Nerwica eklezjogenna – obsesje, natręctwa, dysocjacje, trans, opętanie i fałszywa religia

Ponad 1,5 mln osób w ciągu roku trafia do szpitali psychiatrycznych – wzrost o około 900 tysięcy od 1990 do 2004 roku, największy odsetek w Europie. W 2007 roku około 100 tysięcy osób znalazło się w polskich szpitalach psychiatrycznych z najcięższymi schorzeniami psychotycznymi (dane z 2007 r.). Nie jest zatem dobrze ze zdrowiem psychicznym Narodu Polskiego. Nerwice, w tym nerwica eklezjogenna, to jedna z najistotniejszych grup zaburzeń psychicznych z jakimi boryka się spora część społeczeństwa, także rodziny pacjentów, bliscy osób chorych. 

Zaburzenia opisywane w kategorii nerwicy, w tym nerwicy eklezjogennej, należą do najczęściej występujących w psychiatrii i psychoterapii. U około 15% populacji pojawia się w ciągu całego życia przynajmniej jedna jednostka klasyfikacyjna z tej grupy, a to oznacza, że nerwice dotykają co 7-8 osobę. Fobie to najczęściej występujące zaburzenia nerwicowe. Większość zaburzeń fobicznych (agorafobia oraz specyficzne postacie fobii) poza fobiami społecznymi (jednakowo częste u obydwu płci) występuje znacznie częściej u kobiet niż u mężczyzn. Kobiety chorują dwa razy częściej niż mężczyźni, a osoby o niższej pozycji społeczno-ekonomicznej częściej niż osoby o wyższym statusie materialnym. Ocenia się naukowo, że na zaburzenie dysocjacyjne związane z nerwicami, zaburzenia ruchowe i czuciowe, cierpi 1–5% wszystkich niepsychotycznych pacjentów. 

Choroba najczęściej ujawnia się we wczesnym wieku dojrzałym, może też występować w wieku średnim lub podeszłym. Pacjentami chorymi często jest zatem młodzież, także ta zwerbowana przez rozmaite “prawowierne” organizacje, ruchy, bojówki krucjatowe i kulty kościelne, zarówno katolickie jak i protestanckie oraz prawosławne. Zdaniem wielu uczonych młodzież mocno zaangażowana religijnie w jakąkolwiek odmianę chrześcijaństwa powinna być rutynowo badana psychiatrycznie i psychologiczne pod kątem nerwicy eklezjogennej oraz jej powikłań. Typowe zaburzenia nerwicowe związane ze stresem i pod postacią somatyczną są grupą chorób psychicznych, u podłoża których nie udaje się stwierdzić uszkodzeń organicznych, a obserwowane zmiany dotyczą głównie procesów emocjonalnych (przede wszystkim lęku). 

Objawy kliniczne nerwicy, w tym objawy lęku są bardzo zróżnicowane. Dzielą się na:

– psychologiczne (drażliwość, zaburzenia koncentracji uwagi, niepokój, nadmierna czujność, zaburzenia snu, spadek libido),

– neurologiczne (ból i zawroty głowy, drżenia mięśni, zwłaszcza kończyn górnych, zaburzenia słuchu i widzenia),

– pochodzące z poszczególnych układów: oddechowego (uczucie duszności, ciała obcego w drogach oddechowych, tachypnoe), pokarmowego (nudności, zmiana masy ciała, biegunka), krążenia (uczucie „bicia serca”, czerwienienie się).

Występują też objawy zwane ogólnymi: osłabienie, bóle mięśniowe, poty. 

Rokowanie w zaburzeniach nerwicowych zależą od siły zaburzenia i stopnia jego utrwalenia. Przebieg choroby jest przewlekły z okresami remisji i zaostrzeń. Przy systematycznym leczeniu rokowanie jest jednak bardzo dobre. Często powtarzające się napady lęku mogą doprowadzić do inwalidyzacji pacjenta. Istnieje również ryzyko uzależnienia od leków anksjolitycznych (przeciwlękowych). Do czynników przemawiających za dobrym rokowaniem zalicza się: korzystną sytuację społeczną i zawodową, epizodyczny przebieg objawów, określenie czynnika wywołującego zaburzenia. Niekorzystnie rokują: wczesny początek zachorowania, konieczność hospitalizacji, towarzyszące objawy depresyjne, nastawienie urojeniowe, zaakceptowanie objawów przez chorego oraz nasilone zaburzenia osobowości. 

W ramach czynności zapobiegającym nawrotom zaburzeń nerwicowych stosuje się:

– metody poznawczo-behawioralne (techniki relaksacyjne, zanurzanie, systematyczna desensytyzacja, czyli odwraż), 

– psychoterapię wspierającą (pozwala na wyćwiczenie adaptacyjnych mechanizmów radzenia sobie w sytuacjach trudnych, odreagowanie emocjonalne, zmianę postaw pacjenta), 

– programy reedukacyjne i resocjalizacyjne.

W przypadku zaburzeń powiązanych z ryzykiem wystąpienia silnego stresu powszechne jest podejście polegające na wzmocnieniu zasobów odpornościowych jednostki (grupy). Należy pamiętać, iż w terapii objawów lękowych bardzo ważne jest przeciwdziałanie i leczenie uzależnień, które mogą być wynikiem stosowanego leczenia anksjolitycznego (leczenia przeciwlękowego).

Psychologowie i psychiatrzy chcący zgłębić naturę nerwicy, napotykają się na ogromne trudności w dotarciu do pierwotnego źródła choroby. Owe źródło to dopiero pierwsze ogniwo długiego łańcucha zjawisk składających się na rozwijający się w czasie obraz zaburzeń nerwicowych. Próby uproszczenia tego jakże różnorodnego zjawiska doprowadziła do wyszczególnienia przyczyn zamykających się w 3 obszarach: konfliktu, deficytu opieki rodzicielskiej oraz nieodreagowanego urazu. Pierwszym z nich jest nazwany w skrócie konflikt, określony jako rozbieżność pomiędzy dwiema sprzecznymi wartościami czy potrzebami. Konflikty mogą przybierać bardzo różną formę, a do najczęściej występujących należą:

– Konflikt miedzy uczuciem rozpaczy a zakazem płaczu. 

– Konflikt między pragnieniem bycia w centrum uwagi a nakazem skromności. 

– Konflikt pomiędzy dążeniami czy potrzebami, w wymogami czy ograniczeniami, tak w rodzinie, szkole, pracy, wojsku jak i w areszcie, więzieniu. 

– Konflikt między pragnieniem usamodzielnienia się i odseparowania od matki a poczuciem obowiązku poświęcenia się dla niej. Konflikt ten może rodzić się u dzieci, których jedno z rodziców (na ogół ojciec) opuszcza rodzinę, tym samym matkę. Istnieje wówczas ryzyko, że dorastający młody człowiek spotka się z konfliktem między potrzebą realizowania własnego samodzielnego życia a wewnętrzną powinnością zajęciem się starszym „opuszczonym” rodzicem. 

– Konflikt między zainteresowaniem płcią przeciwną a potępianiem jej za krzywdy doznane od rodzica tejże płci. Konflikt ten ściśle związany jest z sytuacją opuszczenia rodziny przez jedno z rodziców (wymieniony w punkcie powyżej). 

– Konflikt między potrzebami seksualnymi a zakazem odczuwania podniecenia seksualnego. Często występuje on u dzieci/młodzieży w rodzinach oraz religiach, w których istnieje tabu dotyczące seksualności a samo pożądanie seksualne jest postrzegane jako złe. 

– Konflikt między odczuwanym uczuciem złości a wpojoną w dzieciństwie normą moralną, która zakazuje odczuwania złości czy gniewu. „Grzeczne dziewczynki nigdy się nie denerwują”, „złość piękności szkodzi” – w domach, w których tak właśnie o złości mówią rodzice postrzegani jako autorytety i mędrcy uczący życia, dzieci wyrastają w przekonaniu, że złość jest czymś nienormalnym, a odczuwanie jej jest zabronione i grozi karą. 

– Konflikt pomiędzy lojalnością wobec pracodawcy a lojalnością wobec kolegów i koleżanek z pracy “jadących na tym samym wózku” w firmie, a także inne konflikty lojalnościowe, w tym pomiędzy lojalnością wobec księdza, a wobec zasad religijnych czy samego Boga w nerwicy  eklezjogennej. 

Tymczasem złość, która jest naturalną i potrzebną emocją w życiu każdego człowieka, zostaje zepchnięta i nie ujawniona, tak, że w podświadomości rządzą ukryte i stłumione “demony” gniewu. W każdym wymienionym powyżej konflikcie istnieje sprzeczność dwóch dążeń: jedno związane jest z naturalną potrzebą człowieka, czymś przypisanym naturze ludzkiej, czymś niezmiennym i potrzebnym, drugie zaś – z potrzebą postępowania zgodnie z wyniesioną z domu normą, niejednokrotnie potwierdzaną i wspieraną przez otoczenie. I to właśnie te nieuświadomione i nierozwiązane konflikty wewnętrzne między pragnieniami a normami mogą być w przyszłości źródłem zaburzeń nerwicowych. 

Nerwica eklezjogenna 

Nerwica eklezjogenna to nazwa grupy zaburzeń psychicznych wytwarzanych przez chrześcijańską religię i kościoły (z gr. ecclesiae – kościół, gignomani – być wytworzonym). Ze względu na to, że źródłem nerwicy kościelnej są głębokie przekonania religijne pacjenta, choroba ta jest bardzo trudna do leczenia. Nerwica eklezjogenna to zaburzenia dotykające zwłaszcza osoby gorliwie wyznające religie chrześcijańską. Najczęściej obejmują one sferę seksualną danej osoby i jest to w związku z naukami jej czy jego kościoła chrześcijańskiego. Nerwica eklezjogenna wywołuje głębokie i destrukcyjne poczucie winy tam, gdzie nie powinno go być – na przykład w sferze cielesnej bliskości.  Nerwica eklezjogenna najczęściej występuje w religiach, których rytuały i zasady mocno ingerują w życie osobiste wyznawców. Często związana jest z konfliktem między nakazami wiary a potrzebami seksualnymi wyznawcy. Podłożem schorzenia jest konflikt wartości. Obecnie terminu „nerwica eklezjogenna” używa się w kontekście jednoznacznie sugerującym związek pomiędzy religijnym wychowaniem lub religijnym zaangażowaniem, a rozwojem zaburzeń neurotycznych.

