Mordowanie w imię Maryi

Fragment z książki: „Opus diaboli” — dr Karlheinza Deschnera

Kim jest Maryja?


Maryja lubi krew niewiernychCzy triumfuje ona już w Biblii — tak jak to dzieje się później, gdy wypiera ze świadomości wielu wiernych nawet „Syna Bożego”? Wręcz przeciwnie! W całym Nowym Testamencie mówi się o niej bez szczególnej czci. Paweł, najstarszy pisarz chrześcijański, wspomina o niej równie mało, jak najstarszy ewangelista. Ale ignorują tę postać także Ewangelia św. Jana, List do Hebrajczyków, Dzieje apostolskie. I sam Jezus, w Piśmie występujący z siedmiorgiem rodzeństwa i jako „pierwszy syn” Maryi, przemilcza swe narodziny z dziewicy. Nigdy nie nazywa jej matką, karci ją, a ona widzi w nim szaleńca. Żaden Ojciec Kościoła sprzed III wieku nie wie nic o jej wiecznym dziewictwie, żaden sprzed VI wieku nie wspomina o Wniebowzięciu. Co więcej, zdogmatyzowana później wiara w Niepokalane Poczęcie była przez największych świętych: Bernarda, Bonawenturę, Alberta Wielkiego, Tomasza z Akwinu i innych, którzy powoływali się na Augustyna, zwalczana jako zabobon.

Kim jest Maryja?
Postacią nową, wyjątkową w dziejach religii? Przeciwnie! To tylko chrześcijańska „kontynuacja” antycznej Wielkiej Matki, najstarszego bóstwa rodu ludzkiego, zaświadczonego już około 3200 roku p.n.e. Zna je już najwcześniejsza z rozpoznanych religii — sumerska. Wizerunek tej postaci znajduje się już na ołtarzu świątyni w Uruk, prehistorycznym mieście na obszarze Babilonii. Sumerowie zwą ją Inanną, Babilończycy — Isztar, Huryci — Sauską, Asyryjczycy — Mylittą, Syryjczycy — Atargatis, Fenicjanie — Astarte; jako Aszera, Anat albo Baalat (partnerka Baala) jest określana w Starym Testamencie, jako Kybele — przez Frygijczyków, jako Gaja, Rea, Afrodyta znana jest Grekom, jako Magna Mater — Rzymianom. Odnajdujemy ją też w Indiach pod imieniem Mahadevi. A w Egipcie widzimy ją pod postacią Izydy, niemalże dokładnego pierwowzoru Maryi.

Izyda była na długo przed Maryją czczona jako „matka pełna miłości”, „królowa niebios”, „królowa mórz”, „obdarzająca łaskami”, „ratująca”, „niepokalana”, semper virgo, sancta regina, mater dolorosa. Izyda uchodziła, jak później „Maryja umajająca” (dot. miesiąca maja), za matkę zieleni i rozkwitu. Podobnie jak Maryja, już Izyda porodziła w dziewictwie i będąc w podróży. Podobnie jak Maryja, już Izyda trzymała dziecię boże — tu zwane Harpokratesem albo Horusem — na kolanach bądź karmiła je piersią. Podobnie jak Maryja, już Izyda nazywana jest „Matką Boską” (mwt ntr). I w roku 431 musi ona odstąpić swoje tytuły „Matki Boskiej” i „Bożej rodzicielki” żonie galilejskiego cieśli, przy czym jednym z czynników współdecydujących o przyjęciu tego dogmatu na soborze w Efezie były ogromne sumy, którymi patriarcha Aleksandrii, święty Ojciec Kościoła Cyryl, przekupił, kogo tylko mógł, począwszy od wysokich urzędników państwowych, poprzez małżonkę prefekta pretorianów, aż po wpływowych eunuchów i wpływowe pokojówki; choć sam był bogaty, wykosztował się tak, że musiał dopożyczyć sto tysięcy sztuk złota i jeszcze nie wyszedł na swoje. Nawet zapłodnienie Maryi zostało przypisane tej porze roku, kiedy nastąpiło zapłodnienie Izydy, której chronologię ciąż nadzwyczaj dokładnie rejestrował egipski kalendarz świąt. Izyda przekazała tamtej Żydówce w spadku także swoje atrybuty: półksiężyc, gwiazdę i zdobiony gwiazdami płaszcz. A że istniały kiedyś czarne wizerunki Izydy, to i karnacja Maryi bywała ciemna, nawet czarna, i tym czarnym madonnom — z Neapolu, Częstochowy, a zwłaszcza rosyjskim — przypisywano szczególną świętość.

Kim jest Maryja?
Obrończynią kobiety? Symbolem kobiety, czczonej przez Boga jako „matka”? Przeciwnie! Karykaturą kobiety! Jest to istota wniebowzięta za życia cielesnego, „niepokalana” pożądaniem, bez skazy, czysta, triumfująca nad swoimi zmysłami, dziewica ante partum, in partu, post partum, pełna glorii antagonistka Ewy, grzesznicy, winnej, partnerki węża i fallusa. Im bardziej w bogobojnym średniowieczu rozkwita kult Madonny, im bardziej roi się od pieśni, kazań, kościołów, bractw na jej cześć, tym częściej jest poniżana, upokarzana, ujarzmiana — kobieta. Kobieta ma niewiele praw, jako menstruująca i ciężarna uchodzi za istotę nieczystą, jakoby kalał ją też poród, a nierzadko i kopulacja. Uchodzi za „stale otwartą bramę piekieł”, gdy tymczasem Maryja, „służebnica Boga”, a więc kapłana, awansuje do miana „bramy niebios”. Tu wywyższenie ponad wszelką miarę, tam nieomal bezgraniczne poniżanie, którego kulminacją stało się spalenie setek tysięcy czarownic.

Kim jest Maryja?
„Umajającą królową”? „Matka Boską Lipową”? „Leśną”? Owszem. Ale zarazem, tak jak jej antyczne poprzedniczki, jak bogini miłości i walki Isztar, jak dziewicza bogini wojny Atena i inne — chrześcijańską boginią krwi i zemsty, Matką Boską Bitewną i Matką Boską Eksterminacyjną. Bo starym obyczajem ludzi pobożnych jest mordowanie w imieniu Maryi.

Wojska bizantyjskie zabierały na wojny jej wizerunek, który znajdował się też w pałacu cesarskim w Konstantynopolu i w różnych miejscach stolicy. Liczni katoliccy wodzowie byli szczerymi czcicielami Maryi. Cesarz Justynian I, który z papieską pomocą wyplenił dwa plemiona germańskie: Wandalów i Ostrogotów, przypisał swe krwawe zwycięstwa Maryi. Podobnie uczynił jego bratanek Justyn II, który uznał ją za patronkę wojny z Persami. Na dziobach okrętów wojennych cesarza Herakliusza widniały wizerunki Maryi. Chlodwig, istny potwór, upamiętniany po dziś dzień nazwą jednego z placów w Kolonii, przypisywał swe brutalne triumfy nad „kacerzami” — Maryi. Będące celami pielgrzymek sanktuaria w Tours i Poitiers zostały ponoć przez Karola Młota, zwanego „młotem bożym”, wielkiego czciciela również „Matki Boskiej”, zarzucone trupami trzystu tysięcy Saracenów. Karol „Wielki”, który mając wiele żon i kochanek, zawsze nosił na piersi wizerunek Maryi, zdołał w ciągu czterdziestu sześciu lat rządów, podczas pięćdziesięciu kampanii, zdziesiątkować niejeden naród i złupić setki tysięcy kilometrów kwadratowych, „wysłuchawszy naszych przestróg” — jak skomentował to papież Hadrian I. Poczuwając się do wdzięczności, Karol rozpowszechnił w swoim państwie kult Maryi na miarę wcześniej nie spotykaną i wzniósł „na polach bitewnych godne tej niebiańskiej protektorki sanktuaria” (Höcht).

Całe średniowiecze to epoka rozkwitu miłości do Maryi i ohydnych rzezi w jej imieniu. Myśl o „zwycięstwie Maryi” pojawiała się „we wszelkich dziedzinach życia […]. Nawet w walkach świeckich imię Maryi rozbrzmiewało w bojowych okrzykach chrześcijan” (Höcht; z kościelnym imprimatur).

Przy pasowaniu na rycerza otrzymywało się poświęcony miecz, wręczany ze słowami: „Na chwałę Boga i Maryi przyjmij ten miecz i żadnego innego”. „Maryjo, dopomóż” — wołano często przed bitwą. O clemens, o pia, o dulcis virgo Maria — „O dobra, łagodna, słodka Panno Maryjo!” — śpiewali krzyżowcy przed wyruszeniem na okrutne rzezie w „Ziemi Świętej”. Na Wschodzie rycerze Zakonu Niemieckiego, którzy mordowali i pacyfikowali bez ustanku, „służyli tylko swej niebiańskiej Pani — Maryi”. Straszliwe rozprawienie się z albigensami to „triumf Naszej Pani Zwycięskiej”.

Trwająca przez całe średniowiecze, od roku 711 do 1492, wojna z islamem w Hiszpanii, też została uznana za zwycięstwo „Matki Bożej”. Imię Maryi rozbrzmiewało podczas bitwy stoczonej w 1212 roku w dniu Święta Szkaplerza Najświętszej Panienki pod Navas de Tolosa, gdzie król Kastylii Alfons i jego żołdacy pod maryjnymi sztandarami położyli ponoć trupem ponad sto tysięcy Maurów i nagrabili mnóstwo złota oraz kamieni szlachetnych. W kilkadziesiąt lat później, w 1248 roku, król Ferdynand Święty z wizerunkiem Maryi na piersi i jej imieniem na ustach pokonał Maurów w bitwie pod Sewillą. A wygnał ich w końcu z Hiszpanii Ferdynand Katolicki, fanatyczny czciciel Maryi.

Wszędzie była widoczna „mariańska dynamika dziejów”. W bitwie o Belgrad (1456) — „mariańskim czynie zbrojnym pod wodzą wielkiego propagatora Maryi” świętego Jana Kapistrana, szalejącego generała franciszkanów, który miał też na sumieniu bardzo wielu Żydów — zginęło, ponoć, z pomocą Maryi, osiemset tysięcy Turków. Osiem tysięcy padło podczas morskiej bitwy pod Lepanto (1571). Święty Pius V ogłosił dzień tej bitwy, 7 października, ważnym świętem „na pamiątkę Naszej Pani Zwycięskiej”. A Wenecjanie, którzy przyczynili się istotnie do zwycięstwa, umieścili pod powieszonym w Pałacu Dożów obrazem przedstawiającym bitwę napis: „Nie potęga, nie broń i nie wodzowie, lecz Maryja Różańcowa pomogła nam zwyciężyć!”

W Nowym Świecie adoratorem Maryi był krwawy zbir Cortez. Obrał ją sobie za patronkę wszędzie, gdzie na górach trupów wznosił krzyż, pokazywał też jej wizerunek i oświadczał, że oto na miejscu indiańskich „bożków” znajdzie się „nasza triumfująca, święta Pani, matka Jezusa Chrystusa, który jest synem Boga […]”. Również pierwsza krwawa łaźnia wojny trzydziestoletniej, bitwa pod Białą Górą w pobliżu Pragi (1620) była zwycięstwem Maryi; katolicki wódz Tilly też ją z zapałem wielbił; na głównym sztandarze Ligi widniał wizerunek „Matki Boskiej” i napis, na który „Nasza Pani Zwycięska zasłużyła” (te słowa otrzymały imprimatur!): Terribilis, est castrorem acies ordinata — „Straszna jak wojsko w szyku bojowym”.

Jak to możliwe, że Tilly odniósł trzydzieści dwa zwycięstwa „pod znakiem Naszej Pani z Altötting”, a potem, będąc jednym z „największych wodzów wszechczasów” i podówczas, uchodząc za „najpoważniejszy autorytet w kwestiach strategii nie tylko w Niemczech, ale i w Europie” (Gilardone), za trzydziestym trzecim razem uległ przewadze „kacerza” Gustawa Adolfa i sam też poległ — mimo udziału Maryi?

A zwycięża ona jeszcze w XX wieku. Po grabieżczej inwazji Mussoliniego na Abisynię Włosi przesyłali z wojny widokówki ukazujące ugwieżdżoną Madonnę z Dzieciątkiem ponad wieżą spowitego dymem z dział czołgu, który atakowali z boku żołnierze. Podpis: Ave Maria. Arcybiskup Neapolu kardynał Ascalesi urządził na trasie z Pompejów do Neapolu procesję z obrazem „Matki Boskiej”, podczas której samoloty wojskowe zrzucały ulotki gloryfikujące w tym samym zdaniu Świętą Dziewicę, faszyzm i wojnę w Abisynii. Patronką lotników Mussoliniego była „Święta Matka Boska z Loreto”. Sukcesem Maryi okazała się oczywiście także hiszpańska wojna domowa.

Krótko mówiąc, cała pobożna historia Zachodu to ciąg cudownych zwycięstw Maryi. Według tego, co twierdzi Höcht w swoim wydanym za zgodą władz kościelnych dziele Maria rettet das Abendland. Fatima und die „Siegerin in allen Schlachten Gottes” in der Entscheidung um Rußland (Maryja ratuje świat zachodni. Fatima i „triumfatorka we wszystkich bitwach bożych” w starciu decydującym o losach Rosji, 1953) — utworze, budzącym grozę i zasłużenie dedykowanym z „wyrazami czci Jego Świątobliwości Papieżowi Piusowi XII, wielkiemu bojownikowi o pokój” — większość decydujących bitew odbyła się w święta maryjne albo przynajmniej „na trzy dni przed Jej największym świętem”, „na dwa dni przed narodzinami Maryi”, „w przeddzień Wniebowzięcia Maryi”, „w wieczór poprzedzający Święto Różańcowe” i tak dalej, i tak dalej, aż do Napoleona i Hitlera, który — czego się wreszcie stąd dowiadujemy — właściwie został pokonany tylko przez Maryję i papieża Pacellego. Albowiem, „jako papież prawdziwie mariański”, Pius XII wezwał w 1942 roku, „kiedy to narody zachodnie” były „w śmiertelnym niebezpieczeństwie”, „cały świat katolicki do ślubowania Królowej Różańca i do potężnej krucjaty modlitewnej” — i patrzcie, patrzcie, zwycięstwa Maryi następują jedno po drugim, tyle że nie po stronie państw osi, dla których przeznaczył je Pacelli.

Właśnie 31 października 1942 roku, gdy papież zaślubił ludzkość z Niepokalanym(!) Sercem Maryi, dokonało się, jak wiadomo, pierwsze przełamanie przez Anglików frontu nieprzyjacielskiego pod El Alamein. Następne zwycięstwo Maryi: Stalingrad! W Święto Matki Boskiej Gromnicznej. „Matka Boska” w sojuszu z Armią Czerwoną! A dalej: wyzwolenie Tunisu i Afryki Północnej w święto Fatimy. Kapitulacja Włoch, kraju pochodzenia papieża, w Święto Narodzin Maryi. Ostateczne pokonanie Rzeszy Niemieckiej i zawieszenie broni w Święto Objawienia się archanioła Michała (patrona Niemiec!) na górze Gargano. Oprócz tego zwycięstwo nad Japonią, po zrzuceniu pierwszych bomb atomowych — triumf Maryi! Kapitulacja Japonii w Święto Wniebowzięcia!

Na pamiątkę najkrwawszych orgii bitewnych w naszych dziejach obszar Europy pokrywają kościoły pod wezwaniem Maryi Zwycięskiej: od Santa Maria de Victoria pod Fatimą, poprzez Maria de Victoria w Ingolstadt, kościół Zwycięstwa Maryi w Wiedniu, kościół „Maryi Zwycięskiej” na polu bitwy pod Białą Górą koło Pragi, aż po kościół Maria della Vittoria w Rzymie itd.

I akurat w okresie trwania otoczonego chwałą sojuszu klero-faszystowskiego, za czasów Mussoliniego, Hitlera, generała Franco, Salazara, Fatima staje się — wspólnie z Lourdes — kolejnym celem pielgrzymek maryjnych, sławnym i nader niesławnym zarazem, bo coraz wyraźniej funkcjonującym jako ośrodek propagandy antykomunistycznej i antybolszewickiej. Wszędzie powstają gazety, wydawnictwa, kościoły, kaplice ku czci Matki Boskiej Fatimskiej. Powstaje „szwabska Fatima” i „Fatima w kraju Zulusów” oraz „Fatima wschodnioafrykańska”. Kult dociera do Chin, na Południowy Pacyfik. I w roku 1942, gdy wojska Hitlera tkwią w głębi Rosji, a Pius XII i jego biskupi rozpętują na całym świecie, iście goebbelsowskimi metodami, kampanię antyradziecką, kolportuje się też „proroctwo” fatimskiej Madonny: Pokój nastanie, gdy Rosja się nawróci. „Jeśli tak nie będzie, to rozpowszechni ona swe pomyłki na całym świecie, wywoła niejedną wojnę i prześladowania Kościoła; dobrzy ludzie będą dręczeni, ojciec święty wiele wycierpi; niejeden naród zginie […]”. A w roku 1950, gdy Pius XII, obdarzony widzeniami równie obficie jak kapitałem, ogląda na niebie „cud doliny fatimskiej”, biskup Sheen wykrzykuje, przemawiając w Fatimie: „Plac Czerwony w Moskwie ma oto przeciwwagę w Białym Placu w Fatimie […]. Za pięćdziesiąt lat Plac Czerwony będzie Placem Białym. Młot przemieni się w krzyż Chrystusa, a sierp w księżyc pod stopami Naszej Pani!”

Nieważne, że przy okazji zniknie „niejeden naród”… Byleby Rzym uzyskał to, czego chce! Ale w tym wszystkim Maryja odgrywa, i w polityce kościelnej, i jako obiekt kultu, rolę niebagatelną — od Portugalii do Polski i Ameryki Łacińskiej. Na całym świecie Kuria zwalczała komunizm i ZSRR. Od lat dwudziestych, kiedy to czczono „cud nad Wisłą” (1920) jako zwycięstwo Maryi nad Armią Czerwoną, jako „ocalenie Europy przed bolszewizmem” (biskup Graber), stolica apostolska otwarcie i potajemnie podtrzymywała istnienie frontu antyradzieckiego, stając po stronie Piłsudskiego, Hitlera, Stanów Zjednoczonych. A odwieczne zadanie Polski polega na tym, by stanowić „przedmurze chrześcijaństwa” w obronie przed Rosją, kordon sanitarny, a zarazem bazę wypadową.

Watykanowi chodziło przecież nie tylko o likwidację szatańskiego Związku Radzieckiego, lecz również o podporządkowanie sobie rosyjskiego Kościoła prawosławnego. Cel aktualny już prawie tysiące lat, a próbowano go osiągnąć na wszelkie sposoby, dyplomatyczne i militarne, poprzez krucjaty, wysiłkiem niemieckich rycerzy w habitach i wojsk szwedzkich; gigantycznym oszustwem, jak w wypadku awantury owej bezczelnej postaci, którą na początku XVII wieku jako rzekomego carewicza w efekcie kampanii wojennej osadzono na tronie, by Rosja stała się rzymskokatolicka. Ta farsa historyczna — nie ustępująca bynajmniej pod względem oszukańczego charakteru „darowi Konstantyna”, największemu fałszerstwu wszechczasów — również rozpoczyna się w Polsce, przy aplauzie ojca świętego Pawła V i szczególnym poparciu jezuitów, nuncjusza papieskiego oraz arcybiskupa krakowskiego, jednego z poprzedników Karola Wojtyły, który nie tylko niezmordowanie zaleca wszędzie nabożną cześć dla Maryi, lecz ponadto przypomina Polsce o jej „historycznym” zadaniu.

Właśnie podczas jego „pielgrzymki” w czerwcu 1979 roku powtarzało się to ciągle, chociaż z bardzo potrzebną ostrożnością, w wypowiedziach o budzących strach moskiewskich odmieńcach. Ale każdy wie, co to oznacza, jeśli Jan Paweł II mówi w Polsce, że „przez swą tysiącletnią historię” należy ona do Europy, że „bez niepodległej Polski na mapie Europy nie może istnieć Europa sprawiedliwa!” Jeśli on, „papież słowiański, właśnie teraz chce uwidocznić jedność duchową chrześcijańskiej Europy” i woła: „Tak, tego chce Chrystus”, co paskudnie przypomina stary okrzyk bojowy krzyżowców, który słyszeliśmy jeszcze w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej: w czasie tej wojny, która „Europę w tragiczny sposób podzieliła” z wszelką pomocą Watykanu! i dlatego „Europa musi zwrócić się ku chrześcijaństwu”, jak tego zażądał w czasie swej podróży po Polsce — kontynuując poprzednią myśl — papież Wojtyła; właśnie w „sanktuarium maryjnym” na Jasnej Górze, gdzie Czarna Matka Boska jest obłożona odznaczeniami wojennymi, zażądał „wolności Kościoła w Polsce i w dzisiejszym świecie”; właśnie tam, przed obliczem „Maryi, Królowej Polski”, wyjaśnił, „co to znaczy być chrześcijaninem w Polsce […]. Być chrześcijaninem — to oznacza: czuwać. Jak Żołnierz na posterunku […]”.

Horst Herrmann, były wykładowca katolickiego prawa kanonicznego, podkreśla słusznie w swojej książce Papst Wojtyla. Der Heilige Narr (Papież Wojtyła. Święty głupiec), że od czasów Piusa XII nie było tak bardzo zorientowanego na kult Maryi papieża, jak Jan Paweł II; że podczas jego podróży wizyty w miejscowych sanktuariach maryjnych są wręcz punktami kulminacyjnymi i tak było w irlandzkim Knock, włoskim Loreto, meksykańskim Guadalupe oraz w Polsce, na Jasnej Górze; że również jego adoracja Maryi jest „wyrazem swoistej teologii politycznej”; że również dla niego Maryja jest „triumfatorką”, co przypomina słowa Piusa XII, osławionego stronnika faszystów, który nazwał ją „triumfatorką we wszelkich bitwach bożych”. I tak jak papież Pacelli apelował o to, by śluby złożone Maryi stały się „wołaniem o skuteczne reformy obyczajów, o konieczne zmiany na poziomie życia osobistego i rodzinnego, na poziomie życia w państwie i społeczeństwie, na poziomie życia narodowego i międzynarodowego”, tak też papież Wojtyła wspomniał w kontekście ślubów złożonych „Czarnej Matce Boskiej” z Częstochowy nie tylko o „polskich cierpieniach”, ale także o „polskich zwycięstwach” i uznał za konieczne, za „coraz bardziej konieczne panowanie Matki Boskiej”.

Czy chodzi tu o Polskę? O Niemcy? O Europę Zachodnią? O Stany Zjednoczone? Chodzi tylko o nich samych oraz ich władzę! „Gdyby pomyślny wynik wojny pozwolił Amerykanom stać się panami świata, zwłaszcza Włoch — wyjaśnił po drugiej wojnie światowej jezuicie Tondiemu Monsignore Fallani z watykańskiego Sekretariatu Stanu — to sytuacja ekonomiczna Watykanu i katolicyzmu byłaby niepewna i ciężka. Teraz Ameryka daje nam tyle dolarów, ile chcemy, bo potrzebuje nas jako potęgi politycznej. Ale jutro przejęliby wszystko protestanci”. „A jak my się wówczas zachowamy?” — spytał jezuita. „Poszukamy kogoś, kto by podjął walkę z Amerykanami — odparł Fallani — tak jak teraz chcemy, żeby Ameryka walczyła z komunizmem”.

Ale i wówczas jakiś papież zaapeluje o pokój, jakiś „Kościół oddolny” będzie mieć nadzieję na „reformy”, kult Maryi będzie kwitł, a wierni będą śpiewać raczej odruchowo, niż z głębokim przekonaniem: „Maryjo, dopomóż…”

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *