Czy Robert J. rzeczywiście jest winny popełnienia zbrodni gwałtu, zabójstwa i oskórowania Katarzyny Z. z Krakowa?
Policja zatrzymała w dniu 4 października 2017 mężczyznę podejrzanego o bestialskie morderstwo na 23-letniej studentce w 1998 roku. O Robercie J. wciąż wiadomo niewiele. Choć, jak wynika z medialnych doniesień, niemal od początku był brany pod uwagę przez śledczych. Krakowskie archiwum X pod nadzorem Prokuratury Krajowej zatrzymało Roberta J., przyjaciela Tadeusza M. Kobieta była przed śmiercią torturowana. Morderca obdarł później kobietę, Katarzynę Z. ze skóry i uszył z niej body. Katarzyna Z. zaginęła w czwartek 12 listopada 1998 roku. W zatrzymaniu pomógł ogólny postęp technik kryminalistyki, w tym analiza dowodów w technologii 3D czyli trójwymiarowaniu.
Z drugiej strony obrona obawia się, że nowoczesna technologia ma jedynie uprawdopodobnić poszlaki, aby winę zrzucić na osobę cierpiącą na schizofrenię, bo to zawsze wygodny sposób zakończenia sprawy, a losem ani niewinnością osób chorych na schizofrenię nikt się nie przejmuje, chociaż w rzeczywistości jest to grupa chorych bardzo rzadko popełniająca poważniejsze przestępstwa, a raczej cierpiąca prześladowania i pomówienia oraz fałszywe oskarżenia z powodu swojej odmienności myślowo-emocjonalnej. Schizofrenicy często dla świętego spokoju przyznają się do przestępstw jakich nigdy nie popełnili, byle przestano ich nękać pytaniami których nie rozumieją, byle przestać doświadczać niewygody nawet lekkiego torturowania w komendach policji, a sądy ich przecież nie przesłuchują, tylko administracyjnie zamykają w psychiatrykach czyli w sądowych psychuszkach.
W czwartek 5 października 2017 Robert J. usłyszał jednakże zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Grozi mu wedle prasy i TVN dożywocie, a przecież jak pisano, że chory na schizofrenię, to także niepoczytalny i grozi mu dożywotnia detencja w szpitalu psychiatrycznym na zamkniętym oddziale sądowym (na tych oddziałach – psychuszkach, ponad 70 % pacjentów jest niewinna, gdyż nikt nawet nie przeprowadzał porządnej rozprawy sądowej w ich sprawach, nie bada się dowodów ani świadków, bo przecież jak chory to winny uważają zbrodnicze polskie sądy). – To jest zarzut z art. 148 paragraf 2 Kodeksu karnego, czyli jest podejrzany o dokonanie zbrodni zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem – wyjaśniła Beata Marczak, zastępca prokuratora generalnego.
Rowerem jeździ, zakupy wniesie. Spokojny. I bardzo religijny katolik – nie może nachwalić się sąsiadka. Do kościoła katolickiego przychodzi pierwszy, wychodzi ostatni – potwierdza reporter „Superwizjera” TVN. „Święty”? Robert J. podejrzany jest o zabicie i obdarcie ze skóry 19 lat temu znajomej, studentki religioznawstwa. – Psychopata, seryjny – mówi o zabójcy Katarzyny profiler kryminalistyczny, chociaż na seryjność brak kolejnych ofiar. Wielu rozmówców reporterów „Superwizjera” TVN zwraca uwagę na rzekome nawrócenie czy wzmożenie ostentacyjnego religianctwa Roberta J. właśnie po tym czasie, a przecież wiekszość katolików po śmierci bliskich czy znajomych osób staje się bardziej religijna. Ponad 99 procent zbrodniarzy w Polsce jest bardzo stanowczo religijna, bardziej katolicka niż sam papież.
Robert J. był dobrym znajomym Katarzyny Z. Poznali się w okolicach Rynku Głównego lub w muzycznym klubie Pod Przewiązką. Mężczyzna rzekomo namówił dziewczynę na wspólny wyjazd do domku na obrzeżach Krakowa. Tam miał ją torturował, a potem zabił i obdarł ze skóry. – O godzinie 14.45 antyterroryści zatrzymali na krakowskim Kazimierzu 52-letniego mieszkańca Krakowa, podejrzewanego o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem 23-letniej kobiety. Do tej pory przez 19 lat nikt w tej sprawie nie był zatrzymywany jako podejrzany – mówi w rozmowie z prasą mł. insp. Sebastian Gleń z KWP w Krakowie.
Jak podaje Radio Kraków, zatrzymany Robert J. dorastał pod opieką matki, rodzice się rozwiedli. W środowisku uchodził za „dziwaka„, rzekomo trenował sztuki walki marząc o zostaniu komandosem. Służbę wojskową odbył jednakże w szpitalu, gdzie pomagał m.in. w prosektorium. Nieoficjalnie wiadomo też, że zatrzymany mężczyzna lubił zakładać damską bieliznę, co wskazuje na transwestystyzm, a także utrzymywał kontakty homoseksualne. Miał również prześladować kobiety, śledzić je i nękać (chociaż sąsiadki zeznają, że to miły i uczynny chłopak). Robert J. dręczył także zwierzęta, znaczy zabił kiedyś jakieś króliki w laboratorium, jak robi milion polskich hodowców zjadających króliki po obdarciu ich ze skóry. Tymczasem homoseksualiści raczej nie umawiają się z kobietami na seks perwersyjny, nie zakochują się w kobietach, zatem albo prasa kłamie, że był homoseksualistą albo niesłusznie przypisuje mu rodzaj przestępstwa, które homoseksualiści popełniają czasem, ale na swoich niewiernych kochankach płci męskiej czyli na chłopcach. Jedno jest pewne, zarówno w mediach jak i w policji ktoś bredzi kombinując jakby tu szybko kogoś zamknąć.
Studentkę katolickiego religioznawstwa poznał przypadkiem w mieście, na tak zwanym podrywie, co by świadczyło, że jednak nie jest homoseksualistą jak twierdzi policja i prasa oraz TVN. Namówił ją na wyjazd do domu na obrzeżach Krakowa, gdzie miało dojść do brutalnego gwałtu i morderstwa. Po śmierci 23-letniej Katarzyny zaczął częściej chodzić do kościoła katolickiego, a pewnym momencie także odwiedzać grób kobiety (pół Krakowa złożyło kwiaty na tym grobie). Podejrzewano o to zabójstwo m.in. studenta UJ Władimira W., który oskalpował ojca i nosił tę skórę na głowie. Jednak ta hipoteza została wykluczona, bo w jego domu nie znaleziono żadnych dowodów, a przecież mógł się ich pozbyć, po koszmarze poprzedniego trofeum. Pojawiły się też spekulacje, że morderców było więcej.
Nazwisko zatrzymanego pojawiło się już w początkowej fazie śledztwa. „Jest w pierwszym tomie akt. Ale, by zatrzymać trzeba mieć twarde dowody” – mówi śledczy znający sprawę. Pierwsi informację o zatrzymaniu Roberta J. podali żądni sensacji dziennikarze Radia Kraków i Onet.pl. 52-letni Robert J. mieszka na krakowskim Kazimierzu z matką. „Od zawsze”, czyli przynajmniej od lat 70-tych XX wieku. Mieszkał tu także wtedy, gdy z Wisły wyłowiono fragmenty ludzkiej skóry i nogę, które – jak później ustalono – należały do Katarzyny Z. Z mieszkania mężczyzny do rzeki są dwa kroki. Po śmierci studentki był głównym podejrzanym. Potwierdza to także ojciec mężczyzny, krakowski poeta, Józef J. – Od 19 lat go gnębią – mówił mężczyzna, ojciec Roberta.
Prowadził zapiski, a w notesie miał imiona, nazwiska i adresy wielu kobiet. Z jedną z nich reporterzy się spotkali i rozmawiali. – Do mnie przychodził ciągle, że on by chciał mieć jakąś kobietę, że ma problemy … – opowiada kobieta. Mówi też, że „w okolicach Wszystkich Świętych taki się dziwny robił”. – Wtedy przychodził do mnie, przynosił książeczki, modlitwy. Ja mówię: Panie Robercie, pan to chyba świętym będzie. A on mówi: Żeby pani wiedziała, co ja zrobiłem, to nawet gdybym całe życie to nosił, to nic to nie pomoże.
Mężczyzna został zatrzymany przy ul. Trynitarskiej 15 w Krakowie na Kazimierzu, gdzie kiedyś zamieszkiwał także z kolegą Tadeuszem M. Wcześniej biegli zwracali uwagę, że sprawca morderstwa był silnym mężczyzną, na co wskazywały obrażenia na szczątkach kobiety. – Są one charakterystyczne dla sportów walki typu kravmaga lub kyokushin. To znak, że sprawca mógł zadawać ciosy, które obezwładniły kobietę i uniemożliwiły jej ucieczkę z miejsca zbrodni – mówił w 2016 roku w rozmowie z prasą prok. Piotr Krupiński z Prokuratury Krajowej. Zapomniał, że na 1998/99, to ponad 50 tysięcy osób, głównie mężczyzn ćwiczyło w Krakowie sztuki walki.
Sąsiadka, z którą rozmawialiśmy, mówi: – O 9.00 wieczór Apel Jasnogórski. Zawsze było od nich słychać. Ja chodzę tu do (kościoła) Bożego Ciała, to on za księdzem zawsze w procesji. Teraz chodził do Bonifratrów, bo u nas w kościele jest bardzo zimno w zimie i się przeniósł. I ona też (jego matka). W Boże Ciało była procesja, to byli razem. On ją trzymał pod rękę. Uczynny. Spokojny. W poszukiwania ciała i ubrań Katarzyny Z. zaangażowano grupę płetwonurków, którzy ostatnio pomagali także później przy dętej sprawie Ewy Tylman, a także specjalistę od wykrywania śladów tortur na szczątkach. Ten przyjechał do Krakowa aż z Portugalii, żeby potwierdzić, że Katarzyna Z. była torturowana, zanim zerwano z niej skórę.
Robert J. zaprzecza, by znał bliżej Katarzynę Z. – Ale przychodził pan na jej grób – zauważa jeden z reporterów „Superwizjera” TVN. – To nie jest przestępstwo – odpowiada. Wszak pół Krakowa bywało na jej grobie złożyć kwiaty. Pytany o pracę w szpitalnym prosektorium odcina się: – Sam pan lepiej wie. Reporterzy wiedzą. Robert J. pracował przy stole sekcyjnym w krakowskim szpitalu Bonifratrów przez dwa lata. Michała Fuja i Piotr Litka ustalili ponadto, że zatrzymany w środę, żyjący dotychczas z renty Robert J., w latach 80-tych XX wieku zatrudniony był w Instytucie Zoologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Mógł tam obserwować na żywo proces skórowania zwierzęcych zwłok. Miał tam wybić doświadczalne króliki. Nie potrafił tego wówczas wytłumaczyć.
– Zajmować się zwłokami jest bardzo trudno, wielu ludzi nie jest w stanie tego robić. A jeszcze tak wyrafinowane działania, jak w tym wypadku miały miejsce, odcinanie członków, odpreparowanie skóry i szereg innych czynności, wymaga pokonania bardzo silnych oporów psychicznych, a ponadto zwyczajnie wstrętu, obrzydzenia. To musi być człowiek, który ma bardzo silną odporność na tego rodzaju bodźce. Taką odporność mają ludzie, którzy mają obniżony poziom lęku, obniżony poziom wrażliwości, uczuciowości. Psychopaci – mówi Maciej Szaszkiewicz, psycholog, który tworzył profil zabójcy Katarzyny. Sprawcę zabójstwa media okrzyknęły „kuśnierzem”. Sprawie nadano kryptonim „Skóra”. Wychodzi na to, że zdaniem psychologa sądowego, każdy rzeźnik i każdy chłop co sam oprawia swinię czy barana albo królika, to wyjątkowo odrażający psychopata, bo skórę ze zwierzaka zdejmuje. I tak to wyglądają te dęte ekspertyzy psycholi sądowych w calej Polsce, niestety.
W 2000 roku ujawniono, iż przy szczątkach znaleziono ślady biologiczne niepochodzące od ofiary. Wykorzystano je do weryfikacji osób, znajdujących się w kręgu podejrzeń. Nie przyniosło to jednak efektów i w październiku 2000 roku prokuratura umorzyła śledztwo. Podkreślała jednak, że w przypadku ustalenia nowych okoliczności lub dowodów, śledztwo może być podjęte na nowo. Przestępstwo zabójstwa ulega przedawnieniu po 30 latach od popełnienia czynu (dolicza się dodatkowe 5 lat, jeśli w sprawie było prowadzone śledztwo).
Wiele wskazuje rzekomo na to, że studentka UJ była zakochana w Robercie, nie wiadomo jednak, czy byli parą. Jak dowiedzieli się dziennikarze Onetu i Radia Kraków, dla nowego znajomego zaczęła się inaczej ubierać, przeszła na dietę i przefarbowała się na blond. Kobiety o takim kolorze włosów podobały się właśnie Robertowi (co jest sprzeczne z jego homoseksualizmem nagłosnionym już przez media). Jak to możliwe, że Kasia zwróciła uwagę na kogoś takiego jak Robert J.? Był od niej o dziesięć lat starszy, nie ukończył żadnej szkoły (wyrzucili go z zawodówki), a do tego nie miał stałej pracy. Możliwe, że zaimponował jej wiedzą oraz inteligencją, która robiła wrażenie na wszystkich, którzy go znali. Pytanie tylko skąd ta wiedza i inteligencja u osoby, która wylatuje z I klasy zawodówki i nie jest w stanie podjąć dalszej edukacji. Chyba chodzilo o brak wiedzy i upośledzenie umysłowe, czyli o obniżony poziom inteligencji. I taka właśnie jest wartość informacji pochodzących ze sledztwa policyjnego oraz dziennikarskiego.
Młoda 23-latka zmagała się z depresją, chodziła nawet do psychologa. Zachorowała dwa lata wcześniej, po śmierci ojca. Nie miała zbyt wielu znajomych, a na uczelni trzymała się z boku. Rzadko z kimś rozmawiała. Kilkakrotnie zmieniała kierunek studiów. W końcu wylądowała na religioznawstwie. Przestała zjawiać się na zajęciach na kilka tygodni przed zaginięciem. Dnia 12 listopada 1998 Kasia spotkała się z Robertem. Pojechali rzekomo na obrzeża Krakowa, gdzie znajdował się dom, w którym ją przetrzymywano i torturowano. Morderca (lub morderczyni) odczuwał przyjemność z zadawania jej bólu. Według ekspertów, dawało mu to seksualne spełnienie (ale mogła to być koleżanka lesbijka). W wypadku depresji Kasi jednakże, możliwym jest popełnienie samobójstwa przez Kasię. Zdjęcie skóry mogło być podyktowane tym, ze ktoś znajomy chciał mieć po samobójczyni pamiątkę, trofeum, ale wyrzucił je bo wystraszył się śledztwa. Depresja to najczęstsza przyczyna samobójstwa.
W dniu 12 listopada 1998 roku Kasia umówiła się z mamą do lekarza. Miały się spotkać o godz. 18-tej. Nie przyszła. – Czekałam na nią pod przychodnią na osiedlu Uroczym, bardzo zaniepokojona. Była słowna, zawsze przychodziła na umówione spotkania. Komórek wtedy nie było. Od razu wieczorem poszłam na policję zgłosić zaginięcie. Kazali mi czekać – mówiła w 2014 roku Bogusława, mama Kasi. Rozpoczęły się poszukiwania dziewczyny. Cały czas bezskuteczne. Aż w końcu, 6 stycznia 1999 roku, makabrycznego odkrycia dokonał przypadkiem kapitan barki Łoś.
Niewykluczone, że Kasia żyła, gdy morderca zaczął obdzierać ją ze skóry. Body, które z niej uszył, wyłowiono z Wisły w styczniu następnego roku. Nie wiadomo, co zrobił zresztą ciała. Według jednej z hipotez – mógł w późniejszym czasie kilkakrotnie przenosić szczątki ofiary. Skórę Kasi trzymał w mieszkaniu. Jak podaje Onet – pozbył się jej najprawdopodobniej w grudniu 1998 roku, możliwe także, że była ofiarą modnych wówczas rytuałów satanistycznych, a po rytualnym seksie i zabiciu mięso zostało w rytuale poświęcenia się Szatanowi zjedzone jako rodzaj satanistycznej komunii. Tajemnicze koleżanki kojarzono z satanizmem i podróżami do USA w celu satanistycznego szkolenia. Wcześniej jednak zawinął body w sweter ofiary i przyłożył do niego skrawki kraciastej tkaniny. Dokładnie w taki sam sposób postąpił bohater „Milczenia Owiec” – podstawowej lektury rytualnych satanistycznych ofiarników. Dziennikarze Radia Kraków zwracają uwagę także na inny fakt, który wskazuje na to, że morderca fascynował się tym obrazem. Kobieta, którą zabito w filmie ma na imię Kate. W przełożeniu na polski jest więc Kasią.
Śledczy wskazywali również, że morderca był precyzyjną osobą. – W niektórych miejscach skóry były widoczne poprawki, takie „krawieckie”. Ktoś pociął ją równo, a skórowanie zaczął między nogami, od narządów płciowych – relacjonował w rozmowie z „GW” jeden z policjantów znający sprawę. Miłość do kobiet to taka sama z siebie, odziedziczona po tatusiu katoliku – jaki powód rozwodu czy może mamusia uszkodzona religijnie katolicyzmem? Tak się pytamy bo uszkodzone religijnie i seksualnie mamusie katolickie wychowały już sporo zboczeńców. Koleś do kościoła katolickiego zasuwał po morderstwie na długie modły, dość ciekawe zachowanie, nieprawdaż? A przy okazji ten rzekomy homoseksualizm…
Mamy tylko nadzieje, że policjanci złapali właściwego człowieka, bo już nieraz, aby zamknąć śledztwo potrafiła policja i prokuratura wrobić kogoś innego, najlepiej kogoś upośledzonego umysłowo, z uszkodzonymi płatami czołowymi lub schizofrenią, takiego, co go można zakręcić, że jak się przyzna to dostanie czekoladkę i papierosa. A potem się okazuje, że 30-40 procent w więzieniach to niewinni ludzie, jak w USA w przypadkach skazywanych za rzekome morderstwa na karę śmierci. Nie masz alibi, bo spałeś w domu – na pewno kłamiesz i siedzisz.
Skóra znaleziona w Wiśle
W styczniu 1999 roku Wisłą płynęła załoga pchacza barek „Łoś”. Zauważyli, że silnik traci moc. Sprawdzili maszynerię. Najpierw w ich nozdrza uderzył smród, a potem oczom ukazał się makabryczny widok: spomiędzy łopat wyciągnęli wielki płat skóry. Myśleli, że to fragment zwierzęcia. Tę tezę szybko zweryfikowało ucho zwisające z płata.
Już wiadomo było, że skóra była ludzka, ściągnięta niemal z całego tułowia. Nie tylko załoga barki nie dowierzała znalezisku. Śledczy, a także lekarze myśleli, że to szczątki samobójczyni, której ciało wkręciło się w śruby, a siła maszynerii zerwała z niego wielki płat skóry. Na samobójstwo wskazywały też inne poszlaki: młoda studentka zaginęła prawie dwa miesiące wcześniej, na początku listopada 1998 roku. Umówiła się z mamą na os. Uroczym na wizytę u lekarza, ale na nią nie przyszła. Wszczęto poszukiwania, prześwietlono jej życie.
Okazało się, że od kilku miesięcy nie chodziła na zajęcia religioznawstwa katolickiego na uczelni, choć twierdziła, że jest inaczej. Wiele wskazywało, że mogła cierpieć na depresję. Dlaczego nie miałaby rzucić się do Wisły, jak inni młodzi nieszczęśliwi ludzie?
– Cięcia skóry były zbyt precyzyjne. W niektórych miejscach były widoczne poprawki, takie „krawieckie”. Ktoś pociął ją równo, a skórowanie zaczął między nogami, od narządów płciowych. Musiał więc mieć motyw seksualny – mówi jeden z policjantów, który nad sprawą pracował osiemnaście lat temu. Inny dodaje: – Gdyby kilka osób się wówczas nie uparło, jest całkiem prawdopodobne, że dziś wszyscy by myśleli, że Katarzyna Z. skoczyła do Wisły. Sprawę zakwalifikowano by jako samobójstwo, a nie zabójstwo.
Tydzień po wyciągnięciu skóry pracownicy stopnia wodnego na Dąbiu zaalarmowali policję, że w kracie wyłapującej odpadki z Wisły tkwi ludzka noga. Lekarze ułożyli skórę i nogę na stole sekcyjnym w sposób anatomiczny. Elementy pasowały do siebie. Potem znaleziono jeszcze fragmenty pośladka.
Sprawcę okrzyknięto „skórzakiem”, „kuśnierzem”, chociaż to osobnik bardzo religijny w kościele katolickim, a przy zatrzymaniu tłumaczył się, że jedzie na akcję Różaniec do granic. Początkowo sądzono, że dziewczyna popełniła samobójstwo, skacząc do Wisły, a rozczłonkowane fragmenty skóry to efekt pracy silnika. Jednak precyzja cięć i „krawieckie” poprawki widoczne na skórze nie dawały spokoju śledczym. To wtedy zrobiło się głośno o sprawie mordercy, który niczym filmowy Hannibal Lecter zabił, by uszyć sobie płaszcz ze skóry swojej ofiary.
„Ktoś pociął ją równo, a skórowanie zaczął między nogami, od narządów płciowych. Musiał więc mieć motyw seksualny – opowiadał w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” jeden z policjantów, który nad sprawą pracował 18 lat temu. Krótko po wyłowieniu skóry rzeka ujawniła kolejne fragmenty ludzkiego ciała. Pracownicy portu znaleźli nogę i fragment pośladka dziewczyny. śledczy podejrzewają, że brakujące części mięsne mogły zostać przez sprawcę lub sprawców zjedzone. Przez lata morderca mieszkał sobie niczym niepokojony w jednej z ponurych kamienic na krakowskim Kazimierzu. Od świata oddzielała go mocarna krata wstawiona w drzwi mieszkania. Nikt nie spodziewał się jednak, że za kratą czai się bestia.
I choć 52-letni dziś Robert J. na liście podejrzanych był od samego początku, jednak specjalnie się nie ukrywał – zatrzymany został nieopodal swojego domu, kilkaset metrów od rzeki, skąd przed 20 laty wyłowiono fragmenty ciała Katarzyny Z. Wycofany samotnik przez sąsiadów określany jest mianem dziwaka. Jak podało Radio Kraków, w młodości lubił znęcać się nad zwierzętami. Często widywano go też w pobliskim kościele oo. Bonifratrów, gdzie mógł wyspowiadać się ze swojej zbrodni! Mężczyzna został zatrzymany przez policyjnych antyterrorystów i przewieziony do Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, skąd trafił do Małopolskiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu do spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie, gdzie będą trwały z nim czynności procesowe.
Robert J. zabijał zwierzęta i patroszył ryby. Miał duże wymagania co do kobiet: miały nosić francuską bieliznę, być wykształcone i posłuszne”. Niektórzy jego sąsiedzi zeznali, że gdy tylko usłyszeli informacje o losie Katarzyny Z., natychmiast pomyśleli, że sprawcą może być Robert J. Poszlak wskazujących, że mężczyzna może być mordercą, pojawiło się sporo. Leczył się psychiatrycznie. Nienawidził kobiet. Jedną z sąsiadek obserwował przez lornetkę, aż musiała założyć w oknie żaluzje. Chodził za nią, pisał do niej wulgarne listy. Dręczył ją psychicznie. Kobieta bała się go. Okazało się też, że mężczyzna kupuje damską bieliznę i lubi wieczorne spacery nad Wisłą. Mężczyzna uczył się w pobliskiej Szkole Podstawowej nr 22, a później w jednej ze szkół zawodowych w centrum miasta. Został wyrzucony po pierwszej klasie. Na co dzień „pyskował do nauczycieli”. Zasłynął jednak tym, że każdego dnia odkręcał po jednej śrubce w boazerii, aż ta w końcu odpadła od ściany.
Trzy kluczowe tygodnie przed zabójstwem i odarciem ze skóry
Sprawca brutalnego zabójstwa studentki z Krakowa sprzed 19 lat to sadystyczny psychopata w wieku od 22 do 35 lat, zaburzony seksualnie. Typ odludka, być może rzeźnik, grabarz, chirurg, weterynarz, krawiec lub tapicer – taki profil psychologiczny zabójcy 23-letniej Katarzyny opracowali policyjni psycholodzy i profilerzy na specjalną prośbę „Superwizjera” TVN w 2011/2012 roku. Szczątki ciała młodej dziewczyny, w tym fragmenty odpreparowanej ludzkiej skóry odnalazła 19 lat temu w centrum Krakowa załoga jednego z rzecznych statków pływających po Wiśle. Tydzień później, przy tamie na rzece w centrum miasta, wyłowiono ludzką nogę. Jak wykazały oględziny – była precyzyjnie odcięta od reszty ciała. Nie było wątpliwości, że odnalezione szczątki należą do tej samej osoby, a jej oprawcą był psychopatyczny morderca.
Ofiarą była młoda studentka. Wiadomo, że była skryta, zamknięta w sobie. Lubiła czytać, słuchać muzyki. W chwili zaginięcia studiowała już trzeci kierunek, dwóch poprzednich nie ukończyła. Wiadomo, że na trzy tygodnie przed zaginięciem przestała pojawiać się na uczelni. Tym samym czasie Katarzyna zaczęła stosować dietę, odchudzać się. Według psychologów kryminalnych, zajmujących się tworzeniem profili sprawców zbrodni – Dariusza Piotrowicza i Jana Gołębiowskiego – te trzy tygodnie mogą być kluczowe. – Ja bym stawiał na to, że trzy tygodnie tajemniczych wyjść i powrotów do domu, to był okres znajomości ze sprawcą – mówił w 2012 roku Piotrowicz dla „Superwizjera” TVN.
Wyniki ekspertyzy były wstrząsające. Według profilerów wiele wskazywało na to, że zbrodnia została popełniona na tle seksualnym, a precyzyjne zdjęcie skóry wskazuje na nieprzypadkowe działanie sprawcy: – Nie widać w tym chaosu, amoku, furii (…) (zdjęta skóra) jest w postaci, brzydko mówiąc, takiego „body” – wskazywał Gołębiowski. Piotrowicz dodaje: – To nie jest kwestia godziny, to jest kwestia – myślę – kilkudziesięciogodzinnej „pracy”. To wszystko wskazuje także, że zabójca już wcześniej praktykował skórowanie lub rozczłonkowywanie. Mógł skórować zwierzęta, mógł pracować przy ludzkich zwłokach – przedstawiali hipotezy profilerzy. Dodali także, że zanim do zbrodni doszło – zabójca i ofiara znali się, co oznacza, że zazdrosne lesbijskie kolerzanki powinny być pierwszymi podejrzanymi ofiary. Analizując informacje o charakterze ofiary, doszli do wniosku, że sprawca musiał posiadać cechy zbliżone do dziewczyny – niezbyt ekstrawertyczny, „człowiek-cień” – wskazują. Jak przekonują, inaczej nie wzbudziłby jej zaufania i nie zbudowałby z nią odpowiednio bliskich relacji. Według nich, także wiek sprawcy był zbliżony do ofiary, miał więc około 22-35 lat. Według psychologów, zabójca musiał też znać Kraków, prawdopodobnie mieszkać w tym mieście, w momencie zabójstwa.
Zdaniem biegłego sądowego z zakresu seksuologii, dra Wiesława Czernikiewicza, z którym skonsultowano spostrzeżenia profilerów, zachowanie mordercy charakterystyczne jest dla seryjnego mordercy, sadysty seksualnego. Przejawia on też wyraźne skłonności do perwersji. – Perwersja charakteryzuje się okresowością naporu perwersyjnych impulsów. Mogą one wracać raz na miesiąc, raz na rok, raz na kilka lat. Jeśli ten człowiek żyje, to jest olbrzymie prawdopodobieństwo, że coś podobnego zdarzy się ponownie – podkreśla ekspert. Dodaje, że inną hipotezą może być to, że zabójcą był człowiek chory psychicznie, który ma też zaburzenia identyfikacji płciowej. Precyzyjne zdjęcie skóry miało by być wtedy dla niego elementem zmiany płci.
Według źródeł Polskiej Agencji Prasowej do zatrzymania 52-latka doprowadziły nowatorskie badania 3D, którym poddano fragmenty skóry ofiary. Ustalono sposób zadawania ciosów przez mordercę, oraz to, że zadawała je osoba wyszkolona w określonych sztukach walki – trenował je właśnie Robert J. Według informatora PAP był to przełom w śledztwie, tyle, że sztuki walki w Krakowie do 1999 roku trenowało ponad 50 tysięcy osób, głównie mężczyzn, ale także kobiet, a i w związku z tym, o zabójstwo w pierwszej kolejności powinni być podejrzewani dobrze wyszkoleni w sztukach walki policjanci oraz wojskowi komandosi z Krakowa i okolicy. – Prokuratorzy zlecali kolejne badania i opinie biegłych, żeby na podstawie najdrobniejszych nawet śladów dowiedzieć się jak najwięcej o okolicznościach mordu i samym sprawcy. Z tak bestialską zbrodnią i zbezczeszczeniem ciała nie mieliśmy jeszcze w Polsce do czynienia, dlatego prokuratura postawiła sobie za punkt honoru wykrycie sprawcy – powiedziała PAP osoba znająca kulisy śledztwa.
Prokuratorzy zaangażowali dziesiątki biegłych z Polski i zagranicy. Korzystali ze wszystkich najnowocześniejszych metod badawczych oraz zdobyczy nauki i techniki. – Na ich zlecenie Laboratorium Ekspertyz 3D Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu po raz pierwszy na świecie sporządziło trójwymiarowy obraz zbrodni tylko na podstawie śladów pozostawionych przez sprawcę na tkankach ofiary. Dzięki badaniom Katedry Biologii Eksperymentalnej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, udało się także wykryć związki chemiczne, które morderca podawał studentce – podało źródło PAP.
Policjanci zatrzymali go po liście od jego kolegi. To on miał wskazać winnego. Co dokładnie napisał? To pilnie strzeżona tajemnica śledztwa. Zlecone przez prokuratora, przeprowadzone po raz pierwszy na świecie badania 3D fragmentów skóry zamordowanej, doprowadziły do ujęcia mężczyzny, podejrzewanego o zabicie 23-latki i ściągnięcie z niej skóry – dowiedziała się PAP w źródłach zbliżonych do sprawy. Na tej podstawie ustalono sposób zadawania ciosów przez mordercę i fakt, że mogła je zadawać osoba wyszkolona w określonych sztukach walki – trenował je właśnie Robert J., nie licząc setek krakowskich policjantów i ogólnie ponad 50 tysięcy innych osób, głównie mężczyzn ćwiczących różne modne sztuki walki od końca lat 70-tych XX wieku. Kraków to jedno z głównych centrów sztuk walki w Polsce.
Laboratorium Ekspertyz 3D Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu po raz pierwszy na świecie sporządziło trójwymiarowy obraz zbrodni tylko na podstawie śladów pozostawionych przez sprawcę na tkankach ofiary. Dzięki badaniom Katedry Biologii Eksperymentalnej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, udało się także wykryć związki chemiczne, które morderca podawał studentce – podało źródło PAP.
Prokuratorzy korzystali też z pomocy ekspertów m.in. z zakresu psychologii śledczej. Wśród instytucji, które dokonywały na rzecz prokuratury ekspertyz, były m.in. Polska Akademii Nauk, Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. dra Jana Sehna w Krakowie, liczne Zakłady Medycyny Sądowej, a nawet Instytut Odlewnictwa w Krakowie. Ta żmudna praca prokuratorów i wspierających ich naukowców doprowadziła do wykrycia prawdopodobnego sprawcy zbrodni. To osoba, która już w 2000 roku została na krótko zatrzymana w związku z tą sprawą – mówi rozmówca PAP.
Cztery osoby od lat znają fakty, które mogły pomóc śledczym w rozwiązaniu zagadki. Wśród nich był krakowski zakonnik, który zmarł niedawno w klasztorze na Podkarpaciu. Robert J. zachowuje ostrożność i starannie dobiera słowa. Po każdym z pytań milczy i zastanawia się nad odpowiedzią. Jeśli decyduje się mówić, to używa ogólników. Głos ma stanowczy i odarty z emocji. Uważa się za artystę i człowieka o niesamowitej inteligencji. W rzeczywistości ma zaledwie niepełne zawodowe wykształcenie i jest psychopatą, który wtopił się w krakowską codzienność.
Kim była Kasia?
Katarzyna Z. urodziła się 1 czerwca 1976 roku. Była studentką religioznawstwa, choć wcześniej przez rok studiowała psychologię oraz historię. Mieszkała razem z matką w nowohuckim mieszkaniu. Lubiła książki science fiction, słuchała muzyki klasycznej. Osoby, z którymi rozmawiamy, opisują ją jako cichą, skrytą, tajemniczą, dziwną, wycofaną i zdystansowaną. Kasia to była zdolna dziewczyna. Zanim poszła na religioznawstwo, zdawała na psychologię oraz historię. W tamtych czasach egzamin wstępny był trudny, a konkurencja ogromna. Ona jednak bez żadnych znajomości dostała się na psychologię – mówi Bohosiewicz.
Największym powiernikiem sekretów, a zarazem autorytetem, był dla Kasi jej ojciec. To on zaraził ją miłością do gór. Pewnego dnia, po namowach córki, wybrali się na wspólną wyprawę. Podczas wspinaczki mężczyzna poślizgnął się i spadł. Trafił z urazami kręgosłupa do szpitala. Później przyszła ciężka choroba, a w efekcie śmierć. Ojciec zmarł 19 stycznia 1996 r., a dziewczyna popadła w depresję.
Kasia, ze względu na swoją skrytość, miała niewiele przyjaciółek, podejrzewano je o lesbijstwo. Raptem dwie. Jedną z nich była Anna G. To niska brunetka o romskich korzeniach. Lubi nosić klasyczne ubrania w kolorze czerwonym. Dziś uczy dzieci języka angielskiego. Anna G. to jedna z bardziej tajemniczych postaci w tej historii. Kobieta od lat konsekwentnie milczy, nie chce z nikim rozmawiać o Kasi, co nasuwa podejrzenie, że to ona może być morderczynią skrywającą chociażby seksualne lesbijskie tajemnice. Docieramy jednak do osób, które opowiadają nam o kilku sytuacjach w jej relacjach z Kasią. Na początku 1998 r. Anna G. wraca z USA do Polski. Po przyjeździe do Krakowa zaczyna szukać kontaktu z Kasią. Znają się jeszcze z czasów licealnych. Kiedy odnawiają znajomość, Anna G. pożycza dziewczynie kultową książkę „Próba kwasu w elektrycznej oranżadzie” oraz zaraża ją fascynacją do muzyki satanistycznego zespołu Greatful Dead. Co ciekawe, przyjaciółka szukając kontaktu z Kasią, nie udaje się bezpośrednio do jej domu. Wcześniej wypytuje o nią ich wspólną znajomą, również tajemniczą Ulę Ł.
Kasia, jak wynika z ustaleń prasy, pierwszy raz przyszła do klubu muzycznego „Pod Przewiązkę” we wrześniu 1998 r. Dziś trudno ustalić, która z koleżanek pokazała jej to miejsce. Wiadomo, że bywała tutaj zarówno z Ulą Ł. oraz z Anną G. Przez pewien czas podejrzewanymi o zabójstwo byli szef owego klubu oraz jeden z handlarzy płytami. Śledczy, którzy pod koniec lat 90-tych zajmowali się sprawą, mieli podstawowy problem: brak informacji na temat Kasi. Na uczelni, gdzie studiowała religioznawstwo (wcześniej studiowała psychologię i historię, ale rzuciła oba kierunki), nie pojawiała się od trzech tygodni. Ostatnie zajęcia, na jakich była, to ćwiczenia z metodologii badań humanistycznych.
Kasia także spędzała czas na jednej z posesji na obrzeżach miasta. Była tam widziana już latem 1998 roku w towarzystwie dwóch innych dziewczyn, być może lesbijskich koleżanek. Jedną z nich była najprawdopodobniej Anna G. W tym samym miejscu przebywał także Robert J., syn krakowskiego poety. W domu odbywały się modne wówczas rytuały satanistyczne, orgie ćpalne czyli jaranie marychy (marihuany). Przez pewien czas Robert J. przebywał w Kanadzie, gdzie pracowała jego matka. Do Polski wrócił najprawdopodobniej wiosną 1998 r. Rodzice Roberta J. rozwiedli się. Ojciec odszedł do konkubiny, a matka nigdy nie ułożyła sobie na nowo życia. Sytuacja w domu rodziny J. była napięta. Wobec dzieci stosowano przemoc fizyczną i psychiczną, a kary cielesne były codziennością. Przodował w tym ojciec poeta, który takie wzorce wyniósł z rodzinnego domu. Przeczytać można o tym w jego książce, którą zadedykował swoim dzieciom: „Asi i Robertowi”.
Oto jej fragment: „W tym momencie wszedł tata i zobaczył, jak wyskakiwałem z łóżka. Sprał mnie pasem. Do bicia zawsze byli skorzy, ale żeby pomyśleć, że trzeba postawić mi nocnik pod łóżeczkiem, nie pomyśleli”. Inny fragment: „Jednym doskokiem (matka) znalazła się przy mnie, złapała moją rękę, otworzyła drzwiczki piecyka i włożyła moją rękę prawie w płomień. To były ułamki sekund. Sparzoną rękę nasmarowała olejem i kazała trzymać pod zimną bieżącą wodą”. Z książki dowiadujemy się, że rodzina ojca Roberta była bardzo religijna. Wiara i przemoc. To dwa słowa, które cechowały familię. Później te wzorce mężczyzna przeniósł na dorosłe życie.
Z ustaleń śledczych wynika, że Robert J. z tego, co zrobił, wyspowiadał się jednemu z zakonników katolickiej sekty ojców bonifratrów. Nie udaje się prasie z nim porozmawiać. Zmarł w zakonie na Podkarpaciu. Tajemnicę tej katolickiej spowiedzi zabrał do grobu. I nie wiadomo z czego dokładnie się wyspowiadał, bo może tylko z homoseksualizmu albo z masturbacji, o czym akurat zakonnicy chętnie rozmawiają, a może z bycia molestowanym w dzieciństwie. A i w środowiskach artystycznych różne seksualne zboczenia także mają miejsce, w tym ćpanie i walenie koni w kółeczkach albo zabawy typu gwiazdka z rżnięciem naćpanych czy pijanych panienek w kółeczku, zbiorowo.
Badanie wariografem
W czwartek 5 X 2017 po raz pierwszy Robert J. został przebadany wariografem przez Jacka Bieńkuńskiego, niezależnego eksperta psychofizjologicznych badań poligraficznych, który był zaangażowany w badanie sprawy od 2011 roku. – Na wstępie padło standardowe pytanie, czy wyraża z własnej i nieprzymuszonej woli zgodę na poddanie się czynnościom. Stwierdził, że w związku z tym, że nie ma z tą zbrodnią nic wspólnego, to nie obawia się tych badań, więc chce się im poddać. Wydałem na razie wstępną ocenę, ale nie mogę zdradzić jaką. Dopiero przygotowuję gruntowną analizę materiału. Badanie trwało długo, dłużej niż standardowe które zajmuje 1-1,5 godziny. Stało się tak z uwagi na bogaty, już zebrany, w tej sprawie materiał dowodowy – relacjonuje. Badanie wariografem osób z zaburzeniami schizofrenicznymi wymaga jednak uwzględnienia psychiki osoby z defektem schizofrenicznym (spowolnienie toku myślenia i mowy), a co za tym idzie wiedzy z zakresu psychologii i psychiatrii, której nie niewątpliwie nie ma technik od wariografu, a przecież istnieją nowsze metody badania, wykrywacze skanujące mózg metodami najnowszych technik obrazowania i wyłapywania fali pokazującej czy mówimy o znanym zdarzeniu czy obrazie. Szkoda, że nie podjęto takiego nowoczesnego badania tomografem i obrazowaniem mózgu w czasie rzeczywistym, które często podważa wyniki i wnioski zwykłego starego poligrafu.
Jak mówi ekspert, sprawdzano m.in. czy podejrzany będzie reagował na szczegóły związane z przebiegiem i okolicznościami dokonania zabójstwa, czy posiada skrywaną wiedzę w tym temacie, pytania z zakresu modus operandi – wiedzy, którą dysponuje w pierwszej kolejności sprawca zbrodni. – Będę teraz oceniał czy reagował na pytania krytyczne. Z tego, na bazie tej analizy, opracowuje się końcowe wnioski, które są elementem prawdopodobieństwa. I te należy dodatkowo oceniać na bazie posiadanych już materiałów – tłumaczy. Wcześniej Bieńkuński w sprawie przebadał około 20 osób. – Badania były trudne z uwagi na to, że nie dysponowano w początkowej fazie postępowania jakimiś konkretnymi materiałami. Układając pytania do testów bazowałem na hipotetycznych przypuszczeniach, założeniach w celu sprawdzenia określonych wersji śledczych, które przyjęli prowadzący śledztwo. Moje wyniki z badań były oczywiście weryfikowane przez inne czynności procesowe i sukcesywnie zbliżano się krok po kroku coraz bliżej do sprawcy – mówi.
Proces pod naciskiem mediów
Odnosimy wrażenie, że sprawa jest robiona jednak pod presją medialną, a przecież nowoczesne techniki badania zwłok i dowodów, w tym technologie 3D trzeba najpierw przebadać na tysiącach prób i eksperymentów, aby wiedzieć jakiego rzędu jest ich błąd, bo po latach może się okazać, że wszystkie pierwsze wyniki nowej technologii kryminalistycznej mogą być totalnie błędne, a człowiek niewinny będzie siedział i cierpiał za cudze winy, cierpiał, bo ma rentę na schizofrenię (być może w celach rentowych wysymulowaną, jak robi to połowa rencistów psychicznych w Polsce). Warto pamiętać, że odciski palców powtarzają się tak już co 800 tysięcy osób, zatem te same odciski w Polsce ma przynajmniej 40 dorosłych osób. I same odciski palców, szczególnie jednego tylko palca, w żadnym wypadku nie powinny być powodem do skazania, bez innych twardych materialnych dowodów winy.
Pierwsze badania genetyczne też zawierały duże błędy i dopiero po 10 latach ta nowa technologia nadawała się do identyfikacji osób, ale coraz bardziej naukowcy są skłonni przyznać, że istnieją możliwości powtarzania się sekwencji kodu genetycznego, gdyż źle skalkulowano probabilistykę ich możliwych powtórzeń. W roku 2000 mówiono już o powtarzalności rzędu 1 na 90 miliardów, co oznacza, że bardzo rzadko, ale może jednak wystąpić identyczny kod genetyczny u różnych ludzi. W 2015, uwzględniając fakt, że nie wszystkie kombinacje statystycznie wyliczone występują, część badaczy szacuje, że kod genetyczny może się powtarzać nawet u 1 osoby na miliard. Nie wiadomo co przyniesie przyszłość, szczególnie jak zbada się wiele milionów genomów, a nie tylko po kilka tysięcy w kilkunastu różnych krajach.
Jeśli chodzi o procesy poszlakowe, to nawet 70 procent skazanych w różnych krajach na podstawie poszlak (domniemań śledczych), okazuje się po latach zupełnie niewinnymi ofiarami zbrodni sądowych i zmowy pomiędzy gangami i policjantami (śledczymi). Zasada Kodeksu Hammurabiego jednakże brzmi tak: „Lepiej wypuścić stu winnych niźli skazać jednego niewinnego”. I to byłoby na tyle w obliczu nagonki i presji medialnej na złapanie i zamknięcie sprawcy czy sprawców, których zresztą mogło być więcej i zupełnie innych niż domniemali śledczy. Wszak poszlaki, to tylko domniemania, a w większości wypadków pomówienia – i nic więcej.
Ciąg dalszy nastąpi…
Zapewne dopiszemy ciąg dalszy sprawy wokół której jest sporo wątpliwości, ale przecież Archiwum X kogoś w końcu musi za coś zamknąć… Prawdziwy zabójca mógł już bowiem umrzeć i jakiś okoliczny świr musi za zbrodnię odpowiedzieć, tak bowiem działa polska policja państwowa. Takie sprawy powinny być jawne, i każdy powinien mieć prawo do wglądu w dokumentacje sprawy, nie tylko śledczy i sąd.
Dodaj komentarz