Nerwica eklezjogenna – zaburzenie psychiczne o etiologii związanej z dogmatyką i nauczaniem religijnym w chrześcijaństwie, przeważnie objawiającym się występowaniem stanów lękowych. Najczęściej występuje w religiach, których rytuały i zasady mocno ingerują w życie osobiste wyznawców. Często związana jest z konfliktem między nakazami wiary a potrzebami seksualnymi wyznawcy. Podłożem schorzenia jest konflikt wartości. Leczenie jest trudne, ze względu na konieczność ingerencji w sferę religijności chorego. Jako odrębną jednostkę chorobową sklasyfikował to schorzenie berliński ginekolog Eberhard Schaetzing w 1955. Obwiniał on instytucje kościelne (członków których nazywał „współczesnymi faryzeuszami”) za problemy swoich, dręczonych seksualną dysfunkcją, pacjentów. Seksuolog dr Zbigniew Lew-Starowicz definiuje je jako “zaburzenia seksualne o charakterze nerwicowym spowodowane nauczaniem kościelnym”, jednakże obecnie znaczenie pojęcia jest szersze i obejmuje wszelkie zaburzenia psychiczne związane z nauczaniem kościelnym, nie tylko na tle seksualnym. 

Termin “nerwica eklezjogenna“(grec. ecclesiae – kościół, gignomai – być wytworzonym) został po raz pierwszy sformułowany przez berlińskiego ginekologa Eberharda Schaetzinga, który pod tym pojęciem rozumiał nerwicę spowodowną przez dogmatyzm kościelny (rozumiany jako każada przesada w traktowaniu religijności stającej się celem w samym w sobie) a objawiającą się poprzez problemy i dewiacje seksualne. Według Schaetzinga, problemy tego typu spowodowane były negatywnym wpływem restrykcyjnej chrześcijańskiej etyki seksualnej. Obwiniał on instytucje kościelne (członków których nazywał „współczesnymi faryzeuszami”) za problemy swoich, dręczonych seksualną dysfunkcją, pacjentów.

Pojęcie nerwicy eklezjogennej zostało przejęte i znacznie rozwinięte przez niemieckiego lekarza i teologa Klausa Thomasa, który problemy swoich pacjentów cierpiących na to zaburzenie, wiązał głównie z religijnymi przekonaniami ich rodziców. Uważał on także, że pod pojęciem nerwicy eklezjogennej rozumieć należy nie tylko problemy i dewiacje seksualne, ale także zaburzenia lękowe oraz zaburzenia osobowości. Według niego nerwice takie występują stosunkowo często i wyrażają się w formie „religijnego strachu” oraz depresyjności, w której dominującą rolę pełni poczucie winy. Obecnie terminu „nerwica eklezjogenna” używa się w kontekście jednoznacznie sugerującym związek pomiędzy religijnym wychowaniem lub religijnym zaangażowaniem, a rozwojem zaburzeń neurotycznych. 

Po raz pierwszy nerwica eklezjogenna została sklasyfikowana jako choroba przez ginekologa Eberharda Schaetzinga, który zaobserwował różne zaburzenia u swoich pacjentów, wywodzących się zwłaszcza z rodzin chrześcijańskich. Według niego wywoływała je chrześcijańska etyka seksualna, która była bardzo restrykcyjna. Niemiec Klaus Thomas do problemów seksualnych wytwarzanych przez nerwicę eklezjogenną dodał również zaburzenia osobowości i stany lękowe.

Nerwica eklezjogenna to zwykle poważne zaburzenie psychiczne, którego podstawy związane są z religią, dogmatyką, wszelkimi nakazami i zakazami wywodzącymi się z religii katolickiej czy protestanckiej. U chorego powstaje swego rodzaju konflikt moralny – chce być blisko Boga, a jednocześnie odczuwa ogromny strach przed karą za popełniane przewinienia. Nie potrafi rozgraniczyć w swoim życiu, które pragnienia należą do niego, a co robi tylko dlatego, że wymaga tego od niego religia jego kościoła. Chory bardzo często czuje presję bycia dobrym i religijnym, mnóstwo czasu poświęca na modlitwę i praktyki religijne, ale nie odczuwa dzięki temu żadnej satysfakcji ani duchowego spełnienia. 

Nerwice eklezjogenne to zaburzenia, których etiologią jest religia, generalnie chrześcijańska, oraz nakazy i zakazy religijne. Elementy wiary religijnej, chrześcijaństwa w jakiejś postaci, wchodzą w konflikt z pewnymi obszarami struktury osobowości chorego, powodując wystąpienie objawów nerwicowych, przyjmujących najczęściej formy lękowe. Nerwice eklezjogenne występują najczęściej w tych religiach chrześcijańskich, w których życie religijne jest mocno zrytualizowane i w których nakazy i zakazy mocno ingeruję w życie codzienne jednostki.

W chrześcijaństwie, nerwice eklezjogenne najczęściej związane są ze sferą seksualną, co jest patologiczną plagą w tych religiach i przyczyną rozpadu milionów rodzin. Do wystąpienia nerwicy eklezjogennej, “nie wystarczy” sama biblijna wiara religijna. Elementy religijne muszą jeszcze napotkać określoną strukturę osobowości, która okaże się podatna na zaistnienie konfliktu pomiędzy wiarą a życiem codziennym, nakazami religijnymi, a potrzebami życiowymi jednostki. 

Patologiczny wpływ tradycji religijnej katolicyzmu, prawosławia czy protestantyzmu objawia się najczęściej w sferach związanych ze sferą seksualną oraz wartościami życiowymi. Im bardziej fundamentalistyczne środowisko chrześcijańskie (w tym katolickie), tym większe ryzyko wystąpienia nerwicy eklezjogennej. Leczenie człowieka z tej nerwicy jest niezwykle trudne, bowiem wymusza konieczność dekompozycji istniejącego obrazu religijnego chorego, wymusza ingerencję w poglądy i zachowania uważane za objaw religijności. Dla niektórych psychoterapeutów leczenie nerwicy eklezjogennej jest moralnie dwuznaczne, ze względu na to, iż objawy zasadzają się na konflikcie wartości oraz dotykają niechętnie przez terapeutów poruszane sfery przekonań wyznaniowych i kultowych.

Oczywiście, terapeuci ateiści wskazują często na całkowite uwolnienie się od wszelkich wierzeń i wyobrażeń religijnych, jednakże potrzeba wiary jest bardzo zakorzeniona w ludzkim umyśle i bywa konieczna dla dobrego funkcjonowania bardzo wielu ludzi, a dla osiągnięcia celów terapeutycznych ateizacja nie jest konieczna, a bywa szkodliwa z powodu negacji naturalnej potrzeby wiary u człowieka. W praktyce terapeutycznej wystarczy przeformować obraz Boga oraz niektóre szkodliwe dogmaty religijne percepowane przez pacjenta jako idee nadwartościowe lub nawet zbędne w ich szkodliwej postaci. 

Profil i leczenie chorego 

Na nerwicę eklezjogenną bardzo często zapadają ludzie, którzy zostali wychowani w religijnych rodzinach.  Zwłaszcza na jej wystąpienie wpływa budowanie u dziecka obrazu surowego Boga, który bardziej karze za wykroczenia niż odpuszcza grzechy. Negatywnie wpływa również zmuszanie dziecka do praktyk religijnych. Im bardziej fundamentalistyczne podejście, tym większe ryzyko zachorowania. Nerwica ta najczęściej pojawia się u osób, które naprawdę żywią przekonania religijne. Muszą one mieć określoną osobowość, podatną na takie wewnętrzne konflikty. Nie potrafią jednoznacznie rozstrzygnąć wewnętrznych dylematów między własnymi pragnieniami, a prawami religijnymi.

Obecnie pojęcie nerwicy eklezjogennej obejmuje wszelkie zaburzenia i lęki powiązane z nauczaniem religijnym w kościołach chrześcijańskich. Leczenie tej choroby jest trudnym zadaniem dla terapeutów, ponieważ w zasadzie powinno oprzeć się na zbudowaniu poprawnego obrazu Boga w głowie chorego – Boga, który wybacza i daje wyzwolenie, a nie zsyła karę za urojone grzechy. Pozbycie się nerwicy eklezjogennej jest ciężkim zadaniem, ponieważ jej źródłem są przekonania zakorzenione niezwykle głęboko w psychice chorego i utrwalone przez lokalną kościelną tradycję oraz parafialne środowisko, często także mniej lub bardziej chore. 

Przyczyny nerwic eklezjogennych 

– błędnie rozumiana pobożność, boskie obrazy i kościelne nakazy (Canitz, 1987), 

– wychowanie moralistyczne, wrogie wobec spraw cielesnych (Krotsch, 1976), 

– oddziaływanie (przeważnie nieświadome) toksycznego chrześcijaństwa, charakteryzującego się legalizmem i sztywnym zinstytucjonalizowaniem (De Blassie III, 1992), 

– konflikty pomiędzy nauką kościoła a wymaganiami społeczeństwa świeckiego (Kaufmann, 1988), 

– przepaść pomiędzy wyuczoną a życiową moralnością katolicką (Schmidtchen, 1972), 

– nieprawidłowo ukształtowany obraz Boga (Nowak, 1985). 

Teolog i pastor, Dwight W. Cumbee (1980), uważa, że znaczna większość depresji, które pastorzy mogą spotkać wśród osób wierzących, to depresje o podłożu eklezjogennym. Na podstawie wieloletniej pracy z tym typem zaburzenia, wyróżnia on 5 kategorii źródeł powstawania nerwicy eklezjogennej:

– chorobliwa neurotyczna wina, poczucie winy, wyrzuty sumienia, 

– rozpacz spowodowana religijnym pracoholizmem i odkrywaniem, że nie można zapracować na własne zbawienie, niezależnie od tego, jak bardzo ktoś się stara, 

– „robaczywa teologia”, która propaguje np. patologiczny strach przed piekłem i wiecznym potępieniem, 

– brak wystarczającego wsparcia we wspólnocie chrześcijańskiego, w tym katolickiego kościoła, 

– religijny seksizm proklamujący wyższość mężczyzny i słabość kobiety. 

Terapia z nerwicy eklezjogennej 

Główne wątki podejmowane przez terapeutów w próbach pracy z nerwicą eklezjogenną:- rozdzielenie konfliktu intrapsychicznego od jego neurotycznego mechanizmu obronnego, którym jest religia (Spero, 1976)- rozróżnienie pomiędzy funkcjonalnymi i dysfunkcjonalnymi cechami w systemie religijnym pacjenta i wskazanie na tej podstawie, jakich zmian w jego indywidualnej religijności należało by dokonać (Spilka, 1989)- praca z neurotycznym obrazem Boga (Hark, 1985)- uświadomienie pacjentowi jego niewłaściwego obrazu Boga i pomoc w dokonaniu zmian w tym obrazie (Petersen, 1996).

Część terapeutów uważa nerwicę eklezjogenną za jedną z najtrudniejszych do leczenia w zakresie nerwic. Ważne jest, aby specjaliści pracujący z osobami cierpiącymi na tego typu zaburzenie, posiadali własne przeżycie i zrozumienie wiary religijnej, niekoniecznie jednak takiej samej jak pacjent. 

W nerwicy eklezjogennej bardzo ważną rolę odgrywa religijność danego człowieka, a charakter jego przekonań religijnych umacnia patologię. Oprócz konfliktu intrapsychicznego mamy też do czynienia z religijnym, w który są wplecione obrazy powodujące lęki, napięcia, poczucie winy. Zwykle pojawia się także specyficzny obraz Boga, który jest srogi, karzący – mówi dr Andrzej Molenda, pracownik Zakładu Socjologii i Psychologii Religii Instytutu Religioznawstwa UJ, psychoterapeuta. I dodaje: – Niewłaściwa edukacja religijna jest problemem numer jeden w kościele, i to zarówno w stosunku do dzieci, jak i do osób dorosłych. Dziecko słyszy: „Bozia” patrzy i „Bozia” będzie karać. Używanie lęku przed Bogiem w wychowaniu dzieci jest niebezpieczne i dla ich zdrowia psychicznego, i dla ich późniejszej religijności. Ludzi trzeba wyprowadzać z religijności niewolników. Problemem numer jeden w każdym kościele chrześcijańskim jest niewłaściwa edukacja religijna, i to zarówno dzieci, jak i dorosłych! 

W każdej nerwicy – w ujęciu psychoanalitycznym – mamy do czynienia z konfliktem wewnątrz-psychicznym. W nerwicy eklezjogennej oprócz konfliktu intrapsychicznego mamy też do czynienia z religijnym, w który są wplecione obrazy powodujące lęki, napięcia i poczucie winy. Zwykle pojawia się także specyficzny obraz Boga, srogiego, karzącego. W latach 50-tych XX wieku – rozpoznawał te nerwice niemiecki ginekolog i teolog Eberhard Schaetzing, który zwrócił uwagę, że wiele chrześcijańskich par ma w kontekście swojej gorliwej religijności problemy ze współżyciem seksualnym. Obarczył on kościelny, chrześcijański dogmatyzm odpowiedzialnością za nerwice eklezjogenne. I rzeczywiście część z nich dotyczy seksualności. Podkreślano negatywną rolę niewłaściwej edukacji religijnej w kościołach, w której duże znaczenie mają nieprawidłowości w teologii ciała oraz uprzedzenia do miłości cielesnej. Ogromny wpływ, jaki wywarły na nią manicheizm i neoplatonizm, jest źródłem wrogiego nastawienia do seksu i seksualności, które przetrwało do dziś. Oczywiście, jak przytomnie zauważano, nie chodziło o to, że w całej nauce chrześcijańskiej wychowanie było wrogie ciału, jednak nie da się ukryć, że wiele osób wychowanych religijnie podejrzliwie patrzy na problemy cielesności. Nie ma problemów z nerwicą eklezjogenną wśród buddystów czy wyznawców hinduizmu oraz wielu innych religii wschodnich, gdyż występuje tam represjonowanie seksualności. 

Wiele pacjentów psychicznych jest wychowywanych w sposób, który powoduje, że boją się ciała i seksualności. A mówimy tu o problemach – skutkach, takich jak impotencja, oziębłość, homoseksualizm i dewiacjach seksualnych, w tym takich jak zoofilia. Niekiedy problemy przejawiają się bardzo spektakularnie, ale czasami ludzie bardzo cierpią, a nikt o tym nie wie. W wypadku nerwic eklezjogennych jest tak bardzo często, a jedną z manifestacji może być np. mnożenie niepotrzebnych praktyk religijnych. Chodzi o sytuacje, gdy zajmują one znaczną część dnia – dwie, trzy, cztery godziny. W celach terapeutycznych potrzebny jest głęboki relaks, relaksacja ciała, emocji i psychiki. Jedną z najlepszych terapii dla osób z nerwicami eklezjogennymi jest joga z jej arsenałem technik relaksacji oraz oczyszczania zmysłów od kompleksów winy i urojeń grzeszności, ale pacjenci zwykle w ramach swojej poważnej choroby nerwicowej bardzo obawiają się podjęcia praktyk wschodnich. 

Mnożenie praktyk religijnych ponad pewną zdroworozsądkową miarę jest zwykle objawem, który może wskazywać na chorobę nerwicową. Z całą pewnością wiele osób, zwłaszcza zaangażowanych we własną wiarę, nie zgodzi się ze stwierdzeniem, że częste bywanie w kościele wynika z problemów natury psychologicznej. Powiedzą raczej, że to objaw zdrowej religijności. Oczywiście nie zawsze w takim wypadku ten ktoś ma nerwicę. Mnożenie praktyk przynosi ulgę w lęku, przynajmniej na jakiś czas. Później do jego uśmierzenia potrzebne są kolejne. Spotykamy ludzi, którzy muszą się spowiadać (odczuwają przymus spowiadania) dwa razy dziennie, a inne praktyki religijne zajmowały znaczną część dnia, tak, że nie mogą pracować ani wypełniać normalnych obowiązków społecznych, rodzicielskich czy opiekuńczych. Manifestacją nerwicy eklezjogennej może być też ucieczka od religijności i duchowości, a nawet wrogość wobec niej i kościoła, wrogość wobec Boga i duchowości czy religii. Atakuje się w takim przypadku chorobowym to, co powoduje poczucie winy. Objawy bywają bardzo różne ale zawsze po krótkiej rozmowie widać, że awersja jest chorobowa, a pacjent nie odnosi się do argumentów tylko reaguje emocjonalnie lub opowiada urojenia i wymysły. Bóg ludzi cierpiących z tego powodu jest srogi, karzący, skazujący na potępienie, a podobnie kapłan oraz archetypowo rodzice i autorytety. 

Według Freuda Bóg jest projekcją ojca. Późniejsze badania pozwoliły odkryć, że dużą rolę w budowaniu tego obrazu odgrywa też matka. Psychika części osób tworzy obraz Boga, używając do tego obrazów obojga rodziców lub osób ważnych dla dziecka w jego młodości. Edukacja religijna może potwierdzać obraz srogiego Stwórcy. Gdy ktoś już ma taki jego obraz i na jednym i drugim kazaniu uzyska potwierdzenie, to mamy kłopot. Niekiedy wiernym przekazuje się coś, co w literaturze nazwano robaczywą teologią. Chodzi o taki jej rodzaj, który kształtuje religijność opartą na lęku, m.in. przed piekłem i potępieniem.

Oczywiście nie wszyscy popadają w nerwicę eklezjogenną, część wyznawców kościołów po prostu nie przejmuje się zbytnio dogmatami wiary, a postępuje w zgodzie z własnym wyborem i sumieniem. Używanie lęku przed Bogiem w wychowaniu dzieci jest niebezpieczne i dla ich zdrowia psychicznego, i dla ich późniejszej religijności. Trzeba podkreślić ogromną odpowiedzialność osób wprowadzających dzieci w religijność. To, co się ukształtuje u kilkuletniego dziecka, może przetrwać wiele lat. Uformowany wówczas obraz Boga wielu ludzi nosi do końca życia, a to często oznacza noszenie wadliwego obrazu i związanych z tym zaburzeń psychicznych. 

Teologia katolicka czy inna chrześcijańska, która potępia cielesność, a jednocześnie straszy i prezentuje kary, może rodzić ogromne napięcia. Problem nasila się, gdy dochodzi do tego dojrzewanie, rozwijająca się seksualność i jej potrzeby cielesne. Pojawiają się silne mechanizmy tłumienia i brak akceptacji rodzących się instynktów. To powoduje poważne konflikty wewnętrzne. Schaetzing winą za nerwice eklezjogenne obarczył kościelny dogmatyzm. W obronie kościoła argumentowano jednak – o czym już wspominaliśmy – że chodzi o wpływy manichejskie i neoplatońskie w teologii. Na „obcą” genezę katolickiej niechęci do seksu wskazywała m.in. także niemiecka profesor teologii Uta Ranke-Heinemann.

Spotkamy ludzi, którzy mają problemy z cielesnością, choć nikt im wprost nie powiedział, że seksualność jest zła. Oni po prostu dochodzili do tego na zasadzie wyciągania wniosków. Zwracali np. uwagę na gloryfikowanie dziewictwa jako wyższej formy uczestnictwa w kościele. Czasami wynika z tego deprecjonowanie cielesności, a niekiedy może to być jedną z motywacji wyboru stanu zakonnego lub kapłaństwa. Pójście w formę chrześcijaństwa, która jest postrzegana jako wyższa i bardziej duchowa, chociaż tak wcale nie jest. Wielcy biblijni prorocy mieli nie tylko żony ale także konkubiny, nałożnice, a w wypadku Salomona, nawet harem. 

Od osób zajmujących się psychoterapią często można usłyszeć, że ludzie, którzy mają duże, wynikające z nerwicowości wymagania wobec siebie, uciekają do klasztorów, seminariów duchownych, rozmaitych oaz czy biczowników. Niektórzy podążają nie za własnymi pragnieniami, bo nie mają z nimi kontaktu, lecz realizują wyobrażone przez nich pragnienia Boga, czyli to, czego ich zdaniem Bóg od nich wymaga. Nerwica powoduje ucieczkę do seminarium chrześcijańskiego czy katolickiego, a później tacy księża przekazują ten osadzony w „robaczywej teologii” obraz młodym pokoleniom oszukanych ideowo dusz. Taj jest, bo przecież ksiądz przekazuje innym taki obraz Boga, jaki sam ma, i to w sposób mniej lub bardziej świadomy. Pamiętajmy, że 100-150 lat temu straszenie Bogiem było istotnym nurtem obecnym w kościele katolickim i protestanckim, ale dzisiaj też tak bywa na katechezach. Pamiętamy rekolekcje w podstawówce – czyli zaledwie sprzed kilku/nastu lat – gdy nas i naszych kolegów straszono madejowym łożem w piekle w sposób bardzo obrazowy. Wschodnie tradycje nauczające o karmanie, prawie przyczyny i skutku jakoś łagodniej objaśniają wszelkie wynikłe z duchowości i religijności prawa oraz zasady. 

Dojrzała religijność i tym bardziej dojrzała duchowość jest budowana na pragnieniu człowieka kształtowanym w procesie poznawania Boga. Jej fundamentem jest pragnienie Boga, a nie lęk przed samym Bogiem. Jeżeli powodem bycia chrześcijaninem jest lęk przed karą Bożą, jest to nie tylko niedojrzałe, lecz także staje się początkiem ogromnych trudności w życiu. We wschodnich tradycjach duchowości i religii, Bóg oraz Guru to obiekty zawsze, nawet przesadnie pozytywne, dbające o ludzkie dobro, szczęście i powodzenie. Prawo karmana, w tym zły los jako reakcja na dawne złe czyny traktowany jest jako lekcja etyki do odrobienia, a Bóg oraz Guru nie są obciążeni efektami prawa karmicznego, zatem nie ma możliwości pojawienia się lęku przed Bogiem czy Guru, jak to jest w chrześcijaństwie.

Z powodu przywiązania do wrogich obrazów religijnych nerwica eklezjogenna to jedna z najtrudniejszych do leczenia nerwic. Leczenie można prowadzić na dwa sposoby. Poprzez tradycyjną psychoterapię lub pomoc w przejściu z religijności niedojrzałej do dojrzałej. W tym drugim wypadku terapia odgrywa rolę służebną, a pacjenta trzeba na wiele sposobów zrelaksować. Wszystko zależy od problemu sygnalizowanego przez osobę zgłaszającą się na terapię i od sformułowanych celów terapii. Jako terapeuci religii zajmujemy się zarówno psychoterapią klasyczną jak i transpersonalną, ale też pomagamy reformować przynoszącą szkodę religijność, fałszywą religijność i jej chorobogenne nawyki czy natręctwa. 

Niemiecki lekarz i teolog Klaus Thomas twierdził, że przynajmniej 10 procent wszystkich nerwic ma podłoże eklezjogenne, ale brakuje dokładnych badań. Biorąc pod uwagę, że kondycja psychiczna ludzi na całym świecie się pogarsza, można zakładać, że skala problemu rośnie. Żyjemy w społeczeństwie, w którym już około 50 procent osób cierpi na różnego rodzaju zaburzenia psychiczne, a z pewnością część tych zaburzeń to nerwice eklezjogenne. Niektórzy badacze twierdzą, że nerwica eklezjogenna w lżejszej formie jest zjawiskiem powszechnym i może mieć charakter narodowy, zgodnie z pewnymi narodowymi, lokalnymi rysami w religijności. Pytanie o skalę zjawiska jest w istocie pytaniem o skalę występowania niedojrzałej religijności, bo to ona jest jednym z czynników sprzyjających tego rodzaju nerwicom.

Bibliści mogliby zaprotestować, bo z różnych ksiąg Starego Testamentu można wysnuwać różne obrazy Boga, a nie tylko karzącego złośliwie i absurdalnie Jahwe – Boga Ojca Wszechmogącego. Natomiast jednostka o predyspozycjach nerwicowych może w Starym Testamencie otrzymać potwierdzenie i uprawomocnienie swojego generalnie karzącego obrazu Boga, który człowiekowi zagraża, może mu coś odebrać, skrzywdzić, narzucić specyficzne wymagania, także w kwestiach związanych z życiem seksualnym. Taki obraz Boga, wpleciony w mechanizmy obronne osobowości, może wpływać na konkretne zaburzenia i zahamowania w sferze seksualnej. Istnieje także kwestia niewłaściwego pojmowania symboliki religijnej, biblijnej, błędnej percepcji spraw ulotnych, metafizycznych, abstrakcyjnych przez osoby o ograniczonych możliwościach intelektualnych wynikłych często z niedorozwoju umysłowego, z upośledzenia funkcji poznawczych. 

Zmiana zagrażającego, niewłaściwego obrazu Boga może mieć bardzo pozytywny wpływ na ludzką psychikę. Dojrzała, zdrowa religijność wywiera uzdrawiający wpływ na osobowość, może stymulować jej rozwój społeczny oraz duchowy. To bardzo ciekawe i ciągle mało zbadane zagadnienie w psychologii i psychoterapii religii. Obserwujemy wiele osób, którym zreformowana religijność pozwalała dochodzić do zdrowia psychicznego, zarówno w czasie serii warsztatowych, zwykle łykendowych programów psychoterapii religii jak i w leczeniu klinicznym w szpitalach zamkniętych. Na gruncie biblijnym, w tym chrześcijańskim, samo zrozumienie faktu, że Elohim to Boska Para Rodzicielska, Ojciec Jahwe oraz Matka Szekina, a na gruncie wschodnim, Bóg Osobowy jako manifestacja Boskich Par Rodziców, takich jak Śiwa i Parwati czy Wisznu i Radha pozwala szybko skorygować obraz Boga, szczególnie osobowego tak, aby zacząć powracać do zdrowia, zmniejszyć lęki o podłożu seksualnym. 

Niewłaściwy Obraz Boga przekazywany przez wielu księży chrześcijańskich, katolickich i protestanckich, może powodować negatywne skutki, o których coraz odważniej mówimy, a z drugiej „zreformowana” wizja ma tak pozytywny wpływ na wiernych, że można powiedzieć, iż przed kościołami chrześcijańskimi staje poważne zadanie. Kościoły instytucjonalne nie są jednak zwykle w stanie promować „dojrzałą religijność” ani “dojrzałą duchowość”. Zastanawiamy się wśród terapeutów religii jak można wspomóc reformowanie błędnych z punktu widzenia psychologii i psychiatrii dogmatów i zabobonów religijnych w chrześcijaństwie. Kształtowanie takiej dojrzałej duchowości to zwykle dłuższy proces, a ludzi trzeba wyprowadzać ze stanu religijności niewolników ku religii wolnych ludzi o dojrzałej osobowości. Jako terapeuci jesteśmy ciekawi, czego potrzeba w kościołach religii chrześcijańskiej, by było to możliwe na dużą skalę. Na pewno jest to dzisiaj największy problem każdego kościoła uważającego się za chrześcijański. 

W społecznościach katolickich, ale i w małych autorytarnych sektach chrześcijańskich, w tym protestanckich i prawosławnych, wyróżnia się pojęcie nerwicy eklezjogennej, czyli nerwicy związanej z dogmatycznym i autorytarnym nauczaniem kościelnym. Co istotne, w tym przypadku związek pomiędzy treściami nauczania a psychopatologiami jest bardziej wyraźny i bezpośredni. Związana jest ona w szczególności z tymi elementami nauczania, które poprzez zastraszanie piekłem i czyśćcem oraz karami bożymi tłumią normalne pragnienia, głównie seksualne. Generuje to zaburzenia psychiczne objawiające się głównie długotrwałymi stanami lękowymi, dewiacjami seksualnymi (w tym pedofilią czy homoseksualizmem), zaburzeniami osobowości, depresjami, zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi. Z czasem mogą przeradzać się w psychozy z urojeniami religijnymi, dlatego wyróżnia się także pojęcie “psychozy eklezjogennej”.

Prof. Salzman, w czasie konferencji Academy of Religion and Mental Health w Waszyngtonie, jako objaw “niezdrowej wiary”, która często jest spotykana u neofitów dogmatycznych kościołów, wskazuje “irracjonalną intensywność wiary”. Wskazany jest pewien dystans do dogmatów i rytuałów religijnych, tyle że nie jest to koniecznie jakaś “zdrowa wiara”, tylko po prostu wiara nietoksyczna. Ideałem byłby system wierzeń religijnych, który byłby w nadgorliwym zastosowaniu nie tylko nietoksyczny ale także zdrowy, ale jak na razie tylko połączenie jogi z ajurwedą lub taoizmu z chińską medycyną daje w pełni zdrową wiarę. 

Wzmiankowana konferencja o religii i zdrowiu psychicznym, na której zebrali się psychiatrzy i duchowni, postawiła sobie za cel określenie cienkiej granicy między wiarą zdrową a neurotyczną. Swoimi doświadczeniami dzielił William F. Lynch, jezuita, który przeszedł kilkuletnie załamanie nerwowe na tle religijnym, a swój proces zdrowienia opisał w książce Images of Hope: Imagination as Healer of the Hopeless (1965). Mówił on, że religia chrześcijańska często objawia się u katolików jako wyparcie się ludzkich uczuć, pragnienie odkrywania woli Boga w każdej swej decyzji a także niezdrowe uzależnienie od dogmatów jako środka dla pozyskania absolutnej pewności.

Klaus Thomas – teolog, lekarz i psycholog, który w 1956 stworzył Berlińskie Centrum Zapobiegania Samobójstwom, w którym księża i lekarze mieli nieść pomoc dla zmęczonych życiem otworzył pierwszą taką  placówkę w Niemczech, gdzie oprócz pocieszenia duchowego zaczęto stosować leki psychotropowe. Podał on, że wśród około 3 tysięcy chrześcijańskich pacjentów berlińskiego Centrum, około 40% cierpiało na nerwicę eklezjogenną, spowodowaną poczuciem winy, głównie na tle seksualnym, wywołanym ich religijnym wychowaniem opartym na Biblii i dogmatach kościelnych. W związku ze swoimi doświadczeniami, znacząco rozszerzył on pojęcie nerwicy eklezjogennej. 

W 1993 w niemieckim Magazynie Psychologii Klinicznej ukazała się publikacja zespołu prof. Helfrieda Moosbruggera z Wydziału Psychologii na Uniwersytecie Goethego we Frankfurcie nad Menem, który rozwinął psychometryczne pomiary “religijności”, chrześcijańskiej oczywiście. W poszukiwaniu związku pomiędzy dogmatyzmem kościelnym a nerwicami, poddali oni analizie członków dwóch rodzajów wspólnot katolickich: “tradycyjnej” (o wysokim stopniu dogmatyzmu, 93 osoby) oraz “pluralistycznej” (o niskim stopniu dogmatyzmu, 70 osób). Autorzy ustalili, że aktywni katolicy z obu wspólnot wykazywali wyraźnie wyższy poziom depresyjności, w porównaniu do reszty populacji, a nadto badany “lęk religijny” był znacząco wyższy we wspólnocie katolickiej “tradycyjnej” aniżeli “pluralistycznej”. 

Zaburzenia dysocjacyjne 

Nerwica w niektórych przypadkach może doprowadzić do zaburzenia poczucia integracji własnej osoby, tożsamości, a nawet do braku kontroli własnych ruchów. Zaburzenia dysocjacyjne (konwersyjne) to zaburzenia, których wspólną cechą jest częściowa lub całkowita utrata prawidłowej integracji między wspomnieniami przeszłości, poczuciem własnej tożsamości, bezpośrednimi wrażeniami a kontrolą ruchów dowolnych. Zdolność do świadomej i wybiórczej kontroli wspomnień jest ograniczona i zmienna w czasie. Zaburzenia te są ściśle powiązane z wydarzeniami urazowymi, trudnymi do rozwiązania problemami natury psychologicznej czy zaburzonymi związkami z innymi ludźmi, przy jednoczesnym braku chorób somatycznych, które mogłyby wyjaśniać występowanie objawów. 

Termin „konwersja” oznacza, że nieprzyjemne uczucie spowodowane problemami, z którymi chory nie potrafi sobie poradzić, jest przekształcane w objaw somatyczny. Chorzy cierpiący na zaburzenia dysocjacyjne charakteryzują się silnymi mechanizmami obronnymi, głównie mechanizmem unikania i zaprzeczania problemom, które są dla innych oczywiste. Z objawów dysocjacyjnych pacjent czerpie korzyści w postaci wyeliminowania z pamięci nieakceptowanych, bolesnych treści oraz w postaci zainteresowania, uwagi ze strony otoczenia czy uwolnienia się od niechcianego działania (np. unika pracy). Utrata pamięci jako amnezja dysocjacyjna dotycząca zazwyczaj ważnych, bieżących wydarzeń, niezwiązana ze zmianami organicznymi w ośrodkowym układzie nerwowym jest częściowa i wybiórcza o zmiennym zakresie. Utrzymuje się jednak stałe „jądro” niemożliwe do przypomnienia w stanie czuwania. 

Fuga dysocjacyjna to zespół objawów, które charakteryzują wszystkie cechy amnezji dysocjacyjnej z towarzyszącymi im dodatkowo objawami: celowe podróżowanie poza okolicę znaną z codziennej rutyny; zachowanie podstawowej troski o siebie (jedzenie, mycie itd.) i prostych interakcji z obcymi osobami (np. kupowanie biletów, zamawianie posiłków, pytanie o drogę). Niekiedy pacjent ujawnia nową tożsamość, zazwyczaj na okres kilku dni, w tym przypadku może być wysłannikiem Boga albo diabłem, znanym artystą, pisarzem, biznesmenem, osobą o wielkich wpływach politycznych, kimś nietuzinkowym. Okres fugi pokryty jest niepamięcią, a bywa, że pacjent staje się zwyczajnie mamicielem naiwnych i oszustem. Osłupienie dysocjacyjne (stupor dysocjacyjny) to znaczne ograniczenie lub zupełny brak ruchów dowolnych, brak prawidłowej reakcji na takie bodźce, jak: światło, hałas i dotyk. Przez długi czas pacjent siedzi lub leży przeważnie nieruchomo jednak nie jest to mistyczne doświadczenie religijne ani duchowe. Występuje całkowity lub prawie całkowity brak wypowiedzi słownych oraz spontanicznych ruchów dowolnych. Napięcie mięśniowe, postawa, oddychanie, otwieranie oczu, skoordynowane ruchy gałek ocznych wskazują, że pacjent nie śpi. 

Trans i opętanie to przejściowa utrata poczucia własnej tożsamości i pełnej orientacji w otoczeniu. Pacjent może zachowywać się tak, jakby był owładnięty przez inną osobowość, ducha, fałszywe bóstwo, „siłę”, a zwykle demona lub ducha zmarłej osoby lub tak zwane byty astralne czy siły wyższe. Zawężenie uwagi i świadomości, ograniczony, powtarzający się schemat pozycji ciała, wypowiedzi i ruchów. Tradycyjna duchowość Wschodu w takich zaburzeniach stosuje od tysiącleci fizyczne bodźce dla wyrwania osoby z patologicznego owładnięcia przez niebyt czy demona, w tym uderzenia kijem w duże płaskie powierzchnie mięśni, co najbardziej jest znane z buddyzmu zen jako tak zwany “kij zen”. Branie takich stanów chorobowych za doświadczenie mistyczne czy uduchowienie jest podstawowym błędem początkujących liderów, acz normalne osoby z zewnątrz grupy modlitewnej czasami mają wrażenie chorobliwego nawiedzenia czy zaburzenia zmysłów, co generalnie jest słuszne. Media channelingowe czy spirytystyczne zwykle swoimi wypowiedziami, tak zwanymi “przekazami” pokazują, że należą do takiej gatunkowo kategorii zaburzeń psychicznych. Wyższa świadomość jest wolna od tych wszystkich zaburzeń psychicznych typu dysocjacyjnego. 

Dysocjacyjne zaburzenia ruchu mogą objawić się utratą zdolności poruszania całością lub częścią kończyny (kończyn). Pojawić się może częściowy niedowład z osłabieniem i ograniczeniem ruchów lub całkowite porażenie kończyn ciała. Są widoczne zaburzenia koordynacji ruchów (ataksja), zaburzenia równowagi, niemożność stania bez pomocy, drżenie kończyn lub całego ciała. Drgawki dysocjacyjne naśladują napady padaczkowe, ale bardzo rzadko dochodzi w nich do: przygryzienia języka, poważnego uszkodzenia ciała z powodu upadku, nieświadomego oddania moczu. Utrata świadomości nie występuje lub jest zastąpiona przez stan osłupienia lub trans o chorobowym przebiegu. Wschodnia duchowość podkreśla konieczność zachowywania trzeźwości i przytomności umysłu, a w zachodnich szkołach duchowości nie brak podobnych wskazówek, także jeśli chodzi o zjawiska acedii – depresji religijnej. Upadanie na seansach rzekomego zstąpienia Ducha Świętego czy innego wtajemniczenia, drgawki i trzęsienie się jak galareta, drżące ręce, porażenia, wszelkie parestezje to nie doświadczenia mistyczne czy duchowe tylko ciężkiej kategorii zaburzenia nerwicowe które obce są prawdziwej duchowości czy mistyce, ale częste w grupach osób chorobliwie nawiedzonych i od źle pojętej religii zwyczajnie schorzałych psychicznie oraz psychosomatycznie. 

Dysocjacyjne znieczulenie i utrata czucia zmysłowego ma charakter znieczuleń często w związku z wyobrażeniami pacjenta na temat funkcjonowania ciała, a nie z odpowiednią wiedzą medyczną. Mogą być obecne dysproporcje między rodzajami czucia, których nie można wytłumaczyć zmianami neurologicznymi. Utrata wzroku w tych przypadkach rzadko jest całkowita, ale może być fizycznie dokuczliwa. Najczęściej ma postać utraty ostrości wzroku, zamazania obrazu, „widzenia tunelowego”. Pomimo skarg na uszkodzenia wzroku ogólna ruchliwość i sprawność motoryczna jest zachowana. Dysocjacyjna głuchota i utrata węchu występują znacznie rzadziej niż zaburzenia czucia i widzenia. 

Leczenie zaburzeń dysocjacyjnych nie jest łatwe ani przyjemne, także dla terapeutów. W leczeniu najważniejszą rolę odgrywa psychoterapia: psychoanaliza (pozwala choremu zrozumieć mechanizmy zaburzeń, konflikty będące przyczyną objawów), terapia behawioralna (relaksacja), hipnoza, narkoanaliza. Nie należy zwykle oskarżać chorego o chęć zwrócenia na siebie uwagi czy brak poprawy. Lęk i wzmożone napięcie mięśniowe można redukować korzystając z pochodnych benzodwuazepiny. W przypadku objawów depresyjnych podaje się klasyczne leki przeciwdepresyjne i leki serotoninergiczne, rzadziej małe dawki neuroleptyków o działaniu przeciwlękowym i uspokajającym. Z ziół pomagają pacjentom napary z szałwii oraz dziurawca, który okazał się w badaniach współczesnych jednym z najlepszych środków przeciwdepresyjnych. Idealna byłaby długotrwała psychoterapia duchowa prowadzona przez dobrych specjalistów od leczenia schorzeń psychiki oraz znawców problemów związanych z intensywnymi modłami i kontemplacjami. Ważne jest aby z byle powodu nie przerywać terapii, a pracować nad uleczeniem przez okres dwóch, trzech lub więcej lat. Znamy przypadki u których objawy i nawroty zaburzeń ustąpiły dopiero po 15 latach terapii, chociaż to rzeczywiście skrajne wypadki, a terapeuci też muszą być dobrymi specjalistami, aby przez taki okres cierpliwie pomagać pacjentom. 

DD – zespół depersonalizacji-derealizacji

Zespół depersonalizacji–derealizacji charakteryzuje się występowaniem uporczywego i nawracającego poczucia oddzielenia i obcości wobec siebie, własnego ciała i/lub otaczającego świata. Towarzyszy mu poczucie jakościowej zmiany przeżywania, nierealności, odległości lub zautomatyzowania. Taka osoba może się czuć „jakby śniła” lub „jakby oglądała siebie w filmie”. Do najczęstszych skarg należy poczucie braku uczuć. Człowiek dotknięty zespołem depersonalizacji–derealizacji może mieć wrażenie że jego myśli, wspomnienia, ciało, ruchy czy zachowanie w jakiś sposób „nie są jego własne”. Depersonalizacja i derealizacja najczęściej jest wyjaśniana jako rezultat trudnych doświadczeń życiowych oraz charakterystyki funkcjonowania systemu nerwowego. W przypadku pierwszego elementu podkreśla się wagę tzw. doświadczeń traumatycznych – przytłaczających swoją skrajną bolesnością. Badania wskazują, że nawet połowa osób przejawiających zespół depersonalizacji–derealizacji doświadczyła znaczącej traumy w historii swojego życia. Psychoterapia psychodynamiczna proponuje rozumienie tego zespołu jako rodzaj mechanizmu obronnego ego. 

Świat jest teatrem, a pacjent jest widzem, obserwatorem, który na wszystko patrzy z boku lub z góry, bez zaangażowania. Nie jest to żadne bycie tutaj i teraz, tylko część choroby nerwicowej. Depersonalizacja polega na tym, że osoba ma poczucie odłączenia się od własnego ciała lub psychiki. Tak jakbyśmy stali i obserwowali siebie poruszających się jako kogoś obcego. Wiąże się to z poczuciem, że żyje się we śnie lub filmie. Emocje są spłaszczone i rozmyte, nie można uniknąć ogarniającego poczucia braku kontroli nad swoim życiem, odruchami, czymkolwiek. Nie jest to jednak złudzenie, gdyż człowiek ma świadomość rzeczywistości i wie, że tak nie dzieje się naprawdę. Wraz z tym występuje wrażenie derealizacji, gdy cały świat zewnętrzny postrzegany jest jako dziwny i obcy, zmieniony, wrogi, nienormalny. Ciekawostką jest, że występują tu także pewne zmiany w działaniu organizmu, jednak nie są to zmiany wynikłe z medytacji czy stanu mistycznego uduchowienia. 

Przejściowe, ulotne doświadczenia depersonalizacji czy derealizacji są bardzo częste w populacji i pojawiają się nawet u 20% ludzi. Powszechnie występują u chorujących na padaczkę i osób z migrenowymi bólami głowy. Mogą też występować wskutek zażycia środków psychoaktywnych jak marihuana, LSD czy meskalina. Zdarza się, że rozwijają się w związku z pewnymi sposobami medytacji, głębokiej hipnozy, przemęczenia oraz doświadczeniami deprywacji sensorycznej (przebywania w sytuacji bardzo ograniczonego dopływu bodźców zewnętrznych). Dość powszechnie występują także po urazach głowy oraz po tzw. „przeżyciach z pobliża śmierci”, czy doświadczeniach granicznych (near-death-experiences), związanych z sytuacją skrajnego zagrożenia życia. Natomiast liczba osób doświadczających tego zespołu w „czystej”, odrębnej postaci jest mała. Częściej występuje on w kontekście depresji lub niektórych zaburzeń lękowych oraz psychotycznych. Przebieg zespołu może być epizodyczny, nawracający lub chroniczny. Najczęściej dotyka osób w późnym okresie dorastania lub młodych dorosłych, 2 do 4 razy częściej rozwija się u kobiet.  

Podczas stanu depersonalizacji autonomiczny układ nerwowy, który jest odpowiedzialny za reakcje niezależne od naszej woli i który unerwia narządy wewnętrzne, wykazuje aktywność taką, jak podczas doznawania silnych emocji. Konsekwencją obu czynników jest wrażenie, że zarówno osoba jak i otoczenie są nierealne. Ludzie przypominają automaty, świat przypomina pacjentowi makietę czy matrix. Zespół depersonalizacji-derealizacji diagnozowany jest bardzo rzadko jako osobne zaburzenie, które należy do grupy nerwicowych. Jako wyizolowany objaw pojawia się często w innych zaburzeniach, takich jak depresja, schizofrenia, hipochondria, zaburzenia stresu pourazowego lub lękowe. Stosunkowo często osoby z takimi zaburzeniami psychicznymi, nerwicowymi próbują je sakralizować i na ich konto udawać uduchowione czy wyjątkowe albo w grupach mistyczno-religijnych próbują uchodzić za oświecone, bezosobowe, a przy tym bardzo niechętne terapii psychiatrycznej czy chociaż poddaniu się korekcie ze strony duchowych kierowników, guru czy mistrzów potrafiących rozeznać stan chorobowy od przebudzenia. 

Depersonalizacja i derealizacja związana z traumatycznym doświadczeniem lub zatruciem substancjami psychoaktywnymi zwykle ustępuje samoczynnie po ustaniu traumatycznych okoliczności lub po detoksykacji. Jeśli zespół ten wiąże się z depresją, zaburzeniami lękowymi lub psychotycznymi, zwykle ustępuje po ich wyleczeniu. Brak samoistnej poprawy jest czynnikiem wskazującym na ryzyko oporności na leczenie. Wówczas najczęściej stosuje się farmakoterapię i/lub psychoterapię. W przypadku farmakoterapii z pomocne bywają leki z grupy SSRI. Niekiedy zlecane są także leki normotymiczne i przeciwpsychotyczne (typowe i atypowe). W zakresie psychoterapii stosowano wiele podejść w leczeniu wspomnianego zespołu: psychodynamiczne, poznawczo-behawioralne (CBT), terapie wspierające, hipnoterapię. Wielu pacjentów nie przejawia jednak znaczącej poprawy związanej z ich stosowaniem. W pewnym stopniu pomocne bywa zastosowanie przez wykwalifikowanego psychologa czy trenera technik radzenia sobie ze stresem, technik relaksacyjnych oraz ćwiczeń fizycznych. Potocznie można powiedzieć, że prawdziwy mistyk nie jest osobą odjechaną, zdepersonalizowaną ani biernym obserwatorem siebie z boku tylko jest w pełni żywą osobą realizującą wyraziście obecną i odczuwaną jako własną Jaźń czy Duszę, Istotę. 

Prawie połowa populacji doświadcza od czasu do czasu stanu depersonalizacji lub derealizacji. Nie oznacza to jednak choroby wymagającej leczenia, jest to normalne i nie wymaga klasyfikowania siebie jako osoby zaburzonej nerwowo czy psychicznie. Jeśli przestraszyliście się, że coś jest z wami nie tak, to możecie teraz odetchnąć. Osoba naprawdę chora posiada takie poczucie przez większą część czasu i bardzo cierpi z tego powodu. Można tylko próbować sobie wyobrazić jakby to było, gdyby nie odczuwało się ciągłości swojej osoby, a życie postrzegało jako mechaniczne, pozbawione inicjatywy, na które nie można w żaden sposób wywrzeć wpływu. Ze względu na fakt, że zaburzenie należy do szerszej kategorii należy je leczyć tak, jak pozostałe zaburzenia nerwicowe. Przede wszystkim trzeba zająć się psychologiczną przyczyną leżącą u podstawy problemów nerwicowych, w tym eklezjogennych. Jeśli te stany występują jako efekt uboczny innego zaburzenia, na przykład depresji czy fobii, leki przeciwdepresyjne czy przeciwlękowe mogą okazać się skuteczne w redukowaniu objawów. 

DD – Przykładowe relacje pacjentów 

Pamiętam, że wróciłem skądś do domu, usiadłem przed laptopem i tapeta na ekranie – była jakaś inna, jakby obca, jakbym widział ją po raz pierwszy – mimo, że parę dni temu właśnie ją ustawiłem. Była inna, obca, wszystko stało się jakieś puste, jakbym stracił swoje istnienie, jakbym stracił poczucie życia. Wszystko się zmieniło – otoczenie, było obce, dziwne, zmienienie w jakiś sposób – nawet programy w telewizji, tak, jakbym nagle znalazł się w jakimś zupełnie nowym świecie, wszystko co znałem, co widziałem niezliczoną ilość razy – stało się nowe. Tak jakbym był w jakimś nowym, nieznanym świecie – brzmi jak wariactwo, ale tak to odczuwałem – wszystko stało się inne, takie samo – ale inne. Niebo, horyzont, chmury, budynki, domy – wszystko stało się obce. Jakbym – miał odwrotność deja vu, tak jakbym stracił łączność ze sobą i światem. Tak, jakbym został od tego w jakiś sposób odłączony – cegły w głowie, ciężar, jakaś obręcz wokół głowy, uciskający ból – i pustka, obcość. Ludzie stali się obcy – wiedziałem, kto kim jest – tylko wydawało mi się, jakbym ich widział pierwszy raz na oczy – jakbym stracił z nimi dotychczasową więź. Patrzyłem na siebie w lustrze, albo w odbicie szyb sklepów na mieście i nie poznawałem siebie. 

Tak jakby dusza znalazła się w nowym ciele. Patrzyłem na swoje ręce – czułem obcość do wszystkiego, nawet głos wydawał się być obcy – taki odległy i stłumiony. Wszystko stało w jakiś sposób inne, zmienione – obce. Straciłem poczucie czasu, nie docierało do mnie, która jest godzina, jaki jest dzień, ile czasu minęło odkąd się obudziłem, tak jakbym umarł, był pogrążony głęboko w jakimś śnie, nawet przez chwile zastanawiałem się, czy nie miałem jakiegoś wypadku, czy nie umarłem, absurd… Wszystko dokoła, otoczenie było zmienione, a w słońcu wyglądało jak makieta, nieprawdziwe, pozbawione swojej realności, sztuczne. To chyba najlepsze porównanie, poczucie bycia we śnie. Świat, otoczenie – stało się do tego stopnia dziwne, zmienione – że wszystko wydawało się być snem. Tak ogromny kontrast w porównaniu do normalności. Nie da się opisać intensywności tej zmiany, jaka nastąpiła w percepcji. Zima, śnieg i słońce – śnieg się iskrzył od promieni słońca, niebieskie niebo – czułem się, jakbym pojechał gdzieś do Skandynawii i wszystko, całe to otoczenie widział po raz pierwszy. Odwrotność deja vu – wszystko stało się obce i nowe. Straciłem poczucie czasu. Czułem się, jakbym był otumaniony jakimiś narkotykami, chociaż nic  nie biorę. Straciłem poczucie własnej tożsamości, czułem się jak jakiś pieprzony robot, jakbym wszystko wykonywał mechanicznie, bez poczucia życia. 

Wszystko to, co czujesz, jak Twoje zmysły postrzegają świat, to w jaki sposób widzisz, czujesz, w jaki sposób myślisz, Twoja świadomość, to co masz w myślach, to jak widzą Twoje oczy, każdego dnia, od urodzenia, odkąd ma się świadomość – nagle się zmienia na inne, na inny stan świadomości, w którym jest nic tylko pustka – uczucie, jakby było się bardzo głęboko pogrążonym we śnie, jakby w ogóle się nie istniało. Depersonalizacja nie jest chorobą psychiczną lecz objawem zaburzenia-w tym przypadku nerwicy eklezjogennej czyli religijnej. Nie jest to ani nirwana ani samadhi, ani stan łaski uświęcającej, ani duchowe przebudzenie – tylko zaburzenie umysłowe, nerwica. Zaburzenia takie jak DD mogą też być wywołane środkami psychoaktywnymi takimi jak marihuana czy ayahuasca. 

Mam na imię Dariusz, 19 lat. Moje problemy zaczęły się dokładnie z dniem 3 lipca po zapaleniu marihuany. Marihuanę palę od września 2012 roku, zawsze ten stan mi się podobał i nigdy nie miałem lęków, ale w tym dniu po zapaleniu zacząłem się strasznie bać, miałem straszne zawroty głowy, obraz mi klatkował, kilka razy chodziłem i przemywałem twarz wodą, bo chciałem, żeby to zeszło. Gdy wróciłem do domu położyłem się spać z myślą, że jutro już będzie dobrze i nigdy już nie zapalę. Na drugi dzień niby było dobrze, ale czułem się nieco odrealniony. Po pewnym czasie znów zapaliłem, dokładnie 10 lipca z myślą, że teraz już będzie okey i rzeczywiście tak było. Jednak na drugi dzień czułem się już zupełnie inaczej. Miałem wrażenie, że ktoś mną steruje od środka, nie poznawałem siebie, bałem się spojrzeć w lustro, bo nie wiedziałem kim jestem. Kolejnym dziwnym objawem było to, że dni zlewały mi się w całość i pamiętałem co robiłem, ale nie wiedziałem dokładnie którego to było dnia. Czułem się jakbym umarł, że jestem w szpitalu, a to życie, w którym brałem udział to śpiączka, z której obudzę się w szpitalu. Często się szczypałem po rękach, by poczuć, czy żyję, niekiedy sprawdzałem puls, choć był idealny. Ciągle w myśli powtarzałem sobie, że coś jest ze mną nie tak, nikomu się nie przyznałem, że coś mi dolega, zachowywałem się normalnie, jak zawsze, śmiałem się itd, ale gdy tylko sobie o tym przypomniałem czułem niepokój. Niekiedy miałem też zjazdy, czułem, że ciało odrywa się od duszy i, że to już jest koniec, wtedy zawsze szedłem się gdzieś przejść i przechodziło. Kolejnym objawem było to, że jak patrzyłem na swoje ręce, wydawały mi się, jakby one nie były moje. Czytałem w internecie o objawach różnych chorób, i doszedłem do wniosku, że to może być właśnie zespół depersonalizacyjno – derealizacyjny. Oczywiście te objawy trwają do dziś, czuję, jakbym tracił swoją osobowość, jakby prawdziwy ja siedział gdzieś daleko i chciał wrócić do normalności ale nie może. 

Nerwica natręctw 

Nerwica natręctw, zespół obsesyjno-kompulsyjny (ZOK), zespół anankastyczny, OCD, Obsessive Compulsive Disorder, choroba psychiczna, w której chory nie potrafi powstrzymać pewnych myśli (obsesje) lub czynności (kompulsje). Natręctwa są myślami, impulsami skłaniającymi do działania, lub wyobrażeniami uporczywie narzucającymi się, albo też czynnościami wielokrotnie wykonywanymi, mimo przeświadczenia o ich niedorzeczności. Osoba doznająca natręctw ocenia je krytycznie. Próbuje odsunąć od siebie uporczywie powracające myśli lub usiłuje zaprzestać wielokrotnego wykonywania tych samych czynności. Próby te są zwykle nieudane i tylko nasilają uczucie niepokoju i wewnętrznego napięcia, które rozładowuje się dopiero po ich wykonaniu i to jedynie na pewien czas. Aby rozpoznana została nerwica natręctw objawy muszą występować przez większość dni w ciągu przynajmniej dwu kolejnych tygodni i być przyczyną cierpienia osoby oraz powodem zakłóceń w funkcjonowaniu społecznym. Pojedyncze i przemijające symptomy tej choroby są zjawiskiem powszechnym, obserwowanym także u osób zdrowych. Około 80% ludzi miewa objawy o charakterze natręctw, ale nie są to silne i długotrwałe ciągi natrętnych myśli czy czynności.

Ciężkie formy obsesyjno-kompulsyjne, stanowią znaczącą przeszkodę w przeciętnym funkcjonowaniu i mogą stanowić o inwalidztwie. Zespół natręctw jest często nierozpoznawalny lub rozpoznawany omylnie jako depresja, zaburzenia lękowe, bądź schizofrenia. Objawy pojawiają się zazwyczaj około 14 roku życia. Do spektrum zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych zalicza się: zaburzenia hipochondryczne (dysmorfofobia nieurojeniowa), zespół depersonalizacji-derealizacji (depersonalizacja), zaburzenia odżywiania (jadłowstręt psychiczny i żarłoczność psychiczna), zaburzenia nawyków i popędów (patologiczny hazard, patologiczne kradzieże, truchotilomania, patologiczne zakupy, ekscesywna masturbacja lub molestacja), zespół Gil de la Tourette`a, zespół Aspergera, pląsawica Sydenhama, pląsawica Huntingtona, kręcz karku, niektóre typy padaczki (aura o cechach OCD). 

W związku z nerwicą eklezjogenną poczucie przymusu przeżegnania się na widok obiektu sakralnego, niemożność zaśnięcia bez odmówienia pacierza czy przeczytania kawałka Biblii, rozważania czy jakikolwiek czyn nie jest grzechem – to oznaki, że zaburzenie ma postać zespołu obsesyjno-kompulsywnego. Prawdziwie patologiczna postać występuje u osób obsesyjnie liczących na pomoc Bożą, gdy widząc wypadek, zamiast wezwać pogotowie ratunkowe i lekarza, zaczynają się modlić o ratunek od Boga, a podobnie na widok pożaru w domu, zamiast uciekać i ratować  bliskich, klękają bo muszą się pomodlić. Agresywne, emocjonalnie, odczuwane przez pacjentów jako przymus wewnętrzny działania typu zwalczanie aborcji, in vitro, ateistów czy innowierców – bo tak ksiądz kazał albo bo tak wiara nakazuje, to także chorobowy obraz pacjenta którego zaburzenia umysłowe są już tak silne, że szkodliwe nie tylko dla niego ale i dla innych. To tak jak z podpalaczem, który jak widzi zapałki, czuje potrzebę spalenia czegokolwiek, a potem nawet częściowo zapomina o tym fakcie, tak jakby zdarzenie podpalenia nie miało miejsca. Nie ma tu wielkiej różnicy, gdy jeden podpalacz spala cudzą stodołę, a inny podpalacz podpala stosy z inaczej wierzącymi. W każdym wypadku jest to poważna choroba głowy, a pacjent wymaga długotrwałego leczenia psychiatrycznego w warunkach zamkniętych. Nawet jak choroba przejawia się ustawicznym, mającym cechy nękania pozywaniem do sądu lub innym zwalczaniem artystów, pisarzy czy ginekologów za to, że nie podzielają religijnych obsesji pacjenta i nie szanują jego chorych uczuć religijnych czy obsesyjnej obrony zygot dla których domaga się ochrony prawnej. 

Wiele osób z problemami nerwicowymi, wspomina o religijnym charakterze swojego zaburzenia obsesyjno-kompulsyjnego. Nerwice takie mają dwojaki charakter: bluźnierczy lub dewocyjny. Ten pierwszy objawia się na ogół mimowolnym występowaniem bluźnierczych myśli lub koniecznością złorzeczenia Bogu, świętym, aniołom, kapłanom, etc. Nigdy nie wynika to z woli, nie jest także ucieczką od religii w kierunku ateistycznym. Osoba taka przeżywa męki, np. chcąc modlić się – natychmiast zaczynają jej krążyć w głowie bluźnierstwa, a czasem jak się już zacznie modlić, zamiast słów modlitwy z ust płyną potoki bluźnierstw i wulgaryzmów. Tak jakby to był nieodparty wirus umysłu, np. jedna z chorych opisuje, że jej umysł został tym opanowany, kiedy pewnego razu ktoś w jej obecności wypowiedział mocne bluźnierstwo, które najpierw ją przeraziło, a następnie całkowicie opanowało jej umysł. Stale krążyły jej w głowie bluźniercze wyobrażenia dotyczące Boga i świętych, z czasem rozwinęło się to w kompulsję wypowiadania wyzwisk przeciwko Bogu, aniołom i świętym. Szukała pomocy u egzorcysty, lecz ulgę zaczęła przynosić dopiero przeciwpsychotyczna olanzapina. 

Z kolei odmiana dewocyjna, objawia się kompulsją do czynności pobożnych i rytualnych, na ogół maniakalną modlitwą, wielogodzinną lub wielokrotną w ciągu dnia, przy każdej czynności. Są jednak i bardziej wyrafinowane jej postacie: “Polega to na tym, że muszę w określony sposób całować figurkę Matki Boskiej tak, żeby się nie zachwiała, a jeśli się zachwieje, co dzieje się prawie zawsze, muszę to robić jeszcze raz, i jeszcze raz… a jak tego nie zrobię, to czuję, że stanie się coś złego, że coś na pewno się zepsuje, coś nie pójdzie. Nie wiem, co robić, próbowałam o tym komuś powiedzieć, ale ludzie z mojego otoczenia tylko się śmieją”. Choć pozornie wydaje się to śmieszne, jest to poważna choroba o podłożu lękowym, która nieleczona niesamowicie wykańcza, łamie życie, prowadzi do myśli i prób samobójczych. Warto wspomnieć, że ludzie trapieni nerwicami religijnymi, w poważniejszych przypadkach piszą o prześladującej ich myśli, która popycha ich do zrobienia krzywdy najbliższym. Jeden z chorych na temat Boga tak pisze o jednym z objawów swojej nerwicy religijnej: “To samo z rodziną, jakieś chore myśli, chociaż bardzo ich kocham i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Pamiętam też w liceum kiedy nie mogłem zapanować nad swoimi myślami, to było np. coś w stylu: Jak napiszę tą literę to moja matka umrze… więc pisałem z przerwami”. 

Bardziej jaskrawy jeszcze jest przykład dziewczyny, która wyznaje, że przeczytanie o historii Abrahama i Izaaka wywołało u niej mordercze myśli: “Zawsze miałam typowe objawy nerwicy. Najpierw myśli na temat Boga, potem wmawianie sobie, że jestem kazirodcą, lęk przed zrobieniem komuś krzywdy i chowanie noży. Teraz jednak zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Od czasu kiedy przeczytałam opowieść o Abrahamie, któremu Bóg kazał zabić syna Izaaka zaczęłam sobie wmawiać, że Bóg i do mnie mówi żebym komuś zrobiła krzywdę. Nie potrafię tego wyrazić, ale nie są to takie typowe głosy, ale raczej wmawianie sobie, że je słyszę”. Osoba neurotyczna zdaje sobie sprawę z chorobliwości swoich męczących myśli, osoba psychotyczna traci jednak tę kontrolę, jednak granica między jednym a drugim może zostać łatwo przekroczona. Podstawowa terapia to leki psychotropowe, ale i psychoterapia bywa pomocna. 

Zacznę od tego, pisze Ola, że choruję na nerwicę natręctw i jest to bardzo przykra choroba nerwowa. Zaczęło się to odbijać na mnie w ciąży, miałam obsesje na punkcie mycia rąk, bałam się bakterii i wirusów, wszędzie je widziałam, później po urodzeniu bałam dotknąć się do dziecka, myłam non stop ręce po wszystkim dosłownie. Zaczęłam się modlić – w ciąży też to robiłam, miało to niby zapewnić memu dziecku zdrowie – nie wiedziałam, że wpadam w pułapkę bez wyjścia (wtedy tak myślałam). To, co później zaczęło się ze mną dziać, było chore. Całymi dniami się modliłam, przepraszałam za okropne myśli, prosiłam w modlitwach, żeby zabrał ode mnie tę chorobę, błagałam, tak bardzo się męczyłam, płakałam. W sumie, to nie było dnia, żebym nie zadawała sobie, mamie i innym pytania, gdzie jest ten kochający Bóg Ojciec, kiedy dzieci jego cierpią? Kiedy dzieci głodują, kiedy są mordowane, kiedy cierpią, umierają. Wiem, że będę chora na nerwicę już zawsze, terapia może i pomoże, proszki też, ale póki co czekam w kolejce do lekarza i jedyne co mi pomaga, to racjonalne myślenie i zdrowy rozsądek. Mam piękną córeczkę, o którą już się nie boję i w końcu mogę się nią cieszyć. 

Mam nerwicę na tle religijnym, mówi Janina, tym bardziej dla mnie ciężką, bo jestem osobą bardzo wierzącą. Leczę się od roku, choć choruję już na pewno kilka lat. Pomogły mi fevarin, pernazyna, ale tylko trochę, teraz chodzę na terapię metodą EFT. Udało mi się ograniczyć modlitwę. Dziwnie to brzmi, ale modliłam się tak długo, że nie umiałam skończyć, bo myślałam, że zrobię coś złego, gdy z czegoś z modlitw zrezygnuję. Jest znacznie lepiej”. Znając życie, jest to kolejna osoba, której poprawę nie zapewniła farmakologia, a która na fora internetowe niesie dobrą nowinę o cudownych właściwościach masażu relaksacyjnego, którego pozytywne oddziaływanie znane jest od wieków i udowodnione naukowo. Wielu pacjentów leczy się “metodą EFT”, czyli “tappingiem”, ostukiwaniem, co polega na oklepywaniu w miejscach linii, gdzie kryją się meridiany dobrze znane z Chińskiej Tradycyjnej Medycyny (TCM) wykładanych na poważnych medycznych uczelniach wielu krajów, nie tylko w Chinach. Medycyna alternatywna w wielu wypadkach potrafi zdziałać wiele dla poprawy stanu pacjenta lub wyleczenia, a co ważne sprawdzona jest doświadczalnie przez wieki lub jak w wypadku medycyny chińskiej i linii meridianów przez dobre 5 tysięcy lat. 

Zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne może być objawem klinicznym depresji maskowanej – to jest takiego rodzaju depresji, w którym endogenny zespół depresyjny maskowany jest przez inne objawy. W koncepcji psychoanalitycznej zaburzenie to łączone jest z fiksacją edypalną lub masochistyczną. Powtarzanie pewnych czynności jest początkowo obroną psychiki przed lękiem, następnie przeradza się w czynność przymusową. Jednakże współcześnie wskazuje się na niewielką skuteczność metod psychoanalitycznych w terapii nerwicy natręctw. Teoria uczenia się zakłada, że obsesje i kompulsje są próbą obniżenia poziomu lęku, a sposób neutralizacji lęku, jako skuteczny, ulega utrwaleniu. Zwrócono uwagę na specyficzne cechy wczesnodziecięcego przywiązania dzieci (typ lękowo-unikający), które jako dorośli cierpią na ZOK. Określone zachowania, polegające na dużej kontroli i emocje rodziców ujawniane podczas procesu wychowywania powodują, że dziecko dąży do wyzbycia się własnych emocji, fantazji i impulsów, a polega przede wszystkim na intelekcie i kontroli. 

Objawy zespołu ZOK były znane od wieków zarówno w obserwacjach medycznych jak i w dziełach literackich. Jednym z najbardziej znanych przykładów jest Lady Makbet Williama Shakespeara, która wielokrotnie myjąc ręce, usiłowała zmyć z nich krew i brud. Zgodnie z charakterystyką schematów poznawczych, osoby z ZOK cechuje dążenie do bycia kompetentną, osiągającą sukces, by unikać dezaprobaty własnej i otoczenia oraz podnosić zaniżone poczucie własnej wartości. Nieuniknione błędy i niepowodzenia w osiąganiu ideałów prowadzą do samokarania i potępienia. Objawy rytuał-obsesja dają złudzenie zapobiegania niekorzystnym wydarzeniom. Według badań przyczynami zaburzenia obsesyjno-kompulsyjnego mogą być nieprawidłowości w funkcjonowaniu niektórych obszarów mózgu, a przede wszystkim: płata czołowego, przedniej części zakrętu obręczy oraz jąder podkorowych. Jest prawdopodobne, że zaburzenie bywa dziedziczone. W najbardziej skrajnych przypadkach leczy się je operacyjnie. 

Osoby z tym zaburzeniem mają często słabszą pamięć wzrokową. W ZOKu mogą wystąpić niektóre zaburzenia myślenia (np. perseweracja). Zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne lub jego objawy często występują ze spektrum autyzmu i zespołem Aspergera, co oznacza, że diagnozując te jednostki chorobowe trzeba zwrócić uwagę także na ZOK. Zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne w zachodniej psychiatrii opisano po raz pierwszy w 1838 roku. Wyniki badania populacyjnego wykazały, że rozpowszechnienie tej nerwicy w ciągu życia wynosi 2,5%; występuje nieznacznie częściej u kobiet niż u mężczyzn, a ⅔ dorosłych z tym zaburzeniem miało pierwsze symptomy choroby przed 15 rokiem życia. 

Za najskuteczniejsze metody leczenia pacjenta z nerwicy natręctw, uznaje się farmakoterapię połączoną z terapią behawioralną. Podanie leku to często jedyny sposób, aby przygotować pacjenta do rozpoczęcia psychoterapii przez zmniejszenie napięcia, lęku, niepokoju, osłabienie obsesji czy kompulsji. W literaturze wskazuje się, że w przypadku nerwicy natręctw potwierdzono wysoką skuteczność psychoterapii, zwłaszcza poznawczo-behawioralnej. 

Relaksacja Jacobsona 

Skuteczność progresywnego rozluźniania Jacobsona została potwierdzona dziesiątki lat temu przez Edmunda Jacobsona, lekarza z Chicago. W 1929 roku opublikował on swoją książkę „Progressive Relaxation”. Opisał w niej technikę głębokiego rozluźniania mięśni bazującą na metodach jogi indyjskiej. Bazuje ona na dobrze znanym i zbadanym już naukowo założeniu, że ciało reaguje napięciem mięśni na myśli wzmagające niepokój. To pobudzenie mięśni wywołuje z kolei jeszcze większy niepokój i wpędza organizm w błędne koło stresu. Jeśli powstrzymasz napięcie mięśni, powstrzymasz również wzrost niepokoju. 

Technika progresywnego rozluźniania mięśni polega na napinaniu i rozluźnianiu szesnastu różnych grup mięśniowych ciała według ustalonej kolejności, a w wersji jogicznej nawet 64 obszary ciała zostają naprężone i rozluźnione, co zwie się techniką Yogoda nauczaną między innymi przez Yogi Ramacharaka oraz Paramahansa Yoganandę. Idea polega na silnym naprężaniu grupy mięśni (silnym, jednak z zachowaniem pewnego wyczucia, aby nie nadwerężyć mięśni) przez około dziesięć sekund i następującym po nim szybkim rozluźnieniu. Należy odczekać piętnaście do dwudziestu sekund, obserwując odczucia pochodzące z rozluźnionych mięśni i porównując je z odczuciem, które powstawało, kiedy były napięte. Następnie przechodzi się do kolejnej grupy mięśni. 

Cała sesja progresywnego rozluźniania mięśni powinna zająć od dwudziestu do trzydziestu minut, a samo odczuwanie końcowego stanu zrelaksowania zwykło nazywać się medytacją transcendentalną, chociaż jest zasadniczo pogłębionym rozluźnieniem ciała i psychiki. Nabywając doświadczenia, można skrócić czas konieczny do wykonania całej sekwencji do piętnastu – dwudziestu minut. Pomocnym będzie, jeśli nagrasz na kasetę lub mp3 polecenia w odpowiedniej kolejności polecenia terapeutyczne, aby pomóc sobie podczas ćwiczenia. Można również zakupić gotową kasetę lub mp3 z profesjonalnie przygotowanym programem progresywnego rozluźniania mięśni czyli Relaksacją Jacobsona. Niektórzy zawsze korzystają z pomocy nagrania, podczas gdy inni po kilku sesjach wolą wykonywać je „z pamięci”. 

Ćwicząc progresywne rozluźnianie mięśni, nabędziesz doświadczenia w rozpoznawaniu i uwalnianiu swoich mięśni od napięcia psychicznego. W rzeczywistości możesz tak doskonale poznać swoje ciało, że nie będziesz musiał napinać mięśnia, zanim go rozluźnisz. Zamiast tego, spróbuj odszukać napięcia w swoim organizmie, przeglądając w myślach poszczególne grupy mięśni: ramiona, głowę i kark, ramiona i korpus oraz nogi. Jeśli tylko napotkasz jakieś nieuzasadnione napięcie, po prostu się go pozbądź, dokładnie tak samo, jak robi się to po każdym naprężeniu podczas ćwiczenia progresywnego rozluźniania mięśni. Skup się i naprawdę poczuj każdy mięsień. Pracuj z każdą grupą mięśni, dopóki wszystkie z nich nie będą faktycznie rozluźnione. Jeżeli trafisz na obszar, który jest napięty i nie chce się poddać rozluźnianiu, napnij ten konkretny mięsień lub całą ich grupę i wtedy dopiero spróbuj ponownie go rozluźnić. 

Rozluźnianie bez napinania jest również dobrym sposobem na rozluźnienie kontuzjowanych mięśni, których nie chcesz napinać, aby ich nie przeciążyć. Nie ma przeciwwskazań dla progresywnego rozluźniania mięśni, chyba że grupa mięśni, która ma być napinana i rozluźniana, uległa poważnej kontuzji. W takim przypadku przed zastosowaniem opisywanej metody warto zasięgnąć opinii lekarza. 

Bibliografia 

* Andrzej Molenda, “Rola obrazu Boga w nerwicy eklezjogennej” Wydawnictwo Nomos, Kraków 2005, ISBN 83-88508-73-3; 

* Bilikiewicz A, Pużyński S, Rybakowski J, Wciórka J, red. Psychiatria. Tom 2. Wrocław: Wyd Med Urban & Partner; 2002; 

* Marta Przybyło-Partyka, Małgorzata Kalinowska, Małgorzata Leszczyk-Baranowska, “Zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne – pytanie o genezę”. 2005; 

* Psychiatria – pod redakcją Stanisława Dąbrowskiego, Jana Jaroszyńskiego, Stanisława Pużyńskiego; Warszawa, Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich, 1987, ISBN 83-200-1228-7; 

* Anita Bryńska: Zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne. Kraków: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2007, s. 29. ISBN 978-83-233-2254-2; 

* D.L. Rosenhan, M.E.P. Seligman: Psychopatologia, Tom I i II. Warszawa: Polskie Towarzystwo Psychologiczne, 1994; 

* Marek Jarosz, Co każdy powinien wiedzieć o chorobach psychicznych, Łódź, Piątek Trzynastego Wydawnictwo, 2004, seria: Nasze zdrowie,  ISBN 83-7415-003-3; 

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *