Nisargadatta Maharaj – ROZMOWY Z MĘDRCEM – Rok 1970

ROZMOWY Z MĘDRCEM – NISARGADATTA MAHARAJ

16 maja 1970 r.

R o z m ó w c a: Wszyscy nauczyciele doradzają medytację. Jaki jest jej cel?
M a h a r a j: Znamy dobrze zewnętrzny świat wrażeń i czynności, słabo natomiast jest nam znany wewnętrzny świat, świat naszych myśli i uczuć. Pierwszy cel medytacji polega na tym, aby stać się świadomym swego wewnętrznego życia i dobrze je poznać. Ostatecznym celem medytacji jest dotarcie do źródła życia i świadomości. Umiejętność medytowania oddziałuje głęboko na charakter. Jesteśmy niewolnikami tego, czego nie znamy, zaś panami tego, co jest nam znane. Wszelkie nasze wady i słabe strony przezwyciężamy przez samo ich poznanie, przez wykrycie i zrozumienie przyczyn ich powstawania oraz ich skutków. To, co nieświadome wyzwala energię. Umysł wtedy uspokaja się.

R: Co daje spokój umysłu?
M: Gdy umysł jest uspokojony, poznajemy siebie jako czystych świadków. Zdobywamy dystans w stosunku do doświadczenia i doświadczającej osoby i stajemy z boku w czystej świadomości, która jest między jednym i drugim, ale i poza nimi. Osobowość nasza polegająca na samoidentyfikacji, na wyobrażeniu „jestem tym, jestem tamtym”, trwa dalej, ale już jako część świata obiektywnego. Przestaje ona utożsamiać się ze świadkiem.

R: Wydaje mi się, że żyję na wielu poziomach, a każdy wymaga nakładu energii. Jaźń prawem swej natury raduje się każdą rzeczą i jej siły uchodzą na zewnątrz. Czy celem medytacji nie jest zatrzymanie energii na wyższych poziomach oraz popychanie jej ku górze, aby umożliwić rozwój tych wyższych poziomów?
M: Jest to sprawa nie tyle poziomów, co sprawa cech (gun). Medytacja jest działaniem harmonijnym (sattwicznym), zmierzającym do zupełnego wyeliminowania ciemnoty (tamasu) oraz namiętności (radżasu). A czysta harmonia (sattwa) to zupełna wolność od gnuśności i niepokoju.

R: W jaki sposób można wzmocnić i oczyścić sattwę?
M: Sattwa jest zawsze czysta i mocna. Jest jak słońce, które może wydawać się zaciemnione przez chmury albo kurz – jednak tylko temu, kto spogląda na nie z dołu. Należy zająć się przyczynami zaciemnienia, a nie słońcem.

R: Jakie korzyści daje sattwa?
M: A jakie są korzyści z prawdy, dobroci, harmonii czy piękna? Stanowią one cel same w sobie. Pojawiają się spontanicznie i bez wysiłku, gdy sprawy pozostawia się ich własnemu biegowi, bez wtrącania się do nich, bez unikania ich lub dopominania się o nie; gdy są po prostu tylko doświadczane w pełni świadomości. Taka świadomość sama stanowi sattwę. Nie posługuje się ludźmi ani przedmiotami, ale wypełnia je.

R: Skoro nie mogę osiągnąć sattwy, to czy powinnam zająć się tamasem i radżasem? Jak mam z nimi postępować?
M: Obserwować je w sobie i ich wpływ na siebie. Należy uświadomić sobie ich działanie, rozpoznawać ich obecność w myślach, słowach i czynach. Stopniowo ich wpływ na panią będzie malał i pojawi się w pani jasne światło sattwy. Nie jest to proces trudny ani długotrwały. Jedyny warunek powodzenia to powaga i żarliwość.

2 czerwca 1970 r.

R o z m ó w c a: W dzieciństwie popadałem często w stan pełnej szczęśliwości, graniczącej z ekstazą. Później to ustało. Odkąd jednak przyjechałem do Indii, stany takie pojawiają się znowu, zwłaszcza po nawiązaniu kontaktu z panem. Są one piękne lecz niestety nietrwałe. Pojawiają się i mijają, nigdy zaś nie wiadomo, kiedy wrócą.
M a h a r a j: Cóż może być stałego w umyśle, który sam w sobie nie jest stały?

R: W jaki sposób mógłbym umysł swój uczynić stałym?
M: Jakże to niestały umysł mógłby uczynić siebie stałym? Jasne jest, że nie może. Umyśl z natury swej podlega zmiennym stanom. Jedyne, co leży w pana możliwości, to przeniesienie ośrodka świadomości poza umysł.

R: Jak to się robi?
M: Należy porzucić wszelkie myśli z wyjątkiem jednej: myśli „jestem”. Początkowo umysł będzie się buntował, ale cierpliwość i nieustępliwość powoli spowodują, że podda się i uspokoi. Gdy zaś się uspokoi, wszystko zacznie się dziać automatycznie, w sposób zupełnie naturalny, bez żadnej interwencji z pana strony.

R: Czy nie mógłbym uniknąć tej przewlekłej walki z własnym umysłem?
M: Tak, może pan. Niech pan po prostu przyjmie swoje życie takie, jakie ono jest, będąc przy tym czujnym i uważnym. Niech pan pozwoli, aby wszystko działo się tak, jak się dzieje, robiąc naturalne rzeczy w naturalny sposób, cierpiąc i radując się według tego, co życie przyniesie. Również taka może być droga.

R: W takim razie mogę ożenić się, mieć dzieci, prowadzić interesy…
M: Oczywiście. Może pan osiągnąć szczęście lub nie; niech pan to z góry założy.

R: Ale ja pragnę szczęścia.
M: Prawdziwego szczęścia nie można znaleźć w tym, co się zmienia i przemija. Przyjemności i przykrości nieuchronnie się przeplatają. Szczęście przychodzi z jaźni i wyłącznie w jaźni może być znalezione. Niech pan znajdzie swoje prawdziwe „ja”/swarupa/, a wszystko inne się pojawi.

R: Jeśli moje prawdziwe „ja” jest spokojem i miłością, to skąd tyle niepokoju?
M: To nieprawdziwa pana istota jest niespokojna ale jej odbicie w umyśle, ponieważ umysł jest niespokojny. Podobne to jest do odbicia księżyca w wodzie poruszanej podmuchem wiatru. Wiatr pożądań porusza umysł, a wydaje się, że to pańskie „ja”, które jest tylko odbiciem jaźni w umyśle, ulega zmianom. Wszystkie te wyobrażenia o ruchu, o niepokoju, o przyjemności i przykrości znajdują się w umyśle. Jaźń jest poza umysłem, świadoma ale niezaangażowana.

R: Jak do niej dotrzeć?
M: Pan sam jest jaźnią – tu i teraz. Niech pan oderwie się od umysłu. Przekona się pan, że żyć świadomie lecz z dystansem, obserwując jak zdarzenia przychodzą i mijają, jest cechą pańskiej prawdziwej natury.

R: A jakie są inne jej cechy?
M: Cech jest niezliczona ilość. Niech pan osiągnie jedną, a osiągnie pan wszystkie.

R: Niech pan mi coś powie, co by mi pomogło.
M: Sam pan najlepiej wie, czego pan potrzebuje!

R: Jestem pełen niepokoju. Jak mógłbym osiągnąć spokój?
M: Do czego jest panu potrzebny spokój?

R: Do szczęścia.
M: Czy teraz nie jest pan szczęśliwy?

R: Nie, nie jestem.
M: Co czyni pana nieszczęśliwym?

R: Mam to, czego nie pragnę, a pragnę tego, czego nie mam.
M: Dlaczego pan tego nie odwróci? Niech pan pragnie tego, co pan ma, a nie dba o to, czego pan nie ma.

R: Pragnę tego, co jest przyjemne, a nie chce tego co przykre.
M: Skąd pan wie, co jest przyjemne a co nie jest?

R: Oczywiście z własnego doświadczenia.
M: Kierując się pamięcią, podążał pan za przyjemnością i wystrzegał się pan przykrości. Czy osiągnął pan sukces?

R: Nie. Przyjemności są nietrwałe, a cierpienie powraca.
M: jakiego rodzaju cierpienie?

R: Pragnienie przyjemności, lęk przed przykrością – jedno i drugie bolesne. Czy istnieje niczym nie zmącone szczęście?
M: Każda przyjemność, fizyczna czy psychiczna, wymaga jakiegoś podłoża. Podłoże, zarówno fizyczne jak psychiczne, jest materialne, wyczerpuje się i zużywa. Tym samym osiągana przyjemność ma z konieczności ograniczoną moc i trwałość. Cierpienie istnieje u źródeł wszystkich pańskich przyjemności. Pan pragnie przyjemności, ponieważ cierpi. Z drugiej strony samo poszukiwanie przyjemności, to także przyczyna cierpienia. Błędne koło.

R: Rozumiem mechanizm moich przywiązań, ale nie widzę drogi wyjścia.
M: Samo zbadanie tego mechanizmu wskazuje drogę. Przecież pańskie błędy są tylko w pana umyśle, który nigdy dotąd nie buntował się przeciwko błędom i nigdy nie próbował się z nimi uporać. Buntował się tylko przeciwko cierpieniu.

R: A więc nic mi nie pozostaje, jak żyć tak samo nadal.
M: Żyć czujnie. Niech pan zastanawia się, obserwuje, bada, jak najwięcej dowiaduje się na temat błędów oraz ich wpływu na pana i na innych. Przez poznanie błędów uwolni się pan od nich.

R: Kiedy analizuję siebie, dostrzegam, że niczego tak nie pragnę, jak stworzenia jakiegoś wiekopomnego dzieła, które by mnie przetrwało. Nawet gdy myślę o założeniu rodziny, o żonie i dziecku, wynika to z chęci utrwalenia mego istnienia.
M: Niech pan sobie zbuduje pomnik. W jaki sposób zamierza pan to uczynić?

R: Nieważne co zbuduję, byle to było trwałe.
M: Z pewnością sam pan dobrze wie, że nic nie jest trwałe. wszystko się zużywa, niszczeje, rozkłada. Sama więc podstawa, na której pan buduje, wskazuje drogę. Czy może pan zbudować coś, co przetrwa wszystko inne?

R: Intelektualnie i werbalnie uświadamiam sobie, że wszystko przemija. A jednak serce moje pragnie nieprzemijalności. Chcę stworzyć coś, co pozostanie.
M: W takim razie musi pan budować z trwałym materiału. Czym trwałym pan dysponuje? Zarówno ciało jak i umysł przeminą. Szukać więc trzeba gdzie indziej.

R: Tęsknię do rzeczy trwałej, ale nigdzie jej nie znajduję.
M: A czy pan nie jest czymś trwałym?

R: Urodziłem się i umrę.
M: Czy może pan naprawdę orzec, że nie było pana przed narodzinami i czy po śmierci będzie pan mógł powiedzieć „teraz już nie istnieję”? Nie może pan orzec na podstawie własnego doświadczenia, że pana nie ma. Może pan tylko stwierdzić „jestem”. Inni również nie mogą panu powiedzieć, że pana nie ma.

R: We śnie nie ma „jestem”.
M: Zanim zrobi pan tego rodzaju stwierdzenie, powinien pan dokładnie przyjrzeć się swemu stanowi na jawie. Odkryje pan w nim wiele przerw, kiedy umysł jest nieczynny. Niech pan zwróci uwagę, jak niewiele pan pamięta nawet w stanie pełnego czuwania. Nie może pan powiedzieć, że podczas snu nie miał pan świadomości. Pan tylko nie pamięta. Luka w pamięci to niekoniecznie luka w świadomości.

R: Czy mogę zapamiętać, jaki jest mój stan w głębokim śnie?
M: Oczywiście! Przez wyeliminowanie przerw spowodowanych brakiem uwagi podczas godzin czuwania, wyeliminuje pan stopniowo długa przerwę nieobecności umysłu, którą nazywa pan snem. Wtedy będzie pan świadomy, że pan śpi.

R: Ale problem trwałości, ciągłości bytu, nie jest rozwiązany.
M: Trwałość to tylko idea zrodzona przez działanie czasu. Czas zaś zależy od pamięci. Trwałość to według pana niezawodna pamięć przez nieskończony czas. Chce pan uwiecznić umysł, co nie jest możliwe.

R: Cóż więc jest wieczne?
M: Wieczne jest to, co nie zmienia się wraz z czasem. Nie można uwiecznić rzeczy przemijającej. Tylko to co niezmienne jest wieczne.

R: Orientuję się w ogólnym sensie tego, co pan mówi. Nie pragnę więcej wiedzy. Pragnę jedynie spokoju.
M: Może pan osiągnąć pełny spokój przez samo pragnienie.

R: Pragnę.
M: Musi pan pragnąć nie rozdzielonym sercem i żyć życiem zintegrowanym.

R: Jak?
M: Niech pan oderwie się od wszystkiego, co czyni umysł niespokojnym. Niech pan zrezygnuje ze wszystkiego, co zakłóca mu spokój. Jeśli chce pan mieć spokój, niech pan na niego zasłuży.

R: Z pewnością każdy zasługuje na spokój.
M: Tylko ci zasługują, którzy nie zakłócaj spokoju.

R: W jaki sposób ja zakłócam?
M: Przez to, że jest pan niewolnikiem swoich pragnień i obaw.

R: Nawet wtedy, gdy są one uzasadnione?
M: Reakcje uczuciowe zrodzone z niewiedzy lub braku uwagi nie są nigdy usprawiedliwione. Niech pan dąży do czystego umysłu i czystego serca. Jedyne czego pan potrzebuje, to trwanie w stanie spokojnej czujności i badanie swej własnej prawdziwej natury. Jest to jedyna droga do spokoju.

6 czerwca 1970 r.

R o z m ó w c a: Przepełniony jestem pragnieniami i chcę ich spełnienia. Jak mógłbym osiągnąć to, czego pragnę?
M a h a r a j: Czy zasługuje pan na spełnienie swoich pragnień? Zresztą tak czy inaczej musi pan starać się o ich spełnienie. Trzeba zdobyć się na energię i czekać na wyniki.

R: Skąd mam wziąć tę energię?
M: Już samo pragnienie jest energią.

R: Dlaczego więc nie każde pragnienie się spełnia?
M: Prawdopodobnie nie zawsze jest ono dostatecznie silne i trwałe.

R: Właśnie to jest moim problemem. Pragnę, ale jestem zbyt leniwy, gdy potrzeba czynu.
M: Jeśli pragnienie nie jest dosyć jasne i silne, nie może się spełnić. Ponadto jeśli pragnienie jest osobiste, jeśli ma pan na względzie tylko własne zadowolenie, pańska energia jest z konieczności ograniczona. Nie można otrzymywać więcej, niż się daje.

R: A jednak zwykli ludzie realizują to, czego pragną.
M: Po długotrwałym okresie silnego pragnienia. Ale nawet wtedy osiągnięcia ich są ograniczone.

R: A jak jest z pragnieniami bezinteresownymi?
M: Jeśli pańskie pragnienie dotyczy powszechnego dobra, cały świat towarzyszy panu w tym pragnieniu. Niech pan uczyni pragnienie ludzkości swoim własnym i na jego rzecz działa. Nie dozna pan wtedy zawodu.

R: Ludzkość to dzieło Boga a nie moja. Ja jestem zajęty sobą. Czy nie mam prawa do tego, aby moje słuszne pragnienia zostały spełniona? Nikomu to przecież nie zaszkodzi. Pragnienia moje nie są bezpodstawne. Są one słuszne. Dlaczego się nie spełniają?
M: Pragnienia są dobre lub złe stosownie do okoliczności. Zależy jak się na nie spojrzy. Jakościowe ich rozróżnianie ma znaczenie tylko dla jednostki.

R: Jakie są wytyczne dla takiego rozróżniania? Jak mogę poznać, które pragnienie jest dobre, a które złe?
M: W pana przypadku wszystkie pragnienia, które prowadzą do cierpienia są złe, zaś te które prowadzą do szczęścia, są dobre. Ale nie może pan zapominać o innych ludziach. Liczą się także ich smutki i radości.

R: Efekty okazują się dopiero później. Skąd mogę wiedzieć, jakie one będą?
M: Niech pan używa swego umysłu i zapamiętuje. Niech pan obserwuje. Nie różni się pan od innych ludzi. Większość ich doświadczeń jest ważna również dla pana. Trzeba myśleć jasno i wnikliwie, wejrzeć w całą strukturę swoich pragnień. Stanowią one najważniejszą część panu umysłowego i uczuciowego oblicza, wpływając silnie na pańskie postępowanie. Niech pan pamięta: nie może się pan pozbyć tego, czego pan nie poznał. Aby wyjść poza siebie, musi pan siebie poznać.

R: Co to znaczy: poznać siebie? Jeśli poznam siebie, co właściwie będę wiedział?
M: Będzie pan wiedział, czym pan nie jest.

R: A nie – czym jestem?
M: Już teraz jest pan tym, czym pan jest. Poprzez poznanie czym pan nie jest, uwolni się pan od tego i powróci do swego naturalnego stanu. Wszystko to zachodzi spontanicznie, bez żadnego wysiłku.

R: I co odkryję wtedy?
M: Odkryje pan, że nie ma nic do odkrycia. Jest pan tym, czym pan jest – to wszystko.

R: Ale czym ostatecznie jestem?
M: Jest pan ostatecznym zaprzeczeniem wszystkiego, czym pan nie jest.

R: Nie rozumiem!
M: To dlatego, że zaślepia pana stale myśl, iż musi pan być taki czy inny.

R: Jak mogę pozbyć się tej myśli?
M: Jeśli ma pan do mnie zaufanie, proszę uwierzyć, że jest pan czystym bytem, który prześwietla pańską świadomość i całą jej nieskończoną treść. Według tego trzeba żyć. Jeśli mi pan nie wierzy, proszę wniknąć w siebie, pytając „czym jestem?” albo skupiając umysł na formule ”jestem” co stanowi czyste i naturalne istnienie.

R: Od czego zależy moje zaufanie do pana?
M: Od pańskiej zdolności wejrzenia w serca innych ludzi. Jeśli nie może pan spojrzeć w moje serce, proszę spojrzeć we własne.

R: Tego również nie potrafię.
M: Niech pan siebie oczyści, prowadząc uporządkowane i pożyteczne życie. Niech pan czuwa nad swoimi myślami, uczuciami, słowami i czynami. To panu obraz rozjaśni.

R: Czy nie powinienem najpierw zrezygnować ze wszystkiego i prowadzić bezdomny tryb życia?
M: Nie może pan zrezygnować. Może pan opuścić dom i narobić kłopotów swojej rodzinie, ale siły przywiązania pozostaną żywe w umyśle i opuszczą pana nie prędzej, aż wszechstronnie pozna pan swój umysł. Poznanie siebie samego to rzecz najważniejsza. Wszystko inne pojawi się samo.

R: Ale powiedział mi pan już, że jestem najwyższą rzeczywistością. Czy to nie jest równoznaczne z samopoznaniem?
M: Oczywiście jest pan najwyższą rzeczywistością. Ale co z tego? Bogiem jest każde ziarnko piasku. Ważne jest o tym wiedzieć, ale to dopiero początek.

R: A więc dobrze, wierze panu. Co mi pozostaje teraz do zrobienia?
M: Już panu mówiłem. Niech pan odkryje, czym pan nie jest. Ciało, uczucia, myśli, czas, przestrzeń, istnienie i nieistnienie – kiedy odrzuci pan już wszystkie konkrety i abstrakcje, dojdzie pan wreszcie do tego, czym pan jest. Same słowne stwierdzenia nic nie znaczą. Może pan ciągle cytować formułki, ale nic to panu nie da. Musi pan nieustannie czuwać nad sobą, szczególnie nad umysłem, niczego nie zaniedbując. Ta samoobserwacja ma istotne znaczenie dla oddzielenia jaźni od tego, co nią nie jest.

R: Czy bycie świadkiem nie jest moją prawdziwą naturą?
M: Być świadkiem to co innego.

R: A jak jest ze świadkiem świadka i świadomością najwyższej świadomości?
M: Rzucając puste słowa, nie zajdzie pan daleko. Musi pan wniknąć w siebie i odkrywać, czym pan nie jest. Wszystko inne jest nieważne.

27 czerwca 1970 r.

R o z m ó w c a: Widziałem wielu ludzi zrealizowanych, ale nigdy nie spotkałem wyzwolonego. Czy zetknął się pan kiedyś z takim człowiekiem i czy wyzwolenie równoznaczne jest z opuszczeniem ciała?
M a h a r a j: Co pan rozumie przez „realizację” i „wyzwolenie”?

R: Przez realizację rozumiem cudowne doświadczenie pokoju, dobroci i piękna. Mówię o czymś, co sam przeżyłem. Świat nabiera wówczas sensu, gdyż wszelkie rzeczy harmonizuje jedność istoty i treści. Nawet gdy doświadczenie takie przemija, nigdy nie można go zapomnieć. Promienieje ono w umyśle jako wspomnienie i tęsknota. Wyzwoleniem zaś nazywam ciągłe przebywanie w takim cudownym stanie. Chciałbym teraz zapytać, czy wyzwolenie daje się pogodzić z przetrwaniem ciała.
M: A w czym przeszkadza ciało?

R: Ciało jest słabe i nietrwałe, nastręcza wiele potrzeb i pragnień. Bardzo boleśnie ogranicza ono człowieka.
M: Cóż z tego? Fizyczne przejawy mogą być ograniczone. Wyzwolenie zaś jest obroną Jaźni przed fałszem i narzuconymi sobie wyobrażeniami. Nie polega ono na jakichś szczególnych, choćby najwspanialszych doświadczeniach.

R: Czy wyzwolenie jest trwałe?
M: Każde doświadczenie jest ograniczone w czasie. Cokolwiek ma początek, misi mieć i swój koniec.

R: A więc wyzwolenie – takie jak je określiłem – nie istnieje?
M: Wręcz przeciwnie, człowiek jest zawsze wolny. Pan może być świadomy i jest pan świadomy. Nikt nie jest w stanie panu tego odebrać. Czy pan na pewno pamięta siebie nie istniejącego i nieświadomego?

R: To że nie pamiętam, nie wyklucza okresowej nieświadomości mej istoty.
M: Czy nie byłoby lepiej zwrócić się ku doświadczającemu zamiast ku doświadczeniu i skupić się w pełni na odczuciu „jestem”?

R: Jak tego dokonać?
M: Nie trzeba stawiać takiego pytania. Po prostu należy się skupić na odczuciu „jestem” i starać się zjednoczyć z nim swój umysł i serce. Powtarzając wielokrotnie tego rodzaju próby, zrównoważy pan uwagę i żarliwość, a pański umysł utwierdzi się w myślo-czuciu „jestem”. Cokolwiek by pan myślał, mówił i czynił, owo „jestem” będzie zawsze obecnym tłem pańskiego umysłu.

R: I pan to nazywa wyzwoleniem?
M: Nazywam to normalnością. Czy w istnieniu, poznawaniu i działaniu wolnym od wysiłku i zmartwień jest coś niewłaściwego? Po co od razu zastanawiać się nad zniszczeniem ciała? Dlaczego miałoby ono natychmiast umierać? Niech pan zmieni swój stosunek do ciała i pozostawi je w spokoju. Nie należy mu zanadto pobłażać, ale i nie trzeba go dręczyć. Niech mu pan pozwoli jak najdłużej przebywać poniżej progu świadomej uwagi.

R: Wspomnienie moich niezwykłych doświadczeń często mnie nawiedza. Chciałbym, żeby do mnie wróciły.
M: To pańska wola stanowi przeszkodę. Jakiekolwiek pragnienie blokuje przyjście głębszych doświadczeń. Umysł, który dobrze wie czego pożąda, żadnego wartościowego odkrycia nie dokona. To, co umysł może sobie wyobrazić, nie ma większego znaczenia.

R: Czego więc należy pragnąć?
M: Oczywiście najlepszego. Im większa szczęśliwość, tym doskonalsza wolność. Wolność od pragnień jest najwyższym błogosławieństwem.

R: Nie zależy mi na wolności od pragnień. Chcę takiej wolności, która zaspokoiłaby moje tęsknoty,
M: Ma pan zupełną swobodę zaspokajania ich. Faktycznie nic innego pan nie robi.

R: Staram się, ale tyle jest przeszkód, która mnie zniechęcają.
M: Niech pan je przezwycięży.

R: Nie potrafię, jestem zbyt słaby.
M: Ale z jakiego powodu? Czym jest ta słabość? Inni ludzie zaspokajają swe pragnienia, a pan nie może?

R: Brakuje mi chyba energii.
M: Gdzie ona zniknęła? Co się z nią stało? Czy przypadkiem nie rozproszył jej pan przez wiele sprzecznych pragnień i dążeń? Pańskie zapasy energii nie są nieograniczone.

R: Dlaczego?
M: Cele, do których pan dąży są drobne i niskie. Na więcej ona nie zasługują. Tylko energia Boga jest nie skończona, gdyż On nie chce dla siebie niczego. Niech pan się stanie podobny do Niego, a wszystkie pańskie pragnienia zostaną spełnione. Im wyżej sięgać będą pańskie cele i większe będą pragnienia, tym więcej energii będzie pan posiadał. Niech pan pragnie dobra dla wszystkich, a wszechświat będzie z panem współpracował. Jeśli jednak będzie pan szukał tylko własnej przyjemności, będzie pan musiał ciężko na to zapracować. Zanim pan czegoś zapragnie, niech pan na to zasłuży.

R: Studiuję filozofię, socjologię i zagadnienia wychowania. Myślę, że zanim przystąpię do samorealizacji, będę musiał jeszcze rozwinąć się umysłowo. Czy znajduję się na właściwej drodze?
M: Aby zarobić na życie, trzeba zdobyć jakąś specjalność. Natomiast wiedza ogólna niewątpliwie umysł rozwija. Jeśli jednak ma pan zamiar spędzić swe życie na nieprzerwanym gromadzeniu wiedzy, to zbuduje pan wokół siebie mur. Chcąc przekroczyć umysł, nie nalały przeciążać go wiedzą.

R: A co jest potrzebne?
M: Niech pan nie dowierza umysłowi i śmiało go prze kroczy.

R: A co mogę znaleźć poza umysłem?
M: Bezpośrednie doświadczenie bytu, poznania i miłości.

R: Jak mam przekroczyć umysł?
M: Wiele jest punktów wyjścia – wszystkie one prowadzą do tego samego celu. Może pan na przykład zacząć od bezinteresownej pracy, rezygnacji z owoców swojego działania. Potem może pan zaniechać myślenia i wreszcie zrezygnować z wszelkich pragnień. W tym przypału głównym działającym czynnikiem jest zaniechanie /tjaga/. Można jeszcze inaczej, na przykład przestać przejmować się wszystkim, czego się pragnie, o czym się myśli i czym się zajmuje, i po prostu zagłębić się w myślenie i odczuwanie owego „jestem”. Potem należy się w tym stanie utwierdzić. Może pan wówczas przeżywać różne doświadczenia, ale proszę pamiętać, że są to zjawiska przejściowe. Tylko odczucie „jestem” ma przetrwać.

R: Nie mogę dla takich praktyk zrezygnować z całego mego życia. Mam wiele obowiązków do spełnienia.
M: Ależ obowiązki swoje musi pan wypełniać! Działanie bez emocjonalnego zaangażowania, pożyteczne i nie wywołujące cierpień, nie będzie pana krępować. Może pan podejmować różne czynności i działać z wielkim zapałem, ale musi pan pozostawać wewnętrznie wolny i spokojny, z umysłem podobnym do zwierciadła, które wszystko odbija i samo pozostaje nie poruszone.

R: Czy taki stan jest osiągalny?
M: Nie mówiłbym o tym, gdyby było inaczej. Po co miałbym popisywać się fantastycznymi pomysłami?

R: Wszyscy powołują się na źródła pisane.
M: Ci, którzy znają tylko księgi, nie wiedzą niczego. Znać to być. To o czym mówię, znam nie z lektury i nie ze słyszenia.

R: Studiuję sanskryt pod kierunkiem profesora, ale w rzeczywistości studia moje nie wykraczają poza sztukę czytania. Ja jednak poszukuję drogi samorealizacji i znalazłem wreszcie potrzebne mi kierownictwo. Proszę mi powiedzieć, co mam czynić,
M: Jeśli czytał pan sanskryckie teksty, to po co pan pyta?

R: Teksty te podają wskazania ogólne, a jednostka potrzebuje szczegółowych instrukcji.
M: Największy nauczycielem /sadguru/ jest pańska jaźń. Nauczyciel zewnętrzny /guru/ to zaledwie kamień milowy na pana drodze. Tylko pański wewnętrzny nauczyciel będzie stale panu towarzyszył i doprowadzi go do celu. On sam wreszcie jest ty celem.

R: Do wewnętrznego nauczyciela niełatwo dotrzeć.
M: Ponieważ znajduje się on w panu i stale z panem przebywa, nie są to trudności poważne. Niech pan wejrzy w siebie i go odkryje.

R: Patrząc w siebie dostrzegam wrażenia, doznania, myśli, uczucia, pragnienia, niepokoje, wspomnienia, oczekiwania. Jastem w nich zanurzony jak w chmurze i nic nie widzę.
M: To pański wewnętrzny nauczyciel wszystko widzi. Tylko on j e s t, zaś wszystko inne wydaje się być. On jest pańską prawdziwą jaźnią, jedyną nadzieją i podstawą pana wolności. Niech pan go odkryje i trzyma się go, a będzie pan uratowany,

R: Wierzę panu. Kiedy jednak zaczynam naprawdę go szukać, wówczas mi ucieka.
M: A gdzie powstaje myśl, że on panu „ucieka”?

R: W umyśle.
M: A kto poznaje ten umysł?

R: Poznaje go świadek umysłu.
M: Czy przyszedł ktoś do pana i powiedział: „Jestem świadkiem twego umysłu”?

R: Oczywiście, że nie. Byłoby to wtedy tylko inne wyobrażenie w moim umyśle.
M: A więc kto jest tym świadkiem?

R: Ja sam.
M: A zatem zna pan świadka – sam jest pan tym świadkiem. Dlatego powtarza
M: znać to być.

R: Tak, zdaję sobie sprawę, że jestem świadkiem, tą Najwyższą świadomością. Ale jaką będę miał z tego korzyść? M; Cóż za pytanie! A jakich korzyści pan oczekuje? Czy nie wystarczy, że wie pan, kim pan jest?

R: Jaka jest korzyść z samopoznania?
M: Samopoznanie pomaga zrozumieć czym pan nie jest i daje panu wolność od fałszywych wyobrażeń, pragnień i czynów.

R: Jeśli jestem tylko świadkiem, to co sprawia, że jakieś działanie jest dobre albo złe?
M: Dobre jest to, co pomaga panu w samopoznaniu. To co przeszkadza, jest złe. Poznanie swojej prawdziwej jaźni jest błogosławieństwem, zapomnienie o niej – cierpieniem.

R: Czy świadomość świadka jest prawdziwą jaźnią?
M: Jest to odbicie rzeczywistości w umyśle /buddhi/. Ale rzeczywistość jest poza tym. Świadek jest bramą, którą wchodzi się do rzeczywistości.

R: Jakie jest zadanie medytacji?
M: Dostrzeganie fałszu w tym co fałszywe. Należy to czynić nieustannie.

R: A więc należy regularnie medytować.
M: Codzienna medytacja polega na rozróżnianiu pomiędzy prawdą i fałszem, i wyrzekaniu się fałszu. Jakkolwiek istnieje wiele rodzajów medytacji, do tego w końcu one się sprowadzają.

R: Proszę mi powiedzieć, jaka droga samorealizacji jest najkrótsza.
M: Żadna droga nie jest krótka ani długa, tylko niektórzy ludzie traktują samorealizację poważnie, a inni nie. Mogę posłużyć się własnym przykładem. Byłem prosty człowiekiem, ale zaufałem mojemu Guru. To co kazał mi robić, robiłem. Polecił mi koncentrować się na odczuciu „jestem” – czyniłem to. Powiedział mi, że znajduję się poza wszystkim dostrzegalny i pojmowalny – uwierzyłem. Oddałem mu się cały sercem i duszą, poświęciłem mój cały wolny czas /musiałem jednocześnie pracować na utrzymanie rodziny/. Dzięki mojej wierze i zaangażowaniu urzeczywistniłem własną jaźń /swarupa/ w ciągu trzech lat. Może pan wybrać taką drogę, jaka najbardziej panu odpowiada.. Szybkość osiągnięć zależy od pańskiej powagi i zaangażowania.

R: Czy nie ma pan dla mnie szczegółowych wskazówek?
M: Proszę utwierdzić się w najwyższej świadomości „jestem”. Oto początek i koniec pańskiej drogi.

4 lipca 1970 r.

R o z m ó w c a: Jestem malarką i zarabiam na utrzymanie malowaniem obrazów. Czy z duchowego punktu widzenia ma to jakąś wartość?
M a h a r a j: O czym pani myśli podczas malowania?

R: Gdy maluję, istnieją tylko malowanie i ja sama.
M: I co pani wtedy robi?

R: Maluję.
M: Nie, pani nie maluje. Widzi pani jedynie, że malowanie się odbywa. Pani tylko obserwuje, a wszystko inne się dzieje.

R: Czy znaczy to, że obraz maluje się sam? A może jest we mnie jakieś głębsze „ja” lub jakiś Bóg, który maluje?
M: Sama świadomość jest największy malarzem, a obrazem jest cały świat.

R: Kto namalował ten obraz?
M: Malarz jest w obrazie.

R: Obraz istnieje w umyśle malarza, a malarz znajduje się w obrazie, który jest w umyśle malarza, a ten z kolei zawarty jest w obrazie! Czy taka mnogość stanów i wymiarów nie jest absurdem? Gdy mówimy o obrazie istniejącym w umyśle, dochodzimy do nieskończonej sekwencji świadomości, przy czym niższa zawarta jest w wyższej. To tak. jakbyśmy stali pomiędzy dwoma lustrami i dziwili się mnogości postaci.
M: Całkiem słusznie. Pani jest tylko jedna, a zwierciadło jest podwójne. Miedzy nim i panią istnieją liczne formy i określenia.

R: A jak pan patrzy na świat?
M: Widzę malarza malującego obraz. Obraz nazywam światem, a malarza Bogiem. Ja zaś nie jestem ani jednym, ani drugim. Nie tworzę i nie jestem tworzony. Ogarniam wszystko, lecz mnie nic nie ogarnia.

R: Gdy widzę drzewo, twarz, zachód słońca, obraz jest doskonały. Gdy zamykam oczy, obraz w moim umyśle rysuje się niewyraźnie i mglisto. Jeśli to mój własny umysł rysuje obraz, to do czego potrzebne mi są otwarte oczy? Przecież z zamkniętymi oczami widzę to samo, tyle że trochę mniej wyraźnie.
M: Dzieje się tak dlatego, że pani oczy zewnętrzne są sprawniejsze niż wzrok wewnętrzny. Pani umysł zwrócony jest całkowicie ku światu zewnętrznemu. Gdy nauczy się pani wnikać w swój świat duchowy, stwierdzi pani, że jest on barwniejszy i doskonalszy niż ten, postrzegany dzięki ciału. Oczywiści, do tego trzeba pewnej wprawy. Ale po co o to się spierać. Pani się wydaje, że obraz misi pochodzić od malarza, który faktycznie go namalował, wciąż szuka pani źródła i przyczyny. A związek przyczynowy istnieje tylko w umyśle. To pamięć daje złudzenie ciągłości i powtarzalności oraz tworzy wyobrażenie związków przyczynowych. Gdy pewne zjawiska występują wielokrotnie razem, skłonni jesteśmy dopatrywać się związku przyczynowego pomiędzy nimi. W ten sposób powstają umysłowe nawyki, które bynajmniej nie są potrzebne.

R: Powiedział pan przed chwilą, że świat jest stworzony przez Boga.
M: Proszę pamiętać, że język jest narzędziem umysłu. Stworzony on został przez umył na użytek umysłu. Skoro przyjmuje pani istnienie przyczyny, to Bóg jest ostateczną przyczyną, a świat skutkiem. Oba te czynniki są różne, ale w żądny razie nie są odrębna.

R: Ludzie mówią o widzeniu Boga.
M: Widząc świat, widzi pani Boga. Nie ma widzenia Boga w oderwaniu od świata. Widzieć Boga poza światem, to być Nim. Światło, dzięki któremu widzi pani świat /świat będący Bogiem/, jest tym samym co mikroskopijna iskierka odczucia „jestem”, na pozór bardzo mała, ale zawsze obecna we wszelkim poznaniu i miłości.

R: Czy muszę widzieć świat, aby widzieć Boga?
M: Jakżeby inaczej? Gdy nie ma świata, nie ma i Boga.

R: Co wtedy pozostaje?
M: Pani sama jako czysty byt.

R: A co dzieje się ze światem i Bogiem?
M: Pozostaje czysty byt /swjakta/.

R: Czy jest on tym samy co Wielki Przestwór /paramakaś/?
M: Można i tak to nazwać. Słowa nie są najważniejsze, gdyż i tak nie oddają Istoty rzeczy. W końcu trzeba odwołać się do samej negacji.

R: W jaki sposób mogę widzieć świat jako Boga? Co znaczy widzieć świat jako Boga?
M: To tak, jakby weszła pani do ciemnego pokoju. Żadnych kształtów ani barw, niczego pani nią widzi. nagle otwiera się okno i pokój wypełnia się światłem. Pojawiają się barwy i kształty. Okno jest dawcą światła, ale nie jego źródłem, źródłem jest słońce. Podobnie rzecz się ma z człowiekiem. Materia to ciemny pokój, świadomość to okno, które napełniło materię wrażeniami, zaś najważniejszy czynnikiem jest słonce – źródło światła ale i samej materii. Słońce świeci stale, niezależnie od tego, czy okno jest zamknięte, czy otwarte. Okno decyduje o tym, jak jest w pokoju, ale nie ma wpływu na słońce. Wszystkie te sprawy są jednak drugorzędne wobec pozornego drobiazgu: owego „jestem”, bez którego w ogóle nic nie ma. Wszelka wiedza dotyczy tego jednego. Fałszywe wyobrażenia na temat „jestem” prowadzą de zniewolenia, natomiast rzetelne rozeznanie – do wolności i szczęścia.

R: Czy określenie „jestem” i określenie „jest” – oznaczają to samo?
M: „Jestem” odnosi się do wnętrza, zaś „jest” – do zewnętrznego kręgu. Jedno i drugie opiera się na poczuciu istnienia.

R: Czy chodzi o doświadczenie istnienia?
M: Istnieć znaczy być czymś – na przykład rzeczą, uczuciem, myślą lub ideą. Każde istnienie jest zjawiskiem indywidualny. Natomiast byt jest zjawiskiem uniwersalny, w tym sensie, że jakiś byt daje się pogodzić z każdy innym bytem. Jednostki ścierają się ze sobą, byty – nigdy. Istnienie oznacza stawanie się, zmienianie, rodzenie się i umieranie, a także ponowne narodziny, podczas gdy w bycie panuje wieczny spokój i milczenie.

R: Jeśli to ja stwarzam świat, dlaczego uczyniłam go złym?
M: Każdy żyje w swoim własny świecie. Nie wszystkie światy są jednakowo dobre albo złe.

R: Jakie czynniki decydują o tych różnicach?
M: Umysł człowieka zabarwia świat na swój własny sposób. Oto spotyka pani mężczyznę, który jest dla pani obcy człowiekiem. Jeśli jednak się pobierzecie stanie się on pani własnym „ja”. Gdy się pokłócicie, będzie on pani wrogiem. Tak więc nastawienie pani umysłu przesądza, czym ten człowiek jest dla pani.

R: Mogę powiedzieć, że mój świat jest subiektywny. Czy i to jest złudzeniem?
M: Świat jest złudzeniem tak długo, jak długo jest subiektywny. Rzeczywistość jest obiektywna.

R: Co to znaczy? Mówił pan, że świat jest subiektywny. Czyżby nie wszystko było subiektywne?
M: Wszystko jest subiektywne, ale rzeczywistość jest obiektywna.

R: W jakim sensie?
M: Nie zależy ona od wspomnień i oczekiwań, pragnień i obaw, upodobań i niechęci. Widzi się ją taką, jaka jest.

R: Czy to właśnie nazywa pan czwarty stanem /turija/?
M: Może pani to nazywać, jak sobie pani życzy. Mówię o tym, co jest niepodzielne, trwałe, niezmienna, bez początku i końca, zawsze teraźniejsze i świeże.

R: Jak to osiągnąć?
M: Wiedzie do tego bezpragnieniowość i nieustraszoność.

11 lipca 1970 r.

R o z m ó w c a: Zaleca się nam, abyśmy czcili rzeczywistość uosobioną w Bogu lub w doskonałym człowieku. Mówi się nam, że nie powinniśmy czcić absolutu, gdyż nasza mózgowa świadomość jest nazbyt ograniczona.
M a h a r a j: Prawda jest prosta i dostępna dla wszystkich. Po co ją komplikować? Prawda jest miłością i umiłowanym. Zawiera w sobie wszystko, przyjmuje wszystko i oczyszcza wszystko. Nieprawdą jest to, co jest trudne i co przysparza kłopotów. To co zawsze pożąda, domaga się i oczekuje, fałszywe jest zawsze próżne, zawsze szuka potwierdzenia i zabezpieczenia. Wszystkiego się boi i unika badawczego spojrzenia. Utożsamia się z każdą podporą, nawet z najbardziej słabą i chwilową. Cokolwiek otrzyma – roztrwoni i żąda jeszcze więcej. Nie można więc pokładać w nim wiary. Wszystko co pan dostrzega, odczuwa i myśli, jest właśnie takie. Nawet grzech i cnota, zasługa i wina nie są tym, czym się być wydają. Dobro i zło są przeważnie kwestią obyczaju i konwencji; akceptuje się je lub odrzuca w zależności od używanych pojęć.

R: Czy wobec tego nie ma pragnień dobrych i złych, wzniosłych i niskich?
M: Wszystkie pragnienia są złe, zaś niektóre bywają gorsze od innych. Kierowanie się pragnieniami zawsze prowadzi do zmartwień.

R: Czy także pragnienie wyzbycia się pragnień?
M: Czy w ogóle potrzebne jest do tego pragnienie? Pożądanie wolności od pragnień nie uczyni pana wolnym. Nic nie jest w stanie uczynić pana wolnym, ponieważ jest pan wolny. Niech pan obserwuje siebie z bezpragnieniową uwagą – to wszystko.

R: Do poznania siebie potrzeba wiele czasu.
M: W czym może pomóc panu czas? Czas jest szeregiem następujących po sobie chwil. Każda chwila wyłania się z nicości, zanika w niej i nigdy nie powraca. Jak można budować na czymś tak nietrwałym?

R: A co jest trwałe?
M: Niech pan szuka trwałości w sobie. Proszę wniknąć w siebie głęboko i odkryć, co jest w panu rzeczywiste.

R: Jak tego dokonać?
M: Cokolwiek się zdarza, zdarza się to panu. Cokolwiek pan robi, sprawca istnieje w panu. Niech pan znajdzie podmiot wszystkiego, którym sam pan jest.

R: Czym jeszcze być mogę?
M: Niech pan to odkryje. Jeśli nawet powiem panu, że jest pan świadkiem, cichym obserwatorem, nie będzie to miało żądnego znaczenia, gdy sam pan nie znajdzie drogi do własnego bytu.

R: Oto moje pytanie: jak znaleźć drogę do własnego bytu?
M: Proszę zaniechać wszelkich pytań poza jednym: „kim jestem?”. Jedyny pewny fakt, jakim pan dysponuje, zawiera się w stwierdzeniu – „jestem”. Opinie „jestem tym, jestem tamtym” nie są prawdziwe. Niech pan odkryje, czym pan jest w rzeczywistości.

R: Nic innego nie czynię od sześćdziesięciu lat.
M: Starania nie są złe. Tylko dlaczego oczekuje pan rezultatów? Samo staranie się jest pańską prawdziwą naturą.

R: Staranie się jest bolesne.
M: Dlatego, że oczekuje pan skutków. Niech pan czyni starania niczego nie oczekując, niech pan walczy bez chęci zysku.

R: Dlaczego Bóg sprawił, że jestem taki a nie inny?
M: O jakim Bogu pan mówi? Czym jest Bóg? Czyż nie jest On samym światłem, dzięki któremu nawet zadaje pan pytanie? „Jestem” to Bóg. Szukanie to Bóg. Szukając odkrywa pan, że nie jest ciałem ani umysłem, ale miłością płynącą z pańskiej jaźni ku jaźni we wszystkim. Obie są jednością. Pańska świadomość i moja, pozornie oddzielne, są w rzeczywistości jednością. Niech pan szuka jedności, która jest miłością.

R: Jak mam znaleźć tę miłość?
M: A co pan teraz kocha? Owo „jestem”. Niech pan mu odda swe serce i umysł, nie myśląc o niczym więcej. Gdy stan taki przychodzi bez wysiłku i naturalnie, jest to stan najwyższy, w nim miłość jest zarówno kochającym, jak i ukochanym.

R: Każdy chce żyć, istnieć. Czy nie jest to miłość własna?
M: Wszelkie pragnienia pochodzą z Jaźni. Cała rzecz w tym, aby odróżnić to co dobre i słuszne od złego.

R: Złe i dobre rzeczy różnią się zależnie od nawyków i obyczajów. Różne społeczności mają różne normy.
M: Niech pan odrzuci wszystkie tradycyjne normy. Proszę je pozostawić hipokrytom. Tylko to jest dobre, co uwalnia pana od pragnień, obaw i fałszywych pojęć. Jak długo będzie się pan lękał o grzech i cnotę, nie osiągnie pan w ogóle spokoju.

R: Jestem przekonany, że grzechy i cnoty są normami społeczeństwa. Ale może być chyba jeszcze cnota duchowa lub grzech. Mam tu na myśli poziom absolutu. Czy istnieje coś takiego, jak absolutny grzech lub absolutna cnota?
M: Grzech i cnota dotyczą wyłącznie osoby. Czym byłyby cnota i grzech bez cnotliwej lub grzesznej osoby? Na poziomie absolutu nie istnieją osoby; ocean czystej świadomości nie jest ani cnotliwy, ani grzeszny. Grzech i cnota są zawsze relatywne.

R: Czy mogę się wyzbyć takich zbędnych pojęć?
M: Nie wcześniej, aż przestanie pan myśleć, że jest osobą.

R: Po czym poznam, że przekroczyłem cnotę i grzech?
M: Po tym, że będzie pan wolny od wszelkich pragnień i obaw, a także od samego wyobrażenia, że jest pan osobą. Żywić przekonanie, że się jest grzesznym lub nie, jest grzechem. Utożsamiać się z czymś poszczególnym i osobistym, to cały grzech człowieka. Tylko bezosobowe jest rzeczywiste, osobowe zaś pojawia się i zanika. „Jestem” to bezosobowy byt. „Jestem tym” to zawsze osoba. Czysty byt jest prawdziwą podstawą. Natomiast osoba jest relatywna i uwarunkowaną.

R: Czysty byt nie jest zapewne nieświadomy ani pozbawiony zdolności rozróżniania. Jakże więc może on się znajdować poza grzechem i cnotą? Proszę więc powiedzieć, czy posiada on inteligencję, czy nie?
M: Wszystkie pańskie pytania biorą się z przeświadczenia, że jest pan osobą. Niech pan przekroczy osobowość i odkryje, co jest poza nią.

R: Co pan właściwie ma na myśli, mówiąc bym przestał być osobą?
M: Nie żądam tego od pana. Proszę tylko, aby przestał pan sobie wyobrażać, że się pan urodził, że ma rodziców, że jest ciałem, które umrze itd. Niech pan na początek tylko o to się postara. Nie jest to takie trudne, jak pan myśli.

R: Myślenie o sobie w kategoriach osobowych jest wiec grzechem bezosobowego.
M: Znowu osobowy punkt widzenia! Po co mówić o skażeniu bezosobowego pańskimi grzechami i cnotami? Bezosobowe nie może być opisane w terminach dobra i zła. Jest ono absolutnym Bytem-Mądrością-Miłością. Gdzie tu jest miejsce na grzech? A cnota, o której pan mówi, to tylko przeciwieństwo pańskiego pojęcia grzechu.

R: Mówiłem o boskiej cnocie.
M: Prawdziwa cnota jest boskiej natury /swarupa/. Cnotą jest to, czym pan rzeczywiście jest. Ale przeciwieństwo grzechu, które pan nazywa cnotą, jest tylko zrodzoną z lęku uległością wobec obyczajów.

R: A wiec po co starać się być dobrym?
M: Dzięki temu nie stoi pan w miejscu. Będzie pan dotąd błądził aż znajdzie pan Boga. Wtedy Bóg weźmie pana w Siebie i uczyni takim, jakim Sam jest.

R: To samo działanie uważa się za naturalne z jednego punktu widzenia, a za grzech z innego. Co czyni je grzesznym?
M: Grzechem jest to, co czyni pan wbrew swej prawdziwej wiedzy.

R: Wiedza zależy od pamięci.
M: Pamiętanie czym się jest naprawdę, to cnota, natomiast zapominanie o tym, to grzech. Wszystko sprowadza się do mentalnego lub psychologicznego połączenia ducha z materią. Możemy nazwać ten łącznik psychiką /antahkarana/. Jeśli psychika jest surowa, nierozwinięta i prymitywna, ulega wówczas wielkim złudzeniom. Gdy rozwija się i oczyszcza, staje się doskonałym łącznikiem pomiędzy czystą materią i czystym duchem. W ten sposób daje materii sens, zaś duchowi możliwość przejawiania się. Istnieje świat materialny /madhakaśa/ i duchowy /paramakaśa/. Pomiędzy nimi znajduje się kosmiczny umysł /ćidakaśa/, który jest także sercem /premakaśa/. Tak oto miłość czyni z dwóch jedno.

R: Jedni ludzie są głupi, inni zaś rozumni. Różnica leży w ich psychice. Dojrzali posiadają oczywiście większe doświadczenie. Tak jak dziecko rozwija się dzięki jedzeniu, piciu, spaniu i zabawie, podobnie ludzka psychika kształtuje wszystko, co człowiek myśli, odczuwa i czyni, aż wreszcie staje się ona odpowiednio doskonałą, aby służyć za pomost między duchem i ciałem. Tak jak most umożliwia poruszanie się pomiędzy brzegami, podobnie psychika łączy źródło z wodami rzeki.
M: Można to nazwać miłością. Miłość jest tym mostem.

R: Ostatecznie wszystko jest doświadczeniem. Cokolwiek myślimy, odczuwamy i czynimy, jest to doświadczenie. Poza tym istnieje doświadczający. A wiec wszystko składa się z tych dwóch elementów: doświadczającego i doświadczenia. Chociaż doświadczający uważa, że jest czymś odrębny od doświadczenia, w rzeczywistości jednak stanowią jedność. W ten sam sposób duch i ciało są jednym, mimo że wydają się być dwiema różnymi rzeczami.
M: Dla Ducha nie istnieje nikt drugi.

R: Komu zatem jawi się ów drugi? Według mnie dwoistość jest złudzeniem, wprowadzonym przez niedoskonałą psychikę. Gdy psychika jest doskonała, dwoistość już się nie pojawia.
M: Odpowiedział pan na swoje pytanie.

R: Chciałbym jednak jeszcze raz zapytać: Kto dokonuje rozróżnienia pomiędzy grzechem i cnotą?
M: Ten, kto jest ciałem, grzeszy ciałem. Kto jest umysłem, grzeszy umysłem.

R: Na pewno samo posiadanie umysłu i ciała nie zmusza do grzechu. Przyczyną musi tu być jakiś trzeci czynnik. Ciągle wracam do problemu grzechu i cnoty, gdyż dzisiejsza młodzież uważa, że nie istnieje nic takiego jak grzech i że nie trzeba się wzbraniać przed zaspokajaniem chwilowych pragnień. Nie szanuje ona tradycji ani autorytetu, można wiec na nią wpływać tylko dzięki solidnej i uczciwej postawie.
O ile młodzi ludzie powstrzymują się od pewnych czynów, to raczej z obawy przed policją, a nie z własnego przekonania. Dostrzegają oni zapewne, że w zależności od czasu i miejsca nasze wartości ciągle się zmieniają. Na przykład, zabijanie ludzi na wojnie jest dzisiaj wielką cnotą, ale w następnym stuleciu może być uznane za straszliwą zbrodnię.
M: Człowiek, który porusza się wraz z Ziemią, będzie z konieczności doświadczał dni i nocy. Ten jednakże, kto stoi ze Słońcem, nie zazna ciemności. Mój świat nie jest pańskim. Jak widzę, znajduje się pan jeszcze na etapie dokonań. Pańska działalność nie liczy się z rzeczywistością. Pańskie problemy są tak nierealne!

R: Być może jesteśmy lunatykami żyjącymi w świecie sennych majaków. Czy nie poczuwa się pan do żadnego działania?
M: Ja działam. Wszedłem do waszego sennego świata, aby wam powiedzieć: przestańcie krzywdzić siebie i innych, przestańcie cierpieć, zbudźcie się!

R: Dlaczego wiec się nie budzimy?
M: Zbudzicie się. Na pewno. Choć może to jeszcze potrwać jakiś czas. Gdy zwątpicie w wasz senny świat, gdy zaczniecie go kwestionować, przebudzenie będzie niedalekie. 

8 sierpnia 1970 r.

M a h a r a j: Jesteście wszyscy przemoczeni tym ulewnym deszczem. W mojej ojczyźnie panuje zawsze piękna pogoda. Nie ma tam nocy ani dnia, nie ma upału i zimna. Nie dokuczają mi żadne troski czy przykrości. Mój umysł jest wolny od myśli, ponieważ nie mam żadnych pragnień i nie jestem niczym związany. 

Rozmówca: Czyżby istniały dwa światy?

M: Pański świat istnieje tylko w pana wyobraźni. Dla mnie zaś istnieje tylko jeden świat. Może mi pan opowiadać o swoim świecie, co się panu podoba i choć będę słuchał, nawet z zainteresowaniem, to ani na chwilę nie zapomnę, że pański świat nie istnieje i że pan go śni.

R: Czym różni się pański świat od mego?
M: Mój świat nie posiada żadnych cech, na podstawie których mógłby go pan zidentyfikować. Nic pan o nim nie może powiedzieć. Ja sam jestem moim światem, a mój świat jest mną. Jest on pełny i doskonały. Każde wrażenie jest wymazane, każde doświadczenie odrzucone. Niczego nie potrzebuję, nawet siebie samego, gdyż siebie samego utracić nie mogę.

R: Czy Boga również?
M: Wszystkie te pojęcia i rozróżnienia powstają w pana świecie; w moim niczego takiego nie ma. Mój świat jest jedyny i bardzo prosty.

R: Czy nic się w nim nie dzieje?
M: Cokolwiek się dzieje, to dzieje się w pana świecie. Tylko w nim posiada znaczenie i wywołuje reakcje. W moim świecie nic się nie zdarza.

R: Sam fakt, że doświadcza pan istnienia swego świata świadczy o dwoistości, tkwiącej zresztą w każdym doświadczeniu.
M: Słownie – tak. Jednak pańskie słowa mnie nie dosięgają. Mój świat nie jest światem słów. W pana świecie nie ma miejsca na niewypowiedziane. W moim zaś słowa i ich treść nie mają żadnego znaczenia. W pana świecie nic nie jest stałe, a w moim nic się nie zmienia. Mój świat jest realny, pański zaś jest tworem snu.

R: A jednak rozmawiamy.
M: Owszem. Rozmowa odbywa się w pańskim świecie. W moim trwa wieczne milczenie. Moje milczenie śpiewa, moja pustka jest pełna. Niczego mi nie brakuje. Nie może pan znać mojej ojczyzny, jeśli w niej pan nie jest.

R: Zdaje się, że tylko pan znajduje się w swoim świecie.
M: Jak można mówić „sam” lub „nie sam”, skoro słowa do tego się nie stosują? Rzecz jasna jestem sam, ponieważ jestem wszystkim.

R: Czy kiedykolwiek przychodzi pan do naszego świata?
M: Czymże jest dla mnie przychodzenie i odchodzenie? Jestem. Skąd mam przyjść i dokąd mam pójść?

R: Jaką korzyść mogę mieć z pańskiego świata?
M: Powinien pan raczej zastanowić się nad swoim własnym światem i zbadać go krytycznie, a wtedy pewnego dnia nagle znajdzie się pan w moim.

R: Co przez to zyskamy?
M: Nic. Pozostawi pan za sobą to, co nie jest pana własne, a odkryje pan to, czego nigdy nie stracił – swój prawdziwy byt.

R: Kto jest władcą pańskiego świata?
M: Nie ma w nim żadnego władcy ani podwładnego. Nie ma też jakiejkolwiek dwoistości. Sam wyłącznie rzutuje pan swoje własna pojęcia. Wasze pisma, i wasi bogowie nie mają w nim żadnego znaczenia.

R: Nadal jednak posiada pan imię i postać, jest pan świadomy i czynny.
M: Tak się przedstawiam w pańskim świecie. W moim jednak mam tylko byt. Nic ponadto. Wy ludzie jesteście bogaci w pojęcia posiadania, ilości i jakości. Ja zaś jestem zupełnie pozbawiony pojęć.

R: W moim świecie istnieje chaos, udręka i rozpacz. Pan wydaje się utrzymywać z jakichś ukrytych dochodów, gdy ja tymczasem muszę niewolniczo się mozolić aby zarobić na życie.
M: Niech pan robi co się panu podoba. Może pan jednak swobodnie porzucić swój świat dla mojego.

R: Jak się to może dokonać?
M: Niech pan dostrzega swój świat jaki jest naprawdę, nie zaś tak jak pan go sobie wyobraża. Rozróżnianie doprowadzi pana do braku przywiązania, brak przywiązania zapewni panu właściwe działanie, właściwe działanie zbuduje wewnętrzny most wiodący do pańskiego prawdziwego bytu. Działanie jest dowodem dojrzałości. Niech pan robi to co powiedziałem pilnie i z wiarą, a wszelkie trudności się rozwieją.

R: Czy jest pan szczęśliwy?
M: W pańskim świecie byłbym najbardziej nieszczęśliwy. Budzić się, jeść, mówić, znowu spać – co za udręka!

R: A więc nawet nie chce pan żyć?
M: Żyć, umierać – Jakież to bezsensowne słowa. Kiedy widzi pan mnie żywego, jestem martwy. Kiedy myśli pan, że nie żyję, jestem żywy. O jakiż pan zaplątany.

R: Dlaczego jest pan taki zaplątany? Wszystkie troski naszego świata nic pana nie obchodzą.
M: Nie ma obawy, w pełni zdaję sobie sprawę z pańskich problemów.

R: A zatem, co pan robi w związku z nimi?
M: Nie ma niczego, co musiałbym robić. Przychodzą one i mijają.

R: Czy mijają one tylko przez to, iż zwracamy na nie uwagę?
M: Tak. Mogą być trudności fizyczne, emocjonalne lub mentalne, lecz zawsze są one problemem indywidualnym. Wszelkie nieszczęścia są sumą niezliczonych indywidualnych losów i potrzeba czasu, aby je uśmierzyć. Jednak śmierć nie jest nigdy nieszczęściem.

R: Nawet jeśli człowiek zostaje zamordowany?
M: Wtedy nieszczęście spada na zabójcę.

R: W dalszym ciągu wydaje mi się, że istnieją dwa światy: mój i pana.
M: Mój jest realny, pański zaś jest wytworem umysłu.

R: Niech pan wyobrazi sobie skałę, w skale dziurę, a w dziurze żabę. Żaba może tam spędzać życie w doskonałym szczęściu, bez niepokoju i problemów. Na zewnątrz świat podąża swoją koleją. Gdyby powiedzieć żabie o świecie zewnętrznym, to rzekłaby: „Nic takiego nie istnieje. Mój świat jest spokojem i szczęśliwością. Twój jest tylko słowną strukturą, a więc nie istnieje”. Podobnie ma się rzecz z panem. Kiedy mówi pan, że nasz świat po prostu nie istnieje, nie ma żadnej wspólnej podstawy do dyskusji. Lecz weźmy inny przykład: idę do lekarza i skarżę się na dolegliwości żołądkowe. Lekarz bada mnie i mówi: „Jesteś zdrowy”, „Jednak czuję ból” – powiadam. „Ten ból jest mentalny” – stwierdza on. „Nic mi to nie pomoże, jeśli wiem, że mój ból jest mentalny. Jesteś lekarzem, więc wylecz mnie z bólu. Jeżeli nie możesz mnie wyleczyć, to nie jesteś lekarzem.”
M: Zupełnie słusznie.

R: Zbudował pan tory, ale z braku mostu żaden pociąg nie może przejechać. Niech pan zbuduje most.
M: Żaden most nie jest potrzebny.

R: Musi być jakieś połączenie między pana światem i moim.
M: Nie ma żadnej potrzeby łączenia realnego świata z wyobrażonym, gdyż nie jest to możliwe.

R: A więc co mamy robić?
M: Musi pan obserwować swój świat, zwrócić na niego uwagę i krytycznie go przebadać, rozważyć dokładnie każde pojęcie odnoszące się do niego. Proszę to zrobić.

R: Świat jest za wielki, aby go można było zbadać. Wiem tylko, że istnieje świat, że on mnie dręczy i ja jego.
M: Moje doświadczenie mówi mi, że wszystko jest szczęściem. Ale pragnienie szczęścia rodzi ból. Tak oto szczęście staje się nasieniem bólu. Cały świat bólu rodzi się z pragnień. Proszę zaniechać pragnienia przyjemności, a nie będzie pan nawet wiedział czym jest ból.

R: W jaki sposób przyjemność miałaby być nasieniem bólu?
M: Ponieważ z braku przyjemności dopuszcza się pan wielu grzechów. A owocami grzechów są cierpienie i śmierć.

R: Mówi pan, że świat nic nam nie daje oprócz udręki. Czuję, że tak być nie może. Bóg nie jest takim głupcem, świat wydaje mi się wielkim przedsięwzięciem, skoro możliwości stają się faktami, materia – życiem, a nieświadomość pełną świadomością. Aby urzeczywistnić Najwyższe, musimy spotykać przeszkody. Podobnie jak przy budowie świątyni potrzebujemy kamienia i zaprawy murarskiej, drewna, żelaza, szkła i dachówek, tak i dla przeobrażenia człowieka w bożego mędrca, mistrza życia i śmierci, potrzeba materiału samych doświadczeń. Tak jak kobieta, udaje się na targ, kupuje różnego rodzaju artykuły, przychodzi do domu, gotuje, piecze i karmi swego męża, tak i my przypiekamy się posłusznie na ogniu życia i żywimy naszego Boga.
M: Dobrze. Jeżeli pan tak myśli, to niech pan według tego postępuje. Niech pan żywi swojego Boga wszelkimi sposobami.

R: Dziecko chodzi do szkoły i uczy się wielu rzeczy, z których nie będzie miało potem żadnego pożytku. Lecz podczas nauki dorasta. Tak jest i z nami, gdy przechodzimy przez niezliczone doświadczenia. Zapominamy je wszystkie ale wzrastamy przez cały czas. A czym jest mędrzec /dżniani/, jeśli nie genialnym człowiekiem? Mój świat nie może być przypadkowy. Ma sens. Musi być jakiś plan poza nim. Mój Bóg posiada swój plan.
M: Jeżeli świat jest fałszywy, to plan oraz jego twórca również są fałszywe.

R: Znowu zaprzecza pan istnieniu świata. Nie ma miedzy nami żadnego pomostu.
M: Nie jest potrzebny żaden pomost. Pański błąd leży w przekonaniu, że się pan urodził. Nigdy się pan nie urodził i nigdy nie umrze. Pan natomiast wierzy, że się urodził w określonym czasie i miejscu oraz że to jednostkowe ciało jest pana własne.

R: Istnieje świat i ja istnieję. To są fakty.
M: Dlaczego troszczy się pan o świat, zamiast troszczyć się o siebie samego? Chce pan zbawić świat, nieprawdaż? Czy może pan zbawić świat, zanim zbawi pan siebie? Co znaczy: być zbawiony? Zbawionym od czego? – Od złudzeń. Zbawieniem jest widzieć rzeczy takimi, jakimi są. Naprawdę nie uważam, że jestem związany z kimkolwiek lub czymkolwiek. Ani nawet z jakąś jaźnią, czym by ona nie była. Trwam zawsze i zawsze jestem nieokreślony. Jestem wewnątrz i na zewnątrz, bliski i nieosiągalny.

R: Jak pan do tego doszedł?
M: Ufając memu Guru. Powiedział: „Ty tylko jesteś”, a ja w to nie wątpiłem. Długo łamałem sobie nad tym głowę, aż wreszcie stwierdziłem, że jest to absolutnie prawdziwe.

R: Przekonanie dzięki powtarzaniu?
M: Dzięki urzeczywistnieniu. Stwierdziłem, że jestem świadomy i absolutnie szczęśliwy i tylko błędnie dotychczas mniemałem, że byt-świadomość-szczęście zawdzięczam ciału oraz światu ciał.

R: Nie jest pan człowiekiem wykształconym. Dużo pan nie czytał, a to co pan czytał lub słyszał, nie zawierało sprzeczności. Ja zaś otrzymałem dobre, staranne wykształcenie, dużo czytałem i stwierdziłem, że książki i nauczyciele beznadziejnie sobie zaprzeczają. Dlatego cokolwiek czytam lub słyszę, przyjmuję to z powątpiewaniem? „Może tak być, a może i nie być” – taka jest moja pierwsza reakcja. A ponieważ mój umysł nie potrafi zdecydować co jest prawdziwe, a co fałszywe, tkwię na mieliźnie z moimi wątpliwościami. Wątpiący umysł niezmiernie w jodze przeszkadza.
M: Mój Guru także uczył mnie wątpić – we wszystko i absolutnie. Powiedział: „Zaprzeczaj istnieniu wszystkiego oprócz siebie samego. Pragnieniem stworzyłeś ten świat wraz z jego cierpieniami i przyjemnościami”.

R: Czy musi on być także bolesny?
M: A jakżeby inaczej? Przyjemność z natury jest ograniczona i przemijająca. Z bólu rodzi się pragnienie, w bólu szuka spełnienia, a kończy się bólem rozczarowania i rozpaczy. Ból jest tłem przyjemności, wszelka pogoń za przyjemnością powstaje w bólu i w bólu się kończy.

R: Wszystko co pan mówi, jest dla mnie jasne. Ale kiedy napotykam trudności fizyczne czy psychiczne, umysł mój staje się tępy i przyćmiony albo szuka rozpaczliwie pomocy.
M: O co chodzi? To przecież umysł jest głupi i niespokojny a nie pan. Proszę spojrzeć: wiele różnych rzeczy dzieje się w tym pokoju. Czy to ja sprawiam, że się one dzieją? One po prostu się dzieją. Tak jest i z panem – koło przeznaczenia toczy się samo i wypełnia to co jest nieuniknione. Nie może pan zmienić biegu wydarzeń, ale może pan zmienić swą postawę. Rzeczywiście chodzi tylko o postawę a nie o zdarzenia. Ten świat jest siedliskiem pragnień i lęków. Nie można w nim znaleźć spokoju. Przyczyną i korzeniem tego świata jest miłość własna. To przez nią szukamy przyjemności i unikamy bólu. Zamiast miłości własnej niech pan przyjmie prawdziwą miłość, a obraz się zmieni. Brahman-Stwórca jest sumą całkowitą wszystkich pragnień. Świat jest narzędziem ich wypełnienia. Dusze wybierają przyjemność, pożądają jej i płacą za to łzami. Czas rozlicza wszystkie rachunki. Prawo równowagi panuje nad wszystkim.

R: Aby stać się nadczłowiekiem, trzeba najpierw być człowiekiem. Rodzaj ludzki jest owocem niezliczonych doświadczeń. Ku doświadczeniom popychają nas pragnienia. Stąd we właściwym czasie i na właściwym poziomie pragnienia są słuszne.
M: Wszystko jest prawidłowe na swój sposób. Ale przychodzi dzień, kiedy okazuje się, że dosyć już pan nagromadził i trzeba zacząć budować. Wtedy selekcja i odrzucanie /wiweka-wajragja/ staje się bezwzględnie konieczne. Wszystko musi być dokładnie zbadane i to co zbędne, należy bezwzględnie usunąć. Być płomiennie beznamiętnym – to się liczy przede wszystkim.

15 sierpnia 1970 r.

R o z m ó w c a: Niektórzy mahatmowie /istoty oświecone/ utrzymują, że świat nie jest przypadkowy, nie jest też boską grą. Uważają, że jest skutkiem i wyrazem jakiegoś potężnego planu, zmierzającego do rozbudzenia i rozwoju świadomości w całym wszechświecie. Od martwoty do życia, od nieświadomości do świadomości, od ciemnoty do światłej inteligencji, od błądzenia do jasnego zrozumienia – oto kierunek, w którym świat podąża wytrwale i nieustannie. Oczywiście przychodzą okresy spoczynku i nastają ciemności, zaś wszechświat zdaje się być uśpiony lecz ów spoczynek kończy się i praca dla dalszego rozwoju świadomości jest kontynuowana. Z naszego punktu widzenia świat jest padołem łez, miejscem, z którego należy się wyrwać, o ile tylko to jest możliwe, przy pomocy wszelkich środków. Dla mahatmów świat jest dobry, ponieważ służy dobremu celowi. Nie przeczą oni, iż świat jest mentalną strukturą i że ostatecznie wszystko jest jednością. Sądzą i twierdzą, że ta struktura ma sens i służy najbardziej właściwemu celowi. To co nazywają Bożą wolą, nie jest bynajmniej jakimś kaprysem uwielbiającej zabawę boskości, lecz wyrazem absolutnej konieczności, aby wzrastać w miłości, w mądrości i sile, aby urzeczywistniać nieskończone możliwości życia i świadomości.
Jak ogrodnik troszczy się o kwiaty, od zasiania ziarenka, aż do wspaniałego rozkwitania, tak samo czyni i Bóg w swoim ogrodzie. Troszczy się o ludzkie istoty, aby doprowadzić je do poziomu nadludzi, którzy rozumieją, miłują i pracują wraz z Nim. Gdy Bóg odpoczywa /pralaja/, ci których wzrastanie się nie dopełniło, popadają na pewien czas w nieświadomość, zaś ci którzy stali się doskonali, którzy wyszli poza wszelką formę i treść świadomości, pozostają czujni w czasie kosmicznego milczenia. Kiedy zaś znów przychodzi pora wyłonienia się nowego wszechświata, wówczas śpiący budzą się i praca rozpoczyna się znowu. Jednak bardziej rozwinięci budzą się pierwsi i przygotowują grunt dla mniej rozwiniętych, którzy w ten sposób znajdują normy i wzory postępowania, odpowiednie dla ich dalszego wzrastania.
I tak toczy się historia. Odmienność zaś pańskiej nauki polega na tym, że według pana świat nie jest dobry i należy się go wystrzegać. Natomiast mahatmowie powiadają, że niechęć do świata jest przemijającym stadium, koniecznym ale okresowym, i że zaraz po niej przychodzi wszechobejmująca miłość oraz wytrwała wola, aby współpracować z Bogiem. 
M a h a r a j: Wszystko co pan mówi, jest słuszne na drodze wyjściowej /prawritti/. Ale na drodze powrotnej /niwritti/ jest inaczej. Stan, w którym trwam jest pustką /paramakaśa/; nie docierają tu słowa ani myśli. Dla umysłu jest on ciemnością i milczeniem. Potem świadomość zaczyna się poruszać i budzić umysł /ćidakaśa/, który rzutuje ten świat /madhakaśa/ utworzony ze wspomnień i wyobrażeń. Kiedy świat zaczyna istnieć, wszystko może być tak jak pan mówi. Naturą umysłu bowiem jest wyobrażać sobie cel, dążyć do niego, wynajdywać środki i sposoby, aby ten cel urzeczywistnić, okazywać energię, wyobraźnię i odwagę. Są to boskie cechy. I wcale ich nie neguję, Ja jednak trwam w stanie, w którym nie istnieją żadne zróżnicowania, w którym nie ma rzeczy ani umysłów je stwarzających. To jest moje domostwo. Cokolwiek się wydarza, mnie to nie dotyczy. Rzeczy działają na rzeczy i to wszystko. Wolny od wspomnień i oczekiwań, jestem wciąż świeży, czysty i otwarty. Umysł jest wielkim robotnikiem /mahakarta/, dlatego potrzebuje odpoczynku. Ja nie potrzebuję niczego, jestem więc nieulękły. Bać się? Kogo? Nie istnieją żadne podziały, jako jaźnie jesteśmy nierozdzielni. Istnieje bowiem tylko jedna jaźń, Najwyższa Świadomość, w której osobowe i nieosobowe jest jednością.

R: Chcę tylko pomagać światu.
M: A kto mówi, że nie może pan pomagać? Określiwszy jaka ma być pomoc i potrzeby, zaplątał się pan w konflikt pomiędzy tym co pan powinien zrobić, a tym co pan może, pomiędzy koniecznością a wydolnością.

R: Ale czemu tak postępujemy?
M: Pański umysł rzutuje pewną strukturę, z którą się pan utożsamia. Zaś naturą pragnienia jest pobudzać umysł, aby stwarzał świat aż do jego wypełnienia. Nawet małe pragnienie może zapoczątkować długi proces, a co dopiero wówczas, jeśli w grę wchodzi silne pragnienie? Podobnie jak mała zapałka może zapalić duży las, tak samo pragnienie roznieca ognie zjawisk. Każdy twórczy zamiar oznacza spełnienie pragnienia. Pragnienia mogą być szlachetne lub niskie. Przestrzeń /akasia/ jest obojętna – można wypełnić ją tym, czego się zapragnie. Musi pan zatem być bardzo czujny wobec swoich pragnień. A ponieważ ludzie, którym chce pan pomóc, znajdują się w różnych, odpowiednich dla siebie światach, zależnie od indywidualnych pragnień, dlatego nie istnieje inna możliwość pomożenia im, jak tylko przez urzeczywistnienie ich własnych pragnień. Noże pan zatem tylko ich pouczyć, żeby wznieśli się ponad swoje pragnienia i uwolnili się od potrzeby stwarzania i odtwarzania światów pragnień, w których panuje ból i przyjemność.

R: Musi nastać dzień, kiedy przedstawienie będzie musiało się zakończyć, człowiek umrze, a wszechświat dojdzie do kresu.
M: Tak jak człowiek co śpi zapomina o wszystkim i budzi się następnego dnia, albo umiera by wyłonić się w innym życiu, tak samo i światy pragnień rozpadają się i znikają. Ale kosmiczny świadek, najwyższa Jaźń, nigdy nie śpi i nie umiera. Wiecznie bije Wielkie Serce, a każde jego uderzenie powołuje do istnienia jakiś nowy wszechświat.

R: Czy jest on świadomy?
M: Jest on poza zasięgiem umysłu. Jest poza bytem i niebytem. Jest on TAK i NIE wobec wszystkiego, jest na zewnątrz i wewnątrz, stwarzający i unicestwiający, niewyobrażalnie realny.

R: Bóg i mahatma są jednym czy też nie?
M: Są jednym.

R: Jednak muszą istnieć jakieś różnice.
M: Bóg jest Wszechczyniący, dżniani jest nieczyniący. Bóg nie mówi: „Ja wszystko czynię”. Dla Niego rzeczy istnieją same przez się. Dla dżnianiego natomiast wszystko jest dziełem Boga. Nie dostrzega żadnej różnicy pomiędzy Bogiem a przyrodą. Bóg i dżniant są nieruchomym ośrodkiem wszelkiego ruchu, wiecznym świadkiem przemijania. Z niczym się nie utożsamiają, dlatego nic nie może im się przeciwstawić.

R: Czy teraz widzi pan to i czuje w osobistym doświadczeniu?
M: Będąc niczym, jestem wszystkim. Wszystko jest mną i wszystko jest moje. Tak jak ciało porusza się wyłącznie przez samo myślenie o ruchu, tak i rzeczy zdarzają się, gdy o nich myślę. Proszę pamiętać, że ja w ogóle nie działam. Widzę tylko, że one się zdarzają.

R: Czy rzeczy zdarzają się tak, jak pan tego chce, czy chce pan, aby się zdarzały jak się zdarzają?
M: Jedno i drugie. Akceptuję i jestem akceptowany. Jestem wszystkim i wszystko jest mną. Będąc światem, nie lękam się świata. Bo czego miałbym się lękać, jeśli jestem wszystkim? Woda nie lęka się wody ani ogień ognia. Również i ja się nie lękam, ponieważ nie jestem niczym, co mogłoby doświadczać lęku lub mogłoby być w niebezpieczeństwie. Nie mam żadnej postaci ani nazwy. Przywiązanie do kształtu i nazwy rodzi lęk. Jestem niczym, a nic niczego się nie boi. Albo inaczej: wszystko nie lęka się niczego. Tylko coś, stykając się z niczym, staje się niczym. Jestem jak bezdeń: cokolwiek w nią wpada, znika.

R: Czy Bóg nie jest osobą?
M: Dopóki uważa się pan za osobę, dopóty On jest dla pana osobą. Jeśli jest pan wszystkim, to i Jego uważa pan za wszystko.

R: Czy mogę zmienić fakty przez zmianę postawy?
M: Sama postawa jest faktem. Weźmy na przykład gniew. Mogę być wściekły, chodząc po pokoju tam i z powrotem ale w ty samy czasie wiem czym jestem – ośrodkiem mądrości i miłości, atomem czystej egzystencji. Wszystko się uspokaja i umysł pogrąża się w ciszy.

R: Ale był pan rozgniewany.
M: Na kogo i po co miałbym się gniewać? Gniew pojawił się i natychmiast minął dzięki temu, że pamiętałem czym naprawdę jestem. Wszystko to jest grą gun /cech materii kosmicznej/. Jeśli identyfikuję się z nimi, jestem ich niewolnikiem. Gdy stoję na uboczu, jestem ich panem.

R: Czy może pan wpływać na świat przez swoją postawę? Oddzielając się od świata, traci pan wszelką szansę pomagania mu.
M: Jak to być może? Wszystko jest mną, więc dlaczego nie mógłbym pomagać sobie? Nie utożsamiam się z nikim w szczególności, ponieważ jestem wszystkim – jednostkowym i powszechnym.

R: Czy może pan pomóc mnie, pojedynczej osobie?
M: Ależ zawsze panu pomagam – od wewnątrz. Moja i pańska jaźń są jedną. Ja ją znam a pan nie. Na tym polega cała różnica.

R: W jaki sposób może pan pomagać całemu światu?
M: Gandhi nie żyje, a mimo to jego myśl rozeszła się szeroko. Myśl dżnianiego przenika ludzkość i nieustannie pracuje dla dobra. Anonimowa i pochodząca z wnętrza, jest ona najbardziej przemożna i potężna. Oto jak naprawić świat: przez wewnętrzną pomoc i błogosławieństwo zewnętrzne. Kiedy dżniani umiera, nie ma go już w tym samym sensie, w jakim rzeka rozpływa się w morzu. Nie ma już żadnego kształtu i nazwy, lecz woda pozostaje ta sama, zjednoczona z oceanem. Gdy dżniani jednoczy się z powszechnym umysłem, cała jego dobroć i mądrość staje się dziedzictwem ludzkości i spływa na każdą ludzką istotę.

R: Jesteśmy przywiązani do naszej osobowości. Naszą indywidualność, naszą odmienność bardzo sobie cenimy. Zdaje się jednak, że pan to neguje jako rzecz bezwartościową. Jaki mamy pożytek z pańskiego nieprzejawionego?
M: Nieprzejawione i przejawione, indywidualność, osobowość /nirguna, saguna, wjakta, wjakti/ – wszystko to wyłącznie słowa, punkty widzenia, intelektualne podejścia. Nie ma w nich niczego realnego. Realne doświadczane jest w milczeniu. Pan lgnie ku osobowości, chociaż czuje się pan osobą tylko wtedy, gdy spotykają pana kłopoty; kiedy ich nie ma, nie myśli pan o sobie.

R: Nie powiedział mi pan, jaka jest korzyść z nieprzejawionego.
M: Zapewne, musi pan spać, żeby się obudzić. Musi pan umrzeć, aby żyć. Musi pan się roztopić, aby na nowo się ukształtować. Musi pan burzyć, aby budować, unicestwiać zanim pan coś stworzy. Najwyższe jest uniwersalnym rozwiązaniem, przenika przez każdą zaporę, przepala każdą przeszkodę. Bez odrzucenia wszystkiego tyrania rzeczy byłaby absolutna, najwyższe jest wielkim ładem, gwarancją ostatecznej i doskonałej równowagi, życia w wolności. To ono pana wyzwala i przywraca panu prawdziwy byt.

R: Na pewnym poziomie to wszystko jest słuszne. Ale jak jest w codziennym życiu?
M: Codzienne życie jest życiem czynu. Czy odpowiada to panu, czy nie, musi pan działać. Jeśli działa pan dla własnej korzyści, grozi to wybuchem; pewnego dnia wydostaje się to wszystko na zewnątrz i szerzy zniszczenie w panu i w pańskim świecie. Kiedy się pan oszukuje, że pracuje dla dobra wszystkiego, pogarsza pan tylko sytuację, bo przestaje pan czuć co naprawdę jest dobre dla innych. Człowiek, który wie co jest dobre dla innych, jest niebezpieczny.

R: Jak więc należy pracować?.
M: Nie dla siebie, ani dla innych, a tylko dla samej pracy. Sprawa warta działania jest swoim własnym sensem i celem. Niech pan nie czyni jednego dla czegoś innego. Niech pan niczego nie wiąże. Bóg nie stwarza żadnej rzeczy, aby służyła innej. Każda rzecz powstaje dla siebie samej, Ponieważ zaś została stworzona dla siebie samej, nie wtrąca się do innej. Używa pan rzeczy i ludzi w jakimś określonym celu i szerzy zniszczenie na świecie i w sobie.

R: Mówi pan, że nasz prawdziwy byt jest przez cały czas z nami. Jak to się dzieje, że tego nie zauważamy?
M: Tak, zawsze jest pan najwyższym. Lecz pana uwaga przykuta jest do rzeczy fizycznych lub mentalnych. Kiedy zaś uwaga odrywa się od rzeczy, wtedy przez chwilę jest pan czystym bytem. Gdy dzięki praktyce rozróżniania i nielgnięcia /wiweka-wairagja/ zawiesza pan zmysłowe postrzeganie i stany mentalne, wówczas wyłania się czysty byt, który jest pańskim naturalnym stanem.

R: Jak usunąć to poczucie oddzielności?
M: Przez skupienie umysłu na „jestem”, na sensie bytu. „Jestem taki czy inny” rozpada się, pozostaje tylko poczucie „jestem świadkiem”, a ono wreszcie pogrąża się w świadomości „jestem wszystkim”. Wtedy wszystko staje się Jednym, a Jedno panem, nie oddzielonym ode mnie. Proszę pozbyć się pojęcia jakiegoś odrębnego „ja”, a nie będzie kwestii „czyjegoś doświadczenia”.

R: Mówi pan ze swego własnego doświadczenia. Jak mogę uczynić je swoim?
M: Mówi pan o moim doświadczeniu jako różnym od pańskiego, wierzy pan bowiem, że jesteśmy oddzieleni. Ale tak nie jest. Na głębszej płaszczyźnie moje doświadczenie jest pańskim. Niech pan bardziej zagłębi się w sobie, a łatwo i po prostu pan to odkryje. Proszę kierować się drogą owego „jestem”.

29 sierpnia 1970 r.

R o z m ó w c a: Czy bywa pan wesoły albo smutny? Czy zna pan radość i troskę?
M a h a r a j: Może pan to nazywać, jak pan sobie życzy. Dla mnie są to tylko stany umysłu, a ja nie jestem umysłem.

R: Czy miłość jest stanem umysłu?
M: Zależy, co pan rozumie przez miłość. Pragnienie jest oczywiście stanem umysłu, ale urzeczywistnienie jedności wykracza poza umysł. Według mnie nic nie istnieje samo przez się. Wszystko jest mną, wszystko jest we mnie. Widzieć siebie we wszystkim i wszystko w sobie – to właśnie jest miłość.

R: Gdy widzę coś przyjemnego, chce tego. Ale kto właściwie tego chce – jaźń czy umysł?
M: Pytanie jest błędnie postawione. Nie istnieje „ktoś”. Jest tylko pragnienie, lęk i gniew, zaś umysł powiada „to ja”, „to moje”. Nie ma tu jednak niczego, co można by nazwać „mną” lub „moim”. Pożądanie jest stanem umysłu dostrzeżonym i nazwanym przez sam umysł. Czy możliwe jest pragnienie bez dostrzegającego i nadającego nazwy umysłu?

R: A czy istnieje dostrzeganie bez nazywania?
M: Oczywiście, nazywanie nie wykracza poza umysł, podczas gdy dostrzeganie jest samą, świadomością.

R: Co naprawdę dzieje się, gdy ktoś umiera?
M: Nic się nie dzieje. Coś staje się niczym. A w istocie niczego nie było i nic nie pozostaje.

R: Ale z pewnością istnieje różnica pomiędzy żywym i martwym. Mówi pan o żywym jak o martwym, zaś o martwym jak o żywym.
M: Czemu martwi się pan o jednego zmarłego, a nie troszczy się o tysiące umierających każdego dnia? W każdej chwili wszechświaty zanikają i wybuchają – czyż muszę je opłakiwać? Jedno jest dla mnie jasne: wszystko co jest, żyje i porusza się, bytuje w świadomości, a ja jestem zarówno w niej, jak i poza nią. W niej istnieję jako świadek, poza nią – jako byt.

R: Na pewno dba pan o swe dziecko, jeśli zachoruje.
M: Nie tracę głowy z tego powodu. Robię co trzeba i nie troszczę się o przyszłość. W mej naturze leży odpowiedź na każdą sytuacje. Nie zatrzymuję się i nie zastanawiam się co robić. Działam i idę dalej. Skutki mnie nie obchodzą. Nie dbam nawet o to, czy są dobre, czy złe. Są jakie są: jeśli powracają do mnie, zajmuje się nimi na nowo. Albo inaczej: zdarza mi się zajmować nimi na nowo. W żądnym moim działaniu nie ma myśli o celu. Rzeczy dzieją się, jak się dzieją, lecz nie dlatego, że ja jestem sprawcą. Ja po prostu jestem. A w Rzeczywistości nigdy nic się nie dzieje. Gdy umysł jest niespokojny, tańczy taniec Siwy, podobnie jak na wzburzonych falach jeziora tańczy odbicie księżyca. Wszystko to pozór, skutek fałszywych wyobrażeń.

R: Na pewno zdaje pan sobie sprawę z wielu rzeczy i działa zgodnie z ich natur. Traktuje pan dziecko jak dziecko i dorosłego jak dorosłego.
M: Tak jak smak soli przenika wielki ocean i każda jego kropla ma taki sam smak, również każde doświadczenie niesie mi dotyk Rzeczywistości – zawsze świeże spełnienie mego własnego bytu.

R: Czy istnieję w pańskim świecie, tak jak pan w moim?
M: Oczywiście pan jest i ja jestem. Ale tylko jako punkty w świadomości. Poza nią nie istniejemy. Trzeba to dobrze zrozumieć: cały świat wisi na nitce świadomości. Gdy jej nie ma – nie ma świata.

R: Jest wiele punktów w świadomości. Czy istnieje także wiele światów?
M: Posłużmy się przykładem snu. Może być wielu pacjentów w szpitalu, śpiących i śniących. Każdy z nich śni swój własny, osobisty, niezależny i poważny sen o jednej tylko, ale wspólnej dla wszystkich sprawie – o chorobie. Podobnie i my w swej wyobraźni oddzieliliśmy się od rzeczywistego świata wspólnych doświadczeń i otoczyliśmy się chmurą osobistych pragnień i leków, obrazów, myśli i pojęć.

R: To jaszcze mogę zrozumieć. Lecz co jest przyczyną ogromnej różnorodności osobistych światów?
M: Rozmaitość ta nie jest tak wielka. Wszystkie sny nakładają się na wspólny świat, do pewnego stopnia wpływają na siebie i wzajemnie kształtują. Nasza podstawowa jedność się temu sprzeciwia. Ludzie zapomnieli kim naprawdę są – oto korzeń niewiedzy.

R: Żeby o czymś zapomnieć, trzeba najpierw wiedzieć. Czy wiedziałem kim jestem, zanim o tym zapomniałem?
M: Oczywiście. Zapomnienie o sobie zależy od samowiedzy. Świadomość i nieświadomość to dwa współistniejące aspekty jednego życia. Zapomina pan o sobie, aby poznać świat – niech pan zapomni o świecie, aby poznać siebie. Czymże w końcu jest świat? Zbiorem wspomnień. Proszę trwać przy tym co jest naprawdę ważne – przy odczuciu „jestem” – i pozwolić by wszystko inne odeszło. Na tym polega droga jogi /sadhana/. W urzeczywistnieniu nie ma pamiętania ani zapomnienia. Wszystko w nim jest znane – nic nie jest pamiętane.

R:. Co jest przyczyną zapomnienia o sobie?
M: Nie ma przyczyny, bo nie ma zapomnienia. Stany umysłu następują po sobie, a każdy kolejny zaciera poprzedni. Pamiętanie i zapomnienie o sobie, to dwa stany umysłu, różne jak noc i dzień. Rzeczywistość znajduje się poza nimi.

R: Pomiędzy zapomnieniem i niewiedzą musi być z pewnością różnica, niewiedza nie musi mieć przyczyny. Zapomnienie natomiast zakłada uprzednią wiedzę, jak również skłonność czy też zdolność zapominania. Przyznaję, że nie mogę wniknąć w przyczynę niewiedzy, ale zapomnienie musi polegać na tym samym.
M: Nie ma czegoś takiego jak niewiedza. Jest tylko zapomnienie. Co w tym niezwykłego? Równie łatwo można zapomnieć jak pamiętać.

R: Czy zapomnienie siebie nie jest nieszczęściem?
M: Na równi z nieustannym o sobie pamiętaniem. Jest stan ponad zapomnieniem i niezapomnieniem – stan naturalny. Pamiętanie czy zapomnienie to tylko stany umysłu, związane z myślami i słowami. Proszę przyjrzeć się pojęciu „bycia urodzonym”. Powiedziano mi, że się urodziłem. Nie pamiętam. Powiedziano mi, że umrę. Nie oczekuję tego. Powie pan, ze zapomniałem, albo że nie mam wyobraźni. Ale ja po prostu nie mogę pamiętać czegoś, co się nigdy nie zdarzyło, ani oczekiwać jawnie niemożliwego. Ciała rodzą się i umierają, ale co to ma wspólnego ze mną? Ciała przychodzą i odchodzą w świadomości, która ma we mnie korzenie. Jestem życiem, i moje jest ciało i umysł.

R: Zapomnienie siebie jest według pana korzeniem tego świata. Aby zapomnieć, muszę jednak pamiętać. O czym zapomniałem pamiętać? Nie zapomniałem przecież, że jestem.
M: Pańskie poczucie może być także złudzeniem.

R: Czy to możliwe? Nie dowiedzie pan, że mnie nie ma. Nawet przekonany o swoim nieistnieniu – jestem.
M: Rzeczywistości nie można dowieść ani obalić. Na poziomie umysłu nie można tego uczynić, poza nim – nie ma potrzeby. W dziedzinie rzeczywistości nie powstaje pytanie: „co jest realne?”. Przejawione /sarguna/ nie jest różne od nieprzejawionego /nirguna/.

R: W takim razie wszystko jest rzeczywiste.
M: Ja jestem wszystkim. Wszystko jest realne o tyle, o ile jest mną. Poza mną nie ma nic rzeczywistego.

R: Nie wierzę, aby ten świat był skutkiem pomyłki.
M: Może pan to stwierdzić dopiero po dogłębny i wszechstronnym zbadaniu tej sprawy. Oczywiście, jeśli odkryje pan, co jest nierealne i pozwoli mu odejść, to pozostanie rzeczywiste..

R: Ale czy coś pozostanie?
M: Rzeczywiste pozostanie. Niech pan nie da zwodzić się słowom!

R: Od niepamiętnych czasów, przez niezliczone wcielenia buduję, ulepszam i upiększam swój świat. Nie jest on ani doskonały, ani nierealny. Po prostu rozwija się.
M: Jest pan w błędzie. Świat nie istnieje oddzielnie od pana. W każdej chwili jest on tylko pańskim odbiciem. Tworzy go pan i niszczy.

R: I coraz lepiej buduję go na nowo.
M: Aby go ulepszać, musi pan go niszczyć. Trzeba umierać, aby żyć. Odrodzić można się tylko poprzez śmierć.

R: Być może pański wszechświat jest doskonały. Mój własny jest ulepszany.
M: Pański wszechświat nie istnieje sam przez się. Jest on tylko ograniczonym i zniekształconym obrazem rzeczywistego. To nie wszechświat potrzebuje poprawy, ale pański sposób widzenia go.

R: A jak pan go widzi?
M: Jest to scena, na której rozgrywa się dramat świata. Liczy się tylko jakość przedstawiania; nie to co aktorzy mówią i robią, lecz to jak mówią i działają.

R: Nie podoba mi się ta idea gry świata /lila/. Porównałbym raczej świat do placu budowy, gdzie jesteśmy budowniczymi.
M: Bierze pan to zbyt serio. Cóż złego jest w grze? Ma pan cel dopóty, dopóki nie jest pan pełnią /purna/. Do tego momentu celem jest doskonałość i całkowitość. Lecz kiedy jest pan pełnią – całkowicie zintegrowany wewnętrznie i zewnętrznie – cieszy się pan wszechświatem, a nie męczy z jego powodu. Ludziom niezintegrowanym może się pan wydawać ciężko pracującym, ale to ich złudzenie. Sportowcy wydają się czynić wielkie wysiłki, podczas gdy jedynym ich bodźcem jest gra i chęć popisania się.

R: Czy chce pan przez to powiedzieć, że Bóg tylko się bawi, że oddaje się bezcelowemu działaniu?
M: Bóg jest nie tylko prawdziwy i dobry; jest również piękny /satjam, siwam, sundaram/. Stwarza piękno by się nim radować.

R: A więc piękno jest jego celem!
M: Po co wprowadzać cel? Cel zakłada zmianę, ruch, poczucie niedoskonałości. Bóg nie zamierza piękna – cokolwiek czyni jest to piękne. Czy powie pan, że kwiat wysila się, aby być pięknym? Jest on piękny mocą swej natury. Podobnie Bóg – jest samą doskonałością, a nie wysiłkiem ku doskonałości.

R: Cel spełnia się poprzez piękno.
M: Co jest piękne? Wszystko co postrzegane w błogości, jest piękne. Szczęśliwość jest istotą piękna.

R: Mówi pan o Sat-Czit-Ananda. To, że istnieje, jest oczywiste. To, że doświadczam, jest oczywiste. To jednak, że jestem szczęśliwy, nie jest w ogóle oczywiste. Gdzie podziało się moje szczęście?
M: Niech pan będzie w pełni świadomy swego prawdziwego bytu, a znajdzie się pan w świadomej szczęśliwości. Ponieważ odwraca pan umysł od samego siebie i kieruje uwagę ku temu, czym pan nie jest, traci pan dobre samopoczucie, poczucie że jest panu dobrze.

R: Istnieją dwie drogi prowadzące do wyzwolenia: droga wysiłku /joga marga/ i droga rozluźnienia /bhoga marga/.
M: Dlaczego rozluźnienie nazywa pan drogą? W jaki sposób może ono dać panu doskonałość.

R: Człowiek doskonały w wyrzeczeniu /jogin/ odkrywa rzeczywistość. Człowiek doskonale korzystający z życia /bhogin/ osiąga ten cel również.
M: Jak to być może? Czyż nie są to przeciwieństwa?

R: Skrajności stykają się. Być doskonałym bhoginem jest trudniej, niż być doskonały joginem. Jako zwyczajny człowiek nie mogę w tej sprawie wyrokować. Jednakie wydaje mi się, że jeden i drugi oddają się poszukiwaniu szczęścia. Jogin pragnie trwałości. zaś bhogin zadowala się nietrwałym. Często bhogin czyni większe wysiłki niż jogin.
M: Cóż warte jest pańskie szczęście, jeśli musi pan dla niego wysilać się i mozolić? Prawdziwe szczęścia jest spontaniczne i nie wymaga wysiłku.

R: Wszystkie istoty szukają szczęścia. Różnią się tylko drogi. Ci, którzy osiągają go wewnątrz, zwani są joginami. Bhogini szukają go na zewnątrz i są potępiani. Potrzebni są jedni i drudzy.
M: Przyjemność jest przeciwieństwem bólu. Szczęście jest niezachwiane. To, czego może pan szukać i znajdować, nie jest rzeczywiste. Niech pan znajdzie to, czego pan nigdy nie zgubił, niech pan odkryje swoje własne.

5 września 1970 r.

R o z m ó w c a: Świat jest, jak widzę, szkołą jogi, a samo życie jest jej praktyką. Każdy dąży do doskonałości – czy to dążenie nie jest jogą? Nie ma nic nagannego w „zwyczajnym” życiu „zwyczajnych” ludzi. Wysilają się oni i cierpią na równi z joginami, chociaż nie są świadomi swego prawdziwego celu.
M a h a r a j: W jaki sposób pańscy zwykli ludzie są joginami?

R: Ich ostateczny cel jest taki sam, jak u joginów. To, co jogini osiągają na drodze wyrzeczenia /tjaga/, pospolity człowiek zdobywa dzięki doświadczeniom /bhoga/. Droga bhogi jest nieświadoma, dlatego kręta i powolna. Natomiast droga jogi może być szybsza dzięki rozwadze i determinacji.
M: A może okresy jogi i bhogi przeplatają się? Najpierw jest bhogin, potem jogin, z kolei znowu bhogin i jeszcze raz jogin.

R: Jaki w tym byłby cel?
M: Słabe pożądania można usunąć poprzez introspekcję i medytację, ale silne, głęboko zakorzenione muszą się dopełnić, zaś owoców ich trzeba zakosztować.

R: Czemu więc szanujemy joginów, a lekceważymy bhoginów? Na swój sposób wszyscy są joginami.
M: Według ludzkiej skali wartości rozważny wysiłek zasługuje na szacunek. W rzeczywistości jogini i bhogini postępują zgodnie ze swą naturą, stosownie do warunków i okoliczności. Życie jogina podporządkowane jest jednemu celowi: znalezieniu Prawdy. Bbogin służy wielu panom. Ale może on stać się joginem, zaś ten ostatni, powrócić do bhogi.

R: Podobno Budda nauczał, iż niezwykle ważne jest dowiedzieć się, że istnieje oświecenie, całkowita zmiana i przeobrażenie świadomości. Dobrą nowinę porównuje się do iskry w magazynie z bawełną, powoli lecz nieubłaganie cała obróci się w popiół. Podobnie dobra nowina o oświeceniu wcześniej czy później doprowadza do przemiany.
M: Tak, najpierw jest posłyszenie /śrawana/, potem pamiętanie /smarana/, rozważanie /manana/ itd. Nasze podejścia są zbliżone. Człowiek, który usłyszał nowinę, staje się joginem, podczas gdy inni wiodą życie bhoginów.

R: Ale zgodzi się pan, że życie, po prostu monotonne życie na tym padole, rodzenie się aby umrzeć, umieranie by znowu się urodzić, samą swoją siłą podnosi człowieka; podobnie jak rzeka znajduje drogę do morza dzięki samej masie swoich wód.
M: Zanim powstał świat istniała świadomość. Świat poczyna się w świadomości, w niej trwa, a w czystej świadomości się roztapia. Korzeniem wszystkiego jest poczucie „jestem”. Stan umysłu „istnieje świat” jest wtórny. Ażeby być, nie potrzebuję świata. To świat potrzebuje mnie.

R: Żądza życia jest przeogromna.
M: Lecz wolność od niej jest większa.

R: Wolność kamienia?
M: Tak, wolność kamienia i jeszcze wiele więcej. Wolność: nieograniczona i świadoma.

R: Czyż osobowość nie jest niezbędna do gromadzenia doświadczeń?
M: W pańskim aktualnym stanie osobowość jest tylko przeszkodą. Utożsamianie się z ciałem jest być może dobre dla oseska, lecz prawdziwe wzrastanie wymaga usunięcia ciała z drogi. Normalnie powinno się w życiu wyrosnąć wcześnie z pragnień ciała. Nawet bhogin, który nie wyrzeka się uciech, nie powinien wzdychać za minionymi przyjemnościami. Nawyk i pragnienie powtórzenia przeżyć niszczą zarówno jogina jak i bhogina.

R: Dlaczego twierdzi pan, że osoba /wjakti/ jest nieważna? Osobowość jest pierwotnym faktem naszego istnienia, zajmuje ona całą scenę.
M: Dopóki będzie pan dostrzegał tylko tę wypływającą z pamięci wiązkę przyzwyczajeń pobudzanych pragnieniami, będzie pan wierzył, że jest osobą, która żyje, umiera, czuje, myśli, działa, odpoczywa, jest zadowolona i cierpi. Niech pan bada siebie i pyta, czy to wszystko, co jest poza i ponad tym oraz kim pan jest. Wtedy zauważy pan swą pomyłkę. A natura pomyłek jest taka, że znikają, kiedy się w nie wejrzy.

R: Jogę życia możemy nazwać jogą naturalną /nisarga-joga/. Kojarzy mi się to z jogą pierwotną /athi-joga/ opisaną w Rygwedzie jako zaślubienie życia przez umysł.
M: Życie przeżywane rozumnie, w pełni świadomie, jest samo przez się nisarga-jogą.

R: A co oznacza zaślubienie życia przez umysł?
M: Życie w spontanicznej czystej świadomości, uświadamianie sobie wolnego od wysiłku życia, rzetelne zainteresowanie własnym życiem.

R: Sharada Devi, żona Śri Ramakriszny Paramhansy, nieraz ganiła uczniów za nadmierne wysiłki. Porównywała ich do owoców manga, zrywanych nim jeszcze dojrzeją. „Po co się spieszyć?” – mawiała. „Poczekajcie, aż będziecie zupełnie dojrzali i pełni słodyczy.”
M: Jak bardzo miała rację. Wielu bierze świt za południe, chwilowe doświadczania za pełnię realizacji. Unosząc się pychą, niszczą nawet te odrobinę, którą zdobyli. Pokora i milczenie są najważniejsze dla sadhaki, niezależnie od stopnia zaawansowania. Tylko w pełni dojrzały dżniani może pozwolić sobie na pełną spontaniczność.

R: Istnieją podobno szkoły jogi, gdzie uczeń po oświeceniu zobowiązany jest do zachowania milczenia przez 7, 12 czy nawet 25 lat. Nawet Bhagawan Śri Ramana Maharszi narzucił sobie dwudziestoletnie milczenie, nim zaczął nauczać.
M: Tak, wewnętrzny owoc musi dojrzeć. Do tego czasu musi trwać dyscyplina i czujne świadome życie. Stopniowo praktyka staje się coraz subtelniejsza, aż wreszcie zupełnie niewidoczna i nieuchwytna.

R: Również Krisznamurti mówi o życiu w Najwyższej Świadomości.
M: On zawsze mierzy wprost w Ostateczne. A więc wszystkie jogi schodzą się w pańskiej athi-jodze, która jest związkiem świadomości /pan młody/ z życiem /panna młoda/. Świadomość i byt /sat-czit/ spotykają się w błogości /ananda/. Aby ta błogość zaistniała, musi być łączność, kontakt, ustalenie jedni w dwoistości.

R: Budda również powiedział, że aby osiągnąć nirwanę, trzeba wejść pomiędzy istoty żyjące. Aby wzrastać, świadomość potrzebuje życia.
M: Sam świat jest łącznością z życiem. Jest on sumą wszystkich kontaktów urzeczywistnionych w świadomości. Duch dotyka materii i powstaje świadomość. Taka świadomość, skażona pamięcią i oczekiwaniem, staje się więzami. Czysty byt nie wiąże. Gdy istnieje pragnienie i lęk, doświadczenia są nieczyste i dlatego rodzą skutki karmiczne.

R: Czy w jedni może istnieć szczęście? Czyż nie zakłada ono potrzeby kontaktu, a zatem dwoistości?
M: W dwoistości nie ma nic złego, dopóki nie rodzi ona konfliktu. Witalność i rozmaitość bez walki są radością. Światło znajduje się w czystej świadomości. Aby zaistniała życzliwość, potrzebny jest kontakt. Ponad jednością bytu jest jednia miłości. Miłość jest sensem i celem dwoistości.

R: W dzieciństwie zostałem adoptowany, nie znam mego ojca, matka umarła, gdy się urodziłem. Ojczym zaadoptował mnie prawie przypadkowo, aby zadowolić swoją żonę, która nie mogła mieć dzieci. Jest on prostym człowiekiem, właścicielem i kierowcą ciężarówki. Dom prowadzi macocha. Mam teraz 24 lata. Chcę wieść prawe i czyste życie. Co mam czynić?
M: Niech pan wróci do domu, pomaga ojcu w interesach, dba o rodziców, gdy się zestarzeją. Niech się pan ożeni z czekającą na pana dziewczyną. Należy być lojalnym, prostym i pokornym, kryć się ze swą prawością, żyć skromnie. Pięć zmysłów i trzy jakości /guny/ są pana ośmiostopniową ścieżką jogi, a „jestem” – wielką mantrą /mahamantra/. Może pan nauczyć się od nich wszystkiego, czego zechce. Proszę być uważnym i nieustannie dociekać. To wszystko.

R: Jeżeli życie własnym życiem wyzwala, to dlaczego nie wszyscy są wyzwoleni?
M: Wszyscy są wyzwoleni. Nie chodzi o samo życie, lecz o to jak pan żyje. Idea oświecenia jest najważniejsza. Już sama wiedza, że istnieje taka możliwość, całkowicie zmienia czyjeś zapatrywania. Działa to jak płonąca zapałka na trociny. Wszyscy wielcy nauczyciele nie robią nic innego. Iskierka prawdy spala góry kłamstwa. Lecz faktem jest i to, że słońce prawdy zakryte jest chmurą utożsamiania się z ciałem.

R: Rozpowszechnianie dobrej nowiny o oświeceniu wydają się bardzo ważne.
M: Już samo posłyszenie jest obietnicą oświecenia. Zaś samo spotkanie guru jest zapewnieniem oświecenia. Doskonałość jest twórcza i życiodajna.

R: Czy urzeczywistniony człowiek nie myśli czasem „Jestem urzeczywistniony”? Czy nie dziwi się, że ludzie tak się nim zajmują? Czy nie uważa się za zwykłą ludzką istotę?
M: Ani zwykłą, ani niezwykłą. Po prostu intensywnie czuje i jest głęboko świadomy. Wgląda w siebie bez samookreślania i samoidentyfikacji. Nie uważa siebie za oderwanego od świata. On jest światem. Taki człowiek wyzbył się samego siebie. Bogacz stale rozdający swoje skarby, nie jest bogaty ani ubogi, bo hojnie rozdaje i dzięki temu wolny jest od własności. Podobnie urzeczywistniony człowiek pozbawiony jest jednostkowego „ja”, stracił bowiem zdolność utożsamiania się z czymkolwiek. Nie jest on związany z żądnym miejscem, znajduje się poza czasem i przestrzenią, poza światem. Jest on poza słowami i myślami.

R: No cóż, głęboka to dla mnie tajemnica. Jestem zwykłym człowiekiem.
M: To pan jest głęboki, złożony, tajemniczy i trudny do zrozumienia. W porównaniu do pana, jestem samą prostotą. Jestem tym, co jest – bez rozróżniania na wewnętrzne i zewnętrzne, moje i twoje, dobre i złe. Jestem tym, czym jest świat, a świat jest mną.

R: Jak to się dzieje, że każdy człowiek stwarza swój własny świat?
M: Gdy kilku ludzi śpi, każdy śni własny sen. Kwestia wielości snów wynika dopiero po przebudzeniu i znika, kiedy patrzy się na sny, jak na wytwory imaginacji.

R: Nawet sen ma podłoże.
M: W pamięci. Nawet same wspomnienia nie są niczym innym, jak tylko drugim snem. Pamięć kłamliwa nie może zrodzić niczego, prócz fałszu. Pamięć jako taka nie jest wcale zła. Fałszywa jest tylko jej treść. Niech pan pamięta fakty, a zapomni opinie.

R: Co to jest fakt?
M: To co się dostrzega czystą świadomością, wolną od pragnienia i lęku.

19 września 1970 r.

Rozmówca: Przybywam z odległego kraju. Miałem trochę własnych doświadczeń i chciałbym podzielić się uwagami na ten temat.
Maharaj: Proszę bardzo. Czy zna pan siebie?

R: Nie jestem ciałem, nie jestem też umysłem.
M: Co sprawia, że pan tak uważa?

R: Nie czuję, żebym był w ciele. Wydaje mi się, że jestem poza tym miejscem, wszędzie. Jeśli chodzi o umysł, mogę go jak gdyby włączyć i wyłączyć. To sprawia że nie czuję się umysłem.
M: Gdy czuje pan, że jest wszędzie na świecie, czy pozostaje pan od niego oddzielony? Czy też jest pan światem?

R: I tak, i tak. Czasami czuję, że nie jestem ciałem ani umysłem, lecz jednym wszechwidzącym okiem. Gdy się w to zagłębiam, stwierdzam, że jestem wszystkim co widzę i staję się jednym ze światem.
M: Bardzo dobrze. A co z pragnieniami? Czy miewa pan jakieś?

R: Tak, przychodzą, krótkie i powierzchowne.
M: I co pan z nimi robi?

R: Cóż mogę robić? Przychodzą i odchodzą. Patrzę na nie. Czasem widzę moje ciało i umysł zajęte spełnianiem ich.
M: Czyje pragnienia zostają spełnione?

R: Są one częścią świata, w którym żyję. Dostrzegam je tak jak te drzewa i chmury.
M: Czy nie są oznaką niedoskonałości?

R: Czemu miałyby być? Są jakie są i ja jestem jaki jestem. Dlaczego miałoby mnie dotyczyć pojawianie się i znikanie pragnień? Oczywiście, oddziałują one na formę i treść umysłu.
M: Bardzo dobrze. Jaki jest pana zawód?

R: Jestem kuratorem sądowym.
M: Co to znaczy?

R: Młodociani przestępcy wypuszczani są z więzienia na okres próbny i specjalni opiekunowie obserwują ich zachowanie, aby pomóc im w nauce i znalezieniu pracy.
M: Czy musi pan pracować?

R: Kto pracuje? Praca po prostu się dzieje.
M: Czy jest ona panu potrzebna?

R: Jest potrzebna, bo daje pieniądze. Lubię pracę, gdyż styka mnie ona z żywymi istotami.
M: Do czego ludzie są panu potrzebni?

R: To oni mogą mnie potrzebować. Ich przeznaczenie sprawiło, że przyjąłem takie zajęcie. W końcu jest jedno życie.
M: Jak doszedł pan do swego obecnego stanu?

R: Naprowadziła mnie na drogę nauka Śri Ramany Maharishi. Potem spotkałem niejakiego Douglasa Hardinga, który pomógł mi pracować nad pytaniem „Kim jestem”?
M: Czy było to przeżycie nagłe czy stopniowe?

R: Zupełnie nagłe. Jak coś całkiem zapomnianego, powracającego do czyjegoś umysłu. Lub jak nagły przebłysk zrozumienia. „Jakież to proste”- powiedziałem. „Jakie proste. Nie jestem tym, czym myślałem, że jestem! Nie jestem postrzegającym ani postrzeganym, jestem tylko postrzeganiem. „
M: Nawet nie postrzeganiem, lecz tym, co czyni to wszystko możliwym.

R: Czym jest miłość?
M: Miłość jest wtedy, gdy nie ma poczucia różnicy i oddzielenia.

R: Czemu kładzie się tak wielki nacisk na miłość między kobietą i mężczyzną?
M: Bo tak bardzo dominuje w niej element szczęścia.

R: Czy nie jest tak z każdą miłością?
M: Niekoniecznie. Miłość może powodować ból. Nazywa ją pan wtedy współczuciem.

R: Czym jest szczęście?
M: Harmonią pomiędzy wnętrzem i tym co wewnętrzne. Z drugiej strony utożsamanie się z zewnętrznym powoduje cierpienie.

R: Jak się odbywa to utożsamianie?
M: Jaźń z natury zna tylko siebie. Z braku doświadczenia, cokolwiek postrzega, bierze za siebie samą. Cierpiąc, uczy się czuwać /wiweka/ i pozostawać sama /wairagja/. Gdy właściwe postępowanie /uparathi/ stanie się dla niej normalne, potężny wewnętrzny bodziec /mukmuśutwa/ sprawi, że zacznie ona szukać swego źródła. Wreszcie zapala się świeca ciała i wszystko staje się jasne /atmaprakaśa/.

R: Jaka jest prawdziwa przyczyna cierpienia?
M: Utożsamianie się z tym, co ograniczone /wjaktitwa/. Wrażenie jako takie, nawet najmocniejsze, nie powodują cierpienia. Przysparza go umysł zaślepiony fałszywymi wyobrażeniami, przyzwyczajony do myśli „jestem tym”, „jestem tamtym”, obawiający się straty, pragnący zysku, cierpiący, gdy nie spełniają się jego nadzieje.

R: Mój przyjaciel miał co noc koszmarne sny. Przerażała go sama myśl o spaniu. Nic nie mogło mu pomóc.
M: Towarzystwo człowieka prawdziwie dobrego /satsangh/ mogłoby mu pomóc.

R: Samo życie jest zjawą senną.
M: Szlachetny przyjaciel jest najlepszym lekarstwem na wszystkie choroby fizyczne i umysłowe.

R: Czasem nie można znaleźć takiej przyjaźni.
M: Niech pan szuka wewnątrz siebie. Pańska jaźń jest najlepszym przyjacielem.

R: Dlaczego życie jest tak pełne sprzeczności?
M: Służy to zniweczeniu dumy umysłu. Musimy zdać sobie sprawę z tego, jak jesteśmy biedni i bezsilni. Dopóki łudzimy się tym, z czym się utożsamiamy, tym co wiemy, posiadamy i robimy, jesteśmy w fatalnym położeniu. Tylko dzięki odrzuceniu tego wszystkiego mamy szansę odkrycia naszego realnego bytu.

R: Czemu kładzie się nacisk na to odrzucenie?
M: Podobnie jak na samorealizację. Trzeba porzucić fałszywe „ja”, zanim się odkryje prawdziwą jaźń.

R: To „ja”, które nazwał pan fałszywym, jest dla mnie niepokojąco realne. Jest to jedyne znane mi „ja”. To, co nazywa pan prawdziwym „ja”, jest zaledwie pojęciem, rodzajem określenia, wytworem umysłu, pociągającą abstrakcją. Moje powszednie „ja” nie jest, przyznaję, piękne, ale jest ono moim jedynym. Mówi pan, że jestem innym „ja”, że posiadam inne „ja”. Czy pan je widzi? Czy jest ono dla pana rzeczywiste, czy też miałbym uwierzyć w coś, czego pan sam nie dostrzega?
M: Proszę nie wyciągać pochopnych wniosków. To co konkretne, nie musi być rzeczywiste, a co pojęciowe nie musi być fałszywe. Oparte na wrażeniach zmysłowych i ukształtowane przez pamięć postrzeżenia zakładają istnienie widza, którego natury nigdy pan nie zbadał. Niech pan poświęci temu całą swą uwagę i docieka z miłością, a odkryje pan wyżyny i głębie, o których pan nawet nie śnił, pochłonięty swym znikomym obrazem.

R: Muszę być we właściwym nastroju, by owocnie siebie badać.
M: Musi pan być poważny, oddany, szczerze zainteresowany. Musi pan być pełen dobrej woli wobec siebie.

R: Jestem wystarczająco samolubny.
M: Nie jest pan. Przez cały czas niszczy pan siebie i swoje „ja”, służąc obcym bogom, wrogim i fałszywym. Proszę być samolubnym we właściwy sposób. Niech pan dobrze sobie życzy i pracuje nad tym, co dobre dla pana. Niech pan usunie wszystko, co stoi pomiędzy panem a szczęściem. Trzeba być wszystkim, kochać wszystko, być szczęśliwym, uszczęśliwiać. Nie ma większego szczęścia.

R: Dlaczego w miłości jest tyle cierpienia?
M: Wszystkie cierpienia rodzą się z pragnień. Prawdziwa miłość nigdy nie zostanie zawiedziona. Jakże poczucie jedności mogłoby doznać zawodu? Zawiedzione może być tylko pragnienie ekspansji, podobnie jak inne pragnienia powstające w umyśle.

R: Jaka jest rola płci w miłości?
M: Miłość jest stanem bytu. Płeć jest energią. Miłość jest mądra, płeć ślepa. Gdy raz się zrozumie naturę miłości i płci, konflikt zniknie.

R: Jest tyle seksu, a tak mało miłości.
M: Bez miłości wszystko jest złe. Życie bez miłości jest złem.

R: Gdzie mógłbym znaleźć miłość?
M: Sam pan jest miłością, gdy nie ma w panu lęku.

26 grudnia 1970 r.

R o z m ó w c a: Z pochodzenia jestem Szwedem. Obecnie uczę hatha-jogi w Meksyku i w Stanach.
M a h a r a j: Od kogo się jej pan nauczył?

R: Miałem w Stanach nauczyciela, hinduskiego swami-dżi.
M: Co dała panu hatha-joga?

R: Dała mi zdrowie i sposób zarobkowania.
M: To dobrze. Czy to panu wystarcza?

R: Szukam spokoju umysłu. Rozgoryczyły mnie okrucieństwa tzw. chrześcijan wyrządzane w imieniu Chrystusa. Przez pewien czas obywałem się bez religii. Potem przyciągnęła mnie joga.
M: Na ile pan z niej skorzystał?

R: Studiowałem filozofię jogi i ona mi pomogła.
M: W jaki sposób panu pomogła? Na podstawia jakich oznak doszedł pan do wniosku że była dla pana pomocna?

R: Dobre zdrowie jest namacalnym dowodem.
M: Niewątpliwie przyjemnie jest czuć, że się ma dobrą kondycję. Czy przyjemność jest wszystkim, czego spodziewał się pan po jodze?

R: Zadowolenie z dobrego samopoczucia jest nagrodą za uprawiania hatha-jogi. Jednak ogólnie rzecz biorąc, joga daje znacznie więcej. Dostarcza odpowiedzi na wiele pytań.
M: Co pan rozumie przez jogę?

R: Całą naukę indyjską – o ewolucji, reinkarnacji, karmie, itd.
M: No dobrze, chciał pan mieć wiedzę i zgromadził ją pan. Ale w jaki sposób pan z niej skorzystał?

R: Dała mi spokój umysłu.
M: Czy tak? Czy pański umysł jest w stanie spokoju? Czy zakończył pan swoje poszukiwania?

R: Nie, jeszcze nie.
M: Z pewnością. Nie będą one miały kresu, gdyż nie ma czegoś takiego jak spokój umysłu. Umysł to tyle co zamęt, umysł jest niepokojem. Joga zaś nie jest ani cechą umysłu ani jego stanem.

R: Pewien stopień spokoju osiągnąłem jednak dzięki jodze.
M: Niech pan zacznie stopniowo analizować, a przekona się pan, że umysł roi się od myśli. Może on niekiedy być pusty, ale tylko przez pewien czas, po czy wraca do swego zwykłego niepokoju. Umysł zrównoważony nie jest spokojny. Mówi pan, że chce uspokoić swój umysł. Czy ten, kto chce uspokoić umysł sam jest spokojny?

R: Właśnie. Nie osiągnąwszy stanu spokoju zwracam się o pomoc do jogi.
M: Czy nie widzi pan tu sprzeczności? Przez dwadzieścia lat szukał pan spokoju umysłu. Nie mógł go pan znaleźć, bo coś, co jest z natury niespokojne, nie może być w stanie spokoju.

R: Ale jest pewna poprawa,
M: Pański spokój jest bardzo kruchy, każdy drobiazg może go zakłócić. To co nazywa pan spokojem, jest zaledwie nieobecnością zamętu i nie zasługuje na miano spokoju. Prawdziwy spokój nie może być zmącony. Czy chciałby pan twierdzić, że spokój pańskiego umysłu nie może zostać zakłócony?

R: Staram się ten spokój osiągnąć.
M: Staranie się jest też formą niepokoju.

R: Jeśli tak, to cóż pozostaje?
M: To, czym pan jest, nie potrzebuje być uspokajane. Samo jest spokojem, a nie – w stanie spokoju. Tylko umysł jest niespokojny. Wszystko co zna, to niepokój w różnych odmianach i różnego stopnia. To co przyjemne, uznawane jest za dobre, a co połączone z bólem, nie jest w cenie. To co nazywamy postępem, jest jedynie zmianą nieprzyjemnego na przyjemne. Jednak zmiany same przez się nie mogą przywieść nas do niezmiennego, gdyż wszystko co ma swój początek, musi mieć i koniec. Rzeczywiste nie ma początku; przejawia się jako nie mająca początku i końca, wszystko przenikająca, wszechmocna, pierwotna siła sprawcza, pozaczasowa i niezmienna.

R: Jeśli tak, to co należy robić?
M: Dzięki jodze zgromadził pan wiedzę i doświadczenie. Nie można tego zanegować. Ale jak pan to wykorzystał? Joga oznacza łączność, zespolenie. Co pan połączył, albo zespolił?

R: Staram się przywrócić łączność osobowości z rzeczywistą jaźnią.
M: Osobowość /wjakti/ jest jedynie tworem wyobraźni. Pańska jaźń /wjakta/ jest ofiarą tej wyobraźni.. Niech pan odrzuci wyobraźnię i się od niej uwolni. Wiąże pana to, za co się pan uważa, a czym pan nie jest. O osobie nie można powiedzieć, że istnieje niezależnie. To tylko pan wierzy, że osoba istnieje, i się za nią uważa. Poza jaźnią leży nieprzejawione /wjakta/ – nie mająca przyczyny przyczyna wszystkiego. Nawet mówienie o zjednoczeniu osoby z własną jaźnią nie jest słuszne, gdyż nie ma czegoś takiego jak osoba, a tylko zniekształcony przekonaniami obraz rzeczywistości. Nic nie zostało rozdzielone, nie ma wiec czego jednoczyć.

R: Joga pomaga w poszukiwaniu i znajdowaniu własnej jaźni.
M: Znaleźć może pan to, co pan zgubił. Nie zgubione nie może zostać odnalezione.

R: Gdybym nie zgubił niczego, byłbym pełen światła. Ale go nie posiadam. Szukam. Czyż sam fakt moich szczerych poszukiwań nie jest dowodem tego, że coś utraciłem?
M: Wskazuje on tylko na przekonanie, że pan coś zgubił. Ale kto tak uważa? I co miało być zgubione? Czy utracił pan samego siebie? Czym jest to „ja”, którego pan szuka? Co dokładnie spodziewa się pan znaleźć?

R: Prawdziwą wiedzę jaźni.
M: Prawdziwa wiedza jaźni nie jest wiedzą. Nie jest czymś, co odnajdzie pan szukając, rozglądając się wszędzie. Nie można tego znaleźć w czasie i przestrzeni. Nie ma tego w pańskiej przeszłości ani w teraźniejszości. Nie może pan znaleźć tego, czego pan nigdy nie zgubił. To co nazywa pan wiedzą, jest tylko pamięcią, zlepkiem myśli, umysłowym nawykiem. Wszystko to jest zależne od przyjemności i bólu. Być sobą, oznacza znaleźć się poza wszelkimi dążeniami. Nie może pan być sobą z jakiegoś powodu. Jest pan sobą i nie trzeba na to żadnego uzasadnienia.

R: Uprawiając jogę, muszę znaleźć spokój.
M: Czy może istnieć spokój poza panem? Czy mówi pan to na podstawie własnych doświadczeń, czy tylko lektur? Chyba tylko na podstawie lektur. Sposób, w jaki pan mówi, wskazuje na samą wiedzę książkową. Zresztą i ona potrzebna jest na początku, lecz rychło musi ustąpić bezpośredniemu doświadczeniu, które z natury jest niewyrażalne. Słowa muszą być także używane do niszczenia; ze słów tworzone są obrazy i słowami są niszczone. Popadł pan w swój obecny stan z powodu myślenia słowami. Musi pan wydostać się z niego tą samą drogą.

R: Ale przecież osiągnąłem pewien stopień wewnętrznego spokoju. Miałbym go zniszczyć?
M: To co zostało osiągnięte, może być utracona. Dopiero wówczas, gdy osiągnie pan prawdziwy spokój, spokój, którego nigdy pan nie stracił, pozostanie on z panem, nigdy bowiem gdzie indziej się nie znajdował. Nowe stanie się dawnym, początek będzie kresem. Tylko to, co nigdy nie miało początku, nie będzie również miało kresu. Zamiast szukać tego, czego pan nie ma, niech pan odkryje to, czego nigdy pan nie utracił. Istniało to przed początkiem wszystkiego i będzie istniało zawsze, gdyż nie rodzi się ani nie umiera. Musi pan odkryć ten nienaruszalny stan, na który nie mają wpływu narodziny ani śmierć ciała, ani też umysł.

R: Przy pomocy jakich środków dojść można do takiego stanu?
M: W życiu niczego nie można osiągnąć bez pokonywania przeszkód. Przeszkodami dla czystego odczucia swego prawdziwego bytu są: pożądanie przyjemności i obawa przed bólem. Na drodze stoją wiec dążenia związane z przyjemnością i przykrością. Wolność od wszelkich motywów, stan, w którym nie pojawiają się żadne pragnienia, jest stanem naturalny.

R: Czy takie wyzbycie się pragnień wymaga czasu?
M: Jeśli pozostawiłby pan to czasowi, potrzebowałby pan milionów lat. Wyzbywanie się kolejnych pragnień jest długotrwały procesem, którego końca nie sposób dojrzeć. Niech pan porzuci swe pragnienia i obawy, nie przejmując się nimi. Proszę poświęcić całą uwagę temu, kto jest poza doświadczeniem pragnienia i lęku. Niech pan pyta kto pożąda? Niech pan pozwoli każdemu pragnieniu powrócić do swego źródła.

R: Źródłem wszystkich pragnień i obaw jest zawsze tęsknota do szczęścia.
M: Szczęście, o którym może pan myśleć, tęskniąc do niego, jest tylko fizycznym lub umysłowy zadowoleniem. Taka zmysłowa czy psychiczna przyjemność nie jest prawdziwym absolutnym szczęściem.

R: Ale również zmysłowe i psychiczne przyjemności oraz dobre samopoczucie towarzyszące fizycznemu i umysłowemu zdrowiu, muszą być zakorzenione w rzeczywistości.
M: Ich korzenie tkwią w wyobraźni. Człowiek, któremu dano zwykły kamyk i zapewniono, że jest to bezcenny diament, będzie się nim radował, dopóki nie pojmie swego błędu. W ten sam sposób przyjemności tracą swój smak, a cierpienie swą ostrość wówczas, gdy człowiek poznaje własną jaźń. Widzi wtedy, że są one uwarunkowanymi reakcjami, tylko reakcjami, zwykłym przyciąganiem i odpychaniem opartym na wspomnieniach czy uprzedzeniach. Cierpienia i przyjemności odczuwane są zazwyczaj wtedy, gdy się ich spodziewamy. Są one kwestią posiadanych nawyków i przekonań.

R: No dobrze, przyjemności mogą być wyimaginowane, ale ból jest rzeczywisty.
M: Cierpienie i radość występują zawsze razem. Uwolnienie się od jednego oznacza wyswobodzenie się także od drugiego. Jeśli nie będzie pan troszczył się o przyjemności, nie dotknie pana obawa bólu. Wszystko to jest kwestią nastawienia. Istnieje jednak szczęście, które znajduje się poza takimi przeciwstawnymi doznaniami. Szczęście, które pan zna, można wyróżnić i zmierzyć. Można by powiedzieć, iż stanowi ono pewien przedmiot. Ale to co stanowi przedmiot, nie może być pana własne. Byłoby poważnym błędem identyfikować się z czymś zewnętrznym. Rzeczywiste leży poza subiektywnym i obiektywnym, poza wszelkimi stopniami i rozróżnieniami. Z całą pewnością nie ono stanowi pochodzenie, źródło, czy korzenie przyjemności i cierpienia. Wyrastają one z nieznajomości rzeczywistości, której nie sposób opisać, która leży poza bytem i niebytem.

R: Miałem wielu nauczycieli, studiowałem wiele doktryn, ale żadna nie dała mi tego, czego chciałem.
M: Pragnienie odnalezienia własnej jaźni będzie z pewnością zaspokojone, jeśli nie będzie pan chciał niczego więcej. Ale musi pan być wobec siebie uczciwy i naprawdę nie chcieć niczego innego. Jeśli równocześnie będzie pan pragnął wielu innych rzeczy i zajmował się ich osiąganiem, pański główny cel będzie się odsuwał, dopóki nie stanie się pan mądrzejszy i nie przestanie ulegać sprzecznym pożądaniom. Niech pan wniknie w siebie nie zbaczając i nie oglądając się wstecz.

R: Ale moje pragnienia i obawy są stale obecne.
M: Czyż nie istnieją one tylko w pańskiej pamięci? Proszę zrozumieć, że korzenie tkwią w oczekiwaniach zrodzonych ze wspomnień, a przestaną pana dręczyć.

R: Jestem głęboko przekonany, że służenie społeczeństwu to nie kończące się zadanie, gdyż poprawa i pogorszenie, postęp i regres idą zawsze w parze. Możemy to dostrzec wszędzie, na każdym poziomie życia społecznego. Cóż więc pozostaje?
M: Niech pan dokończy wszelkie rozpoczęte prace, nie podejmując jednak nowych zadań, chyba że wymagać będzie tego konkretna, sytuacja związana z czyimś cierpieniem i uwolnieniem od niego. Niech pan najpierw siebie odnajdzie, a wtedy przyjdzie niekończące się błogosławieństwo. Nic nie przynosi świata tak wielkich korzyści, jak zaprzestanie pogoni za nimi. Tylko człowiek, który nie myśli w kategoriach strat i zysków, naprawdę nie używa przemocy, gdyż znajduje się poza wszelkimi konfliktami.

R: Zawsze była mi bliska idea braku przemocy /ahinsa/.
M: Ahinsa oznacza w pierwszym rzędzie to, co mówi samo słowo – nie rań. Tak więc na pierwszy plan wysuwa się nie czynienie dobra ale zaprzestanie ranienia, nie przysparzanie cierpienia. Sprawianie przyjemności innym nie jest już ahinsą.

R: Nie mówię o sprawianiu przyjemności, ale w pełni popieram ideę pomagania innym.
M: Jedynym rodzajem pomocy wartym udzielania jest pomoc skuteczna, która nie misi być ponawiana. Powtarzająca się pomoc nie jest w ogóle pomocą. Proszę nie mówić, że pomaga pan innemu, jeśli nie może pan sprawić, aby znalazł się on poza potrzebą jakiejkolwiek pomocy.

R: Jak można wyjść poza potrzebę pomocy i jak można dopomóc w tym innym?
M: Kiedy zrozumie pan, że każda egzystencja w izolacji i ograniczeniu jest bolesna, gdy będzie pan chciał i mógł żyć integralnie w jedności z wszelkim życiem, jako czysty byt, wówczas znajdzie się pan poza jakąkolwiek potrzebą pomocy. Może pan pomagać innym nauką i przykładem, ale nade wszystko swoim zwykłym istnieniem. Nie może pan dawać tego, czego pan nie ma, a nie ma pan tego, czym sam nie jest. Może pan dać tylko to, czy pan jest i obdzielać z tego nieskończenie.

R: Ale czy naprawdę każda egzystencja jest bolesna?
M: A do czego innego mogłoby prowadnic to powszechne poszukiwanie przyjemności? Czy szczęśliwy człowiek szuka szczęścia? Jak bardzo niespokojni i ruchliwi są ludzie. Cierpiąc szukają ukojenia w przyjemnościach. Wszelkie szczęście, jakie sobie potrafią wyobrazić, to zapewnienie powtarzających się przyjemności.

R: Jeśli to czym jestem, ta osoba, za którą się uważam nie może być szczęśliwa, co powinienem czynić?
M: Może pan tylko zaniechać utożsamiania się z tym, czym pan nie jest. Nie ma niczego okrutnego w tym, co mówię. Obudzenie człowieka z dręczącego snu jest aktem współczucia. Przyszedł pan tutaj, bo pan cierpi, a wszystko co mówię sprowadza się do jednego: proszę się obudzić, poznać siebie, być sobą. Przyjemności nie położą kresu cierpienia. Kiedy pan zrozumie, że znajduje się poza bólem i przyjemnością, z dala od nich i im niedostępny, wtedy opuści pana dążenie do szczęścia, a także wynikający z tego smutek. Gdyż cierpienie prowadzi do przyjemności, a przyjemność kończy się cierpieniem, i tak bez ustanku.

R: A więc w stanie, o którym pan mówi, nie istnieje szczęście?
M: Ani smutek – tylko wolność. Szczęście zależy zawsze od czegoś i może być utracone; wolność od wszystkiego nie jest uwarunkowana i nie można jej stracić. Wolność od udręki nie ma przyczyny i dlatego nie może być zniszczona. Proszę ją urzeczywistnić.

R: Czyż nie urodziłem się, aby cierpieć za swoją przeszłość? Czy wolność w ogóle jest możliwa? Czy urodziłem się z własnej woli? Czy nie jestem zwykłym stworzeniem?
M: Czym są narodziny i śmierć, jeśli nie początkiem i końcem ciągu wydarzeń przepływających w świadomości? Na skutek wyobrażania sobie oddzielenia i ograniczenia, są one bolesne. Chwilowe uwolnienie się od cierpienia nazywamy przyjemnością i budujemy zamki na wodzie, żywiąc się nadzieją nie kończących się przyjemności, które nazywamy szczęściem. Wszystko to jest nieporozumieniem. Niech pan się obudzi, przekroczy to i żyje prawdziwie.

R: Moja wiedza jest ograniczona, moja siła znikoma.
M: Pańska prawdziwa jaźń jest poza wiedzą i siłą, gdyż jest ich źródłem. To co pan widzi, jest tylko w pańskim umyśle. Naturą jaźni jest Czysta Świadomość, czysta obecność, niezmącona posiadaniem wiedzy czy jej brakiem, ani upodobaniami. Niech pan odkryje swój byt poza tym ciałem narodzin i śmierci, a wszystkie problemy zostaną rozwiązane. Istnieją one, ponieważ uważa pan siebie za tego, który urodził się aby umrzeć. Nie jest pan osobą. Proszę porzucić te złudzenia i być wolnym.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Z marathi na j. angielski przełożył: Maurycy Frydman.

Przeklad polski: Z.M., Z.N.L., Z.L.J. 

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *