Rabindranath Tagore – Szept Duszy

Śniło mi się ostatniej nocy, że znowu byłem młodym chłopcem, jak wtedy, kiedy matka moja żyła. Siedziała w pokoju w pewnej willi nad brzegiem Gangesu. Przeszedłem koło niej niebaczny, nie zauważywszy jej nawet, gdy naraz w świadomości mej błysnęła myśl, że tu oto jest moja matka i w tej chwili ogarnęła mnie niewypowiedziana tęsknota. Zawróciłem natychmiast, podszedłem ku niej i oddawszy jej głęboki pokłon, dotknąłem czołem jej stóp. Wzięła mnie za rękę, spojrzała mi w twarz i rzekła: – A otóż jesteś! Na tym wielkim świecie nieraz niebacznie przechodzimy koło swej matki. Spiżarnia jej stoi nam otworem, gdy łakniemy pokarmu, posłanie nasze jest gotowe, gdy nas sen morzy. Nie dostaje tylko tego dotknięcia i tego głosu. Chodzimy koło niej, ale nigdy osobiście nie zbliżamy się do niej, aby mogła wziąć nas za rękę i powitać: – A otóż jesteś!

***

Kiedyś nie wiedziałem nawet, że mam krótki wzrok. Wdziawszy pewnego razu okulary, zauważyłem nagle, że się do wszystkich rzeczy zbliżyłem. Miałem wrażenie, jak gdyby mój udział w świecie naraz się podwoił. Podobnie ma się rzecz, kiedy patrzymy na świat przez swą duszę. Widzimy go tak sobie bliskim, i tak zżytym z nami, iż doznajemy wrażenia, jak gdybyśmy wrócili do swej ojczyzny. Staje się on wtedy naszą własnością, jak własnością naszą staje się instrument dopiero wówczas, gdy potrafimy wydobyć zeń jego muzykę.

***

Życie religijne jest wyzwoleniem świadomości. Osiągnąwszy je, wszędzie już znajdujemy dostęp do duszy. Aż do tej chwili patrzymy na człowieka tylko przez swój egoizm lub też uprzedzenia, oddzielające nas od wszystkiego, niby zasłona z mgły. Dopiero gdy ta zasłona się podniesie, spostrzegamy nie tylko żywe kształty świata, ale stajemy się bliscy ich wiecznej istocie, którą jest nieopisane piękno. Bywa, że ludzie dowodów na potwierdzenie prawd religijnych szukają w świecie zewnętrznym. Natrafiają tam może na duchy lub też na inne nadzwyczajne zjawiska przyrody, jednakże do poznania prawd religii nie prowadzą one tak samo, jak słówka słownika nie wyrażają poezji.


***

Ponieważ obchodzimy dziś doroczne święto naszej szkoły, przystoi, aby prawda w postaci piękna znalazła swój wyraz jako dusza tej miejscowości. W tym celu zapaliliśmy swoje lampy. Rano wzeszło jasne, promienne słońce; kiedy zmrok zapadł, gwiazdy wysoko trzymały swe światła. Ale nam to nie wystarcza. Jak długo nasze własne małe lampki nie są zapalone, na próżno płonie świat świateł na niebiosach; jak długo sami nie jesteśmy nastrojeni uroczyście, cala świetna wspaniałość świata leży przed nami w niemym oczekiwaniu, jak harfa, czekająca na dotknięcie palców.

***

O świat przyrody nie potrzebuję się troszczyć. Słońce nie czeka, aż je oczyszczę i zapalę. Ale mały światek mego “ja” od wczesnego poranka zaprząta wszystkie myśli moje. Albowiem znaczenie jego leży w tym, iż został mi dany, jako mój własny świat, z tym, że posiadam moc urobienia go na kształt swego ducha i uczynienia go sobie wewnętrznie pokrewnym, w tym wreszcie, że z nim gościnnego przyjęcia mogę użyczyć Panu wszechświata.


***

W swym świecie powszednim żyjemy w niedostatku, starannie musimy oszczędzać swe środki, siły nasze rychło się wyczerpują i udajemy się do Boga, żebrząc o użyczenie życiu naszemu radości. W czas dni świątecznych nie szczędzimy niczego, rozwijamy całe swe bogactwo, zaś w rozdawaniu czujemy się równymi Bogu. W takim dniu niesiemy Mu w darze swą własną radość. A kiedy wiedzie nas do Niego nie nasza nędza lecz nasza radość, stajemy się Mu istotnie bliscy.

***

Życie nasze osiąga swój punkt najwyższy, gdy może gościnnie przyjąć naszego Boga. Żyjemy na bożym świecie lecz zapominamy o Bogu, albowiem kto tylko bierze, sam nie dając, nigdy nie znajdzie prawdy. Podobni jesteśmy pustyni która wchłania w siebie deszcz, ale nie daje w zamian owoców, a przez to jej wchłanianie jest bezcelowe. Bóg daje nam swój świat, lecz dopiero gdy swój własny świat ofiarujemy Bogu, czynimy Jego dar swoją własnością.

***

tagoreKiedy, zapomniawszy o całym wielkim świecie, zamknąłem się w swej pracowni, zrodziło się we mnie zwolna przekonanie, iż jestem niezbędny. Ze wszystkich środków, jakimi przyroda się posługuje, aby zmusić człowieka do pracy, najskuteczniejszym środkiem jest to dumne poczucie niezbędności. Kto pracuje dla pieniędzy, pracuje tylko o ile mu się praca opłaca; co by zrobił ponadto, będzie uważał za stratę. Kogo jednak pcha do pracy duma, ten się nigdy dość napracować nie może. W tym poczuciu swej niezbędności pracowałem tak pilnie, że nie śmiałem ani nawet chwilki odetchnąć. Lekarz mój ostrzegał mnie kilkakrotnie i mówił: – Niech pan przestanie, niech pan trochę odpocznie! – Ale ja odpowiadałem: – I jakżeż to wszystko dalej pójdzie, jeśli przestanę pracować? – A naraz zdrowie wypowiedziało mi posłuszeństwo i złamały się koła mego wozu tak, że wóz przewrócił się i pozostał tu, pod tym oknem, zaś ja stąd patrzyłem w przestrzeń bez granic. I wówczas ujrzałem jak minął mnie triumfalny rydwan Czasu: Jego niezliczone koła lśniły, ale nie wzbijał się z pod nich ani kurz ani huk i najmniejszy nawet ślad nie pozostał po nich na drodze. Oprzytomniałem nagle. Ujrzałem jasno, że to wszystko idzie beze mnie. Nie było najmniejszej obawy, aby te koła zatrzymały się lub zahamowały choćby na chwileczkę, tylko dlatego, że gdzieś brakło jakiegoś człowieka. Czy można się jednakże tak łatwo pogodzić z tym faktem? Nawet uznając go w słowach, bronię się przeciw niemu wewnętrznie. Gdyby istotnie było wszystko jedno, czy ja tu jestem czy nie, jakże mogłoby moje poczucie samego siebie bodaj na chwilę ostać się w wszechświecie? Na czymże mogłoby się oprzeć? Przy całej pełni, od jakiej roi się czas i przestrzeń, było jednak rzeczą niemożliwą to moje “ja” opuścić. Faktu mej niezbędności dowodzi fakt – że jestem.

***

Świadomość samego siebie jest nagrodą, jaką otrzymujemy za swe istnienie. Dla tej nagrody wytrwale znosimy wszystkie trudy i uciążliwości, związane z utrzymaniem naszej egzystencji. Dlatego Buddyści mówią, iż zburzenie świadomości samego siebie równa się zniszczeniu korzenia bytu, albowiem bez tej świadomości żyć nie warto. Jakkolwiek rzeczy by się miały, nagroda ta musi być wypłacana z jakichś funduszów, innymi słowy mówiąc, gdzieś zależy na tym, abym ja istniał, zaś wielkość nagrody pozwala mi osądzić, ile na tym zależy. Cały wszechświat, – każdy poszczególny molekuł i atom – interesowany jest w pragnieniu, abym istniał. To właśnie pragnienie dumą napawa moje “ja” i ono sprawia, iż to moje nieskończenie małe “ja” nie jest ani mniejsze, ani mniej warte od żadnej istoty w wszechświecie.

***

Dwojakim sposobem wykłada człowiek pragnienie życia, jakie w sobie nosi. Jedni uważają je za kaprys sił twórczych, drudzy za radosne samoobjawienie się twórczej miłości. Zaś stosownie do tego, czy człowiek uważa swe istnienie za przejaw sił czy miłości, wytyka sobie cel życia. Wartość, jaką istnieniu naszemu nadaje siła, różni się zupełnie od tej, jakiej użycza miłość. Na polu siły świadomość nasza prowadzi nas w kierunku wprost przeciwnym do tego, w jakim zmierzamy na polu miłości.

***

Siłę można zmierzyć. Jej obwód, jej wagę, jej moment dzialania, wszystko można poddać sądowi i ocenie matematyki. Stąd ci, którzy siłę cenią najwyżej, usiłują jak najwięcej przybrać na objętosci. Jedynie ich pragnienie stanowi mnożenie liczb, liczb ludzi, sum pieniężnych, wszelkiego rodzaju środków potęgi. W swym dążeniu do powodzenia ofiarują majątki swych bliźnich, ich prawa i życie; albowiem ofiara stanowi właściwą istotę kultu siły, a od krwi tych ofiar ziemia jest czerwona. Rysem charakterystycznym materializmu jest wymierność jego formy zewnętrznej, wymierność jednoznaczna ze skończonością jego granic. We wszystkich cywilnych czy karnych sporach, jakie szalały w dziejach ludzkości, szło przeważnie o te granice. Jeśli się chce własne granice rozszerzyć, musi się z konieczności rzeczy granice drugich uszczuplać. A ponieważ duma potęgi jest właściwie pychą ilości, skierowana ku potędze luneta, choćby o nie wiadomo jak silnych soczewkach, nigdy nie odkryje wybrzeża pokoju, leżącego po drugiej stronie morza krwi.

***

Kiedy jednak zaczniemy liczyć te własności i siły potęgi, widzimy, że one nie stanowią bynajmniej szeregu, który by stale wzrastał. Podążając za zasadą gromadzenia sił, potykamy się nagle o zamykającą nam drogę zasadę ich hamowania. Odkrywamy, że, oprócz ruchu naprzód, są tu też pauzy. A w historii spostrzegamy stale, że ile razy potęga chce w swej ślepocie złamać to prawo rytmu, popełnia samobójstwo. Stąd też pochodzi, że ludzie wciąż jeszcze pamiętają historię wieży Babel. Tak wtedy widzimy, że zasada mocy, której wyraz zewnętrzny stanowi objętość, nie jest prawdą ani ostateczną ani najwyższą. Musi ona hamować swój bieg, aby móc dotrzymać kroku rytmowi wszechświata. Ograniczanie samego siebie jest bramą, wiodącą do dobrego. Wartości dobrego nie można mierzyć ani ilością ani rozciągłością. Kto je w sobie odkrył, nie wstydzi się już swych łachmanów i szmat. W proch rzuca swą koronę i wychodzi na gościniec.

***

Przeszedłszy od zasady siły do zasady piękna, spostrzegamy w jednej chwli, iż przez cały czas składaliśmy ofiary fałszywemu bożkowi; że potęga tak nabrzmiewa krwią swych ofiar, iż pęka od niej; że, mimo wszelkie wysiłki mnożenia wciąż wojsk i zbrojeń, budowania flot i powiększania udziału w łupach wojennych, cała nasza sztuka rachowania nie jest w stanie dopomóc nam do uczynienia z kłamstwa prawdy; że wreszcie miażdżą nas te wszystkie, nagromadzone przez nas, martwe rzeczy. Kiedy Riszi Dżanddżawalkdża w przeddzień swego rozstania z żoną Maitreji chciał przelać na nią swe dobra ziemskie, Maitreji wykrzyknęła: – Cóż pocznę z majątkami, które nie mogą mi dopomóc do zdobycia nieśmiertelności! I cóż za pożytek z tego bezustannego zbierania, zbierania i zbierania? Wytężywszy do ostateczności siłę i wysokość głosu, nie otrzymamy nic prócz przenikliwego pisku. Osiągniemy muzykę tylko powstrzymując ton i doprowadzając go do rytmicznej i muzycznej doskonałości. Człowiek urasta w olbrzyma, gdy wszystko ciągnie ku sobie; osiąga harmonię, kiedy przestaje się starać o siebie. W tej harmonii jest pokój – nie ten, jaki można osiągnąć przez organizacje zewnętrzne i koalicje poszczególnych potęg, lecz pokój, oparty na prawdzie, a polegający na braku samolubstwa i na pełnej zrozumienia miłości.

***

Zachodzi pytanie: Dzięki jakiej zasadzie istota moja może uzyskać swą wartość najpełniejszą, dzięki zasadzie siły czy miłości? Uważając siłę za swą prawdę właściwą, musimy też uznać walkę za rzecz nieuniknioną i wieczną. Wielu nowoczesnych pisarzy europejskich twierdzi, że religja pokoju i miłości nie jest niczym innym, jak tylko niewystarczającą zbroją, w której szukają ocalenia słabi, ale z którą prawa przyrody prawie że się nie liczą. Właśnie to, co bojaźliwi kaznodzieje religijni potępiają jako bezbożność, ma być jedyną drogą, prowadzącą niezawodnie do powodzenia. Ale i przeciwna szkoła bynajmniej temu nie przeczy. Przyjmuje te twierdzenia za przesłanki, jednakże w dalszym ciągu mówi: -Dzięki bezbożności zdobywają powodzenie, dzięki niej dochodzą do tego, czego pragną, dzięki niej zwyciężają swych nieprzyjaciół – ale schną u korzenia.

***

Ciemno jeszcze, wkrótce zacznie świtać. Przekupnie, którzy zjechali na jarmark, spędzili zimową noc, siedząc dokoła płonących ognisk i śpiewając. Teraz zbierają się w drogę, aby się znów we wszystkich kierunkach rozprószyć. Zgiełk, jaki czynią, fałszywie wpada w śpiew ptaków i mąci ciszę poranka. Albowiem człowiek stoi zawsze tam, gdzie drogi się rozchodzą. Struny jego muszą być nastrojone do pieśni znacznie głębszej i bardziej złożonej, niż muzyka przyroda. Człowiek ma rozum, który rozważa, oraz wolę, która szuka swej własnej drogi. Ani rozum, ani wola nie osiągnęły jeszcze pełnej harmonii ze swym otoczeniem. Stąd ich skłonność do wybuchania przykrymi, szpetnymi rozdźwiękami. Ale w tej właśnie szpetności leży wielka nadzieja na przyszłość, a to dlatego, że rozdźwięki te nie są wyłącznie faktami, które byśmy musieli uznać jako takie; są faktami szpetnymi. To zaś daje zawsze pewność, że nie są tym, czym być powinny, są bowiem niedoskonałe. Stąd, sprawiając nam ból, dają nam zarazem nadzieję.

***

Oto jesteśmy, jak zbłąkany wiersz poematu, wiersz, który czuje, że rymuje się z innym jakimś wierszem i że musi go znaleźć, aby osiągnąć swe przeznaczenie. To szukanie tego czegoś jeszcze nie osiągniętego rodzi w człowieku wielki popęd, z którego pochodzą najlepsze dzieła ludzkie. I człowiek głęboko zdaje sobie sprawę z tego, iż tam, na dnie jego istoty jest jakieś rozdwojenie; pragnie przerzucić przez nie most a coś szepce mu wciąż, że do ostatecznego pojednania może go doprowadzić tylko miłość.

***

Nasz stosunek do świata jest głęboko osobisty. Nie polega on bynajmniej wyłącznie na wiedzy i praktyce. Całe nasze ustosunkowanie do faktów ma swe nieskończone pośrednictwo w prawie przyrody; całe nasze ustosunkowanie do prawdy ma swe nieskończone pośrednictwo w rozumie; wszystkie nasze stosunki osobiste mają swe nieskończone pośrednictwo w miłości. Nie jesteśmy bynajmniej tylko jakimiś danymi na tym świecie, jesteśmy indywiduami. Dlatego nie możemy poprzestać na tym, że unosi nas prąd wydarzeń. Posiadamy centralny ideał miłości, za pomocą którego winniśmy istnieniu naszemu nadać harmonię; mamy w życiu swym urzeczywistnić prawdę, a mianowicie prawdę: iż jesteśmy dziećmi wieczności.

***

Wczoraj wieczorem, kiedy ciął zimny wiatr północny, kramarze zbudowali sobie naprędce coś w rodzaju szałasu z gałązek i liści. Mimo całą swą prymitywność ta szopa była w danej chwili ich najpilniejszą potrzebą. Ale dziś rano już o świecie słychać było, jak nawoływali swe woły i wyciągali skrzypiące wozy z pod drzew. Teraz najpilniejszą ich potrzebą jest znów to swe schronienie porzucić. Gdyby potrzeby nasze nie zmieniały się bezustannie, gdyby leżały na nas jak jakieś nieruchome brzemię, zmiażdżyłyby wszelkie istnienie. Prawda, że w danej chwili wzdychamy nad znikomością tego świata, w rzeczywistości jednak jego niezmienność doprowadziłaby nas do rozpaczy. Przemijanie i nieprzemijanie – między tymi dwiema, w dwóch przeciwnych kierunkach płynącymi rzekami, znaleźliśmy swe siedziby i swą wolność.

***

Zaprzężony do wozu koń stanowi tylko jedną jego część. Panem wozu jest ten, który kieruje wozem ale nie jest z nim związany. Powinniśmy pracować ze wszystkich sił, lecz mimo to zachować swobodę ducha, albowiem czyny nasze mają być przede wszystkim wyrazem wolności; inaczej podobni będziemy do kół, które się obracają, ponieważ są do tego zmuszone z zewnątrz. Między “robić” a “zaniechać” między “brać” a “wyrzekać się” istnieje pewna harmonia, którą musimy osiągnąć. Codzienna rzeka naszej modlitwy niesie nasze “ja” ku “ja” najwyższemu, pozwala odczuć nam rzeczywistość w tej pełni, do której docieramy, sami o sobie zapominając; pozwala rozszerzać się naszej świadomości w szerokim świecie spokoju, gdzie wszystkie ruchy są piękne i wszystkie stosunki prawdziwe, ponieważ, pozbawione wszelkiego egoizmu, są dzięki temu zupełnie wolne.

***

Wola nasza osiąga swe ziszczenie, kiedy się jednoczy z miłością, albowiem tylko miłość jest wolnością prawdziwą. Wolność ta nie polega jednakże na usunięciu wszelkiego przymusu. Dobrowolnie nakłada na siebie więzy, ponieważ niewola nie krępuje jej, ale pozwala poznać całą jej głębię i prawdziwość. Wyzwolenie z niewoli polega na zaprzestaniu służby, ale wolność jest służbą dla siebie samej. Ludowa pieśń bengalska mówi:

Nie ból ni radość są miłości kresem,
Jeno w miłości jej kres;
Kiedy nas wiąże, darzy nas wolnością,
A z dwojga czyni jedno.

***

Miłość nie jest wyłącznie popędem, ponieważ jest prawdą, zaś prawda to prawo. Jeśli miłość poddaje się ograniczeniom, to tylko dlatego, że stać ją na to dzięki jej wewnętrznemu bogactwu. Dziecię dobrowolnie nakłada ciału swemu przymus, aby utrzymać swą równowagę, ponieważ ta swoboda ruchów stanowi dla niego prawdziwą radość; kiedy miłość ma dowieść swej prawdziwości, żadna cena nie jest dla niej za wysoką. W doborze form, za pomocą których się wyraża, jest poezja znacznie surowsza od prozy, ponieważ źródłem jej i celem jest twórcza radość i wolność. Kiedy nasza miłość Boga szuka swego wyrazu, zdaje sobie dokładnie sprawę ze swej odpowiedzialności. Rzetelna w swej uczciwości chce mieć sprzymierzeńca w rozumie. Ponieważ przedmiot jej ma wartość niezmierną, pragnie być bez zarzutu co do czystości monety. To też gdy dusza nasza prosi Boga o dar nieśmiertelności, pierwszą modlitwą jej jest: – Prowadź mnie od złudy do prawdy.

***

Ojciec pracuje i tworzy w swym świecie, ale kochanek śpi w ciemnej głębi naszego serca. Budzi się dopiero wówczas, kiedy się budzi nasza własna miłość. Paradoksalnie może brzmieć twierdzenie, że sami sobie nie jesteśmy świadomi swej miłości, podobnie jak nie uświadamiamy sobie faktu, iż ziemia obnosi nas dokoła słońca. Prawdą jednakże jest, że większa część naszej istoty tkwi w ciemnościach i że bezpośrednie jej poznanie uzyskujemy tylko na jej powierzchni, tam, gdzie nasz duch zaprzątnięty jest doczesnymi potrzebami i burzami naszego życia.

***

Zbudzić się w miłości nie znaczy bynajmniej ocknąć się w świecie pełnym samych miłych rzeczy, lecz w świecie bohaterskich dążeń, gdzie życie zdobywa swą wieczność przez śmierć, zaś radość dzięki cierpieniu. Ponieważ prawda swe najbardziej przekonywujące potwierdzenie zdobywa przez miłość, musi przejawiać się we wszystkim, co grozi nam obrabowaniem. Nędza drży przed najmniejszą stratą, ale bogactwo jest w swej rozrzutnosci zuchwałe. Miłość jest bogactwem duszy, dlatego też objawia się pod postacią najwyższej odwagi męstwa. A ponieważ czerpie sama z siebie, nie żebrze u ludzi o pochwałę i żadne prześladowanie z zewnątrz nie może jej dosięgnąć.

***

Otaczający nas świat rzeczy traci swą równowagę, jak tylko przerywa się jego związek ze światem miłości. Wtedy duszą własną musimy płacić za to, co samo w sobie jest bez wartości. Ale do tego może dojść tylko wówczas, kiedy więzienne mury świata rzeczy zagrażają nam trwale i ostatecznie. Powstają wtedy straszliwe walki, zawiści i gwałty, wydzieranie sobie przestrzeni i możliwości, które są ograniczone. Boleśnie odczuwamy zło, jakie w tym leży, i próbujemy wszelkich możliwych środków, aby sobie jakoś dać rady w ciasnych granicach naszego okaleczonego bytu. Ale to nam się nie udaje. Dopomóc może nam tylko ten, kto całym swym życiem dowiedzie, iż posiadamy duszę, która siedzibę swą ma w królestwie miłości i że świat rzeczy traci swą urojoną wartość i swą tyrańską władzę nad nami, jak tylko zdobędziemy wolność duchową.

***

Trudno nam przychodzi wyzwolić się z pod panowania zdobytych przez nas dóbr. Albowiem kierunek ich ciążenia zmierza ku centrum naszego własnego “ja”, podczas gdy siła miłości działa w kierunku wprost przeciwnym. To też jedynie miłość wyswobodzić nas może z brzemienia rzeczy. Do uzyskania wolności potrzebujemy nie zmniejszenia ucisku z zewnątrz, lecz miłości, która posiada moc znoszenia brzemienia świata nie tylko bez trudu ale nawet z radością.

***

Tylko dlatego, żeśmy sobie odcięli drogę do świata wewnętrznego, stał się świat zewnętrzny tak nieubłagany i straszny w swych żądaniach. Niewolą jest bezustanne życie w świecie, w którym rzeczy wprawdzie są, ale nie mogą uczynić zadość swemu wewnętrznemu znaczeniu. Tylko skutkiem tego, iż w ślepocie swej nie zrozumieliśmy, w czym leży prawda naszego istnienia, mogło dojść do tego, ze ludzie nazywają życie złem. Kiedy ptak próbuje wznieść się w powietrze przy pomocy jednego tylko skrzydła, chybia wiatr, który rzuca go w pył. Połowiczne prawdy sprowadzają zawsze złe następstwa. Sprawiają ból, ponieważ obiecują coś, czego nie mogą dotrzymać. Śmierć nie boli nas, za to jednak ból sprawia choroba tym, że wciąż przypomina nam zdrowie, a nie chce nas opuścić. Tak też życie jest złem tylko w świecie zewnętrznym, który zwodzi nas swą rzekomą doskonałością, mimo że połowiczność jego jest oczywista i podaje nam puchar bez wina życia.

***

Kiedy przychodzimy na przedstawienie życia, w głupocie swej siadamy zwykle plecami do sceny. Widzimy wyzłacane filary i ozdoby, przyglądamy się wchodzeniu i wychodzeniu tłumów, a gdy wreszcie światła gasną, pytamy zmieszani, co to wszystko miało znaczyć. Gdybyśmy wzrok swój skierowali na scenę wewnętrzną, moglibyśmy oglądać odwieczny dramat miłosny duszy a zarazem upewnić się, iż choć nie brak w nim pauz, on sam jest nieskończony i że wszystkie olbrzymie przygotowania świata nie są bynajmniej jakimś świetnym, gorączkowym majaczeniem materii, ale mają swe znaczenie i swój sens.

***

Bardzo powierzchownie sądzimy naturę, kiedy ją w duchu swym oddzielamy od natury ludzkiej i potępiamy ją za brak współczucia i niesprawiedliwość. Płonący knot może się gniewać na świecę za to, że poza nim nie ma w niej światła, zapomina jednak, iż w nim ogniskuje się światło całej świecy. Pewne granice towarzyszą nieodłącznie każdej formie wyrazu. a wiemy dobrze, iż pozytywnym elementem mowy nie jest bynajmniej jej trudność. Obserwując naturę tylko pod kątem widzenia granic i przeszkód, moglibyśmy uważać ją za wrogą idei etyki. Ale gdyby to, choćby tylko w najlżejszym stopniu, odpowiadało prawdzie, życie etyczne w ogóle nie mogłoby się rozwinąć. Życie, tak etyczne jak fizyczne, nie jest wcale jakimś faktem dokonanym, lecz bezustannym stawaniem się, a jego rozwój zależy od dwóch zupełnie sprzecznych sił, mianowicie od siły oporu i siły wyrazu. Jeśli te dwie siły zechcemy ująć w dwie przeciwne sobie zasady, nie będziemy mogli uczynić ani kroku dalej, albowiem prawda nie polega na przeciwieństwach, lecz na ich bezustannym godzeniu.

***

Niezbędny do prawdziwego zrozumienia poematu zmysł estetyczny, jest darem widzenia jedności dzieła sztuki w świetle fantazji. To samo zadanie spełnia wobec życia wiara. Jest ona tym duchowym organem widzenia, który daje nam zdolność instynktownego ogarnięcia obrazu całości tam, gdzie w rzeczywistości widzimy tylko części. Sceptycy mogą wyszydzać ten obraz jako halucynację, mogą dobierać i zestawiać fakty tak, aby one temu obrazowi przeczyły, ale wiara mimo to ani chwili nie powątpiewa o własnej, bezpośredniej koncepcji prawdy wewnętrznej, która łączy, buduje, uzdrawia i prowadzi do ideału doskonałości. Wiara jest żywiołową wzajemnością naszej istoty dla wszystko przenikającego “tak”, a z tego powodu jest też największą ze wszystkich sił twórczych w życiu ludzkim. Nie jest ona bynajmniej biernym uznaniem prawdy, odznacza się wciąż czynem usiłowaniem o uzyskanie harmonii z pełnym spokojnego umiaru rytmem, stanowiącym prawo ruchu w stworzeniu, z tą dobrocią, która jest prawem zjednoczenia w społeczności ludzkiej, z tą jednością w miłości, która jest prawem samourzeczywistnienia w duszy. Dla człowieka, posiadającego dar wiary, fakt istnienia niezliczonych wykroczeń przeciw prawu nie jest absolutnie żadnym dowodem, jakoby to prawo nie istniało, tak, jak obfitość tomów fałszywych lub nieprzyjemnych nie może podać w wątpliwość prawdy muzyki. Fakt ten podnieca go tylko do gorliwych usiłowań usunięcia wykroczeń i przywrócenia harmonii.

***

Na wschodzie przedziera się już przez noc dzień, jak pączek, który rozsadza swą osłonkę, aby rozwinąć się w kwiecie. Gdyby to jednakże było tylko wydarzeniem świata zewnętrznego, jakże moglibyśmy mieć do niego dostęp? Jest to wschód słońca na horyzoncie naszej świadomości, jest to nowo rozkwitła twórczość w naszym życiu. Otwórz oczy i patrz! Czuj ten świat, jak żywy flet odczułby przenikające go tchnienie muzyki, zrozumiej powitanie radości twórczej w głębinach twej świadomości. Wyjdź naprzeciw tego świata porannego w wzniosłości swego istnienia, jako że jednej jesteś z nim duszy. Jeśli jednakże siedzisz, odwracając odeń twarz swą, barierę odgradzającą wznosisz w niepodzielnym państwie tworzenia, gdzie świadomość twórcza spotyka się z przejawami świata zewnętrznego.

***

Ciemność ogranicza naszą świadomość do naszego własnego “Ja”. Zasłania przed nimi wielką prawdę, iż stanowimy jedno ze światem i wywołuje nieufność i spory. Krocząc po omacku w ciemnościach, potrącamy o różne rzeczy, których się chwytamy i które później uważamy za to jedyne, czego się możemy trzymać. Kiedy się robi jasno, puszczamy je, bo widzimy, że teraz już jesteśmy znów częściami wielkiej całości, z którą jesteśmy związani. Jest to wyzwolenie, wyzwolenie z ograniczenia naszego “ja”, z ograniczenia w rzeczach, które do stanu dzikiej intensywności podniosły nasz zmysł posiadania. Tym wyzwoleniem jest nasz Bóg, albowiem On jest światłem, w którym odnajdujemy swą prawdę: doskonały związek z wszechświatem.

***

W ciemnościach trwoga dochodzi do bezgranicznych rozmiarów dlatego, że jest cieniem “ja”, które straciło swój punkt oparcia w wszechświecie, “ja” wątpiącego i niewierzącego, “ja”, które kładzie zawsze nacisk na stronę negatywną, wyrywa poszczególne fakty z ich związku i układa z nich potworne karykatury. W świetle odnajdujemy harmonię rzeczy i widzimy, że świat jest wielki, a zatem i my jesteśmy wielcy; widzimy też, że w miarę jak wzrasta poznanie prawdy, cichną wszystkie konflikty, ponieważ samo istnienie już jest harmonią.

***

W przyrodzie prawda objawia się pod postacią prawa, zaś radość pod postacią piękna. Poznanie prawdy jest dla nas rzeczą niezbędną, na radość zwracać uwagi nie potrzebujemy. Zagrażałoby naszemu życiu, gdybyśmy zapomnieli, że rano robi się jasno, ale że ranek jest piękny, możemy śmiało zapomnieć, a mimo to będziemy żyli. W świecie prawdy jesteśmy skrępowani, w świecie piękna wolni. Musimy składać hołdy Bogu tam, gdzie on panuje, wyśmiewać się zeń możemy tam, gdzie on kocha. Krępuje nas tam, gdzie sam się krępuje, daje nam wolność tam, gdzie sam jest nieograniczony. Największa moc piękna leży w jego skromności. Piękno najmniejszemu z nas ustępuje miejsca i zawsze czeka w milczeniu. Ponieważ chce od nas wszystkiego, czym jesteśmy, lub niczego, dlatego o nic się nigdy nie upomina. W milczeniu zniesie, gdy je odprawimy, ale jeśli pozostaje, to już na wieki.

***

Pewien mój znajomy umarł nagle i oto jeszcze raz odnowiłem swą znajomosć ze śmiercią, najbardziej codziennym zjawiskiem na tym świecie. Moralista, rozmyślając nad śmiercią, chce doprowadzić nas do poznania, iż świat ten jest złudzeniem. Jednakowoż takie ułatwianie sobie wyrzeczenia się świata za pomocą obniżania jego wartości, nie dowodzi ani szczerości ani męstwa. Albowiem wyrzekanie się tego, co straciło w naszych oczach swą wartość, nie jest w ogóle żadnym wyrzekaniem się. Przeciwnie, świat jest do tego stopnia rzeczywisty, iż koła rydwanu śmierci nie pozostawiają na nim żadnych śladów. Złudzenie leży w przekonaniu, że to nasze “ja” mogłoby zabrać światu najmniejszą chociażby rzecz dla swego własnego, trwałego użytku. Śmierć ma do czynienia tylko z naszym “ja”, a nie ze światem. Świat nie straci ani jednego atomu, śmierć trafia tylko w nasze “ja”.

***

Niektórzy ludzie mają statyczną koncepcję życia, to znaczy, wierzą w życie pośmiertne dlatego, że zależy im nie na jego dopełnieniu się, lecz na trwaniu w dalszym ciągu. Szczęśliwymi czyni je wyobrażenie, że rzeczy, do których przywykli, będą trwały wiecznie. Utożsamiają się w duchu najzupełniej z otoczeniem, z którym się zżyli i z tym, co zebrali, a śmiercią w ich mniemaniu byłoby rozstanie się z tym wszystkim. Zapominają, że prawdziwą istotę życia stanowi przeżywanie, bezustanne wyrastanie z samego siebie. Owoc trzyma się łodygi, skorupa miąższu owocu, miąższ pestki – dopóki owoc nie dojrzeje, dopóki nie jest zdolny do dalszego życia. Kiedy jednakże ziarno jego dojrzało, odrywa się od swego otoczenia, zaś miąższ jego, nabrawszy smaku i słodyczy, ofiaruje się wszystkim, którzy go pragną. Dziobią go ptaki, ale nie czynią mu przez to żadnej krzywdy, burza zrywa go i rzuca w pył, ale i ona nawet nie może zniszczyć jego wewnętrznego życia. Właśnie oddając się, dowodzi owoc swej nieśmiertelności.

***

Święte księgi Hindusów przedstawiają świat jako jajo. Jeśli to ma być słuszne, to jajo musi zawierać istotę żyjącą, której przeznaczeniem byłoby rozbić swą skorupę dla jakiegoś swobodniejszego życia. Świat nasz, użyczając nam pokarmu i schronienia, zamyka nas ze wszystkich stron. Ciasne ograniczenie naszych wrażeń, uczuć i myśli stanowi skorupę, w której uwięziona jest nasza świadomość. Gdybyśmy mogli choćby odrobinę rozszerzyć jej granice, gdyby choć parę niewidzialnych promieni mogło dotrzeć do sfery naszego spostrzegania, gdyby kilka dalszych taktów tańca stworzenia mogło zabrzmieć na nowych strunach naszego odczuwania, cały nasz obraz świata uległby zupełnej przemianie. Otóż to przejście z ograniczenia naszego odczuwania i myślenia do szerszej wolności, stanowi cały sens naszej nieśmiertelności. Czy możemy, w naszym obecnym stanie niewoli, utworzyć sobie jakiś obraz tej szerszej wolności? Czy pisklę, na podstawie poszczególnych spostrzeżeń, jakie czyni w swej skorupie, może wyrobić sobie wyobrażenie o świecie, na który ma przyjść?

***

W pewnej sprzeczności z ową biernością, charakterystyczną dla życia w skorupie, są zaczątki skrzydeł. I mimo, iż nasze życie w swoim obecnym ograniczeniu po większej części posłusznie stosuje się do warunków, to przecież daje się w nim zauważyć nasze dążenie do wolności jak też i walka z przeszkodami, na pozór niezwyciężonymi. Oto nasze skrzydła duchowe, które zmysł swój odnajdą dopiero wówczas, kiedy osiągną zupełną wolność jak najszerszego rozpostarcia się. Gdyby nasza nieśmiertelność miała być tylko nieskończonym wegetowaniem w zamykającej nas zewsząd skorupie, musielibyśmy przekonać się, że te bezsilne skrzydła nie są niczym innym, jak tylko wieczną zawadą, daną nam jako przekleństwo przez złe moce. Ale człowiek zawsze szukał wyzwolenia z doczesności, mimo iż ona wydaje się nieskończoną i podczas gdy jego zmysł życia dąży do dalszego istnienia, jego duch nieśmiertelności pragnie wyzwolenia.

***

Życie ziarna w owocu różni się zupełnie od życia rosnącego drzewa. Stąd też i nasze życie ze wszystkich stron objęte otoczeniem naszego “ja” i ograniczone do ściśle określonego terenu naszych zmysłów, musi być tak zupełnie różne od życia duszy wyzwolonej, że, jak długo pozostajemy uwięzieni w skorupie naszego “ja”, absolutnie go sobie wyobrazić nie możemy. Wtedy, prosząc o życie wieczne, prosimy o wieczne trwanie przyzwyczajeń i nawyków i zapominamy, że nieśmiertelność jest bezustannym rozbijaniem skończonych form życia, prowadzącym do życia nieskończonej prawdy. Ci, którzy mniemają, iż prawdziwy sens życia leży w trwaniu poszczególnych, zżytych z nami form, są jak skąpcy, nie rozumiejący, iż pieniądz tylko wówczas spełnia swe przeznaczenie, kiedy się go wydaje, kiedy symbol zmienia się w prawdę.

***

Wszystkie nasze życzenia, pragnienia i pożądania ogniskują naszą wolę tylko na ciasno ograniczonym terenie naszego doświadczenia. Stają się one uparte i żądne boju, gdy uważamy ten teren za zamknięty i nie wierzymy, że możemy się poza jego granice wydostać. W dzieciństwie pragnęliśmy, abyśmy zawsze mogli mieć jakąś potrawę czy zabawę i nie mogliśmy sobie nawet wyobrazić, że w wieku dojrzałym będziemy mieli zupełnie inne skłonności i upodobania. Ci, których wyobrażenie o życiu pośmiertnym ugruntowane jest na skłonnościach ich życia doczesnego, wykazują tym samym, iż brak im wiary w życie wieczne. Trzymają się tego, co posiadają, ponieważ nie mogą uwierzyć, że tylko miłość, z którą obecnie tak lgną do doczesności, stanowi w ich rozwoju moment trwały i że przeznaczeniem jej jest być w tym rozwoju podnietą a nie przeszkodą.

***

Świat snu jest podkładem życia – jest to świat łona macierzyńskiego. Świat, w którym trawy i drzewa żyją w pełnej spokoju piękności. Świadomość nasza wyzwoliła się z jego objęć i ogłosiła się niezależną. Wolność jej jest wolnością fontanny, która wciąż musi wracać do swego punktu wyjścia, aby móc grę swą w dalszym ciągu powtarzać. Cała głębia i przestwór cichej wody, z której ta mała fontanna bije, bierze udział w jej grze. Tak i w naszej świadomości cały wszechświat znajduje świadomość samego siebie. Stąd też świadomość taka, chcąc być prawdziwą, musi być szeroką i ogarniającą wszystko. Nasza świadomość jest muzyką świata, jego tańcem, jego poezją. Chwile spoczynku ma na łonie pramacierzy – snu, z którego pije nieśmiertelność.

***

W naturze człowieka pomiędzy przemijającym a trwałym jest pewne rozróżnienie, nieznane zwierzętom, żyjącym na powierzchni życia. Z drugiej strony jednak zwierzętom nie grozi niebezpieczeństwo próbowania nadania trwałości rzeczom, z natury swej przemijającym. Tylko człowiek, który w swym życiu wewnętrznym posiada moc nadającą trwałość, próbuje w swym nienasyceniu nadać też trwałość swym żądzom przez maczanie ich w eliksirze urojenia. Żądze te należą do świata zewnętrznego i u zwierząt znikają, jak tylko odegrały swą rolę. My zaś, próbując je swym życiu wewnętrznym utrwalić, niesumiennie wyciskamy na nich pieczęć wieczności. Dzięki temu świta śmierci co dzień wdziera się w naszą krainę nieśmiertelności, a służba, którą powinno się zapłacić i odprawić, uzyskuje dostęp do naszej świątyni.

***

Bogactwo jest symbolem potęgi. Dlatego też bogactwo, jeśli chce być doskonałe, musi się ruszać. Albowiem potęga, to akcja, to ruch. Ale sam tylko ruch jest powierzchowny; treścią jego musi być wzrost i bezustanny przyrost. Ten przyrost jest już czymś, co leży nie tylko w stawaniu się, ale czymś, co pozostaje. Najdoskonalsza harmonia między ruchem a spokojem. między stawaniem się a istnieniem, panuje w świecie ducha. którego istotą jest miłość. Miłość Boga, miłość w każdej formie osiąga swój cel, a mimo to nigdy nie ustaje. Moc, osiągnąwszy swój cel, zatrzymuje się i troskliwie pilnuje swych zdobyczy, ale miłość, dotarłszy do celu, osiąga nieskończoność i dlatego bez trwogi oddaje wszystko, co posiada.

***

Ponieważ z natury jesteśmy istotami towarzyskimi, musimy część swej działalności poświęcić utrzymaniu w ruchu biegu życia towarzyskiego, Jednakże pole tej działalności oraz zakres jej działania są powierzchowne. Lekki bieg fal życia towarzyskiego różni się od głębokich prądów miłości bliźniego. Człowiek o silnie rozwiniętym instynkcie towarzyskim nie zawsze musi być równocześnie ożywiony miłością bliźniego. Marnotrawcy bardzo często nie dostają prawdziwej szczodrobliwości. Ludzie tego rodzaju umieją przeważnie nie tyle dawać, co wydawać. To nierozumne wydawanie wytwarza pustkę, którą starają się wypełnić rozbieżną działalnością, mającą jako jedyny cel zabicie czasu.

***

Nie wolno nam pozwalać sobie na trwonienie swej samotności, w której Nieskończony ma swój tron. Nie możemy naprawdę życ dla siebie nawzajem, jeśli nigdy nie korzystamy z wolności życia samemu, jeżeli nasze obowiązki towarzyskie polegają na wzajemnym pomaganiu sobie w zapominaniu o swej duszy. Poświęcając wszystkie siły staraniu dotrzymywania sobie wzajemnie towarzystwa, oszukujemy świat, pozbawiając go najlepszej swej części, mianowicie bogactwa, rodzącego się z naszego wewnętrznego czasu. Towarzystwo zatruwa powietrze, którym oddycha, tam, gdzie samotnego wciąga w wir swych rozrywek.

***

W kraju naszym uchodzi za dowód ostatniej nędzy, jeśli ktoś musi zaorać własny dziedziniec. Albowiem właśnie w dziedzińcu uczynił człowiek swoją własnością niezmierzone bogactwo przestrzeni. W polu wolna przestrzeń nie należy do rzadkości, człowiek jednak dopiero wówczas może uczynić ją swoją, kiedy ją przenosi do swego domu. Dziedziniec zrobił człowiek częścią swego domu. Tu światło słoneczne przyświeca mu jako jego własne słońce i tu małe jego dzieciątko klaszcze w rączki i gaworzy z księżycem. Otóż kiedy dziedziniec przestaje być wolną przestrzenią i musi służyć jako rola, zburzeniu ulega gniazdo, w którym człowiek własnością swą uczynić chciał cały wielki świat.

***

Różnica między prawdziwie bogatym człowiekiem a biedakiem polega na tym, że człowiek bogaty może sobie pozwolić na utrzymanie w swym domu dużych, wolnych przestrzeni. Chociażby sprzęty, którymi człowiek bogaty dom swój napełnia, były nie wiedzieć jak cenne, nieskończenie większą wartość od nich ma wolna przestrzeń, zajęta pod jego dziedziniec i ogród. Lokal kupca jest zupełnie zapchany zapasami, tam kupiec nie ma możności pozostawienia pustką przestrzeni i, choćby był milionerem nawet, tam jest ubogi. Ale w swym domu kupiec ten – nie mówiąc już o wielkości ogodu – szydzi długością, szerokością i wysokością swego pokoju z oszczędnego wyzyskiwania miejsca i poczesne miejsce wyznacza przestrzeni. Tu jest kupiec bogaczem. Najwyższą wartość przedstawia jednakże nie tylko wolne miejsce ale i wolny czas. Bogacz może sobie ze swego nadmiaru kupić chwilę czasu. Ba, dowodem jego bogactwa jest właśnie to, że całe łany czasu może zostawić nieuprawnymi, nie obawiając się, iż niedostatek zmusi go do ich uprawiania. Jest jednakże jeszcze jeden teren, gdzie wolna przestrzeń ma wartość największą, a mianowicie- pole ducha. Myśli, które się pomyśleć musi, przed którymi nie można uciec, są wprost plagą. Myśli biedaków i nędzarzy czepiają się ich dusz, jak bluszcz rozsypującej się w gruzy świątyni. Ból wypełnia wszystkie wolne komnaty ducha. Można określić zdrowie jako stan, w którym świadomość fizyczna leży ugorem, niby nieuprawne pole. Ale niech tylko podagra dotknie choćby najmniejszego końca palca u nogi, ból natychmiast przenika świadomość do ostatniego jej zakątka. Jak nie można żyć na większą skalę bez wolnego miejsca, tak i duch nie może na większą skalę myśleć bez wolnego czasu – inaczej wkrótce ujrzy swą prawdę wśród rupieci dnia powszedniego. A taka powszednia prawda mąci wzrok jak matowe światło, budzi obawę i nieufność i uszczupla pole ludzkiego współżycia.

***

Wśród ludzi mamy sobie wyznaczone miejsce według pewnej określonej, konwencjonalnej klasyfikacji, jak zabawki, ustawione za szybą wystawową stosownie do tego, ile która kosztuje. Skutkiem tego zapominamy, że człowiek nie jest towarem, że człowiek towarzystwa nie jest całym człowiekiem. Kiedy pewnego razu cały dzień łowiłem ryby na Gangesie, usłyszałem śpiew jakiegoś rybaka, o którym mój wioślarz z wielkim szacunkiem mi opowiedział, iż on jest natchniony przez Boga. Otóż tego człowieka nie dotyczą fluktujące ceny targowe, albowiem on znalazł nieskończoną wartość duszy, czego nie potrafili zdobyć panowie świata. W historii było wielu ludzi, których wartość wieczna uznawana jest i dziś, ale to uznanie nie jest bynajmniej jedynym dowodem ich wartości. Albowiem nieśmiertelne nie musi się objawiać na zewnątrz, a promienie ciemne, mimo że ich nie widzimy, są także promieniami. I dlatego obraz tego rybaka zawsze staje przede mną, ile razy pomyślę, że niemała jest ilość tych, których życie było epopeją wyzwolenia duszy, których imion jednakże historia nigdy nie wymieni.

***

Dążenie nasze staje się łatwe, jak tylko zgadza się z dążeniem społeczeństwa, wśród którego żyjemy. Ludzie po większej części starają się o zdobycie pieniędzy nie tylko dlatego, żc pieniądz jest użyteczny, ale i dlatego, że inni do jego zdobycia dążą. Myśliwska namiętność dzikiego, polującego na głowy ludzkie, staje się nieposkromiona, jeśli jest rozpowszechniona w jego społeczeństwie. Jak tylko zaczyna w nas działać wola większości, jesteśmy gotowi wymaganiom jej poświęcić nawet prawdę. W naszym dążeniu do życia duchowego opadają nas wątpliwości i siły nasze zawodzą nas przede wszystkim dlatego, iż dążenie otaczających nas mas idzie w innym kierunku. Stąd nasza tęsknota za najwyższym powinna być tak prawdziwa i mocna, aby mogła we wszystkich okolicznościach oprzeć się naporowi woli masy. W walce ze zjednoczonym atakiem sił zbiorowych potrzebna jest nam cala pomoc Odwiecznego.

***

Zgodnie z naturą myśli nasze poruszają się w otaczającym je żywiole ducha ludzkiego z taką swobodą, jak ptaki w powietrzu. Tę atmosferę duchową mącą jednakże wciąż przeciwne prądy powietrzne, wątpliwości i sprzeczności, lekkomyślność i duma; zaciemnia ją też pył i dym świata interesu. Skrzydłom naszego ducha potrzebna jest swoboda wzlotu i wdzięk ruchów, jeśli jednakże ze wszystkich stron potrącają je wciąż zgiełkliwe wiatry, zaczynamy zbyt wyraźnie zdawać sobie sprawę z ograniczających nas szranków i trudno nam wtedy zdobyć się na to samozapomnienie się, jakie jest potrzebne do naszego połączenia się z nieskończonością. A mimo to zadanie musi być spełnione i my musimy wejść na uciążliwą ścieżkę, prowadzącą do najwyższego celu naszego życia. Wielcy Nauczyciele zawsze znajdowali swą drogę ku samotności w nieskończoności, gdzie jedynie dusza może znaleźć swego Boga; odnajdywali tę drogę wśród tłumu i dla tłumu. Życie tych ludzi jest dla nas dowodem, iż i nasze siły są nieograniczone, zaś wiara, którą w ten sposób zyskujemy, użycza naszemu dążeniu wolności, wbrew wszelkim niepowodzeniom.

***

Część wody ulatnia się z ziemi i wznosi się w powietrze. A potem z rytmem i muzyką tych czystych przestworzy strumieniami spada na dół, wracając na łono wód ziemskich, które odświeża i czyni zdolnymi do użytku. Tak samo i częśc naszego ducha ludzkiego odrywa się od świata i płynie ku niebu, ale ten rwący się w niebiosa duch spełnia swe przeznaczenie dopiero wówczas, kiedy powraca i miesza się z duchem, związanym z ziemią. Oto wentylacja życia religijnego, okrężny bieg ideałów ludzkich między niebem a ziemią.

***

Nieraz słyszymy opowiadania o deszczach błotnistych, deszczach krwawych i tym podobnych strasznych zjawiskach. Występują one kiedy czystość atmosfery jest skalana, zaś powietrze brzemienne brudem. Wtedy to już nie śpiew niebios spływa w omywających strumieniach na ziemię, ale spadają na nią własne jej grzechy. A wówczas nasza własna religia staje sęl skalana, egoizm zbiorowy ludu podszywa się pod pobożne nazwy; chełpimy się, że Bóg jest wodzem naszym, gdy w rzeczywistości wyciąga w pole nasza nienawiść i nasza chciwość zysku.

***

Na przesiąknięty grzechem pył ziemi spada z niebios błotnisty deszcz. Długo już czekamy na oczyszczającą kąpiel w czystej wodzie z niebios, ale wciąż doznajemy zawodu; ile plami ducha naszego, a nawet krew się na nim pokazuje. Jak długo jeszcze możemy to wszystko wciąż z siebie ścierać? Nawet czysta cisza firmamentu nie ma dość sił, aby zmienić w harmonię rozdźwięki modlitw o pokój, bijące ze świata, krwią pokalanego. Pokój? Zaprawdę, któż może prosić o pokój? Tylko ci, którzy są zdolni do wyrzeczenia się. Ludzie dusz cichych, którzy poznali nieśmiertelność, nie szukają wieczności w dziełach chwili.

***

Najwięksi nasi mężowie, stosownie do nadziei, jakie pokładali w ludzkości, okazywali jej jak największy szacunek. Wierzymy sami w siebie na podstawie tego, czego się od nas żąda. Realiści opierają się w swym postępowaniu na zasadzie ograniczoności człowieka. Stąd też wielkie dzieła historii, dzieła, opierające się na wierze w nieskończoność w człowieku, nie wywodzą się nigdy z tak zwanego zdrowego rozsądku realistów. Kiedy Buddha mówił do człowieka: – Rozszerz swą miłość w nieskończoność! Kiedy Chrystus wzywał – Kochajcie nieprzyjaciół swych! – żądania te wychodziły daleko poza przeciętną miarę etycznego ideału świata. Ale one właśnie przypominają nam, że prawdziwe nasze życie nie jest życiem człowieka przeciętnego i że posiadamy w sobie niewyczerpane źródła sił. Nie mamy najmniejszej przyczyny do rozpaczania, albowiem słowa tych wielkich mężów w oryginale na czerwono dopisano jeszcze tylko dają nam dla rodzaju ludzkiego jak najszczytniejsze nadzieje.

***

Obowiązkiem człowieka jest w swym zachowaniu się przestrzegać godności człowieka – nie tylko ze względu na siebie samego, ale także ponieważ jest odpowiedzialny za drugich. Człowiek który się poniża, degraduje nie tylko samego siebie, lecz całą ludzkość, za to rozumie i widzi swą wielkość, gdy widzi ludzi wielkich. Im prawdziwszy jest taki obraz wielkości, tym łatwiej przychodzi nam samym na wielkość się zdobyć.

***

Jak długo ptaki nie umieją latać, uważają prawdopodobnie latanie za rzecz niemożliwą. Zupełnie słusznie i logicznie z ciasnoty swego gniazda wnioskują o ograniczoności swych możliwości. Z wolna jednak przychodzą do poznania, że pokarm ich nie rośnie w gnieździe, lecz że się im go przynosi przez niezmierzony błękit. Cichy głos mówi im, że są czymś więcej niż są i że nie wolno im wyśmiewać wieści rozpościerających się skrzydeł i wesołych pieśni wolności.

***

Im bardziej boimy się bólu, tym więcej budujemy sobie różnego rodzaju schowków, chcąc się w nich ukryć przed swą własną prawdą. Bogactwo i ambicja nasza są barykadami, wznoszącymi się między nami a naszym prawdziwym “ja”. Skutkiem tego to, co posiadamy, staje się nam bliższym niż to, czym jesteśmy. Ale cierpienia nasze znajdują nas i w tych naszych ukryciach, usuwają nasze sztuczne podpory i stawiają, nas oko w oko naprzeciw naszej nagiej samotności. To zupełne obniżenie naszego najgłębszego “ja” jest potrzebne nie tylko do poznania samego siebie i odkrycia naszych najwewnętrzniejszych źródeł pomocy, ale także do naszego oczyszczenia. Albowiem pod pokrywką dobrobytu i wygody gromadzą się co dzień brudy i odpadki, które usunąć może tylko twardo mielący ból.

***

Starość jest rozsądna, ale nie mądra. Mądrość to ta młodość ducha, która daje nam zdolność zrozumienia, że prawda nie leży w skarbonkach zasad, lecz jest wolna i żywa. Wielkie cierpienia prowadzą nas do mądrości dlatego, iż są bólami porodowymi, za pomocą których duch nasz wyzwala się ze swej osłonki przyzwyczajeń i niby nowo narodzone dziecię, nagi pada w ramiona rzeczywistości. Mądrość jest, jak dziecko, które przez poznanie i uczucie dochodzi do doskonałości.

***

Poranek ma swój śpiew ptaków, świt życia muzykę dziecka. W każdym domu brzmią nam w uszach czyste tony tej zasadniczej melodii życia. Pył świata człowieka bezustannie opada na najpiękniejsze jego kwiecie, twarda i mozołami pokryta dłoń wieku rozgniata je i kala, a mimo to prąd codziennego odnowienia ludzkości płynie niewstrzymanie w swych powtarzających się w nieskończoność narodzinach. W każdym dziecku wieczność powtarza swe wezwanie u bramy człowieczeństwa, a poranek bez przeszkody śpiewa swą wieść. Budzący ze snu okrzyk życia, dolatujący dziś do mnie w radosnych okrzykach i wesołych piosenkach dzieci, rodzi echo w mym sercu i czuję, że on jest prawdziwym głosem Stwórcy. Stwórcy, w którego samym sercu duch dziecka ma swe gniazdo.

***

Ale ta symfonia światła rannego i dziecięcego wesela nie brzmi mi czystą radością. Albowiem w sercu mym łączy się z nią inna melodia, która cień swego smutku rzuca na świetność symfonii. Jest to skarga niespełnionej nadziei, nieosiągniętej harmonii. Proste dźwięki czystej doskonałości uderzają o złożoność życia, kanciastą od załamań i przeskoków, a łkanie męki rozpościera się nad mymi myślami. Albowiem ból znajduje swą własną muzykę w dźwiękach, które radość znosi mu z niebios i w ten sposób zaokrągla się w piękno, jak żwir, który toczy i rzeźbi roześmiana rzeka.

***

Życie jest wiecznie igrającą fontanną wieczności. Kąpcie swe dusze w jej wodach wy, którzy jesteście starzy, i czujcie, iż jesteście tak młodzi, jak kwiat, który rozkwitł dziś rano, jak to światło, noszące na swej twarzy pierwszy uśmiech stworzenia. Oto wolność, oto wyzwolenie z mglistej zasłony, osłaniającej wciąż jeszcze waszego ducha, nadającego mu pozory smutnej starości i ukrywającego przed wami prawdę, iż jesteście dziećmi Nieśmiertelnego. Czy dziecko mogłoby człowiekowi sprawiać tyle radości, gdyby starość i śmierć była prawdą? Czy radość ta nie pochodzi z bezpośredniego poznania prawdy i nieśmiertelnego życia, rośnięcia w nieskończoność i wiecznie odnawiającej się nadziei ziszczenia?

***

Godnym człowieka jest łagodzić cierpienia i usuwać ich przyczyny. Mimo to jednak powinniśmy wiedzieć, iż wielka część naszych cierpień pochodzi stąd, że znajdujemy się na nowej płaszczyźnie bytu, do której temperament nasz niezupełnie się jeszcze dostosował i do której duch nasz jeszcze zupełnie się nie przyzwyczaił. Z ciasnej doskonałości bytowania zwierzęcego wszedł człowiek w niedoskonałość życia duchowego, gdzie odbiera mu spokój wojna domowa między siłami naszej prymitywnej przeszłości a siłami, wskazującymi przyszłość. Ponieważ ludzkość nie osiągnęła jeszcze swego normalnego poziomu, spowija ją rozżarzony obłok cierpień.

***

Wielkość człowieka jest jak słońce poranne, stoi przed nim daleko na horyzoncie. Człowiek w rzeczywistości żyje życiem, które leży poza jego życiem; trudzi się dla nieznanego pana, gromadzi skarby dla tych, którzy się jeszcze nie narodzili, najlepsze żniwo swego życia pozostawia żniwiarzom, którzy mają dopiero przyjść; przyszłość jest dla niego znacznie silniejszą rzeczywistością niż teraźniejszość. Człowiek poświęca się w ofierze wszystkiemu, co leży w przyszłości, siłą nadającą pęd jego rośnięciu, jest oczekiwanie. Wszystko to wskazuje, że człowiek jeszcze się nie narodził, a jego historia jest historią bólów porodowych. Nasi najwięksi życiem swym przynoszą nam wieść o przyszłych narodzinach człowieka, albowiem oni żyją przyszłością, którą dla nas przygotowują. Demonstrują przed nami życie, którego wspaniałość nie polega na wyzwoleniu z cierpień, lecz na tym, że oni cierpienia swe czynią twórczymi i przerabiają je na materiał życiowy. Życie ich podobne jest do drzewa, które zbiera we włóknach swych światło i ciepło słoneczne, aby pozwolić im wyłonić się w pięknie i płodności. Kiedy człowiek zagasi ogień cierpienia, doznaje ulgi, ma chwilę snu, znajduje się w stanie, w którym czas stoi, jest uwięziony w teraźniejszości; ale gdy opanuje ten ogień, zapala swoją lampę mądrości, która świeci w nieskończoną przyszłość.

***

Bywają cierpienia, w których nasuwa się nam pytanie, czy zasłużyliśmy na nie. Wiemy jednakże dobrze, że na to pytanie nie znajdziemy żadnej odpowiedzi. A ponieważ na nic nie przydadzą się nam skargi, okażmy się przynajmniej godnymi wezwania, jakie te cierpienia nam głoszą. Że nas zraniono, jest faktem bez większego znaczenia, jednakże prawdą wagi największej jest to, żeśmy się przy tym okazali mężnymi. Albowiem pierwsze należy do zewnętrznego świata przyczyny i skutku, podczas gdy drugie jest ze świata ducha.

***

Musimy wiedzieć: Gdybyśmy otrzymywali ściśle to, na co zasługujemy i czego potrzebujemy, byłoby, jak gdybyśmy podróżowali po jakimś świecie absolutnie i doskonale płaskim, gdzie zatem wszystkie płynne siły przyrody musiałyby dojść do zupełnego zastoju. W pejzażu życia potrzebujemy wyżyn i nizin, bez względu na to jak niewygodne one mogłyby być, aby myśli i siły nasze mogły swobodnie krążyć. Podróż naszego życia jest podróżą po nieznanym kraju, gdzie wzgórza i jary zabiegają nam nagle drogę i utrzymują przez to ducha naszego w ciągłej czynności, a nie pojawiają się bynajmniej stosownie do naszych zasług, lecz właśnie według tego, jak je przezwyciężamy, ocenia się naszą zasługę.

***

Dopiero kiedy wnętrze statku pełne jest wody, staje się zgiełk fal morskich poza statkiem niebezpieczny. Woda w statku nie zagraża tak widocznie, nie przeraża rzucającym się w oczy wzburzeniem, pogrąża swym martwym ciężarem. Stąd też chcielibyśmy całą winę przypisać falom na morzu. To też jeżeli we właściwym czasie nie błyśnie poznanie, iż wszyscy powinni stanąć u pomp, nie ma ocalenia przed zatonięciem. Mimo iż zadanie usunięcia wody z wnętrza statku może się czasem przestawiać beznadziejnie, zawsze prowadzi do celu, pewniej, niż próbowanie wypompowania wód morza. Zawsze będą istniały przeszkody i opór z zewnątrz, stają się one jednak niebezpieczne dopiero wówczas, kiedy pojawiają się też przeszkody i opór wewnętrzny.

***

Kiedy zaczynamy wierzyć, że posiedliśmy Boga dlatego, iż należymy do jakiejś specjalnej sekty, daje nam to tak zupełne uczucie niewzruszonego spokoju, że w ogóle więcej Boga już nie potrzebujemy, wyjąwszy chyba po to, aby spierać się oń z drugimi, których wyobrażenie Boga rożni się w szczegółach teoretycznych od wyobrażenia naszego. Umieściwszy Boga w cienistym kraju jakiegoś dogmatycznego wyznania, wyobrażamy sobie, że z czystym sumieniem możemy już domagać się dla siebie całego miejsca w świecie rzeczywistości, wyganiając zeń cud nieskończoności i czyniąc go tak pospolitym jak nasz sprzęt domowy. Ta płaska trywialność możliwa jest tylko wówczas, kiedy duch nasz nie ma najmniejszej wątpliwości, iż wierzymy w Boga, podczas gdy życie nasze nic o Nim nie wie.

***

Sekciarz jest dumny, ponieważ polega na swym prawie posiadania Boga. Prawdziwie pobożny człowiek zaś jest pokorny, albowiem wie, że Bóg ma prawo miłości w jego życiu i w jego duszy. To, co posiadamy, mimo woli wydaje się uczuciu naszemu mniejszym od nas samych i choć wierzący w literę swej nauki sekciarz nie przyzna tego, to przecież żywi cichą wiarę, że Bóg dał się małej gromadce “prawowiernych” zamknąć w klatce ich własnego wyboru. Podobnie też człowiek pierwotny wierzy, że jego obrzędy wywierają magiczny wpływ na jego Boga. Istotą sekty jest zwyrodniała forma świeckości, pod maską religii czyniąca człowieka znacznie małoduszniejszym niż uczynić go nawet może założona na interesach materialnych służba świata. Albowiem nasze niczym nie osłonione samolubstwo jest dla swej otwartości nieszkodliwym, podobnie jak błoto, leżące na powietrzu i w słońcu. Ale odbywające się swobodnie pod płaszczykiem życia sekciarskiego samouwielbienie wraz z następującym nieodzownie poniżeniem i pomniejszaniem Boga, traci wszelką możliwość wybawienia, ponieważ kala samo źródło oczyszczenia.

***

Religia, podobnie jak i poezja, nie jest samą tylko ideą, lecz wyrazem. Bóg wyraża się w nieskończonej rozmaitości stworzenia, a także nasz stosunek do Przedwiecznego powinien znaleźć swój wyraz w nieskończonej rozmaitości naszych indywidualności. Te sekty, które zazdrośnie otaczają się szrankami skostniałych dogmatów i wykluczają wszelki żywiołowy ruch żywego ducha, kultywując i pielęgnują niezawodnie swą teologię, ale zabijają religię.

***

Usiłowanie uczynienia swą religię panującą wszędzie i zawsze, jest naturalne u ludzi, skłonnych do sekciarstwa. Dlatego nie chcą oni wiedzieć nic o tym, że Bóg jest w obdarzaniu swą miłością wielkoduszny i że jego obcowanie z człowiekiem nie zamyka się w jednej ślepej uliczce, która w historii zatrzymywałaby się nagle na jednym punkcie. Gdyby kiedy ludzkości miała zagrażać taka katastrofa, że jedna religia mogłaby wszystko zalać, musiałby Bóg postarać się o drugą arkę Noego, aby uratować swoje stworzenia od zagłady duchowej.

***

Religia, zupełnie już opanowana i dostosowana przez sektę do poziomu jednostajnej przeciętności staje się poprawną i wygodną w użyciu, ale zatraca żywego ducha sztuki. Albowiem sztuka jest wyrazem powszechności w indywidualnym, zaś religia w zewnętrznych swych przejawach jest sztuką duszy ludzkiej. Można by prawie dumnym być z tego i uważać za oznakę wyższej kultury wykroczenia przeciw wszelkim przykazaniom moralności, narzuconym przez jakąś uznaną religię, posiadającą stempel ważności od organizacji, która wprawdzie może prześladować, ale nie ma siły przekonywania. Analogiczne zjawisko możemy zauważyć, gdy uczeni i literaci pilnie starają się żywić niechęć do wszystkiego, co słynie jako dobre, i kiedy znawcy sztuki unikają podejrzeń, jakoby byli miłośnikami piękna. Przeczą oni faktowi, iż uznane zostało pomieszane z prawdziwym w zakresie piękna i dobra w duchu człowieka. Ocena uznanego nie wymaga szczególniejszej kultury czy przyrodzonej wrażliwości i dlatego jest ono na rynku dobrze płatne, bierze górę nad prawdą, staje się małostkowym w swej tyrani i kala swą pospolitością rzeczy, posiadające wartość prawdziwą. Zadaniem poetów i artystów było zawsze wyzwalanie prawdy z więzienia konwencjonalności, jednakże w czasach rewolucyjnych chętnie posuwają się oni za daleko i odrzucają nawet samą prawdę. W epopei naszej, “Ramajana”, czytamy, że gdyby Rama wyzwolił żonę swą z mocy olbrzyma, który ją porwał, lud jego zażądał, aby ją odepchnął od siebie, ponieważ podejrzewał, że została skalana. Tak samo ludzie kulturalni o zepsutym smaku domagają się wygnania z krainy sztuki piękna dlatego, że ono tak długo było w rękach konwencjonalności.

***

Ci, których działalność ogranicza się do przyrody zewnętrznej, ujarzmiają jej siły i stają się bogatymi w dobrobyt i moc. Największym zyskiem, jaki w przedsięwzięciach swych znajdują, jest prawda moralna. Albowiem potęga polega na wspólnym działaniu, zaś każde wspólne działanie, chcąc być doskonałym, potrzebuje niezbędnie pomocy prawa moralnego, w którym jednostki widzą powszechną zasadę dobra: Moralność potrzebna jest najczęściej tam, gdzie ludzie dążą do czegoś i to dążą wspólnie. Ale prawa, bez względu na to, czy to będą fizyczne prawa przyrody, czy też moralne prawa społeczeństwa, są zewnętrzne, formalne. Brak im tej tajemniczej głębi, stanowiącej właściwość całego stworzenia, a przejawiającej się w przyrodzie w pięknie harmonii, zaś w człowieku w pięknie miłości. Prawo jest kanałem nieskończoności, przez który rzeczy bezustannie przepływają, całe znaczenie jego leży jednakże w jego ujściu do nieskończoności.

***

Gdy tak na płynącym w nieskończoność strumieniu praw przyrody badamy niezliczone pola sił i dostępów do bogactwa, mimo że płyniemy bez wytchnienia, nigdy nie docieramy do ostatecznego celu. Wiemy, że potęga kwitnie tylko tak długo, jak długo znajduje się w ruchu. W chwili, gdy natrafi na jakis przedmiot, który zmusi ją do zatrzymania się, oznacza to jej śmiertelny upadek. My przed innymi ludami świata poznaliśmy to na własnej skórze: Kiedy naród znużywszy się wiecznym dążeniem, usiada, aby odpocząć wśród swych majętności, kiedy, przy zwykłej sobie nieufności do nowych idei, moralność jego ścina się w konwencjonalnych formach i staje się niezdolną do prowadzenia go pełną niebezpieczeństw ścieżką życia, dążące wciąż naprzód siły dziejowe z wolna usuwają go na bok i spychają z gościńca życia. Ale ta nieskończoność i bezcelowość dążenia w świecie zewnętrznym dowodzi nam tylko, iż cel nasz musi się znajdować gdzie indziej. Leży on mianowicie na wewnętrznym polu ducha. Tu cała nasza tęsknota zwraca się ku pokojowi, wieńczącemu spełnienie. Tu spotykamy Boga naszego. On jest siłą, wprawiającą wszystko na świecie w ruch. On jest trwającą w wiecznym spoczynku miłością w duszy. W przyrodzie Bóg ucieka przed nami, aby nas zwabić dalej; w duszy oddaje się nam i przyciska nas do swego serca. Dlatego w świecie potęgi wzrastamy za pomocą pomnażania, zaś w królestwie miłości przez wyrzekanie się. Tak wtedy staje się, iż duma, która w naszym światowym życiu służy nam za podnietę, jest największą przeszkodą w naszym rozwoju duchowym.

***

W poemacie lirycznym forma i idea stapiają się w jedno. Rozważane z osobna przedstawiają się jako dwie siły sprzeczne i nie brak przykładów, w których antagonizm ich nie został pokonany, czego rezultatem jest zły poemat. Jesteśmy artystami, mającymi za zadanie stopienie wrogich sobie żywiołów w harmonijną całość. Te części składowe wciąż ze zgrzytem trą się o siebie, póki wreszcie nie rozwiną się w dzieło skończenie jednolite. Dla świętego spokoju i aby uniknąć zbyt wielkich trudności, często poświęcamy jedną z walczących stron. Uniemożliwia to wprawdzie walkę, ale równocześnie i twórczość. Niespokojny duch natury, nie znający spokoju duszy, wpędza nas w ten szał pracy, który bez końca piętrzy jedno na drugim. Za to duch świata wewnętrznego, pozbawiony swego świata rzeczywistości, przebywa wyłącznie na wygnaniu w abstrakcji i tworzy sobie fantomy, w których, niehamowana surowym przymusem formy, może znaleźć swój wyraz najdziksza przesada.

***

Kiedy świat, jaki człowiek sobie stwarza, jest w mniejszym stopniu wyrazem jego twórczej duszy, lecz raczej mechanicznym aparatem o szczególnych, dążących do potęgi celach, staje się twardy, ciasny i sztywny w swej formie i osiąga skończoność techniczną tylko kosztem niezmierzonego mnóstwa różnych możliwości. Człowiek ustanawia przez swą pracę twórczą ludzkie stosunki między sobą a swym otoczeniem tylko przepajając przyrodę swym własnym życiem i swą własną miłością. Swym dążeniem do utylitaryzmu zwalcza przyrodę, wypędza ją ze swego świata, zniekształca ją i zanieczyszcza brzydotą swego chytrze obliczającego postępowania. Ten sporządzony przez człowieka świat, pełen wiecznie zgrzytających kół i kółek, umacnia go wciąż w wyobrażeniu i przekonaniu o istnieniu wyłącznie mechanicznego porządku świata, w którym nie ma nic osobowego a przez to także i nic ostatecznie rzeczywistego.

***

W miarę, jak dajemy wyraz swej wewnętrznej istocie, zyskujemy na prawdzie. Prawda sztuki polega na bezinteresownej radości twórczej, dla której rzeczą fatalną staje się, kiedy się da skusić do służenia obcym celom. Przyczyną upadku wszystkich wielkich kultur było i jest nie dawanie wyrazu prawdziwej istocie człowieczeństwa, lecz stwarzanie karykatur: Niewolnictwo, narzucone bliźnim; pasożytnictwo na wielką skalę, wytworzone przez bogactwo skutkiem tego, że ludzie całą swą wiarę ulokowali w środkach materialnych; szyderski sceptycyzm, który ze środków do życia obrabowywał szukających na ścieżce prawdy.

***

Świadomość jest światłem, przy którego pomocy kroczymy ścieżką swego życia. Nie stać nas jednak na to, abyśmy na każdym kroku to światło trwonili. Konieczna jest oszczędność, a ta oszczędność nazywa się przyzwyczajeniem. Daje nam ona zdolność życia i myślenia bez rzęsistego oświetlenia naszego ducha. Przy ucztach wieczornych nie pytamy o koszty nadmiernego oświetlenia, albowiem nie idzie nam tu o usunięcie jakiegoś braku, lecz o danie wyrazu naszemu wewnętrznemu bogactwu. Z tego właśnie powodu staje się przyzwyczajenie w naszym życiu duchowym oznaką biedy, ponieważ tu zadaniem naszym jest danie wyrazu swej istocie. W miłości naszej musi świadomość nasza, chcąc być prawdziwą, posiadać całą jasną pełnię swego blasku. Albowiem miłość to nie tylko wykonanie jakiegoś zamiaru, lecz pełne oświecenie samej świadomości.

***

Kiedy pozwalamy swej służbie bożej przejść w martwe przyzwyczajenie, zaczyna ona wyrodnieć i zamiera w wyłącznie zewnętrznej pobożności, która jest oszczędzaniem miłości. Albowiem wartość nabożeństwa polega nie na działaniu lecz na doskonałym wytrysku świadomości, w czym przyzwyczajenie jest tylko przeszkodą. Świeckim stajemy się w swej pobożności, wyobrażając sobie, że z jej pomocą zyskamy jakąś korzyść i dlatego cenimy nabożne zwyczaje i trzymamy się ich. Tam bowiem, gdzie idzie o zysk zewnętrzny, kupowanie na rynku najtańszym będzie istotnie najmądrzejszą rzeczą, gdzie jednak celem jedynym jest zupełne oddanie się, oszczędność byłaby oszukiwaniem samego siebie.

***

Jedna jest rzecz, wspólna życiu w przyrodzie i życiu duchowym. W obu mianowicie sprawą najistotniejszą jest zapomnienie przez nas swego “ja”. Poznajemy wszystko, co nas otacza, o tyle lepiej, o ile nie potrzebujemy myśleć na każdym kroku o swoim “ja”. Im więcej znaczymy sami dla siebie, tym mniej znaczy dla nas świat. Ale to zapomnienie jest w naszym życiu powszednim przeważnie negatywne; osiągamy je za pomocą przyzwyczajenia. Inaczej się ma rzecz w naszym życiu duchowym, gdzie o “ja” zapomina się dla miłości. Podobnie dzieje się z danym, poszczególnym słowem, które traci swe znaczenie, gdy się je pozbawi jego związku, ale odnajduje je natychmiast, jak tylko połączy się z poematem. W życiu duchowym zapominamy zupełnie o swych wyłącznie osobistych celach i pogrążamy się w strumieniach ducha doskonałości, który nas zakrywa i przenika. W tym czujemy swą nieśmiertelność, stanowiącą jedyny wielki zmysł naszego życia.

***

Ponieważ natura nasza nie jest jednolita, błędem byłoby wydawanie o sprawach i rzeczach ludzkich sądów ogólnych, zaś twierdzenie, jakoby następstwem przyzwyczajeń było tylko przytępienie naszego ducha, nie jest prawdą zupełną. Przyzwyczajenia, które nas wspomagają, można porównać z kanalizacją, ułatwiającą bieg rzece. Daje ona swobodne ujście wodzie tam, gdzie woda płynie naprzód a tamuje ją tylko tam, gdzie zachodzi niebezpieczeństwo zejścia na bezdroża. Życie pszczoły w kanale jej przyzwyczajeń nie ma takiego ujścia w dal, lecz kręci się w okrągłym kole o zaokrągleniu doskonałym. Życie człowieka ma swe zorganizowane przyzwyczajenia; swe instytucje. Jeśli one spełniają rolę ram rezultat może być doskonały jak na przykład ul nadzwyczaj dokładnych wymiarów, jednakże nie nadają się dla ducha z jego nieograniczonymi możliwościami rozwoju.

***

Wyznania wiary i rytuały są dla prądu naszego życia religijnego kanałami, które mogą go przyspieszać lub też tamować, stosownie do tego, czy mają swobodny odpływ czy nie. Jeśli symbolowi idei religijnej nadamy formę zbyt twardą i sztywną, może ona wyprzeć ideę, którą miała wspomagać. Obrazowe formy ekspresji, będące symbolami naszych uczuć, mogą w sztuce i literaturze podniecać naszą fantazję, nie panują jednak nad nią trwale, ponieważ nie roszczą sobie żadnych pretensji do monopolu i pozostawiają drogę wolną dla nieskończonych możliwości innych obrazów. Jak tylko wyradzają się w trwałe nawyki ekspresji, tracą wszelką swoją artystyczną wartość. W swym poemacie o skowronku rozsypuje przed nami Shelley cały szereg obrazów, które mają dla nas wartość dlatego, że wyrażają naszą nieskończoną radość. Gdyby jednakże te obrazy, ze względu na swą trafność i piękno na podstawie jakiegoś prawa zostały ustanowione jako ostateczne i jedynie dopuszczalne dla wyobrażenia skowronka, poemat Shelley’a natychmiast straciłby swą prawdziwość, ponieważ ona leży w jego płynnym charakterze i w jego skromności, przyznającej w milczeniu, że utwór nie jest bynajmniej słowem ostatnim.

***

Świat jest naszym drugim, wielkim ciałem, z którym nasze małe ciało wciąż stara się dojść do doskonałej harmonii. Czy dzieje się to tylko dla jednego celu? Czy oczy nasze usiłują widzieć tylko dlatego, abyśmy się nie potknęli na jakiejś nieoczekiwanej przeszkodzie w ciemnościach i nie narazili się na niebezpieczeństwo, lub też, abyśmy mogli znaleźć to, czego niezbędnie do życia potrzebujemy? Są to bez wątpienia silne popędy, ale rzeczą istotną jest przecież radość ze spotkania naszych oczu ze światem linii, barw i ruchów. Z tego wszechświata światła, tonu i dotknięcia dobywa się wciąż wołanie, zwrócone do naszych oczu, uszu i członków, a odpowiedzią na nie jest ziszczenie, dostające się w udziale nie tylko nam, ale całemu, wielkiemu światu. Oto przyczyna, dla której światło od niepamiętnych czasów pukało do bram ślepego życia, póki wreszcie, po długo bezskutecznych usiłowaniach, nie otworzyło okien oczu i póki wreszcie nie przyszło do połączenia się życia ze światem światła. Były to zaślubiny, których najwyższe znaczenie leży w ich radości.

***

Mamy ciało duchowe, posiadające swe własne narządy myślenia i czucia. To ciało duchowe dąży niezmordowanie do uzyskania wszelkimi możliwymi sposobami harmonii z wielkim duchem społeczności ludzkiej. Ale i to usiłowanie nie ma swego motywu w zewnętrznej celowości. Jest to pęd do wspólnoty, wyganiający naszego ducha z naszej małej zagrody i jej sąsiedztwa na miłosne spotkanie ze światem. Aby się urzeczywistnić, musi się ten nasz duch połączyć z wielkim duchem ludzkości. Ul jest wynikiem prawdy, iż życie pszczoły ma swój cel tylko w gromadnym połączeniu: ale literatura i szuka, religia, etyka i polityka, ze wszystkimi swymi nieograniczonymi możliwościami rozwoju, powstały z małżeństwa człowieka ze społecznością ludzką.

***

Pytano: Jeśli wędrówka życia jest nieskończona, gdzież jej cel? Odpowiedź brzmi: Wszędzie. Mieszkamy w pałacu, który nie ma końca ani granic, ale do którego przecież dotarliśmy. Badając go i rozszerzając coraz bardziej swój stosunek do niego, coraz bardziej go sobie przyswajamy. Dziecię przychodzi na ten sam świat, na którym żyje siwowłosy starzec, ale zadanie jego nie jest bynajmniej zadaniem ucznia, który ma w klasie wybębnić swoje abecadło. Dziecię ma swą własną radość życia, albowiem świat nie jest jakimś gościńcem, lecz domem rodzinnym, który dziecię przyswaja sobie w miarę, jak staje się coraz mądrzejsze. Na gościńcu cel mamy u końca drogi, na tym naszym świecie jednak osiągamy go na każdym kroku, ponieważ to jest gościniec i dom rodzinny zarazem; wiedzie nas wciąż dalej a zarazem daje nam przytułek.

***

Życie nasze na tym świecie można porównać z przysłuchiwaniem się pieśni; rozkoszujemy się nią, póki rozbrzmiewa, nie potrzebujemy czekać na jej koniec. Pieśń jest tu w śpiewie, od pierwszej nuty. Jej jedność przenika wszystkie jej części i dlatego nie szukamy niecierpliwie końca, lecz idziemy za jej biegiem. Tak dzieje się też i ze światem: ponieważ on stanowi naprawdę jedną całość, części jego nie nużą nas, a tylko, im lepiej pojmujemy tę jedność, tym bardziej pogłębia się nasza radość. W tej samej chwili, kiedy rozmaite nasze siły zajęte są wielością w świecie przyrody i człowieka, wyrasta, znajdująca się w nas jedność w jedno we wszystkim. Gdyby wielość i jedność, nieskończone dążenie do celu i wieczne osiąganie celu nie było w naszej istocie zgodne, istnienie nasze byłoby podobne do uczenia się gramatyki bez możliwości zrozumienia kiedykolwiek języka.

***

Przyroda jest panią, która nęci nas wysokim wynagrodzeniem tak, że dla osobnej dopłaty chętnie odrabiamy nawet nadliczbowe godziny. Mimo to jednak człowiek, pozwalając się tak kusić i przekupywać, tęskni przesz cały czas do wyzwolenia. Albowiem wie dobrze, że nie urodził się na niewolnika i nigdy nie da się nakłonić do uwierzenia, iż ten, kto niewstrzymanie idzie za swymi poglądami, jest wolny. Prawdziwie i szczerze wierzy nie w zysk zewnętrzny lecz w rozrost wewnętrzny. Świadomość wielkiej prawdy wewnętrznej dźwiga człowieka z małostkowego życia powszedniego w rejony wieczności. Dlatego to poczucia pozytywnej prawdy, człowiek wyrzeka się bogactw, zaszczytów a nawet własnego życia, odrzuca logikę uczonych i staje się w swej mądrości prostym i naiwnym jak dziecko.

***

Człowiek pragnie dotrzeć do tego wewnętrznego rejonu, w którym może zająć swe stanowisko w swej całości, a nie tam, gdzie w nieskończonym szeregu skuwa się ogniwo z ogniwem w łańcuchu rzeczy i wydarzeń. Ale, jak nasze ciało szuka harmonii z wielkim ciałem świata, aby móc się urzeczywistnić, tak także jedność w nas szuka połączenia z wielką jednością. Ta jedność w nas poznaje sama siebie i znajduje w sobie radość, która wyraża się w jej działalności. Jest to prawda, radość i wyraz. Stąd też jej połączenie się z jednością najwyższą może nastąpić tylko w mądrości, w miłości, w służeniu. Oto nasza dharma, nasza wyższa natura. Jej celu ostatecznego nie można dokładnie wykazać ani wyjaśnić, ponieważ ona należy do tego życia w świecie duchowym, w którym dążenia nasze znajdują nagrodę swą w czymś, co usiłujemy określić jako “błogość” – stan ziszczenia, będący sam sobie celem. Łatwo nie troszczyć się wcale o to, a mimo to żyć, ale człowiek zawsze o to się troszczył. Na próżno próbuje wyrobić sobie o tym stanie jakieś wyobrażenie, powątpiewa o nim, wydrwiwa go, gardzi nim, ale nawet w swych niepowodzeniach, w swym buncie, w swych rozpaczliwych próbach oderwania się od niego, wciąż się mimo wszystko dokoła tej wielkiej prawdy obraca.

***

Blok kamienny jest nieplastyczny, bez czucia, leniwy i stawia opór twórczej idei artysty. Dła rzeźbiarza jednak właśnię ten opór jest zaletą i z niego kształtuje on swe dzieło. Nasze życie fizyczne jest dla naszego ducha przeszkodą, każdym swym rysem przypomina niewolę i zdaje się być dla naszej duszy bezustannym upokorzeniem. A z tego powodu jest właśnie najlepszym materiałem, w którym dusza nasza może się przejawiać i dowieść swej wolności w ten sposób, iż więzy swe przerabia na ozdoby. Szranki i trudności naszego życia zewnętrznego istnieją tylko po to, aby dusza nasza mogła wykazać swą siłę i w tym pokonywaniu przeszkód mieści się jej prawdziwa istota.

***

Ciało nasze ma w stosunkach do przyrody rozliczne życzenia: pragnie pokarmu, snu, ciepła czy chłodu i wielu innych rzeczy. Ma jednak też pewne trwałe pragnienie, leżące głębiej, a wtedy ukryte. Jest to pragnienie zdrowia. Działa ono bezustannie, zwalczając choroby i dostosowując się do wciąż zmieniających się warunków. Większa część jego działalności odbywa się przed progiem naszej świadomości. Kto zapatruje się rozumnie na swe dobro fizyczne, ten wie o tym i stara się znane sobie pragnienie i żądze ciała uzgodnić z tym ukrytym życzeniem. Dlatego chętnie wymagania swych żądz poświęca wyższym wymogom swego zdrowia. Mamy swe ciało socjalne, dzięki któremu stoimy w pewnym stosunku do drugich ludzi. Jego znane nam pragnienia rodzą się z naszych instynktów egoistycznych. Chcemy otrzymać więcej od drugich a zapłacić mniej niż jesteśmy winni. Ale w głebinach naszego życia socjalnego działa inne jeszcze pragnienie, dążące do dobra społeczeństwa. Kto rozumnie zapatruje się na dobro całości, wie o tym i stara się podporządkować wszystkie swe głośne pragnienia osobistego zadowolenia, wygody i wolności woli tego cichego pragnienia szczęścia dla wszystkich. Tak też i jawnym życzeniem naszej duszy jest ziszczenie i zachowanie swej indywidualności, w głębi jej jednak panuje pragnienie oddania się w miłości duszy najwyższej. Pragnienie zdrowia bierze pod uwagę przyszłość ciała. Tak samo i pragnienie szczęścia społecznego ma na oku przyszłość. Oba pragnienia zwrócone są twarzą ku wieczności. Pragnienie naszej duszy zjednoczenia się w miłości z duszą najwyższą, wychodzi poza wszelkie granice czasu i przestrzeni. Widzimy wtedy, że w naszym ciele indywidualnym, w naszym społeczeństwie i w naszej duszy działają na powierzchni rozliczne życzenia, podczas gdy w głębi istnieje jedna tylko wola, która te życzenia ujednostajnia i prowadzi je ku pokojowi, dobroci i miłości. Słowem: Po jednej stronie mamy życzenia chwili, po drugiej pragnienie wieczności. Zadaniem naszej duszy jest, obie strony pogodzić i wybudować swe niebo na fundamencie ziemi.

***

Jeden z moich młodych przyjaciół przyszedł do mnie rano, aby mi powiedzieć, że dziś jest dzień jego urodzin i że właśnie zaczyna dziewiętnasty rok życia. Różnica między moim wiekiem a jego jest wielka, jednakże kiedy się temu młodemu człowiekowi przyglądam, uderza mnie w nim nie niedoskonałość jego życia, lecz coś, co jest doskonałym w tej jego młodości. Tym właśnie istoty rosnące różnią się od rzeczy robionych. Jak długo dom nie jest ukończony, wygląda wciąż tylko jak niewykończony dom; ale w rozwoju życia każdy tego życia stopień ma swe wykończenie, tak samo kwiat, jak i owoc.

***

Kiedy byłem dzieckiem i Bóg wraz ze mną zdziecinniał, aby móc być towarzyszem mych zabaw. Inaczej wszystkie moje niedoskonałości przygnębiły mnie, jako że okropną byłoby rzeczą być a przecież nie być zupełnie. To, co mnie zajmowało, było niczym; bawiłem się piaskiem i patykami. A mimo to wszystko, co robiłem, miało dla mnie wartość, zaś moje zabawki miały dla mnie znaczenie, które je stawiało na równi z zabawkami ludzi dorosłych. Majestat dzieciństwa zyskał mi hołdy świata, albowiem w nim w małej postaci objawiała się nieskończoność. Dla tej samej przyczyny nie należy też lekceważyć z powodu jego niedojrzałości młodzieńca, albowiem i on ma prawo domagania się swego pełnego udziału. Bóstwo, które jest wiecznie młode, uwieńczyło go swym wieńcem i szepnęło mu w ucho, iż on jest prawowitym dziedzicem wszystkich bogactw świata. Nieskończony jest przy nas we wdzięku naszego dzieciństwa, w sile naszej młodości, w mądrości naszej starości; w pustocie zabaw, w niestrudzonym dążeniu i w cichym używaniu.

***

Piękno tego nieba wieczornego kryje w swym łonie siły, które są potężne i straszne. A mimo to ukazuje nam harmonię, jaka musi panować w centrum całego ruchu wszechświata, harmonię, której cichym oddźwiękiem jest muzyka. Przyglądając się temu światu wieczornemu stąd, skąd widziane dalekie i bliskie zlewa się ze sobą, ponieważ wzroku naszego nie bałamucą kłócące się niezliczone szczegóły, widzimy to, co od biedy jest w nim prawdziwe: Jego piękność i bezdennie głęboki spokój. Ten sam obraz spokoju odkrywa się nam, gdy śmierć objawi nam nieśmiertelność jakiegoś wielkiego życia. Bezdennie głęboka dusza Buddhy zjawia się nam właśnie jak to niebo wieczorne a przez wszystkie jego walki i cierpienia, wraz z jego pełnymi współczucia trudami dla ludzkości, widzimy doskonałą pewność i spokój siły, stanowiące piękność. Pole życia ludzi codziennych jest małe i dlatego sprzeczności i przeciwieństwa występują na nim zbyt silnie, abyśmy mogli zyskać pełny obraz prawdy. Możemy jednakże być pewni, że wszystkie te sprzeczności zostaną rozwiązane w życiu pośmiertnym, albowiem prawda, której wyrazem jest piękno, stoi u celu każdego życia.

***

Upaniszady nazywają Boga “pełnym spokoju, dobrym, jedynym”. Jego spokój jest spokojem prawdy, która się nam objawia w przyrodzie. Krąży ziemia wraz z gwiazdami, każda komórka w tym drzewie porusza się i tworzy. Każde źdźbło trawy na tym polu trudzi się i każdy atom tego powietrza wieczornego pracuje bez wytchnienia, a przecież mimo to w sercu tego całego ruchu panuje spokój, który jest twórczy. Ruch, pozbawiony tego wewnętrznego spokoju, burzy. Bóg jako źródło spokoju objawia się temu, kto w życiu swym znalazł prawdę, prawdę wiecznie czynną a przecież zachowującą w swym łonie nieskończony spokój, zrodzony z panowania nad sobą. Spokój nie jest utratą siły czynu, nie jest osłabieniem życia, lecz jego realizacją. Człowiek, który pierwszy raz znajdzie się w fabryce, doznaje uczucia lęku i przerażenia na widok oszałamiającego chaosu jej ruchów. Ale człowiek doświadczony podziwia wszystko ogarniającą jedność celu, działającą niewzruszenie w swym centrum. Wszystkie obawy znikają, a doskonałe zahaczanie się wszystkich czynności wydaje się wprost pięknym. Taki jest spokój, właściwy prawdzie.

***

Życie jest prądem harmonii, łączącym świat wewnętrzny z zewnętrznym, prowadzącą do niego drogą, to, co się staje z przyszłością. Nie gromadzi ono rzeczy, ale bierze je w siebie, nie buduje lecz tworzy, zaś jego działalność nigdy nie oddziela się od jego istoty. Kiedy ten nasz świat, na którym żyjemy, nie jest żywy, kiedy składa się tylko ze stałych przyzwyczajeń i nagromadzonej własności, staje się oddzielony do naszego życia, a to rozdwojenie kończy się zniszczeniem obu stron. Albo też znów gdy jakaś namiętność nabiera zbyt wielkiej wagi, narusza równowagę w budowie naszego świata i ciąży wciąż na całości naszego życia. Źródłem wszystkich wielkich nieszczęść w społeczeństwie, w rządzie i w innych organizacjach jest zawsze niezgoda między istotą żywą a jej otoczeniem. Prąd duszy cofa się i na próżno staramy się wypełnić puste jego łożysko wrzucaniem w nie bezustannie dóbr zewnętrznych. Mogą one zakryć pustkę, ale nie potrafią jej wypełnić i przywrócić jedności. To też rozpadlina utajona jest pod lśniącym piaskiem tak długo, aż jego własna masa nagle z głośnym hukiem ściągnie go na dół i zbudzi nas z naszego snu.

***

Świat zmysłów, w którym żyją zwierzęta, jest ograniczony. Nasz rozum otworzył naszemu duchowi wrota do serca nieskończoności. Ale ta wolność rozumu jest wolnością dopiero w zewnętrznym dziedzińcu życia. Jak długo rzeczy są tylko przedmiotem naszego poznania, pozostają nam wciąż nieskończenie dalekimi. Albowiem poznanie nie jest połączeniem się. Dlatego też świat doskonałej wolności oczekuje nas nie tam, gdzie dochodzimy do prawdy za pomocą zmysłów lub poznania rozumu, lecz przez jednoczącą miłość. Trudno wyrobić sobie rzeczywisty obraz tego świata wolności, możemy go tylko niedokładnie przeczuwać. Istnienie obrazu możemy stwierdzić przy pomocy oczu, zdajemy sobie z niego sprawę, odmierzając jego linie, analizując farby, studiując prawa jego harmonii w kompozycji. Ale to wszystko nie daje nam jeszcze rzeczywistości obrazu; tę zyskujemy dopiero przez bezpośrednie przeżycie obrazu w nas samych.

***

Obraz kwiatka w podręczniku botanicznym ma nas pouczać; jeśli to zrobił, misja jego jest skończona. Czyste dzieło sztuki jest zwiastowaniem osobistym. Dlatego osiąga swój cel dopiero wówczas, kiedy znajduje odpowiedź w głębi naszej duszy. Możemy uważać egzystencję za coś w rodzaju książki do nauki, komunikującej nam wiadomości; pod tym względem nie zawiedzie nas. Ale wiemy, że to jeszcze jej znaczenia nie wyczerpuje. Poznajemy bowiem po naszej radości życia, służącej samej sobie za cel, że egzystencja nasza jest zwiastowaniem, szukającym odpowiedzi nie w naszym pojmowaniu lub rozumieniu, lecz w naszym bycie.

***

Buddha, głosząc ewangelię miłości – miłości nie tylko dla całej ludzkości lecz dla wszelkiego stworzenia – miał przed oczami prawdę, iż nasz stosunek do świata jest fałszywy, o ile uważamy świat wyłącznie tylko za fakt dokonany, który winniśmy uznać i wykorzystać. Czuł, że istotę jego możemy pojąć tylko za pomocą miłości, ponieważ on sam jest wyrazem miłości, czekającej na odpowiedź naszej duszy, wyzwolonej z więzów “ja”. Wyzwolenie to nie może być negatywne, bo miłość jest siłą pozytywną. Wolność doskonała oznacza doskonałą jedność w harmonii a nie samo tylko otrząśnięcie się z niewoli. Wolność jest bez treści a zatem i bez sensu tam, gdzie nie ma nic prócz siebie samej. Wyzwolenie duszy polega na doskonałym jej związku z centralną prawdą wszelkiego bytu.

***

Żaden płomień nie płonie wiecznie. Albo olej się skończy albo też wiatr zdmuchnie płomień; niejednokrotnie też sama lampa ulega rozbiciu. Możemy sobie często z wzrastającym wciąż oburzeniem powtarzać, że potęga ciemnoty jest ostateczną i prawdziwą, lub też że dopiero my stwarzamy światło, zapalając lampę. W rzeczywistości jednak każde zagaszenie światła służy tylko do wykazania, iż źródło światła jest niewyczerpane i że prawdziwą potęgą człowieka jest jego zdolność udowodnienia tego zawsze, gdy zajdzie potrzeba.

***

Wierzę, że istnieje ideał unoszący się nad ziemią i przenikający ją, ideał raju, – bynajmniej nie jakiś wytwór wyobraźni, lecz ostateczna rzeczywistość, w której wszystko się znajduje i ku której wszystko dąży. Wierzę, że ta wizja raju promienieje nam ze światła słonecznego, z zieleni ziemi, z płynącej rzeki, z cichego spokoju poranka zimowego, z piękności oblicza ludzkiego i z bogactwa ludzkiej miłości. Wszędzie na ziemi czuwa duch raju i powtarza wciąż swe wezwanie, docierające nieświadomie dla nas samych do naszego wewnętrznego ucha. Ten duch stroi struny harfy naszego życia i wzywa nas, abyśmy poza ten świat skończony wysłali swą tęsknotę, jak kwiaty wysyłają w powietrze swą woń, a ptaki pieśni.

***

Siły nasze służą nam do tego, abyśmy za ich pomocą mogli zaopatrywać się w rzeczy, niezbędne dla naszych potrzeb i upodobań. Brak tym rzeczom tła wieczności. Dlatego próbujemy nadać im pewien pozór trwałości przez użyczanie im możliwie największych rozmiarów. W swym gorliwym dążeniu do przedłużenia swej przyjemności i swej potęgi stara się człowiek nagromadzić tych rzeczy jak najwięcej i nie śmie w tym ani na chwilę ustać, obawiając się, iż one jednego dnia się skończą. O prawdzie jednak nie stanowi ani objętość ani długość – jak o wieczności poematu nie stanowi jego nieskończona ilość wierszy lecz jego wewnętrzna doskonałość.

***

Kiedy oświetlimy swój pokój za pomocą lampy, stwarzamy przez to pozorne przeciwieństwo między nim a światem, leżącym doza nim. Podobne do tego małego pokoju jest też i nasze życie na tym świecie, ograniczone do naszej świadomości. Wmawiamy w siebie, że poza tym życiem znajduje się śmierć, która jest jego przeciwieństwem. Nie powinniśmy jednak nigdy powątpiewać o jednej, niepodzielnej prawdzie bytu tylko dlatego, że nasze życie na chwilę ją zaciemnia.

***

Życie objawia się nam w świecie jako radość. Radość jest w wiecznie zmiennej grze jego barw, w muzyce jego głosów, w tańcu jego ruchów. Gdyby śmierć była prawdą, ten duch radości zniknąłby z serca istnienia. Lampa, którą zapalamy w nocy, ma tylko króciutki knot i bardzo mało oliwy. A mimo to jej mały płomyk bez trwogi płonie wśród niezmierzonych ciemności, ponieważ wie, iż prawda światła, którą żyje, jest nieskończona.

***

Świat jest, niby strumień muzyki, ciągłym przelewaniem się sił i form, i dlatego, widziany z zewnątrz, sprawia wrażenie przemijania. W tym bezustannym przemijaniu jest obraz śmierci. Przemijają jednak tylko poszczególne tony, melodia brzmi wiecznie. Gdyby poszczególne tony mogły sobie rościć prawo do wiecznego trwania, musiałyby utracić swą wieczność prawdziwą, jaką znajdują w melodii. Pustynia jest niezmienna, ponieważ nie posiada życia. Na gruncie urodzajnym życie dowodzi swej nieśmiertelności tym, że wciąż wchodzi we wrota śmierci.

***

Postawiono nam jako zadanie objawiać swą duszę, – jedność w nas, wieczność. Może się to stać tylko, jeśli dusza nasza przejdzie przez wielość i rozmaitość przemijającego, jeśli wciąż poświęcać będzie formę, aby zachować wieczność ducha. Nasze “ja” jest w naczyniu, którym zbieramy, przechowujemy i które umożliwia nam oddać, cośmy otrzymali. Kiedy idzie tylko o nasze “ja”, nie wypuszczamy z rąk swych zapasów i schodzimy na nic. Gdy nam zależy przede wszystkim na duszy, w przemijaniu życia spostrzegamy jego wieczność i czujemy, że żadna strata nie może uczynić nas ubogimi.


Przekład: Jerzy Bandrowski

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *