwa: Szkoda, że się tak przy tym upierasz. Ale i tak możesz mi coś dać. – Co takiego? – warknęła żebraczka.
– Możesz odmówić wzięcia jałmużny – odparł Śiwa, po czym szybko się oddalił.
Morał: Każdy z nas, nawet jeśli niczego nie dostał, gdy sięgnie głęboko w siebie, odkryje, że ma bardzo dużo do dania.
Matsya i król Satyawrata czyli problem nadmiaru
Bhagavata Purana zawiera sporo opowieści o zwierzętach, które odgrywają doniosłą rolę w historii świata. Niektóre z nich, jak ryba o imieniu Matsya, są uważane za jedno z wcieleń Absolutu, Brahmana, który, według Wed, przejawia się pod różnymi postaciami w całym stworzeniu.
Historia pobożnego króla o imieniu Satyawrata (Ślub Prawdy) rozpoczyna się w chwili, kiedy dokonuje on porannych ablucji w Gandze (Gangesie). Jednym z elementów porannego rytuału jest nabranie w złożone dłonie wody i ofiarowanie jej na powrót rzece. Symbolizuje to między innymi znikomość ludzkich dokonań. Cóż bowiem można ofiarować Absolutowi, Bogu Stwórcy, Brahmanowi, co nie należałoby od samego początku do Niego? Otóż nabrawszy wody w dłonie król dostrzegł, że wraz z wodą znalazła się w nich niewielka złota rybka. Jednak nie poprosiła go o wypuszczenie z powrotem do rzeki w zamian za trzy życzenia, jak to bywa w bajkach, ale wręcz przeciwnie, poprosiła króla o schronienie i opiekę, nic w zamian nie oferując. Tutaj chciałbym nadmienić, że w owych magicznych czasach ludzie potrafili porozumiewać się ze zwierzętami, więc rozmowa pomiędzy królem a złotą rybką nie była niczym niezwykłym. Ponieważ w owych czasach król był odpowiedzialny za wszystkich mieszkańców królestwa, włącznie ze zwierzętami, przystał na prośbę rybki i, nakarmiwszy ją okruszkami, umieścił bezpiecznie w glinianym słoju.
Na drugi dzień, kiedy król poszedł zobaczyć, jak się czuje jego nowa podopieczna, ze zdumieniem zauważył, że ledwie mieści się w naczyniu, do którego ją włożył. Zaniepokojony, szybko zaniósł słój w pobliże królewskiej studni i wypuścił tam rybkę. Machnęła ogonem z wdzięcznością i bez słowa zniknęła pod wodą. Niestety wieczorem sprawy przybrały gorszy obrót. Kiedy król powrócił do pałacu po dniu wypełnionym wizytami i przyjmowaniem skarg od poddanych zobaczył, że w studni zostało niewiele wody, a większość przestrzeni zajmuje ogromna, złota ryba z dziwnym rogiem na głowie. Zdumiony, lecz zatroskany władca, kazał setce swoich sług przenieść szybko rybę do królewskiego jeziora znajdującego się w pobliżu. Kiedy czynność została wykonana, a ryba swobodnie pływała w jeziorze, zmęczony król spojrzał po raz ostatni na rybę i powrócił do swojej komnaty. Jednak myśl o tym, że mała rybka osiągnęła tak imponujące rozmiary w ciągu tak krótkiego czasu nie dawała mu spokoju. Wcześnie rano, po nocy pełnej rozmyślań, król udał się pospiesznie nad brzeg jeziora, gdzie, tak jak się tego spodziewał, zastał wielorybich rozmiarów rybę rozpryskującą resztki wody w jeziorze. Wówczas odbyła się między nimi następująca rozmowa:
– Dzień dobry. Widzę, że znowu urosłaś – powiedział król.- Troszkę – powiedziała ryba – zupełnie niewiele.- Kiedy się spotkaliśmy, byłaś zupełnie niewielką rybką. Jak masz na imię?- Matsja.- Otóż, droga Matsjo… – zaczął król, kiedy ryba przerwała mu nagle.- Jestem „ten” Matsja, a nie „ta” Matsjaa.- Przepraszam – powiedział speszony król – nie wiedziałem, że to ma znaczenie.- Troszkę – odpowiedział Matsja.
– Ponieważ urosłeś tak szybko i tak dużo, mam pewien problem – powiedział król najuprzejmiej jak potrafił.- Jaki? – zapytał niewinie Matsja.
– Ponieważ jest ciebie tak… dużo, nie bardzo wiem, co z tobą zrobić. Niektórzy mniej rozgarnięci poddani sugerują, że jesteś demonem, który przybył, aby nas zniszczyć, i proponują, aby ciebie zabić i zjeść. Jednak większość z nas to wegetarianie i chociaż nie mamy nic przeciwko tobie, jednak uważamy, że stanowisz nie lada problem.
– Problem? – powtórzyła głębokim głosem ryba i przewróciła się na bok ochlapując króla resztkami wody z jeziora.- Problem, rzekłbym, nadmiaru – odpowiedział najuprzejmiej jak potrafił król.
– Rozumiem – powiedział Matsja – gromadzenie dóbr zawsze prowadzi do problemów. Ale jest jedno wyjście, ponieważ zawsze to, co wpędziło cię w kłopoty, może cię z nich wyciągnąć. Zanim jednak powiem ci, co zrobić, znajdź mi jakieś miejsce, w którym będę mógł normalnie pływać.
Król rozejrzał się i rzeczywiście, okazało się, że w jeziorze nie było już prawie wcale wody. Na jego rozkaz, słudzy króla przeciągnęli Matsję na specjalnie skonstruowanym wozie przez najbliższe, na szczęście niezbyt wysokie wzgórza, za którymi znajdował się ocean. Tutaj Matsja mógł pławić się do woli. Stojąc na brzegu oceanu zadumany król Satjawarata pomachał Matsji na pożegnanie. Właśnie przed chwilą dowiedział się od zaufanych szpiegów, że poddani oskarżają go o konszachty z demonami i zamierzają detronizować. Pożegnawszy Matsję, król odwrócił się od brzegu morza i ruszył z powrotem. „Tak”, rozmyślał król, „każdy nadmiar rzuca się w oczy i jest przyczyną nieszczęść. Najlepiej nie mieć nic…” Nagle usłyszał za plecami donośny głos wołający: „Satjawrato, dobry królu, poczekaj!”. Obejrzał się przez ramię i zamarł ze zdumienia. Na wodach oceanu unosiło się ogromne, sięgające chmur ciało Matsji z olbrzymim rogiem wznoszącym się niczym marmurowa iglica ponad wodami.
– Jestem inkarnacją Absolutu – powiedział Matsja – Przybyłem do ciebie, ponieważ ty i twoje królestwo słyniecie z pobożności. Niedługo nastąpi wieki potop i wszystko pogrąży się w ciemności oceanu zniszczenia. Ponieważ jesteś pobożny, postanowiłem cię uratować. Zbierz mędrców, poddanych, rośliny i zwierzęta swojego królestwa. Za siedem dni rozpocznie się potop, a wówczas przyślę ci łódź, na którą masz wsiąść wraz ze wszystkimi zebranymi… Aby nie przeciągać historii powiem tylko, że król wraz z mędrcami, poddanymi, roślinami i zwierzętami ocalał z powszechnego potopu przywiązując ją linami do rogu wyrastającego z głowy olbrzymiej ryby.
Jeśli czytając tę historię znudziłeś się, rozpoznając znany sobie skądinąd wątek potopu oraz łodzi ratującej z niego zwierzęta, rośliny i ludzi, klasyfikując go, jako odmianę biblijnej opowieści o potopie, prawdopodobnie cierpisz na problem nadmiaru.Historia króla Satyawrata opisuje jedno z powtarzających się wydarzeń w nieskończonym cyklu istnienia materialnego świata, czyli jego zagładę. Zagłada taka następuje w ściśle określonym rytmie. Po niej następuje odrodzenie, po czym znów następna zagłada. Cykl ten odzwierciedla naturę, która zmienia się niczym pory roku. Za nami i przed nami znajduje się jeszcze wiele, wiele potopów… dołączając ten fakt do zbioru posiadanych informacji, nie zapominaj, że nie należy ślepo wierzyć materialnym faktom.
Morał: Historia lubi się powtarzać. Jeszcze inny morał: Nadmiar użyty dla dobra drugich, przynosi najwyższe korzyści.
Istota mocy człowieka
Bogowie starali się znaleźć miejsce na ukrycie Mocy (Śakti), żeby ludzie i demony nie mogli czerpać z tej wszechpotężnej siły. Jeden z bogów proponował ukryć ją na szczycie wysokiej góry, drugi bóg jednak przestrzegał, że prędzej czy później człowiek i tak wejdzie na górę i zawładnie Mocą. Inny bóg radził ukryć Moc w głębinach morskich, ale i ten projekt zakwestionowano tłumacząc, że człowiek znajdzie sposób na nurkowanie w głębinach. Jeszcze inny bóg sugerował ukrycie Mocy głęboko pod ziemią, ale i ten zamysł odrzucono dowodząc, że człowiek się do niej dokopie. Aż w końcu pewien stary, mądry bóg zaproponował:- Zamknijmy Moc w głębi samego człowieka. Człowiekowi nigdy nie przyjdzie do głowy, by właśnie tam zajrzeć.I tak też uczyniono.
Awadhuta i król Yadu
czyli jak ma poradzić sobie owca, gdy zabraknie pasterza
Pewnego razu w Indiach, kiedy rządzący jednym z niewielkich królestw król o imieniu Yadu oddawał się swojej ulubionej czynności, czyli obserwowaniu poddanych, zauważył młodego jogina, Awadhutę (Posłańca, Zwiastuna, Proroka, który mimo młodego wieku okazywał niezwykłe symptomy osoby zaawansowanej duchowo. Król biegły w rozpoznawaniu oszustów, zdumiał się widząc, że chociaż młodzieniec nie przestrzegał żadnych szczególnych zasad, ani nie wykonywał niezwykłych praktyk, był pozbawiony strachu, wędrował swobodnie tu i tam, zachowując się beztrosko niczym dziecko. Zaintrygowany król zwrócił się do Awadhuty z prośbą o wyjawienie sekretu jego niezwykłego zachowania.
Młody mędrzec opowiedział mu o tym, jak zaczerpnął mądrości od wielu nauczycieli i kim oni byli. Awadhuta powiedział:
– Od Ziemi nauczyłem się opanowania, a od jej dwóch form, mianowicie góry i drzewa nauczyłem się jak służyć innym i jak poświęcić życie, przynosząc drugim korzyść. Od wiatru, który jest siłą życia w ciele, nauczyłem się jak być zadowolonym z samego utrzymywania się przy życiu, a od wiatru wiejącego w przestworzach nauczyłem się jak pozostać nietkniętym pomimo kontaktu z ciałem i przedmiotami zmysłowymi. Od przestworzy nauczyłem się, w jaki sposób dusza, która przenika całą materię, jest zarówno niepodzielna, jak i niedostrzegalna. Od wody nauczyłem się, w jaki sposób być naturalnie czystym i oczyszczać innych.
Od ognia nauczyłem się, jak zjadać wszystko nie zanieczyszczając się oraz w jaki sposób pokonywać niskie pragnienia tych, którzy składają weń ofiary. Od ognia nauczyłem się także, w jaki sposób dusza wchodzi do każdego ciała i rozświetla je i dlaczego nie można odróżnić narodzin od śmierci u tych, którzy przyjęli materialne ciało. Od księżyca nauczyłem się, że materialne ciało podlega procesowi wzrostu i zaniku. Od słońca nauczyłem się, jak nie uwikłać się nawet wówczas, kiedy wchodzimy w kontakt z przedmiotami zmysłów, a także o dwóch rodzajach wizji opartej na postrzeganiu prawdziwej formy duchowej oraz postrzeganiu fałszywych, poszczególnych jej okryw. Od gołębia nauczyłem się, że nadmierna uczuciowość i zbytnie przywiązanie nie przynoszą korzyści. Ciało człowieka jest niczym otwarte drzwi do wyzwolenia, ale jeśli ktoś przywiąże się zbytnio do życia rodzinnego, niczym gołąb, porównuje się go do osoby, która wspięła się wysoko, aby upaść.
– Od pytona – kontynuował Awadhuta – nauczyłem się, że inteligentna osoba powinna ćwiczyć brak przywiązania oraz utrzymywać się z tego, co przychodzi samo i wymaga niewiele wysiłku, poświęcając czas na rozmyślania o Bogu. Od oceanu nauczyłem się, że umysł mędrca jest czysty i głęboki niczym ocean, który nie wylewa nawet mimo wielu wpadających do niego rzek. Tak samo mędrzec nie wpada w zachwyt, gdy zdarza mu się coś dobrego, ani nie lamentuje, gdy spotyka go nieszczęście. Od ćmy nauczyłem się, że tak jak zostaje ona zwabiona przez ogień i ginie, tak osoba, niepotrafiąca kontrolować swoich zmysłów, zostaje uwiedziona przez kobiecy wdzięk i traci cenne życie na iluzoryczne radości. Są też trzmiele i pszczoły. Od trzmiela nauczyłem się, że mędrzec może utrzymać się, zbierając niewielkie datki od wielu osób. Powinien także zbierać esencję prawdy z wielu Pism, czy to wielkich czy nieznanych. Od pszczoły miodnej zaś nauczyłem się, że wyrzeczony mnich nie powinien robić zapasów, ponieważ może zostać pozbawiony wszystkiego, niczym pszczoła pozbawiona miodu wraz ze swoim rojem w ulu.
– Od słonia nauczyłem się, że słonie łapane są przez myśliwych przywiązujących samice przed dołem-pułapką. Podobnie mężczyzna zbyt przywiązany do kobiet wpada w pułapkę materialistycznego życia. Od złodzieja miodu nauczyłem się, że tak jak kradnie on miód zebrany z takim wysiłkiem przez pszczoły, tak samo osoba, która wyrzekła się świata posiadła przywilej korzystania z dóbr zgromadzonych z takim wysiłkiem przez innych. Od jelenia nauczyłem się, że tak, jak przywołuje go dźwięk wabika używanego przez myśliwych, tak samo traci życie każdy, kto czuje pociąg do muzyki i piosenek. Od ryby nauczyłem się, że zostaje schwytana na haczyk przez swoje przywiązanie do zmysłu smaku.
– Otrzymałem także cenną lekcję od pewnej kobiety lekkich obyczajów o imieniu Pingala zamieszkałej w mieście Wideha. Pewnego dnia, wystroiwszy się odpowiednio, oczekiwała o zachodzie słońca na przybycie kochanka. W miarę upływu czasu stawało się jasne, że nikt jej nie odwiedzi. Rozgoryczona porzuciła nadzieję, na zaspokojenie swoich pragnień. Zaczęła rozmyślać o Absolucie, co ukoiło jej niespokojny umysł i osiągnęła wewnętrzny spokój. Nauczyłem się od niej, że nadzieja na otrzymanie choćby odrobiny przyjemności, jest główną przyczyną cierpienia. Dlatego każdy, kto porzucił takie pragnienie może skupić się na Bogu Absolucie, Brahmanie, i osiągnąć wieczny spokój.
– Od jastrzębia niosącego zdobycz i atakowanego przez inne ptaki, który w końcu wypuścił swoją zdobycz nauczyłem się, że przywiązanie prowadzi do nieszczęścia, zaś osoba pozbawiona przywiązania i nieposiadająca dóbr materialnych może cieszyć się nieograniczonym szczęściem. Od niedorozwiniętego, leniwego głupca nauczyłem się, że będąc pozbawionym niepokoju, można w pełni oddać się rozmyślaniom o Bogu Absolucie. Od młodej dziewczyny noszącej na rękach bransolety nauczyłem się, że tam, gdzie mieszka razem wiele osób, nieuniknione są kłótnie i że nawet tam, gdzie mieszkają razem choćby dwie osoby, pojawią się swobodne rozmowy i nieporozumienia. Kto chce uniknąć konfliktów powinien zamieszkać samotnie. Od mężczyzny zajmującego się wytwarzaniem strzał, który był tak zaabsorbowany swoją pracą, że nie zauważył przejeżdżającego obok orszaku króla nauczyłem się, że jeśli czyjaś świadomość skupiona jest całkowicie na Bogu Absolucie, nie dostrzega on dłużej dualizmów świata z jego zewnętrznymi oraz wewnętrznymi przejawami.
– Człowiek zamieszkujący przemijające materialne ciało próbuje konstruować domy i żyć w nich długo i szczęśliwie, ale najczęściej rezultatem tego jest niepokój i nieszczęście – mówił Awadhuta – Od węża nauczyłem się, że wślizguje się on do mieszkań zbudowanych przez innych i żyje tam szczęśliwie. Mędrzec powinien żyć nie troszcząc się o miejsce do zamieszkania. Nauczyłem się od pająka, że tak jak snuje swoją sieć, dba o nią przez jakiś czas i w końcu ją połyka, tak samo materialna energia pochodzi od Boga Absolutu. Wytwarza on sieć manifestacji kosmicznej, używa jej zgodnie z własnym celem i w końcu powraca ona do niego. Od osy, która zmusiła pewnego owada do zamieszkania w jej gnieździe nauczyłem się, że jeśli z powodu miłości, nienawiści czy strachu żywa istota skupi swój umysł oraz inteligencję z uwagą na konkretnej postaci czy formie ciała, z pewnością osiągnie taką formę, o której będzie tak intensywnie medytowała.
– Na koniec posłuchaj królu, czego nauczyłem się od własnego ciała. Ponieważ podlega ono zmianom oraz zniszczeniu, nauczyło mnie nieprzywiązywania się. Chociaż używam mego ciała do zdobywania wiedzy, pamiętam, że ostatecznie stanie się pożywieniem dla innych, dlatego bez przywiązania wędruję po świecie. Człowiek przywiązany do zbierania pieniędzy z wysiłkiem stara się rozwijać materialnie, chronić żonę, dzieci, dom, krewnych, przyjaciół, zwierzęta i tak dalej. Wszystko to czyni dla zadowolenia ciała. Tak jak drzewo rodzi owoce, zanim obumrze, tak obumierające z każdą sekundą ciało rodzi nasiona swoich przyszłych ciał, które powstaną poprzez nagromadzenie energii jego działań. W ten sposób zapewniwszy sobie kontynuację materialnej egzystencji, ciało obumiera i ginie.
Tutaj Awadhuta zakończył swoją opowieść, pozostawiając milczącego króla pogrążonego w rozmyślaniach. Morałów tej opowieści jest wiele. Jeden z nich brzmi: dla chcącego poznać wiedzę duchową nie ma nic trudnego. Jeszcze inny brzmi: do dzieła! A jeśli chodzi o owce i barany, z pewnością muszą być na tyle inteligentne, aby rozpocząć samodzielne poszukiwania. Poza tym, nie tylko owce mają prawo do bycia wyzwolonymi oraz do powrotu do królestwa niebieskiego – stanowią przecież jedynie znikomą część królestwa zwierząt.
Ślepcy i słoń
Pewnego razu Śiwa, król joginów, zebrał kilku ślepców wokół słonia i kazał im opowiedzieć, jaki jest słoń. Jeden z nich dotknął kła i powiedział, że słoń jest podobny do ogromnej marchwi. Inny dotknął ucha i stwierdził, że jest jak wielki wachlarz; któryś dotknął tułowia i powiedział, że jest podobny do tłuczka. Jeszcze inny, który dotknął nogi słonia rzekł, że jest on jak moździerz; a ten który uchwycił ogon, stwierdził, że słoń jest podobny do liny. Żaden z nich nie był w stanie określić królowi joginów prawdziwego kształtu słonia.
W podobny sposób można częściowo opisać naturę ludzką, lecz nikt nie jest w stanie opisać prawdziwej natury ludzkiej istoty, natury Atmana. Istnieje tylko jeden sposób poznania prawdziwej, nieprzemijającej ludzkiej natury – natury Atmana, która nie może być zakłócana ziemskimi pożądaniami ani zniszczona przez śmierć – jest to możliwe przez Atmana i jego szlachetną naukę podawaną w stanie oświecenia.
Każdy ma naturę Atmana
Żył kiedyś zapaśnik, który miał zwyczaj dla ozdoby nosić na czole drogocenny kamień. Pewnego razu, gdy zmagał się z przeciwnikiem, kamień został wgnieciony w ciało. Zapaśnik udał się do chirurga, aby ten opatrzył ranę; myślał, że utracił klejnot. Gdy lekarz przystąpił do opatrywania, ujrzał kamień tkwiący w ciele, pokryty krwią i kurzem. Przyniósł lustro i pokazał w nim zapaśnikowi jego klejnot.
Natura Atmana jest jak drogocenny kamień z tej opowieści: pokrywa ją brud i pył innych zainteresowań i ludzie sądzą, że ją utracili; lecz dobry nauczyciel odkrywa ją przed nimi. Natura Atmana istnieje w każdym, niezależnie od tego, jak głęboko jest ukryta wśród pożądania, złości i głupoty, jak bardzo pogrążona jest przez czyny i ich konsekwencje. Natury Atmana nie można utracić ani zniszczyć; gdy usuwa się wszystko, co kala człowieka, ona wcześniej czy później znów się pojawia. Zapaśnikowi z przypowieści pokazano kamień tkwiący w jego ciele przy pomocy lustra; w podobny sposób ludzie mogą odkryć naturę Atmana dzięki światłości Atmana.
Lekarstwo na śmierć
Niedługo po tym, jak Gisa Kotami wzięła ślub, urodziła syna. Miała go tylko jednego i kochała go serdecznie całym swoim sercem. Radość Gisy nie trwała długo, bowiem zaraz kiedy tylko zaczął stawiać pierwsze kroki, nagle zachorował i zmarł. Wydarzenie to sprawiło,że Gisa pogrążyła się w głębokim żalu. Nie potrafiła zaakceptować faktu jego śmierci. Włócząc się po ulicach miasta trzymała martwe dziecię w ręku, pytając każdego napotkanego przechodnia o lekarstwo, które przywróci mu życie. Szczęśliwie dla niej, napotkawszy pewnego starca, została skierowana do samego Buddy, który wedle jego słów, posiadał to wspaniałe lekarstwo.
Budda wiedział, że kobieta jest zbyt pogrążona w smutku, by słuchać i zrozumieć nauki, które zamierzał jej przekazać, dlatego też postanowił odnieść się do innych metod, które miały wyzwolić ją ze smutku. Powiedział jej, że może odzyskać swojego syna, jeśli przyniesie ziarnko gorczycy. Przestrzegł jednak, że ziarnko musi pochodzić z domostwa, w którym jeszcze nigdy nie pojawiła się śmierć.
Pełna nadziei Gisa w pośpiechu zmierzała od drzwi do drzwi. Przy każdych następnych entuzjazm ją opuszczał, bowiem nie trafiła jeszcze nigdzie, gdzie śmierć by nie nadeszła. Nie poddając się jednak szukała dalej. Kobieta w końcu spostrzegła, że nie była na tym świecie jedyną, która kogoś utraciła. Uświadomiwszy to sobie, całe przywiązanie do martwego ciała syna odeszło. Zrozumiała, że ten, kto narodzony, nie może uciec od śmierci.
Wolna od przywiązania Gisa Kotami spaliła ciało syna i powiedziała Buddzie, że choć nie mogła przynieść ziarnka gorczycy, widziała domy, gdzie rodziny wylewały łzy nad tymi, których kochali. Budda odrzekł jej na to: – “Sama przekonałaś się, że nie jesteś jedyną, która straciła syna. Śmierć przychodzi do wszystkich istot. Ulotna i nietrwała jest natura wszystkich rzeczy.”
Śwetaketu, czyli jak zobaczyć to, co niewidzialne
Upaniszady stanowią zbiór filozoficznych komentarzy do technicznych opisów Wed, skupiających się wokół przeprowadzania ofiar ogniowych. W jednej z nich, zatytułowanej Czandogja Upaniszad znajdujemy opowieść o młodym, świetnie wykształconym naukowcu przybywającym w odwiedziny do ojca niedługo po ukończeniu studiów nad Wedami. Jest dumny ze swojej wiedzy, która, co by nie mówić, jest niemała. Tak się składa, że Uddalaka, ojciec Śwetaketu, naszego bohatera, jest mędrcem, który posiada nie tylko wiedzę, ale także wizję.
Kiedy dumny syn powrócił do domu i rozłożył na stole wszystkie swoje publikacje oraz dyplomy, ojciec spojrzał na nie z udawanym zainteresowaniem, nie chcąc sprawiać przykrości dziecku, po czym niewinnie zapytał:- A czy poznałeś, mój synu, tę naukę, dzięki której można poznać to, co niepoznawalne?Śwetaketu zaczął argumentować, iż poznać niepoznawalnego nie można już z samej definicji, ponieważ niepoznawalne jest niepoznawalne. Jednakże będąc wykształconym przyznał, że zawsze niepokoiło go owo małe słówko „jest” przed przymiotnikiem „niepoznawalne”, które jednakowoż wskazuje na coś… ale nie wiadomo na co? Zaplątawszy się w wywodach postanowił przyjąć strategię wojskową, według której najlepszą obroną jest atak, i zapytał ojca wyzywająco:
– Chyba nie chcesz udowodnić mi obecności Brahmana Boga, Absolutu.
Po tym wyzwaniu ojciec przeprowadza ze Śwetaketu słynny eksperyment, mający na celu udowodnienie obecności niewidzialnego Ducha w materii. Mianowicie każe wsypać synowi garść soli do wody, a następnie przynieść wodę. Gdy prosi syna o oddanie garści soli, a zatrzymanie wody, okazuje się, że nie jest to możliwe. Próbując wody z każdej strony miski, Śwetaketu stwierdza, że jest wszędzie jednakowo słona. Sól jest obecna, ale niewidoczna. Następnie ojciec każe Śwetaketu poczekać, aż woda z miski wyparuje. Na dnie znajduje się sól, którą wsypał był uprzednio Śwetaketu.
Morał: Niewidzialnego nie można dostrzec, ale to nie oznacza, że nie istnieje. To, co niepoznawalne jest nieodłącznym aspektem świata, tak samo jak duch jest nieodłącznym aspektem materii. To, że nie można go poznać przy pomocy zmysłów, nie oznacza, że nie można go poznać wcale. Więcej morału: Jeśli ktoś chce poznać bezpośrednio niepoznawalne, na przykład Absolut, musi zrezygnować ze świata, bowiem zmieszany z materią jest niewidoczny.
Głowa i ogon
Pewnego razu posprzeczał się ogon węża z głową o to, która część powinna być z przodu. Powiedział do głowy: “Ty zawsze prowadzisz; to nie jest sprawiedliwe, powinnaś mi czasem pozwolić poprowadzić”. Głowa na to odrzekła: “Takie jest prawo natury, że to ja mam kierować, więc nie mogę się z tobą zamienić miejscami”.
I spór trwał nadal. Pewnego dnia ogon zaczepił się o drzewo, nie pozwalając głowie posuwać się do przodu. Gdy głowa zmęczyła się zmaganiem, ogon poprowadził w swoją stronę; w rezultacie wąż wpadł do ogniska i zginął. W naturze istnieje porządek i wszystko ma w nim swoje miejsce. Jeśli zburzy się ten porządek, naturalne funkcjonowanie zostanie przerwane i doprowadzi to do zniszczenia całego ładu.
Morał: Osobnicy myślący tylko o swym ogonie (o swojej dupie) nie powinni kierować sprawami społeczeństwa, bo doprowadzą cały kraj do katastrofy.
Ofiarowanie
Żył kiedyś ubogi artysta, który w poszukiwaniu powodzenia opuścił swe strony, pozostawiając żonę i dom. Po trzech latach znojnej pracy odłożył trzysta sztuk złota i postanowił powrócić. Wracając zaszedł do wielkiej świątyni Boga Śiwa, w której właśnie odbywała się wspaniała uroczystość składania ofiary. Zrobiło to na nim tak wielkie wrażenie, że pomyślał sobie:
– “Dotychczas brałem pod uwagę jedynie sprawy teraźniejsze, a nie myślałem o swoim szczęściu w przyszłości. Dobry los skierował tutaj moje kroki; muszę to wykorzystać i zasiać ziarna zasług.” I z radością ofiarował świątyni wszystkie swoje oszczędności, i wyruszył do domu bez pieniędzy.
Gdy powrócił, żona robiła mu wymówki za to, że nie przyniósł pieniędzy na utrzymanie. On odrzekł, że zarobił trochę pieniędzy, lecz złożył je w miejscu, gdzie będą bezpiecznie. Gdy nalegała, aby powiedział, gdzie są ukryte, wyznał, że oddał je mnichom w pewnej świątyni.
To rozzłościło żonę, która zwymyślała go i w końcu poskarżyła się miejscowemu sędziemu. Gdy sędzia zapytał artystę, co ma na swoją obronę, ten powiedział, że nie była to lekkomyślna decyzja, gdyż pieniądze te zarobił długotrwałą, ciężką pracą i chciał, aby stały się podstawą przyszłego szczęścia i powodzenia. Gdy przyszedł do świątyni, pomyślał, że tam właśnie jest miejsce, gdzie można posiać złoto, aby w przyszłości zaowocowało pomyślnością. I dodał jeszcze:
– “Gdy dałem mnichom to złoto, miałem wrażenie, że wyrzucam wszelką zachłanność oraz skąpstwo z mojego umysłu i zrozumiałem, że nie złoto, lecz wartości duchowe człowieka są prawdziwym bogactwem.”
Sędzia pochwalił postawę artysty, a ci, którzy usłyszeli o tym zdarzeniu, pomagali mu w rozmaity sposób, wyrażając swą aprobatę. Od tego czasu artyście i jego żonie sprzyjało szczęście.
Dusza czy ciało, czyli dylemat działania
Bhagavad-gita, czyli Pieśń Króla, jest elementarzem wiedzy duchowej Indii. Znają ją wszyscy mieszkańcy Indii, tak samo, jak każdy na zachodzie zna dziesięć przykazań. Jest ona częścią większej całości, Mahabharaty, najstarszego, obok Ramajany, eposu świata. Kulminacją akcji Mahabharaty jest bitwa o władanie MahaBharatą, czyli starożytnymi Wielkimi Indiami, którą stoczyły dwie armie na polu Kurukszetra: Kaurawowie, uzurpatorzy, którzy zagarnęli bezprawnie tron oraz Pandawowie, prawowici spadkobiercy władzy. Jednym z Pandawów jest wojowniczy Ardżuna, który prowadzi w Bhagavad-gicie dialog ze swoim kuzynem, Śri Kryszną, uważanym za Osobowe Bóstwo, a właściwei deifikowanego Władcę. Można rzec, że rozmowa toczy się na najwyższym szczeblu. Dialog rozpoczyna się w momencie, kiedy Ardżuna prosi swego przyjaciela Krysznę, który powozi bojowym rydwanem Ardżuny, aby przed rozpoczęciem bitwy zawiózł go pomiędzy obie armie.
Stojąc w rydwanie Ardżuna widzi przed sobą armię, w której, o zgrozo, znajdują się jego nauczyciele, kuzyni, najbliżsi krewni, a nawet dziadek. Jednym słowem, aby odzyskać tron, ma zgładzić własną rodzinę. Biorąc pod uwagę współczesną historię, rozpoczynającą się od dziejów Grecji i Rzymu, nie ma w tym nic szczególnego. Walka o władzę jest zawsze okrutna i pozbawiona sentymentów. Jednak Ardżuna okazuje się być człowiekiem o wrażliwym sercu, czyli tak zwanym w swoim, żołnierskim środowisku, „mięczakiem”, ponieważ widząc swoją rodzinę i przewidując konsekwencje jej zgładzenia – włącznie z upadkiem moralności oraz zagładą tradycji – odmawia walki. Wydawałoby się, że jest wielką, pełną współczucia postacią, tak rzadką w pełnej politycznych mordów o władzę historii. Jednak tutaj na scenę wkracza Bóstwo Kryszna czyli Mroczny Pan, pouczając Ardżunę na temat, kim jest oraz jak powinien postąpić. W rezultacie Ardżuna zabija wszystkich, odzyskując królestwo oraz zyskując wieczną sławę.
Wydawałoby się, że jest to sytuacja wysoce podejrzana. Jak Śri Kryszna, Mroczne Bóstwo może nakłaniać kogoś do masowego mordu, w dodatku na własnej rodzinie? Dlatego też Ardżuna nie od razu poddaje się argumentom Kryszny o nieśmiertelności duszy oraz opowieściom o chwałach pełnienia woli Boga. Nie, nie przekonują go żadne teoretyczne rozważania, ani filozoficzne wywody. Przekonuje go dopiero wizja, jaką obdarza go Kryszna (Mroczny), w której widzi jak wszyscy jego przeciwnicy zostają dosłownie zmiażdżeni przez potężne szczęki śmierci. Widzi, jak ich ciała znikają, a dusze powracają do nieba. Po obejrzeniu tej wizji, która napawa go, zaprawionego w walce żołnierza, strachem, ale też duchową mocą oraz przekonany o słuszności swego postępowania Ardżuna obiecuje postąpić wedle woli Kryszny i zgładzić wszystkich krewnych.
Dylemat Ardżuny rozwiązała wizja, którą obdarzył go Śri Kryszna, Mroczny Pan. Można by powiedzieć, że łatwo było Ardżunie zabijać rodzinę, kiedy wiedział już, jak wygląda przyszłość. Ale czy Ardżuna nie chciałby jej zmienić? Czy nie spełniając woli Kryszny, oszczędzając krewnych, nie postąpiłby słuszniej? To jest właśnie dylemat działania, przed jakim stoi każdy z nas. Jak wcześniej zostało wspomniane, każdy z nas pragnie władzy. Każdy także ma wybór pomiędzy spełnieniem własnej woli, którą jest zyskanie jak największej władzy, lub woli cudzej, czyli podporządkowania się czyjejś władzy. Taki wybór posiada każdy – albo narzucić swoją wolę, albo podporządkować się woli innych. Albo działać, albo pasywnie przyjmować. Z tego dylematu jest tylko jedno wyjście – spełnianie woli Boga. Czyniąc to, człowiek ani nie narzuca nikomu swej władzy, wszak działając, służy Bogu, ani nie jest pasywny, wszak służy Bogu. Jedyną trudnością praktycznego zastosowania elementu służby w życiu codziennym jest wizja, którą trzeba zostać obdarzonym, aby służyć Bogu. Niestety, ponieważ nie jest to rzecz dostępna na zawołanie, wolimy służyć samym sobie.
Morał: Prawie w każdym działaniu kierujemy się egoizmem. Inny morał: Tylko ci, którzy widzą, mogą działać skutecznie. A zatem, jeśli jest się ślepym, należy podążać za tym, który widzi. Jeszcze inny morał: Jeśli nawet jest ktoś, kto widzi, to który ślepiec w to uwierzy? W ludzkim królestwie mroku nad mrocznymi ludźmi rządzi Śri Kryszna, Mroczny Pan…
Syn króla Ćitraketu, czyli podważanie autorytetu
Bhagavata Purana, będąca esencją pism wedyjskich, źródłem teologii Boga Absolutu oraz skarbnicą duchowej historii Indii, opowiada historię króla Citraketu. Król Citraketu posiadał wszystkie udogodnienia należne w tamtych czasach władcy, włącznie z licznym haremem. Pomimo posiadania wielu żon, król Czitraketu był nieszczęśliwy, ponieważ z żadną z nich nie udało mu się spłodzić potomka. Będąc królem, Czitraketu był jednocześnie najwyższym autorytetem administracyjnym w państwie. Jednak istniał autorytet, któremu podporządkowany był nawet on. Autorytet Boga Absolutu, Brahmana, reprezentowanego przez świętych mędrców – nie tych zawodowych kapłanów żyjących na królewskich dworach bądź w świątyniach, żyjących z okruchów ze stołu możnych, ale tych prawdziwie wyrzeczonych, nieprzywiązanych do żadnego miejsca świętych mężów, których jedynym celem jest niesienie dobra innym. Autorytet taki pojawił się w pałacu króla Citraketu, pod postacią mędrca Angiry.
Przeprowadzili oni następująca rozmowę:
– Witaj mędrcze – powiedział z szacunkiem król i pokłonił się. Wiedział, że święci posiadają moce pozwalające dokonywać rzeczy nieznanych zwykłym śmiertelnikom. Mimo swojej królewskiej dumy, nie chciał narażać się na gniew kogoś silniejszego. Bądź-co-bądź był królem obdarzonym nie tylko pragnieniami, ale i inteligencją.
– Witaj królu – odparł wesoło mędrzec. Będąc wolny od ziemskich trosk sięgał nieobciążonym zbyt wieloma pragnieniami umysłem znacznie dalej, niż pogrążeni w mrokach codziennych trosk ludzie. Wiedział, że nie trafił tu przypadkiem oraz że ten, któremu postanowił służyć, Bóg Absolut, po raz kolejny ma dla niego ciekawą misję.
Po wymianie uprzejmości król przeszedł do rzeczy, wyjawiając mędrcowi pragnienie posiadania syna. Przez długi czas mędrzec Angira próbował wyperswadować królowi, że posiadanie syna przynosi tyle samo trosk, jeśli nie więcej, co radości, ale król był nieustępliwy w swoim pragnieniu. Na nic zdały się argumenty oparte na autorytecie Pism oraz świętych osób.Widząc determinację króla Angira spełnił jego pragnienie i po pewnym czasie jedna z wielu królewskich żon, o imieniu Kritadjuti, urodziła syna. Jak to bywa w dużej rodzinie, pozostałe żony, zaniedbane przez zaaferowanego potomkiem i jego matką króla, postanowiły zwrócić na siebie uwagę. Jedynym skutecznym sposobem wydało im się otrucie niedawno narodzonego dziecka. Jak pomyślały – tak zrobiły. I tutaj zbliżamy się do sedna historii. W szaleństwie rozpaczy pojawiła się w umyśle króla wątpliwość dotycząca mądrości, troski, miłości a nawet inteligencji Boga Absolutu działającego w tak okrutny i przewrotny sposób.
W tym momencie ponownie pojawia się u wpół żywego z rozpaczy króla mędrzec Angira wraz ze swoim przyjacielem, mędrcem Naradą. Pocieszają zrozpaczonego króla przedstawiając mu iluzoryczną naturę świata wynikającą z jego tymczasowości oraz teorię reinkarnacji czyli transmigracji duszy z jednego ciała do innego. Jednak, chociaż wykład na temat przemijania był czysto teoretyczny, lekcja reinkarnacji okazała się całkiem praktyczna. Oto bowiem, dzięki mocom mistycznym mędrca Narady płynącym z wyrzeczenia, dusza chłopca powróciła do ciała. Świadkowie zdarzenia zdumieli się wielce. Wówczas mędrzec Narada zwrócił się do chłopca takimi słowy:
– Ponieważ opuściłeś to ciało przedwcześnie, przywołałem cię z powrotem. Możesz ponownie cieszyć się swoimi rodzicami i krewnymi. Możesz być królem i rządzić szczęśliwie wiele lat.
Chłopiec odparł:
– Zgodnie z rezultatami moich działań, ja, żywa istota, wędruję z ciała do ciała, czasami będąc półbogiem, czasami zwierzęciem, czasami rośliną, a czasami człowiekiem. Podczas których narodzin tych dwoje było moim ojcem i matką? Nikt, tak naprawdę, nie jest ojcem ani matką. Dlaczego mam przyjąć tych dwoje, jako moich rodziców? W tym materialnym świecie, który płynie niczym rzeka unosząc ze sobą każdego, wszyscy byli już przyjaciółmi, krewnymi czy wrogami. Czasami jesteśmy sobie obojętni, czasami pogardzamy sobą, a czasami mamy inne związki. Mimo tych wszystkich współzależności, nikt nie jest na trwałe związany ze sobą.
Chłopiec opowiedział jeszcze wiele ciekawych rzeczy zarówno na temat tego świata, jak i natury samej duszy. Jednak nas interesuje reakcja króla Czitraketu na ten niezwykły pokaz mocy autorytetu. Otóż w rezultacie tego mistycznego, można by rzec, doświadczenia, król Czitraketu po pierwsze, przestał lamentować, a po drugie pozbył się pragnienia posiadania dzieci i wreszcie po trzecie, został adeptem wiedzy duchowej. Można powiedzieć, że autorytet, który podważył w swojej determinacji, obdarzył go czymś więcej, niż teorią życia pozagrobowego – obdarzył go bezpośrednim doświadczeniem nieśmiertelności duszy (Atmana).
Morał: Jeden z morałów płynących z tej historii, jest następujący: podważając autorytet tęsknimy skrycie za tym, aby ukazał nam swoją prawdziwą moc – innymi słowy rzucamy wyzwanie nie tyle samemu autorytetowi, co jego niechęci do jawnego okazywania potęgi. Drażnimy go, aby wytrącić z równowagi i sprawić, by przemówił np. głosem z zaświatów.
Inny morał: zaspokojone pragnienia niekoniecznie przynoszą szczęście, ale mogą wiele nauczyć.
Dusza w materii zamknięta
czyli niezaspokojone pragnienie władzy
Bhagavata Purana opowiada o tym, w jaki sposób Bóg Absolut, Brahman, stworzył wszystko, co istnieje. W rzeczywistości istnienie można przypisać jedynie temu, co duchowe, bowiem wszystko, co materialne, jest nietrwałe. Doświadczamy tego na co dzień obserwując rozkład świeżych owoców, przyniesionych do domu lub starzenie się bliskich osób. Wiedząc o tym, że Bóg Brahman stworzył świat materialny otrzymujemy odpowiedź na pytanie: „Gdzie był Bóg przed stworzeniem świata?” Oczywiście znajdował się w świecie duchowym. Pytanie o stworzenie świata duchowego jest bezzasadne, gdyż jest to świat wieczny, bez początku i końca, świat absolutny w każdym wymiarze, tak samo jak Bóg.
Ponieważ świat materialny został stworzony przez istotę doskonałą, jest doskonały. Doskonały, do celów, w jakich został stworzony. Przyjmujemy bowiem, iż wszystko ma swoje znaczenie oraz cel i że przypadek to jedynie wykraczający poza nasze postrzeganie i zdolność pojmowania ciąg celowych wydarzeń. Kto rozpoczyna ów ciąg wydarzeń? Odpowiadając na to pytanie sięgamy do celu stworzenia materialnego świata. Otóż świat został stworzony dla i na potrzeby indywidualnej duszy. Innymi słowy świat został stworzony dla mnie i dla ciebie, abyśmy mogli zaspokoić swoje pragnienia. Dusze, my, istnieliśmy, istniejemy i będziemy istnieli. Jesteśmy wieczni, jesteśmy nieodłączną cząstką Duszy Najwyższej, Boga Absolutu. Nigdy nie zostaliśmy stworzeni, tak jak stworzony został materialny świat. Jednakże, to nie cała prawda o stworzeniu materialnego świata, ponieważ składa się on z milionów wszechświatów, a w każdym z nich obecny jest Inżynier (Architekt), który aranżuje i zaludnia jego ograniczoną, z punktu widzenia świata duchowego, przestrzeń. Inżynier ów zajmuje się stwarzaniem ciał istot, które zamieszkują wszechświat, ciał mniej lub bardziej subtelnych, lub wręcz fizycznych, jak nasze.
Bóg Absolut – Stwórca, który pozostaje w świecie duchowym pojawiając się w swojej oryginalnej osobie w świecie materialnym jedynie od czasu do czasu, przebywa mimo wszystko w tym świecie pod postacią Nadduszy, „Ducha Świętego”, Iśwara-Śiwa, usytuowanego w sercu każdej żywej istoty, każdej, to znaczy nie tylko człowieka, ale wszystkich żywych organizmów, począwszy od zwierząt, a skończywszy na mikroorganizmach. Nie pozostawił On zatem stworzenia samemu sobie, ale jest wiecznym świadkiem działań każdego z nas. Jest obecny od chwili, w której rodzą się w nas pragnienia, kiedy dążymy do momentu ich spełnienia, a także, kiedy zostają zaspokojone.
Wynika z tego, że nie istnieje żaden rozdźwięk pomiędzy Bogiem a materialnym światem. Wszystko ma źródło w Bogu, a Bóg nigdy nie opuszcza swojego stworzenia. Dlaczego zatem nie żyjemy w szczęściu i pokoju? Nie osiągnęliśmy szczęścia i spokoju z tej samej przyczyny, dla której znaleźliśmy się tutaj, w materialnym świecie zamknięci w fizycznym ciele zamiast pozostać, jak przeważająca większość indywidualnych dusz, w świecie duchowym. Powodowani zazdrością przybyliśmy do świata materialnego, aby stać się małymi bogami, aby roztoczyć swą znikomą, wobec potęgi Absolutu, władzę i cieszyć się nią do woli. A ponieważ jest nas tak wielu, nasze pragnienia kontrolowania materialnego świata, co chwilę wywołują konflikty. Wchodzimy sobie na każdym kroku w drogę, co jest przyczyną wszelkich nieporozumień, począwszy od kłótni rodzinnych, a skończywszy na wojnach.
W takich warunkach staramy się także spełnić na wielu innych polach. Usiłując być idealnymi kochankami, pracownikami, ojcami, matkami balansujemy pomiędzy utrzymaniem swojego skrawka władzy, a jego utratą. W tym skomplikowanym systemie współzależności staramy się to służyć, to znów zostać obsłużonymi. Z doświadczenia wynika, że to pierwsze uwalnia od trosk i przynosi wewnętrzny spokój, podczas gdy to drugie przyjemnie łechce nasze materialne ego. Ego, które jest kluczem naszego pobytu tutaj. To właśnie ego (jaźń), a właściwie utożsamianie się z umysłem i ciałem jest kluczem do cierpień, jakich doznajemy w materialnym świecie. Jak długo utożsamiamy się z naszym ciałem, umysłem, inteligencją, które stanowią materialne „ubranie” duszy, tak długo jesteśmy związani z materią. Kiedy zaczniemy utożsamiać się ze swoją prawdziwą, jaźnią czy ego, wyzwolimy się z niewoli materii. Kim jesteśmy? Jesteśmy wiecznymi, nieśmiertelnymi, pełnymi wiedzy i szczęścia duszami, atmanami.
Czy można to jakoś udowodnić? Owszem, można w taki sam sposób, w jaki można udowodnić wszystko, co wykracza poza nasze doświadczenie – słuchając autorytetu. Oczywiście to bardzo niewygodne dla pragnącego władzy absolutnej intelektu, dlatego dużo wysiłku wkłada się w doświadczalne udowadnianie przeróżnych twierdzeń, bądź też ich obalanie. Zdarza się jednak i na odwrót – nasze doświadczenie zostaje poddane empirycznemu wstrząsowi przez autorytety.
Jaki z tego morał? Prosty: podważanie autorytetu może zostać również podważone.
Przypowieść o Joginie i wieśniakach
Pewnego wieczoru Jogin usiadł zmęczony długą wędrówką na skraju zagajnika. Podeszło do niego paru wieśniaków, z których jeden rozpoznał oświeconego. Zaczęli żalić się na tych, którzy ich wykorzystywali.
– Co nam powiesz Mistrzu? – spytali. Odpowiedział:
– Ze wszystkich ziemskich namiętności najsilniejsza jest żądza. Wszystkie inne podążają jej tropem. Żądza jest niczym pole, na którym wyrastają inne namiętności. Jest jak żmija, która czyha w ogrodzie pośród kwiatów, kąsając tych, którzy wychodzą na poszukiwanie piękna. Jest niby pnącze, które wspina się na drzewo i porasta jego gałęzie, aż drzewo uschnie. Jest przynętą zastawioną przez szatana, którą chwytają głupcy. Jogin mówił dalej:
– Jeśli nagą kość umazać we krwi, to wilk będzie się w nią wgryzał do wyczerpania sił. Obiekt pożądania jest dla człowieka tym samym, czym ta kość dla wilka; będzie go pożądał do ostatniego tchnienia. Jeżeli dwóm tygrysom rzucić kawał mięsa, będą ze sobą walczyły i rozszarpywały się pazurami, by go zdobyć dla siebie. Głupiec, który niesie pochodnię pod wiatr, musi się poparzyć. Niczym te bestie i niczym ten głupiec, ludzie opanowani przez pożądanie zadają sobie ból.
Dziewczyna i mały Budda
Pewna buddyjska zakonnica nosiła ze sobą małą, złotą figurkę buddy, własnego bożka Buddy. Była ona bowiem bardzo przeciwna oddawaniu czci buddom publicznym. W świątyni budda jest publiczny, każdy może oddać mu cześć, modlą się do niego tysiące ludzi. Ona chciała mieć własnego buddę. Był to mały budda ale należał tylko do niej. Chciała wielbić buddę który był tylko jej. Znalazła się kiedyś w świątyni, gdzie było 10 000 posągów buddy. Obudziła się wczesnym rankiem i zaczęła modlić się do swojej małej figurki. W świątyni buddowie byli olbrzymi, ale ona czciła tylko swojego buddę. Wpadła na pomysł… kadzidło… Nie można zapanować nad kadzidłem, jego zapach rozprzestrzeni się wszędzie, może dotrzeć do innych buddów, a tu było ich mnóstwo. Wzięła więc niewielką rurkę bambusa, przystawiła ją do nosa swojego buddy i zapaliła kadzidło. Dzięki temu zapach trafiał wprost do nosa jej buddy. Kobieta odsunęła rurkę i zaczęła płakać, bo twarz jej buddy stała się czarna. Mistrz świątyni, mistrz, który obserwował całą tę głupotę roześmiał się na całe gardło. Powiedział ”Widzisz! Nie tylko ty utonęłaś, twój budda utonął razem z tobą. Zniszczyłaś swojego buddę”.
Przypowieść o pięciu mnichach
Mistrz Południa zwrócił się z gorącą prośbą do Wielkiego Mistrza Północy, aby wysłał jednego mnicha mądrego i świętego,który wprowadziłby nowicjuszy w życie duchowe, w ścieżkę samnjasina. Ku ogólnemu zaskoczeniu Wielki Mistrz, Mahaguru, wysłał pięciu mnichów zamiast jednego. A tym, którzy pytali go o powody, odpowiadał tajemniczo:- Będziemy mieli szczęście, jeśli choć jeden z tych pięciu dotrze do Mistrza Południa.
Grupa szła już kilka dni, kiedy przybiegł do nich posłaniec i rzekł im:- Kapłan z naszej wioski umarł. Potrzebujemy kogoś, kto zajmie jego miejsce. – Wieś wyglądała na komfortową, a i pensja kapłana była dość atrakcyjna. W jednym z mnichów natychmiast zapłonęła troska duszpasterska o tych ludzi, i powiedział:- Nie byłbym prawdziwym samnjasinem, gdybym nie został, by tym ludziom służyć. – I został.
Kilka dni później zdarzyło im się znaleźć w pałacu króla, któremu bardzo spodobał się jeden z mnichów. – Zostań z nami – powiedział król. – Ożenisz się z moją córką. A jak umrę, zastąpisz mnie na tronie, gdyż nie mam syna następcy. – Mnicha pociągała i księżniczka, i blask korony, więc powiedział:- Czy może być lepszy sposób, by wpłynąć na poddanych tego królestwa i skłaniać ich do dobra, niż zostać ich królem?Nie byłbym dobrym samnjasinem, gdybym nie skorzystał z okazji służenia sprawie naszej świętej religii. Tak więc został i ten.
Reszta grupy szła dalej, aż pewnego wieczora, w górzystych stronach, dotarli do samotnej chatki, zamieszkałej przez piękną dziewczynę, która udzieliła im gościny, dziękując Bogu Śiwa Mahadewie, że przysłał jej tych mnichów samnjasinów. Jej rodzice zostali zabici przez bandytów i dziewczyna była sama, przelękniona. Następnego ranka, gdy mieli wyruszyć, jeden z mnichów rzekł: – Ja zostaję z tą dziewczyną. Nie byłbym prawdziwym joginem, gdybym nie okazał współczucia. Tak odszedł trzeci.
Dwaj pozostali doszli wreszcie do pewnej wioski, gdzie zauważyli z przerażeniem, że wszyscy mieszkańcy wsi opuścili swoją religię i dali się przekonać pewnemu rozpustnikowi. Jeden z dwóch mnichów powiedział:- Jest moim obowiązkiem względem tych biednych ludzi i względem Boga, Brahmana, Śiwa Mahadewa, zostać tutaji przyprowadzić ich do prawdziwej religii. Ten był ostatni, który odszedł.
Wreszcie piąty mnich przybył do Mistrza Południa. Wielki Mistrz Krain Północy miał rację. Morał z opowieści jest taki, że nawet ludzie zaawansowani duchowo łatwo gubią z oczu ważny cel dla chwilowych błyskotek.
Narayana ujrzał Śiwa Boga!
Wjasa opowiada o tym, jak Narajana dzięki swej ascezie ujrzał Śiwa Boga i zdobył jego łaskę
Ryszi Wjasa rzekł: ‘O braminie, to o co mnie pytasz jest sprawą najwyższej wagi. Posłuchaj, co mam ci do powiedzenia o tym, co zostało zadecydowane już dawno temu. Mędrzec Narajana jest najstarszy w całym naszym wszechświecie (Brahmandzie). Dawno temu w jednym ze swych wcieleń mając na uwadze realizację określonych celów narodził się jako syn boga Prawa Dharmy. Udał się na górę Himawat (Kailasa) i poddał się surowej ascezie. Wyposażony w ogromną energię równą słońcu lub ogniowi stał tam przez sześćdziesiąt sześć tysięcy lat z ramionami wzniesionymi w górę żywiąc się jedynie powietrzem. Następnie w czasie dwa razy dłuższym umartwiał się w jeszcze bardziej surowy sposób, aż w końcu wypełnił całą przestrzeń między niebem i ziemią swą własną energią. I gdy w wyniku swej surowej ascezy stał się jak Brahma, który wyrasta ponad wszystko, co jest związane z tym światem, zobaczył na własne oczy Najwyższego Boga, Parama Brahmana, który jest Władcą Bogów, Początkiem i Strażnikiem Wszechświata, którego bardzo trudno dostrzec, bo jest zarówno najmniejszy z wszystkiego, co małe jak i największy z wszystkiego, co ogromne, i który nosi imiona Rudra, Śiwa, Hara i Śambhu.
Władca Bogów, Rudra Śiwa, ma włosy związane w ciężki węzeł, jest ubrany w tygrysią skórę i ozdobiony niebiańskimi klejnotami. Na swym czole nosi księżyc, a na szyi węża, który jest jak zdobiąca go święta nić. To On jest Panem wszystkiego, co najwyższe. On jest tym, który wlewa życie w każdą formę i który jest pierwszą przyczyną wszystkich ruchomych i nieruchomych istot. Jest zarówno tym, co przerażające jak i tym, co pomyślne. Jest zarówno niepohamowanym gniewem jak i wielką duszą, niszczycielem wszystkiego jak i wielkim sercem. Jest uzbrojony w niebiański łuk Pinaka i niebiańskie kołczany. Jego energia jest nieskończona. Włada piorunem, trójzębem, maczugą i mieczem. Towarzyszą Mu zwykle liczne niebiańskie istoty o różnych formach, wśród których są karły o łysych czaszkach lub włosach związanych w ciężki węzeł, krótkich karkach, wielkich brzuchach, jak i istoty o ogromnych ciałach i wielkiej sile, zdeformowanych ustach i kończynach i długich uszach. W Nim zamieszkuje wszelka asceza. Jest On Wodą, Niebem, Nieboskłonem, Ziemią, Słońcem, Księżycem, Wiatrem i Ogniem i miarą czasu trwania całego wszechświata.
Ci, którzy popełnili niegodziwe uczynki, nie potrafią dostrzec tego Najwyższego Boga, Parama Brahmana, Rudra Śiwa, który jest nienarodzony i który jest dawcą wyzwolenia. Okiem swego umysłu mogą Go ujrzeć jedynie prawi w swych uczynkach asceci, który oczyścili się z grzechu i uwolnili się od swego żalu. Narayana (Wisznu) dzięki swej surowej ascezie ujrzał tego Boga, który jest ucieleśnieniem uczciwości i którego formą jest cały wszechświat. Widząc to najwyższe miejsce wszelkiego splendoru wypełnił się zachwytem, którego poszukiwał, i który wypełnił jego słowa, serce, rozumienie i ciało. Narajana oddał cześć temu Boskiemu Władcy, który zabawia się grą w kości ze swą żoną Boginią Parwati, który jest pierwszą przyczyną wszechświata i zawsze spełnia prośby swych wielbicieli, temu Nienarodzonemu, Najwyższemu Bogu, Mahadewie, który jest ucieleśnieniem tego, co nie-zamanifestowane, esencją wszelkich przyczyn, którego siła nigdy nie słabnie. Ze wzruszeniem wypełniającym jego serce zaczął wysławiać Trójokiego Boga w swych słowach: «O Ty, który jesteś pierwszy wśród bogów i zasługujesz na uwielbienie! O stwórco wszystkiego, z Ciebie wypływają wszystkie żywe istoty zamieszkujące wszechświat. Wszystkie ofiary czynione dla zjednania sobie Indry, Jamy, Waruny i Kubery, Ojców, Twastara, czy Somy są faktycznie ofiarowane Tobie. Z Ciebie Śiwo wypływa forma i światło, dźwięk i nieboskłon, wiatr i dotyk, smak i woda, zapach i ziemia, trwanie jak i sam Brahma, Wedy, bramini i wszelkie istoty ruchome i nieruchome.
Para unosi się w górę z różnych zbiorników wodnych opadając na ziemię w formie oddzielonych od siebie kropli deszczu, lecz gdy nadchodzi moment powszechnego zniszczenia wszystkie pojedyncze krople łączą się razem zalewając całą ziemię wodą. Ten, kto zdobył wiedzę o początku i końcu wszystkich istot rozumie Twoją jedność. Dwa ptaki (Iśwara i Dżiwa), cztery Wedy z ich odgałęzieniami, siedmiu strażników (pięć elementów, serce i rozumienie) i dziesięć zmysłów konstytuujących ciało zostały stworzone przez Ciebie, choć Ty sam jesteś od nich oddzielony i niezależny. Przeszłość, Przyszłość i Teraźniejszość, od których wpływu nikt nie może się uwolnić, mają w Tobie swe źródło. Z Ciebie wypływa cały wszechświat. Jestem Twoim wielbicielem. Miej dla mnie łaskę. Nie rań mnie powodując, aby złe myśli wdarły się do mego serca. Jesteś Duszą dusz, której nie można poznać. Ten, kto poznał Ciebie jako Uniwersalne Nasienie dotarł do Brahmana, Boga Absolutu. O Ty, którego nawet sami bogowie nie potrafią zrozumieć! Ja sam będąc zdolny do zrozumienia twej rzeczywistej natury Ciebie wychwalam! Spełnij moją trudną do zrealizowania prośbę i nie ukrywaj się przede mną w stwarzanej przez siebie iluzji».
Śiwa rzekł: «O Narajana, dzięki mej łasce twoja dusza i siła nie będą miały granic. Nikt w całym wszechświecie nie będzie w stanie pokonać cię w walce i sprawić ci bólu nawet przy pomocy pioruna, czy też jakiegoś innego przedmiotu ruchomego lub nieruchomego, mokrego lub suchego. Przewyższysz nawet mnie samego, jeżeli kiedykolwiek staniesz do słusznej walki ze mną»’.
Morał: Cały wisznuizm we wszystkich jego postaciach pochodzi z Łaski Śiwa, Mahadewa, Parama Brahmana, Najwyższego Boga, Absolutu! Wisznu i wszystkie jego Awatary żyje i ma moc tylko dzięki cudownej łasce Śiwa Boga! (Opowieść 90-ta z traktatau Mahabharata)
Ardżuna widział Boga Śiwa podczas bitwy na Polu Kuru
Wjasa wyjaśnia Ardżunie, że widzi on Śiwa Boga przed swym rydwanem i nakłania go do oddawania mu hołdu. Sandżaja kontynuował: „O królu, mędrzec Wjasa udał się następnie do obozu Pandawów, gdzie powitano go z wielkimi honorami. Ardżuna zbliżył się do niego i rzekł: – ‘O wielki proroku, zauważyłem bardzo dziwne zjawisko. Gdy zalewam wroga deszczem swych strzał, dostrzegam zawsze przed moim rydwanem ognistą postać. Dokądkolwiek się on skieruje ze swą wzniesioną w górę lancą, szeregi wroga załamują się sądząc, że to ja, a nie on ich pokonuję. Faktycznie, ja sam niszczę tych, co już zostali przez niego zniszczeni. Kim jest ta niezwykła istota wyposażona w energię równą słońcu? Jego stopy nie dotykają ziemi i pokonuje on wroga, choć ani razu nie rzucił swą lancą. W rezultacie jego potężnej energii z lancy, którą trzyma, wypływa tysiące lanc atakujących wroga’.
Ryszi Wjasa rzekł: – ‘O Ardżuna, przed swym rydwanem dostrzegasz Śankarę (Śiwa Boga) zwanego również Iśana, pierwszą przyczynę, z której wypłynęli Pradżapati, odważne Istnienie wyposażone w potężną energię, ucieleśnienie nieba, ziemi i nieboskłonu, Boskiego Pana, który jest obrońcą wszechświata i spełnia kierowane do niego prośby. To sam Śiwa Bóg wyposażony w ogromną energię poprzedza twój rydwan. Szukaj ochrony u tego Pana Wszechświata i Najwyższego Boga. Nikt nie potrafi pokonać wojownika, którego rydwan On poprzedza. W całym wszechświecie nie ma nikogo, kto by Mu dorównał. Wróg traci zmysły i pada trupem na sam widok rozgniewanego Śiwa Boga. Wszyscy bogowie w niebie oddają Mu cześć i biją przed nim pokłony. Wielbiciele boskiego i dobrze wróżącego Śiwa Mahadewa osiągają szczęście na ziemi i wyższe światy po śmierci.
Bij pokłony przed Nim, Śiwą Bogiem, który jest przeraźliwy i który jest spokojem i który dla umysłu jest niezwykle trudny do uchwycenia. Kłaniaj się przed tym Bogiem o ciemnych oczach, ciemnych włosach i prawym zachowaniu, który ma szyję niebieską od trucizny Halahala wypitej niegdyś dla ratowania świata. Jego działania są zawsze pomyślne.
Szukaj ochrony u tego Trójokiego Boga, Pana Wszechświata, męża Umadewi, niszczyciela ofiary składanej przez Dakszę, strażnika tego, co stworzone, obrońcy wszystkich żywych istot, który jest hojny dla tych, którzy są prawi. Można się do Niego zbliżyć jedynie dzięki jodze. Jego symbolem jest byk, Jego pępek jest jak pępek byka i Jego oczy są jak oczy byka. Jest On dumny jak byk i jest Panem byków. Jego reprezentacją są rogi byka, jest On Bykiem byków i Jego proporzec zdobi wizerunek byka. Jest On w posiadaniu najpotężniejszej broni i sam Wisznu jest zaledwie Jego strzałą. Jest uosobieniem prawości. Jest Panem wszystkich światów oddanym Brahmanowi i braminom. Jest uzbrojony w trójząb, miecz, tarczę i łuk Pinaka. Jest obrońcą całego wszechświata. Oddaj się pod ochronę tego Boga ubranego w skórę tygrysa’.
Morał: Mahabharata w 90-tej opowieści przypomina nam, żeby z całym oddaniem wielbić Śiwa Boga, Najwyższego z Bogów, Władcę Bogów. Wszyscy ci, którzy publicznie czy prywatnie wyzywają w swej głupocie i ordynarności Śiwa Boga od jakiś „półbogów” czy „bałwanów” pogrążeni są w ciemnocie i przez eony nie przybliżą się do Prawdy.
Śiwa Bóg ochrania Ardżunę
Wjasa wyjaśnia Ardżunie, który widział Śiwa Boga w jego prawdziwej formie, że jest przez niego ochraniany
Ryszi Wjasa kontynuował: ‘O Ardżuna, opowiedziałem ci o tym Najwyższym Bogu, Parama Brahmanie, którego dostrzegłeś przed swoim rydwanem, jak niszczył twego wroga. Kryszna pokazał ci Go we śnie w jego prawdziwej formie siedzącego na wysokiej górze, zanim przystąpiłeś do zrealizowania swej przysięgi i zabiłeś króla Dżajadrathę, którego obwiniałeś o spowodowanie śmierci twego syna Abhimanju. To tego Najwyższego Boga widzisz na polu bitewnym przed swoim rydwanem. To On obdarował cię bronią Paśupata (Głowa Brahmy) zdolną do zabicia danawów (demonów wojny), gdy podjąłeś z Nim walkę udając się do nieba w poszukiwaniu boskiej broni. Opowiedziałem ci o tym Bogu bogów (Dewadewa) wychwalanym w sławnym i świętym wedyjskim hymnie Sata-Rudriya. Hymn ten oczyszcza z grzechów i niszczy smutek i lęk. Ten, kto go wysłucha odniesie sukces w walce z wrogiem i zdobędzie szacunek w regionie, gdzie przebywa Rudra Bóg. Ten, kto rozpoznał tego Boga i oddaje mu cześć, zrealizuje wszystko to, czego pragnie, bo ten Trójoki Bóg jest z niego zadowolony. Rusz do walki oczekując zwycięstwa, bo ten, kto tak jak ty jest ochraniany przez Narayana i co ważniejsze Śiwa Boga nie może przegrać’ ”.
Tymi słowami Sandżaja zakończył swe opowiadanie o pięciu dniach budzącej grozę bitwy Kaurawów z Pandawami na polach Kurukszetry, w czasie których naczelnym dowódcą Kaurawów był bramin-wojownik Drona zabity przez Dhrisztadjumnę, oddając swym opowiadaniem cześć i głosząc chwałę poległych na polu bitewnym wojowników.
Morał: Krysznaici na Zachodzie, którzy odmawiają czci i kultu Śiwa Boga są całkowicie pomyleni umysłowo, tkwią w ordynarnej ciemności i swoją głupotą dowodzą totalnej nieznajomości Mahabharaty, której ledwie małym rozdzialikiem jest Bhagavad Gita…
Opowieści wybrane z nauczania Mistrza Duchowego Śri Paramahansa Lalitamohandżi
Dodaj komentarz