Zbiór krótkich artykułów wielbicieli (bhaktów) indyjskiego Awatara, Śri Sathya Sai Baba (1926-2011), liczne doświadczenia na różne tematy, od przepowiedni o nadejściu początków Złotego Wieku w sercach wyznawców, przez wspomnienie zachodniej jogini Indra Devi, doświadczenia z biblioteką liści palmowych mędrca Śuki, przeżycia gwałtu i duchowych doświadczeniach jego transformacji po współpracę medycyny z modlitwą i wiedzą o karmie.
Wieści z Indii
W końcu u.r. (2001) Connie Shaw odbyła swoją 31 podróż do Swamiego. Przywiozła stamtąd kilka ciekawych spostrzeżeń i naprawdę ważnych wiadomości otrzymanych na prywatnej audiencji. Aby Czytelnik mógł je lepiej ocenić, podamy najpierw kilka informacji o osobie ich autora. Wszystko, co tu piszemy pochodzi z internetu, głównie z witryny Connie.Connie Shaw mieszka na farmie w USA i gości Centrum Sai. Prowadzi też swoje wydawnictwo (Om Productions, Inc.) i od wielu lat podróżuje, pisze, doradza i uczy o świadomości własnej jaźni. Około dwadzieścia lat temu dostąpiła pierwszych (trwających do dziś) objawień Marii, Matki Boskiej, po czym na swej drodze życiowej spotkała Sathya Sai Babę. Późniejsze lata przyniosły jej ponadto takich znamienitych doradców i pomocników jak Jezus, Budda, Ramana Maharshi, Saint Germain, Archaniołowie Gabriel i Michał, i wielu innych. Odnotujmy, że Święci i Mistrzowie przekazują jej przesłania nie, jak to często bywa, na drodze doznań wewnętrznych lub w zmienionym stanie świadomości, lecz pojawiając się przed nią, gdy jest w pełni świadoma, w całkowicie normalnym stanie. Jej przesłania mają na celu wspierać ludzkość w trwającym obecnie procesie planetarnego przebudzania. Chociaż sama otrzymała od Sai Baby wiele interview osobistych i w grupach, twierdzi: ,,Jest on wszechobecny, wszechwiedzący i wszechmocny. Jest wszędzie i może pomóc każdemu w każdej chwili, dlatego nie jest konieczny wyjazd do Indii, by Go spotkać i otrzymać Jego pomoc.” Mówi o Śri Babie zdecydowanie: ,,Jest On w istocie Tym, do którego wszyscy się modlili, we wszystkich religiach, chociaż nie zdawali sobie sprawy z tego, że jest On tu na ziemi w cielesnej postaci i że to On stworzył każdego z nas, cały kosmos i nauczycieli wszystkich wyznań. Jest to doniosła nowina tej ery.”Poniższe informacje pochodzą ze wspomnianej relacji z ostatniego pobytu Connie w Prasanthi Nilayam. |
- Wyjąwszy Boże Narodzenie i dzień Nowego Roku na placu darśanowym nie było tłoku; przez większość dni plac zapełniony był do około trzech czwartych.
- Panował wyjątkowy chłód jak na tę porę roku; wszędzie widać było wełniane nakrycia głowy i grube szale.
- Amerykański chirurg, który miał dwa interview, zanim Connie dostąpiła tej łaski, opowiadał, że Baba stwierdził iż:
- Bush jest sfrustrowany wojną i doradcami, którzy mają specjalne interesy i motywacje.
- Baba podniesie ludzką świadomość nie od razu, lecz stopniowo.
- Na pytanie lekarza: ,,Swami, jak sobie radzisz w sytuacji, gdy muzułmanie modlą się po pięć razy dziennie, chrześcijanie też modlą się do Ciebie, a wszyscy wzajemnie się bombardują?” Baba odpowiedział: ,,Modlitwy te są odmawiane mechanicznie, a nie płyną z serca. Nie reaguję na takie modlitwy. Zabijanie ludzi nie jest dobrym sposobem na terroryzm. Czy wiecie kto jest prawdziwym terrorystą? Nienawiść i zazdrość we wszystkich sercach. Rozprawcie się z nimi we własnym sercu, a będziemy mieli pokój”.
Wskrzeszenia
Rano w wigilię Bożego Narodzenia po darśanie Baby a przed bhadźanami jeden z Jego pomocników zmarł na werandzie Mandiru. Miał jakieś 26 lat. Kiedy upadł było tam jeszcze kilku lekarzy i inni wielbiciele, którzy nie poszli jeszcze na śniadanie. Pobiegli do Swamiego, który był niedaleko i powiedzieli: ,,Swami! Twój pomocnik właśnie zmarł! Czy mamy usunąć ciało i zaraz zawiadomić rodziców?” Baba odpowiedział: ,,Nie ruszajcie ciała! Przynieście mi szklankę wody.” Kiedy przyniesiono wodę, Baba wlał kilka kropel do ust zmarłego i przywrócił mu życie. Po wskrzeszeniu Baba powiedział mu, aby odpoczywał przez dziesięć dni, nie przychodził na darśany i żeby nie podawał swojego nazwiska. (Connie wyjaśnia, że jest to konieczne w celu ochrony prywatności i zdrowia subtelnych ciał. Tak jak po urodzeniu się, po wstąpieniu na naszą płaszczyznę egzystencji, dzieci muszą odpocząć z dala od hałaśliwych wibracji świeckich ludzi, osoby wskrzeszone też koniecznie muszą odpoczywać. Kiedy jej przyjaciółka Bharosa Adhikari z Nepalu została wskrzeszona po ataku serca podczas śpiewów w Sai Kulwant Hall, Baba później kazał jej pozostać w szpitalu przez 16 dni. Po ponownych narodzinach nie mogła mówić przez 16 godzin.)
Connie utrzymuje, że zna 19 przypadków wskrzeszenia przez Sathya Sai Babę i osobiście spotkała cztery osoby przywrócone przez Niego do życia. Jest zapewne niezliczona liczba tego rodzaju zdarzeń, które nie są jednak udokumentowane. Np., 3 stycznia b.r. dowiedziała się od osoby stale zamieszkującej waśramie, z którą przyjaźni się od 20 lat, że w ubiegłym roku niejaki Suri został wskrzeszony przez Babę dwukrotnie.
Relacja Connie z interviewNa audiencję dnia 3 stycznia 2002 r. zaproszenie otrzymało czworo Amerykanów, dziesięcioro Włochów i sześcioro Rosjan.
- Baba wykreował pierścień z trzema diamentami dla Włocha, pierścień z jednym wielkim diamentem dla drugiego Włocha oraz zegarek ze złota i srebra dla Rosjanina.
- Pewna Włoszka spytała, czy przesłania, które otrzymuje i zapisuje codziennie są od Niego, na co Baba odpowiedział: ,,Tak, są”.
- Connie pokazała Babie ostatnio krążące zdjęcie i spytała, czy to tzw. zdjęcie Kriszny z twarzą Baby jest autentyczne, gdyż wydawało się jej podejrzane i sądziła, że zostało spreparowane komputerowo i rozpowszechnione z fałszywą historią pochodzenia. Baba powiedział: ,,Jest to sztuczne. Jest (jak) malowidło.” Connie spytała: ,,To znaczy, jak z komputera, Swami?”. Baba odparł: ,,Tak, nie lubię sztucznych (rzeczy)” i rzucił zdjęcie. Connie podziękowała Mu za potwierdzenie.
- W tylnym pokoju interview Baba uleczył chłopca z wysokim ciśnieniem. Powiedział, że pobłogosławi i wyleczy też innych.
- Rozmowa Connie z Babą w tylnym pokoju.Connie: Swami, ale TERAZ BEZ ŻARTÓW … Jak długo jeszcze potrwa ta wojna? Naprawdę, proszę BEZ ŻARTÓW!Baba: Naprawdę, bez żartów (napisał coś w powietrzu) … jeszcze pięć lat. W roku 2007 nie będzie już wojny. Pokój na ziemi.Connie: Jeszcze pięć lat?! Czy potem rzeczywiście … naprawdę będzie już po tej wojnie?Baba: Tak, zobaczysz.Connie: A co ze Złotym Wiekiem (Pokoju i Dostatku, który będzie trwał przez tysiąc lat) – kiedy naprawdę tu będzie?Baba: Złoty Wiek musi rozpocząć się w sercu każdego człowieka. Tylko wtedy może być pokój na ziemi. Każdy musi teraz zacząć tworzyć Złoty Wiek w swoim sercu.Connie: Ależ Swami, wszyscy już robimy co możemy w tym kierunku. Chodzi mi o to, kiedy (cała) ludzkość przyzna: ,,To jest Złoty Wiek – tutaj, teraz” …?Baba: Za pięć lat. 2007. Do tego czasu. Wszyscy muszą robić (to co do nich należy).Pobłogosławił grupę, odpowiedział na osobiste pytania, a Connie powiedział, by prowadziła radio Sai i TV oraz wytrwale pisała (książki, artykuły). Ona robiła to z przerwami od dziesięcioleci.Na koniec swojego sprawozdania Connie pisze: Będąc w Indiach i później otrzymałam bogactwo podpowiedzi, że rok 2002 zmusi nas do wytężonego wysiłku w każdym możliwym kierunku. Nie wolno nam marnować nic z danego czasu i energii. Powinniśmy nieustannie się modlić oraz wyglądać wokół siebie sposobów bezinteresownej pomocy tym, którzy mogą być zdezorientowani, niedoinformowani, w depresji, chorzy, opuszczeni, zastraszeni, zagubieni albo z innego powodu prowadzący nieproduktywną działalność. Wyjdźcie im naprzeciw nie dbając o ich poziom świadomości czy przekonania, wciągajcie do czynów służebnych i przyuczajcie tyle ludzi, ile się da, do poprowadzenia innych do Prawdy o Istocie wewnętrznej, która jest niezależna od wyznania, kultury, kasty, stopnia ignorancji czy rozpaczy. Baba ładuje nasze baterie, my ładujmy je sobie wzajemnie. Biegacze: na start! Kierowcy wyścigowi: włączajcie silniki. Nosiciele Światła: odliczanie do Złotego Wieku i zakończenia wojny już się zaczęło. Sprawmy, by liczył się nasz czas i życie![opracował: KMB; ŚM 8/2002]
Matadźi Indra Devi (1899 – 2002)
25 kwietnia b.r. w Buenos Aires zmarła w wieku prawie 103 lat Indra Devi, ,,pierwsza dama jogi„, jak ją określano na Zachodzie. Uczniowie nazywali jąMatadźi, co w sanskrycie znaczy Matka (końcówka -dźi dodawana jest na znak szacunku).
Urodziła się jako Eugenie Peterson w Rydze 12 maja 1899 r.; ojcem był szwedzki bankier, a matką rosyjska szlachcianka. Kiedy komuniści doszli do władzy w 1917 r., uciekła z matką do Berlina, gdzie została tancerką. Jej fascynacja Indiami miła początek w książce poety Rabindranatha Tagore, potem były książki o jodze, wreszcie, w 1927 r., popłynęła do Indii. Tu pod pseudonimem Indra Devi stała się wschodzącą gwiazdą filmową tego kraju.
W 1930 r. wyszła za mąż za czeskiego attache z Bombaju i dzięki jego znajomościom w 1937 r. trafiła do Śri Krishnamacharyi, znanego nauczyciela jogi. Z wielkimi oporami mistrz w końcu przyjął ją na pierwszą kobietę-ćela(uczennicę) i w ogóle pierwszą kobietę z Zachodu w indyjskim aśramie. Po rocznej praktyce za radą mistrza sama stała się nauczycielem jogi. Uczyła hatha jogi w Chinach, Indiach, Meksyku i Rosji. W 1947 r. otworzyła pierwszą amerykańską szkołę jogi w Hollywood, w Kalifornii, ucząc m.in. takie gwiazdy jak Gloria Swanson czy Yehudi Menuhin.
Nowy rozdział w życiu Indry rozpoczął się w 1966 r. wraz z odwiedzinami Awatara naszej ery, Bhagawana Śri Sathya Sai Baby, który urzekł ją swoimi naukami. Baba pozwolił jej wówczas prowadzić lekcje jogi w swoim aśramie, a później w gimnazjum dla dziewcząt w Anantapur. Spotkanie ze Swamim doprowadziło do wypracowania przez nią nowej formy jogi, którą nazwała Sai jogą. Po powrocie do Ameryki aktywnie propagowała nauki i osobę Sai. Samuel Sandweiss i wielu innych znanych później wielbicieli właśnie od niej po raz pierwszy usłyszało o Sai Babie w jej akademii Sai jogi położonej niedaleko od San Diego w Kalifornii.
Oto jak niedawno wspominali tamte lata członkowie znanej grupy muzycznej Lightstorm. ,,Po raz pierwszy usłyszeliśmy o Śri Sathya Sai Babie w 1968 r. Wówczas nikt w Ameryce nic nie wiedział o Sai Babie, ale spotkała się z nim Indra Devi, gdy pojechała do Indii, aby prowadzić kurs jogi. Wróciła promieniejąc entuzjazmem do jego postaci i dała Richardowi Bockowi, naszemu wspólnemu przyjacielowi, małe zdjęcie Swamiego. Richard przyniósł to zdjęcie do domu akurat w dniu, gdy zdarzyło się nam go odwiedzić. Gdy weszliśmy do pokoju, na jego nocnej szafce leżało to czarno-białe zdjęcie. Spojrzeliśmy na obrazek i wtedy całe stworzenie zda się zamarło. Momentalnie w głębiach naszych serc poznaliśmy kim on był. Mówiliśmy do siebie: 'Gdzieżeś podziewał się tak długo? Rozglądaliśmy się, szukaliśmy przecież. Czemu tak długo zajęło ci przyjście do nas?’ Spytaliśmy Richarda, kim był ten człowiek na zdjęciu. Powiedział, że nie wie, ale jest to jakiś guru, którego Indra spotkała w Indiach i że będzie miała prelekcję na ten temat tego właśnie wieczoru. Szybko załatwiliśmy wstęp i wysłuchaliśmy jej opowieści o Swamim oraz obejrzeliśmy kilka kolorowych slajdów. Patrząc na ekran, siedzieliśmy jak zauroczeni zalewającym nas oceanem radości i błogości. Czuliśmy jak wewnątrz nas wzbiera fala uniesienia, aż wylała się głośnym radosnym śmiechem.” (Wkrótce potem założyli grupę Lightstorm i po kilku latach, miedzy kolejnymi wyprawami do Wietnamu — by zabawiać muzyką walczących tam Amerykanów — odwiedzili również Swamiego.)
Ostatnie 17 lat Matadźi spędziła w Argentynie, dokąd po raz pierwszy zaprosili ją wielbiciele Sathya Sai Baby w Buenos Aires w 1982 r. Tutaj przez kilka jej szkół przewinęło się jakieś 25000 uczniów. ,,Dajesz miłość i światło każdemu — tym co cię kochają, co cię ranią, tym których znasz, których nie znasz. Nie ma to znaczenia, po prostu dajesz światło i miłość” — mówił ten luminarz jogi, którego praktyka opierała się na kilku zaledwie asanach, ale którego światło padało na cały świat.
Matadźi Indra Devi nie miała własnych dzieci, ale pozostawiła po sobie setki nauczycieli jogi i tysiące uczniów. Napisała około dziesięciu książek. W Sai Baba i Sai joga opisuje swoje zapierające dech wspomnienia z życia w bliskiej obecności Swamiego. Były m.in. podróże, lile, materializacje niezwykłych klejnotów, naczynie z niewyczerpalnym źródłem wibhuti i doświadczenie przebywania poza ciałem podczas święta Śiwarathri.
Wyobrażam sobie jak tam z drugiej strony na powrót dusz tego formatu czekają z radością całe zastępy Aniołów, że dusze te trafiają ,,w butach” do nieba, ale być może nie jest bez znaczenia, a z pewnością nie wyrządzimy szkody posyłając Jej własny promyk miłości i wspominając z wdzięcznością jak wiele dobrego zrobiła także dla nas głosząc światu o Awatarze i całą swoją działalnością przybliżając Złoty Wiek. Poprośmy też przymilnie, by stamtąd błogosławiła naszemu krajowi, który być może nie miał sposobności zapisać się wyraziście w Jej sercu w czasie doczesnej drogi na ziemi.
Sai Ram
KMB (ŚM 9/2002)
NADI – doświadczenia (także polskie)
z bibliotekami liści palmowych mędrca Śuki.
Redaktor Naczelny ,,Nieznanego Świata„ | Toruń, 30 maja 1995 r. |
Pan Marek Rymuszko ul. Statkowskiego 25 02-979 Warszawa |
Szanowny Panie Redaktorze!
Z zainteresowaniem i przyjemnością przeczytaliśmy w majowym wydaniu ,,N.Ś.” artykuł J. Burakowskiej o zadziwiającej bibliotece liści palmowych, Śuka Nadi, w Bangalore zawierającej informacje o przeszłych i przyszłych losach ludzi, którzy zjawią się tam by ją skonsultować. Pragniemy jednak zwrócić uwagę, że podobnych bibliotek jest więcej i należy ostrzec ewentualnych amatorów silnych wrażeń, że nie wszystkie są godne polecenia. Na początku tego roku kilka osób uczestniczących w III Wyprawie do Prasanthi Nilayam próbowało skorzystać z usług takich bibliotek na wschodnim wybrzeżu Indii — na przedmieściach Madrasu i w pewnej wiosce na południe od Pondicherry, słynnego z aśramu Śri Aurobindo i sąsiedniego Auroville. Stwierdzili, że w maleńkiej wiosce Vaithiśvarankoil w bliskim sąsiedztwie działają aż trzy placówki udzielające płatnych (słono!) usług w formie przepowiedni rzekomo według starożytnych zbiorów liści palmowych. Ponadto, okazało się, że jest to ,,filia” biblioteki w Bangalore, a miejscowa reklamówka poleca wybór ok. 20 aspektów przepowiedni (dotyczących rodziny, pieniędzy, przeszłych i przyszłych wcieleń a także kolei losów własnych oraz bliskich krewnych). Za każdą z nich Hindusi płacili po 150 Rp (ok. 5 $), natomiast cena dla cudzoziemców wahała się w granicach 100 DM¸ 300 $. Wszystko, z czym można się było tam spotkać, w sposób bardzo podejrzany sugeruje niedwuznacznie na intratny business nastawiony na łatwowierność klienteli, chociaż podany w sposób niezwykle uroczy.
W Madrasie sytuacja wyglądała już bardziej wiarogodnie (dobrowolne datki, wcześniejsze zapisy), niemniej i tu należy zachować umiar w dowierzaniu (niezbyt bogaty zbiór liści). Tutaj miejscowy guru nie wypytywał o żadne dodatkowe informacje prócz imienia i daty urodzenia, a wybór liścia dodatkowo oparty był na układzie 9 muszelek rzuconych przez oczekującego, z których każda odpowiadała jednej planecie. Polacy otrzymali od niego swoje przepowiednie spisane na kartkach. Przyszłość pokaże na ile się sprawdzą.
Podobne biblioteki znajdują się także w Delhi, Bombaju, Poonie oraz Katmandu (Nepal), a jest wielce prawdopodobne że również w wielu innych miejscach Indii.
Niemieccy pielgrzymi do Sai Baby, który przybyli do Indii przed Polakami odwiedzili bibliotekę w Bombaju i ocenili ją jako niewiarogodną. Natomiast w książce Sai Baba. The Ultimate Experience (Ostateczne doświadczenie) wydanej w USA i w Indiach w 1985 r., Phyllis Krystal opisuje swoje pozytywne doświadczenia z biblioteką w Bombaju. Tamtejsza księga zawiera przekaz mędrca Bhrigu i mówi się że jest ona wspomniana w słynnej Bhagawad Gicie i że mędrzec ten otrzymał treść owej księgi w głębokiej medytacji. Być może, chodzi tu o inną bibliotekę niż ta wymieniana przez wzmiankowanych Niemców (Krystal nie podała adresu). Kiedy na początku 1973 r. Krystal jechała z mężem z Ameryki do Sathya Sai Baby, zatrzymała się w Bombaju w celu skonsultowania tamtejszego zbioru proroczych liści. Oto jej własna relacja:
Kiedy nasza trójka [autorka, jej mąż i tłumacz z języka hindi] przybyła do domu pandita [nauczyciela], zaprowadził on nas do niewielkiego ogrodu i wykonał pomiary naszych cieni za pomocą astrologicznego przymiaru. Procedura ta widocznie dostarczyła mu informacji jakich potrzebował do odszukania liści w księdze, na których mogliśmy być wspomniani. W domu zafascynowały nas setki rzędów liści palmowych ciasno ułożonych w stosy, z których każdy pokryty był starodawnym pismem i dziwnymi znakami. Pandita wyszukał w rzędach i przyniósł trzy liście po czym zaczął zadawać pytania w celu utwierdzenia się, że zostaliśmy na jakimś z nich wzmiankowani. Jego pytania odnosiły się do szczegółowych charakterystyk naszych żyć — takich jak rok naszego ślubu, liczba i płeć dzieci i daty ważnych zdarzeń, w rodzaju wypadków albo poważnych chorób. Drogą eliminacji wybrał dwa liście, które — jak nas poinformował – odnosiły się do obecnego czasu, w którym razem przyjedziemy aby skonsultować księgę. Zawierały one także te informacje, które już mu podaliśmy. Następnie zaczął czytać z liścia mającego odnosić się do mojego męża.
Nie mógł on wcześniej posiadać innych wiadomości o żadnym z nas, niemniej powiedział nam wiele rzeczy, które były prawidłowe, włącznie z wiekiem mojego męża w czasie, gdy byliśmy w Bombaju wcześniej, w 1967 r., oraz fakt że w tamtym okresie spotkaliśmy mistrza medytacji u którego pobieraliśmy nauki. Potem powiedział nam, że obecnie jesteśmy w drodze do jeszcze większego mistrza, z którego obrazów niekiedy emanuje popiół. Żadne z nas nie wypowiedziało ani słowa wskazującego czy miał rację. Po wymienieniu dalszych osobistych szczegółów dotyczących mego męża, wziął liść który miał odnosić się do mnie. Powtórzył informacje o spotkaniu pierwszego mistrza medytacji i że byliśmy w drodze do drugiego jeszcze większego. Po tym dodał, że ten mistrz da mi pierścień, swoje podobizny, święty popiół, lekarstwo i swoją miłość i błogosławieństwa. W tym miejscu, muszę wyznać, straciłam całe zainteresowanie, gdyż to co właśnie przepowiedział wydawało się aż nadto nieprawdopodobne. Wówczas nie wiedzieliśmy nawet, gdzie Baba przebywał, ani czy w ogóle go zobaczymy, nie mówiąc już o darach od niego. Nawiasem mówiąc, to nie na prezenty od Baby czekałam gdybym miała to szczęście spotkać się z nim, lecz na pomoc na mojej wewnętrznej ścieżce ku oświeceniu albo jedności z Bogiem. […]
Nieświadomy moich negatywnych reakcji, pandita dalej czytał, a ja już raczej mechanicznie kontynuowałam notowanie tego co mówił. Zakończył pewnymi kwiecistymi przepowiedniami dla nas obojga, po czym pośpiesznie wyszliśmy.
Kiedy jechaliśmy do naszego hotelu, rozmawialiśmy o ostatnim doświadczeniu. Powiedziałam mężowi, że szczerze wstydzę się konsultacji u wróżbity, tym bardziej że zawsze w przeszłości unikałam ich woląc odkrywać swój los w miarę jak się z dnia na dzień rozwijał. Kiedy dotarliśmy do naszego pokoju, zła na swoją dziecinadę, rzuciłam notatki, które zrobiłam podczas odczytywania, do tylnej kieszeni mojej walizki mając nadzieję, że w ten sposób usunę to wspomnienie z mojej pamięci. Nie wiem co kazało mi zatrzymać je zamiast zniszczyć.
Po wizycie u Sai Baby, zbierając się do powrotu do domu, autorka odkryła owe notatki w walizce. Już miałam je wyrzucić do kosza na śmieci, ale coś kazało mi powstrzymać się i postanowiłam przed wyrzuceniem przeczytać je. Doszłam do miejsca, które miało odnosić się do mnie i przeczytałam, że byłam w drodze do Mistrza, na którego obrazach niekiedy formuje się popiół. Kiedy czytałam dalej, ogarnęło mnie zdumienie przy liscie rzeczy, które miał mi dać, gdyż były to dokładnie te same, które Baba tak niedawno mi dał: pierścień, wibhuti, lekarstwo, swoją podobiznę oraz miłość i błogosławieństwa. Pierścień, który zmaterializował do leczenia jednego z rodzajów moich bólów głowy, trochę wibhuti na inny ból głowy, swoją podobiznę na cynowej plakietce pomagającej mi koncentrować się na przedzie jego czoła oraz jego miłość i błogosławieństwa wypisane na zdjęciu danym nam przez Sohan Lala.
Ten świeży dowód, że jest tak wiele rzeczy w niebie i na ziemi, które przekraczają ludzkie rozumienie, zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Wzgardziłam posłaniem z Księgi Bhrigu, lecz teraz kiedy Baba potwierdził przynajmniej jej część, poczułam się zdecydowanie upokorzona. Niemniej, ciągle dziwiło mnie jak człowiek, który żył tysiące lat temu, zdolny był przejrzeć przyszłość i przepowiedzieć, że dwoje ludzi z Zachodu przyjedzie do Indii i zatrzyma się w Bombaju w swojej podróży do Sai Baby aby skonsultować kopię jego księgi. A jeszcze dziwniejsze, jak mógł dokładnie wiedzieć co Baba da jednemu z nich?
Mamy nadzieję, że ta garść dodatkowych informacji ustrzeże Czytelników przed wpadaniem w euforię i wyprowadzeniem w pole, ale nie zniechęci do interosowania się tym zagadkowym fenomenem.
Kazimierz Borkowski i
Krystyna Pietrasińska
(Toruń)
Tekst powyższego listu został opublikowany w czasopiśmie Nieznany Świat, Nr 10/1995. — KMB
File translated from TEX by TTH, version 3.40 on 25 Jul 2003.
Co jest rzeczywiste, a co nierzeczywiste?
Przedstawiany tekst, zaczerpnięty z The Ramala Centre Newsletter (September 2000), jest zapisem wystąpienia Yaani Drucker na dorocznym wiosennym spotkaniu wielbicieli Sai Baby w Lord Wandsworth College (Long Sutton, Hants, WB) 14–16 kwietnia 2000 r. Oryginał można również znaleźć na internetowej wityrynie męża Yaani, Ala, wraz z jego wystąpieniem nawiązującym do jej doświadczeń. |
Od nierzeczywistego prowadź mnie do rzeczywistego.
Od ciemności prowadź mnie do światła.
Od śmierci prowadź mnie do nieśmiertelności.
Chciałabym podzielić się z wami historią, która nie jest rzeczywista, która nigdy się nie zdarzyła i która nie miała wpływu na Prawdę. Pomogła mi jednak bardzo jako wezwanie do przebudzenia, jako szkoła odróżniania tego, co jest rzeczywiste i wieczne od tego, co jest nierzeczywiste i co nie ma nade mną władzy. Wydarzenie to objawiło mi prawdę tego, kim naprawdę jestem.
Czternaście lat temu przeżyłam wstrząsające doświadczenie, które początkowo wydawało się nadzwyczaj brutalne, a które teraz postrzegam jako prawdziwy duchowy punkt zwrotny. Do tego czasu byłam żarliwą wielbicielką Sai Baby prowadząc proste życie nauczycielki w szkole Montessori, mieszkając sama i rokrocznie spędzając sześć miesięcy w Indiach z Sai Babą. Życie było piękne. Pewnej nocy wszystko się zmieniło. W Indiach obchodzono wtedy Mahaśiwaratri, największe święto roku. Przebywałam w kalifornijskim Centrum Sai Baby. Na następny wieczór mieliśmy w planie całonocne śpiewanie bhadźanów. Twardo spałam w pokoju przylegającym do sali śpiewów. Była godzina 3 w nocy. Nie mogło być już bardziej pomyślnego momentu czy sytuacji.
Nagle zostałam wyrwana ze snu głosem grożącym: „Krzyknij a zabiję cię”. Poczułam nóż na gardle i zobaczyłam wyłaniającą się nade mną masywną groźną postać. Oszołomiona odruchowo krzyknęłam, a on aby mnie uciszyć uderzył mnie pięścią w twarz. Cała byłam we krwi. Zakneblował mnie, przywiązał i ściągnął ze mnie pościel. W panicznym strachu wołałam do Sai Baby, by przyszedł mi na ratunek. W głębi serca oczekiwałam, że Sai Baba pojawi się fizycznie i rozproszy ten horrendalny koszmar, co mnie niespodziewanie opadł. Sai Baba nie przyszedł. Ale jednocześnie zrobił to. Jeszcze gdy byłam brutalnie gwałcona, odeszło ode mnie całe okropieństwo tej sytuacji. W jakiś niewytłumaczalny sposób stałam się bardzo spokojna i ku własnemu zdumieniu odkryłam niewiarygodne współczucie wzbierające w mym sercu.
Kiedy odchodził zdołałam wydusić przytłumione: „Niech cię Bóg błogosławi”. „Bóg mnie nienawidzi!” – wysyczał w odpowiedzi i znikł w mroku nocy. Z trudem zdołałam oswobodzić się ze skrępowania i poszłam szukać pomocy. Wezwana policja złapała tego mężczyznę. Okazało się, że miał on długą historię przestępstw: był wielokrotnie więziony. Mimo to tym razem coś się w nim zmieniło. Przesiadując w więziennej celi dołożył niemałych wysiłków, aby przesłać mi wiadomość. A brzmiała ona tak: „Żałuję tego co zrobiłem. Naprawdę bardzo mi przykro, że panią skrzywdziłem. Proszę się za mnie pomodlić.” Zatem Bóg był obecny nawet w tak okropnych okolicznościach i nawet gwałciciel to odczuł. Sama się sobie dziwiłam, że nie potrafiłam zdobyć się na gniew skierowany przeciw temu człowiekowi. Stwierdziłam, że myśli moje skupiają się raczej na tragedii ludzkich uwarunkowań, które potrafią doprowadzić do tak rozpaczliwego stanu, niż na własnym bolesnym doznaniu.
Chociaż ciało miałam obite i posiniaczone, w ogóle nie pamiętam żadnego bólu. Ale nie znaczy to, że lekko przeżyłam to wszystko. Pamiętam jak chodząc nocą bałam się, że ktoś może czaić się za krzakiem. Gdy ktoś wchodził do mojego pokoju, ogarniał mnie lęk i byłam roztrzęsiona, które to zachowania dotąd były zupełnie nie w moim stylu. Czułam się zbrukana, a moje zwykłe poczucie bezpieczeństwa, przeświadczenie, że cały czas chroniły mnie boskie ręce, zostało bardzo mocno nadszarpnięte. Moje wątpliwości były całkowicie ześrodkowane na Sai Babie. W moim rozumieniu Sai Baba, któremu kompletne zawierzyłam i którego uważałam za swojego zbawcę, nie pomógł mi mimo, że rozpaczliwie go wzywałam. Dlaczego tego nie zrobił? Ciągle modliłam się do Sai Baby błagając: „Dlaczego dopuściłeś, by mnie to spotkało? Proszę, pomóż mi to zrozumieć.” Gdy w taki sposób prosiłam, wyraziście usłyszałam głos Sai Baby łagodnie pytającego: „Co ci się stało?” „Zostałam zgwałcona, brutalnie potraktowana, obrabowana, a mojemu życiu zagrażało niebezpieczeństwo – odpowiedziałam – wołałam ciebie, lecz ty nie przyszedłeś!” I znów nad wyraz czule Sai Baba spytał: „Co ci się stało?”
Nagle zrozumiałam: nic mi się nie stało. Przypominam sobie jeden z moich ulubionych ustępów z Bhagawad Gity, w którym Kriszna pouczał Ardźunę: „Nie jesteś tym nietrwałym ciałem. Nie można cię zniszczyć bronią, ogień nie może cię spalić, woda nie może cię pochłonąć, burza nie może cię zmieść. Jesteś niezniszczalną, wieczną atmą, Jaźnią.” Nagle to mistyczne oświadczenie Pana Kriszny nie było dla mnie już tylko abstrakcyjnym pojmowaniem, lecz bezpośrednim doświadczeniem. Moje zdezorientowanie, moje lęki i poczucie porzucenia – wszystko to rozproszyło się w świetle tego niewiarygodnego zrozumienia. Sai Baba nie tylko daleki był od zawiedzenia czy opuszczenia mnie, ale odsłonił przede mną prawdę tego, kim jestem – nieśmiertelną Jaźnią; teraz w całym wszechświecie nie ma niczego, co byłoby w stanie w jakikolwiek sposób mi zagrozić. Poznałam siebie jako kogoś niedotykalnego, niezniszczalnego, wiecznego. Eksplodowałam radością. Jakże zaskakujący skutek tego głębokiego i strasznego wydarzenia! Obróciło się ono w odkrycie kim naprawdę jestem. Jestem niezmiernie wdzięczna. Dziękuję ci Boże!
W ciągu czternastu następnych lat z tego potężnego doświadczenia rozwinęło się wiele dalszych rewelacji. Doszłam do zrozumienia, że nie tylko nic mi się nie stało, ale jeszcze dosadniej: w istocie w ogóle nic się nie stało. Rozpoczęłam to wystąpienie mówiąc, że chciałabym podzielić się z wami historią, która jest nierzeczywista, która nigdy się nie zdarzyła i która nie miała wpływu na prawdę. Co przez to rozumiem? Czy zdarzyło się cokolwiek? Czy coś z tego było rzeczywiste? Historia nie była rzeczywista, gwałt nie był rzeczywisty, brutalność nie była rzeczywista, strach nie był rzeczywisty, ale spokój, jaki odczuwałam, był rzeczywisty, tamto współczucie było rzeczywiste, obecność Boga była rzeczywista, Atma, moja prawdziwa Jaźń była rzeczywista.
Jeśli nic z tego horroru nie było rzeczywiste, a mimo to tak głęboko go przeżyłam, to co się działo? Chciałam znaleźć przyczynę. Jedynie odsłaniając przyczynę problemu mogę mieć nadzieję na rozwiązanie zagadki. Niektórzy z was mogą wierzyć, że cała ta rzecz była Wolą Boga. W końcu czy wszystko, co się dzieje nie jest Jego wolą? Kiedy modliłam się do Sai Baby: „Swami, jak mogłeś dopuścić, by mi się to przytrafiło?” wynikało to bezsprzecznie z mojego przekonania, że mogło się tak stać wyłącznie z woli Boga. Lecz stwarzało to poważny dla mnie problem. W moim rozumieniu nic niefortunnego nie mogło mi się przydarzyć, ponieważ kochałam Boga, a On by mnie ochronił. Byłam dobrą wielbicielką, prowadziłam sadhanę i czułam miłość Boga. Miłość Boga do mnie odbierałam w rozmaitych przejawach: w materializacji dla mnie pierścienia przez Sai Babę, w otrzymaniu odeń jego szaty na ołtarz Centrum i wielu głębokich wewnętrznych objawień, snów i wizji, które doświadczałam jako oznaki miłości Bożej. Jak więc Bóg mógł pozwolić, by ta straszna rzecz się zdarzyła? Oczywiście, za tym pytaniem kryje się założenie, że Bóg dopuścił, by do tego doszło. Gdyby to zrobił, czyż nie znaczyłoby to, że jest okrutny? Jaki Bóg dopuściłby do takiego horroru? Bóg niewątpliwie nie życzy nam cierpienia. Bóg jest czystą miłością. Kocha nas bezgranicznie. Po prostu jest zwykłą niemożliwością, by Bóg mógł dla mnie tego chcieć.
Drugą oczywistą możliwością jest to, że wszystko to spowodował ów gwałciciel, nad którym ja nie panowałam i którego boskość nie mogła powstrzymać. Tak niewątpliwie świat to postrzega. Czyż bezpieczeństwo osobiste nie jest poważną dla nas kwestią? Wiele wysiłku wkłada się na ochronę przed wrogimi siłami wokół nas. Ale czy rzeczywiście tak to jest? Czy mogłabym wrócić do normalności, gdyby tak było? Na każdym zakręcie mogłabym oczekiwać kolejnego napadu. Gdyby było to prawdą, spokój byłby niemożliwy. Czy boskość może być aż tak bezsilna? Po prostu nie mogę się pogodzić z tym, że wszystko tłumaczy gwałciciel wtargujący na chybił trafił i napadający mnie, a w szczególności w noc Śiwaratri w Centrum Sai Baby.
Zatem, skoro przyczyna nie leży w Bogu i w gwałcicielu też nie, jedyną inną możliwością jest to, że jest ona we mnie, że ja to sobie sama zrobiłam. Ciężko to przełknąć. Nie dość, że spotkał mnie ten koszmar, to teraz przyznaję, że sama jestem jego sprawczynią. Sama ułożyłam wszystko. Jak to! Ja ten horror zorganizowałam? Przecież to niemożliwe. Czemu miałabym robić coś tak skrajnie głupiego? Dlaczego miałabym robić coś tak bolesnego, poniżającego, niszczącego? Czemu miałoby to służyć? Jeśli ja jestem autorem i reżyserem tego spektaklu, a zapewniam was, że całe życie uważałam się za osobę pod każdym względem pozytywną, istną Pollyannę, coś musiało mocno się zepsuć. Ale czy ten scenariusz rzeczywiście był tak niedorzeczny?
Pomyślcie tylko. Jeśli z desperacją próbuję za wszelką cenę utrzymać moją indywidualność i autonomię, co wszyscy robiliśmy w ciągu niezliczonych wcieleń, to czy ta historia nie potwierdza przekonania, że jestem ciałem oddzielnym od innych, które mogą mnie skrzywdzić, że jestem słaba i mogę umrzeć w każdej chwili, i że nawet sam Bóg i cała ochrona jego kościoła nie zdołała mnie obronić? Przyznaję się więc sobie samej, że przystałabym na drastyczną krzywdę, włącznie ze śmiercią, aby podtrzymać swoje przekonanie o oddzielności i uczynienie dla siebie rzeczywistym tego co nierzeczywiste. Zatem cały ten dramat został tam sfabrykowany przeze mnie w celu potwierdzenia mej własnej tożsamości. Oto zdradziecka natura mentalności ego, z którym byłam sprzymierzona. Ale gdy już rozpoznaję, że przyczyna leży we mnie, mogę zauważyć, że we mnie jest też rozwiązanie. Skoro sama sobie to wyrządziłam, mogę więc też to odczynić. Jak?
Czy przez spostrzeżenie, że spłacałam karmiczny dług? Niektórzy z moich życzliwych przyjaciół powiedzieli mi, że tym zdarzeniem usunęłam pokaźny kawał negatywnej karmy. Takie rozumienie stanowiło jakieś wyjaśnienie, ale nie dawało rozwiązania, a z pewnością nie poprawiało mi samopoczucia, gdyż pozostawiało otwartą kwestię ile negatywnej karmy muszę jeszcze przerobić, której skutki mogę w każdej chwili doświadczyć. Chciałam rozwiązania, które gwarantowałoby koniec wszelkich cierpień, a to rozwiązanie było uzależnione od odkrycia dlaczego miałabym coś takiego sobie wyrządzać. Karma odpowiedzialnością obarcza mnie. Zgodnie z nią, cokolwiek mi się przydarza, jest to skutkiem wcześniejszej przyczyny, za którą jestem odpowiedzialna za sprawą moich przeszłych uczynków. Karma próbuje zaleczyć konkretne wydarzenie, określone postępki jednego ciała w stosunku do innego, lecz nie odnosi się do tego jednego celu moich wszystkich działań. Tak więc, Prawo Karmy nie może mnie uwolnić. Nie dotyczy ono prawdziwego celu mojego ciała, którym jest utrzymanie oddzielności.
Karma opiera się na mentalności ego, które postrzega inne ciało jako to, które może mnie skrzywdzić, albo które ja mogę skrzywdzić, co dalej prowadzi do przyszłej kary zgodnie z ideą 'jak posiejesz, tak będziesz zbierał’. Ale kiedy poprzez bezpośrednie doświadczenie zrozumiem, że niczego nie ma poza moim umysłem, i że świat i ciało w nim zawarte są w całości częścią marzenia, które śnię, a które jest nierzeczywiste, wówczas Prawo Karmy nie ma nade mną władzy. Dziś wiem z pewnością, że nie jestem związana karmą, ani wy nie jesteście. Karma wiąże tylko dopóty, dopóki utrzymuję cel oddzielności i cielesnej świadomości, do których ona się stosuje. Lecz ja nie jestem ciałem. Jestem taka, jaką Bóg mnie stworzył – pełna i doskonała. Mój umysł w połączeniu z Bogiem jest wszechmocny. W przeszłości niewłaściwie używałam umysłu w kierunku tworzenia bezsensownego świata iluzji. Nałożyłam pojęcia czasu i przestrzeni na niezróżnicowaną wieczność, która jest wszechobecnym teraz. Lecz ja nie mogę być związana przeszłością. Mogę zdecydować zupełnie się od niej odciąć. Sai Baba uczy: „Przeszłość to przeszłość. Zapomnij o przeszłości. Przeszłości nie ma. Wszystko co istnieje jest zawsze obecnym teraz.”
Aby być wolnym od karmy, trzeba całkowicie wykorzenić ideę oddzielności, a stanie się to jedynie wówczas, gdy uświadomię sobie, że wszystko to, bez wyjątku, jest rozgrywane tylko w moim umyśle. To mój sen o śmierci, koszmar, który stworzyłam, by dowieść sobie, że jestem małą istotą oddzielną od wszystkich, z przyjaciółmi i wrogami i całym szerokim światem zewnętrznym, którzy określają mnie i dniem i nocą wpływają na mnie, i że niezależnie co doczesnego zdołam osiągnąć w tym krótkim życiu, nieuchronnie kończę śmiercią. A przecież nic nie może być dalsze od prawdy. Mój umysł jest wszechmocny, a wszystko to jest moim snem. Jakąkolwiek historię stworzę i jakikolwiek świat sfabrykuję, tam to w wszystko umieszczam odzwierciedlając moje życzenia, cele i myśli. Gwałciciela nie ma na zewnątrz mojego umysłu. Jeśli zaakceptuję cierpienie jako spłatę karmicznego długu, tym samym uzasadniam cel cierpienia. Dopóki mam ten cel, będzie i cierpienie. Ale tak być nie musi. Na szczęście byłam gotowa dostrzec inny cel.
Wszystko, co mi się przydarza, dzieje się dlatego że pragnę celu, któremu to służy. Pomyślcie tylko. Jaki cel przyświeca wam w tej chwili? Niewątpliwie wasza pierwsza myśl będzie, że jesteście tu na spotkaniu duchowym pławiąc się w doświadczaniu obecności Sai Baby i przyswajając sobie jego nauki. Ale pójdźcie głębiej. Czy jesteście ciałami tam siedzącymi i słuchającymi tego, co mówię? Czy jest ktoś inny siedzący obok was? Czy może jesteście tylko wy, a wszystko, czego doświadczacie dzieje się wyłącznie w waszym umyśle i przez was jest zaaranżowane? Czy możecie choćby zacząć pojmować, że osoba siedząca obok jest wyobrażeniem, które stworzyliście, aby podtrzymywać przy życiu swoją rzeczywistość oddzielnego istnienia? Czy może dostrzegacie, że wy jako ciało i oni jako ciała, wszyscy są w waszym umyśle? Nawet jeśli nie możecie natychmiast przyjąć tego wszystkiego, czy dostrzegacie, że zawsze możecie mieć ewentualnie tylko dwa cele? Jest to albo trwanie w Jednej Jaźni, prawdzie tego kim rzeczywiście jesteście, albo utrzymywanie oddzielnej tożsamości. Jedno wiąże się z Bogiem, drugie – z ego. Jedno jest rzeczywiste, drugie – nierzeczywiste. Nie ma niczego, czego nie można by natychmiast odwrócić, gdy zauważę, że to coś jest już bezcelowe. Jestem wszechmocna, gdyż nie jestem oddzielna czy różna od Boga. Czy możemy wyobrazić sobie represjonowanego Boga? Nie. Zatem również ja nie mogę być ofiarą, o ile sama tego nie chcę, ponieważ On stworzył mnie dokładnie taką, jakim sam jest. Nie jestem bezsilną ofiarą okoliczności, nad którymi nie panuję.
Pewnego razu miałam sen, który zdarzył się w czasie, gdy walczyłam z problemem wolnej woli. W śnie tym gawędziliśmy z Ardźuną jak siostra z bratem. „Wiesz, Yaani – powiedział – widziałem całą bitwę Mahabharaty od początku do końca zanim się jeszcze zaczęła.” Słysząc to wyrzuciłam ręce w górę i zawołałam zaniepokojona: „Och Ardźuno, czy to znaczy, że nie mam nic do powiedzenia w sprawach mojego życia, że nie mam wolnej woli?” „Nie, Yaani, to nie tak – odpowiedział. – Kiedy twoja świadomość ulega zmianie, zmienia się też twoje przeznaczenie.” Innymi słowy, jest to mój sen i mogę go zmienić ze snu śmierci w szczęśliwy sen wiecznego życia. Wystarczy, że zmienię swój umysł z ukierunkowania świadomości na ciało, ze świadomości cielesnej, na świadomość Boga, z nieprawdy na prawdę. Każda moja myśl jest albo rzeczywista, albo nierzeczywista. Moje myśli rzeczywiste to te, które myślę z Bogiem. Wszystkie pozostałe myśli są nierzeczywiste, ale mimo to będą miały swoje skutki. Nie ma myśli neutralnych. Dlatego też Sai Baba ciągle przypomina nam, byśmy zważali na nasze myśli.
Dzisiaj mogę stwierdzić z absolutnym przekonaniem, że wiem kim jestem i kim nie jestem. Mogę swobodnie opowiadać wam o swoim przeżyciu gwałtu, gdyż bez cienia wątpliwości wiem, że w rzeczywistości nigdy się on nie zdarzył. Przeżycie to nie ma siły, nie ma esencji, nie ma nade mną władzy. Ale najpierw musiałam się temu przyjrzeć i wziąć pełną odpowiedzialność za to wszystko, bez poczucia winy czy potępiania albo osądzania siebie, trzymając Ducha za rękę i prosząc o wskazówki. Kiedy chcę w pełni zdemaskować wobec siebie moją gotowość do skrzywdzenia siebie dla podtrzymania swojego przeświadczenia o oddzielności, i wiem, że już więcej tego nie pragnę, prawda odsłania się i pokazuje mi, że nic z tego, co myślę że się zdarzyło, nie było rzeczywiste. Prawda jest taka, że nie może istnieć nic innego poza Bogiem i miłością Boga. Proszę mnie nie zrozumieć źle. Nie zalecam wypierania się negatywnych przeżyć. Przeczenie przydaje energii najciemniejszym lękom w wyniku starań ukrycia ich i usunięcia ze świadomości. Ujawnienie naszych lęków albo wad niweluje je i demaskuje jako nie istniejące, jakimi zawsze były.
Jestem głęboko wdzięczna za naukę, jaką przyniósł mi ten epizod. Czego się nauczyłam? Tego, że jestem niezniszczalną Atmą. Że temu, co jest rzeczywiste, nie można zagrozić, a to, co jest nierzeczywiste, nie istnieje. Że jedynie wola Boga jest rzeczywista. Oraz, że czegokolwiek doświadczę, będzie to to, co ja wybrałam. Dopóki celem, którym się kieruję, będzie podtrzymanie mojej oddzielnej tożsamości, nie będzie ono rzeczywiste i ja też nie będę rzeczywista. Wszelkie cierpienie wyrządzamy sobie sami, a kończy się ono w chwili, gdy przestaję dostrzegać w nim jakąkolwiek wartość. Gdy nie widzę znaczenia w moim separatystycznym myśleniu, myśli takie po prostu zanikają. Wtedy moja wola jednoczy się z wolą Boga i doświadczam tylko stałej miłości i radości. Jest to przebudzenie ze śmierci.
Doświadczenie, które zrelacjonowałam, okazało się być dla mnie wielkim darem i błogosławieństwem, gdyż zmusiło mnie do zmiany mentalności. Ale był to skrajny przypadek, którego żadne z was ani nikt inny nie musi przeżywać. Możecie zmienić swoje myślenie już teraz. Wykorzystajcie moje doświadczenie, albo jakieś inne skrajne, takie jak np. ukrzyżowanie Jezusa, jako motywację do zmiany własnej świadomości i dostrzeżenia tego oddzielania, wtedy zobaczycie że ten świat dwoistości i śmierci, który stworzyliście dla podtrzymania poczucia oddzielności, już nie jest więcej tym czego pragniecie. Nie musicie wykorzystywać bólu do przebudzenia. Z pewnością może on posłużyć jako jeden ze sposobów. Ale czemu nie budzić się ze śmiechem? Cokolwiek nie zrobicie, ZBUDŹCIE SIĘ! Teraz! Nie odkładajcie tego. Obierzcie chwilę teraz na śmierć starym nawykom myślenia w oparciu o świadomość oddzielności i świadomość ciała, aby odrodzić się w świadomości Boga. Zwróćcie swoje życie i wolę ku Bogu i proście o pomoc. Nie ma bowiem możliwości, byście sami tego dokonali.
Sai Baba powiada, że ścieżka duchowa jest łatwa. W ogóle nie wymaga żadnego wysiłku. Czynienie rzeczywistym tego, co jest nierzeczywiste i nieistniejące, wymaga ogromnego wysiłku. Na osnowie niezmiennego wiecznego pokoju miłości Boga mogę postanowić sfabrykować wydarzenie rozmiarów i intensywności takiej, jak to dopiero co opowiedziane, w celu utrzymania głupich przeświadczeń i nadania im realności w moich oczach. Ale o ileż łatwiej jest po prostu pozwolić, by to co rzeczywiste było rzeczywiste i trwać w doskonałym pokoju, miłości i świetle oraz być tym kim naturalnie jesteście i zawsze byliście – jednym z Bogiem! Nie musicie nic robić, by sprawić, że prawda jest rzeczywista. Po prostu pozwólcie sobie na bycie tymi, kimi naprawdę jesteście. Nie może wam się nie powieść. Jesteście doskonali i pełni – tacy, jak Bóg was stworzył. Bądźcie szczęśliwi!
Postscriptum Yaani Drucker do czytelników The Ramala Newsletter
Dwa lata temu Sai Baba spytał mnie: „Jaką masz sewę?” Gdy odpowiedziałam: „Służę mężowi”, on rzekł: „To bardzo dobrze, ale musisz prowadzić też jakąś usługę w społeczeństwie.” Ta sugestia zainspirowała mnie do utworzenia witryny internetowej poświęconej duchowemu poradnictwu. Wierzę, że z powodu natury mojego artykułu niektórzy z czytelników zechcą skorzystać z okazji, by skontaktować się ze mną w celu e-mailowego satsangu, wymiany zdań lub zadania pytań.
Oto adres mojej witryny (uaktualnione przez KMB):
oraz poczty elektronicznej:
Zapraszam.
[Tłum.: KMB; 021017]
Współczesna medycyna z modlitwą
Fragment z książki „God in Our Midst – Poornavatar Sri Sathya Sai Baba” (Bóg wśród nas – Pełny Awatar Baba) napisanej przez dr Hiramalani Seshadri, lekarkę i wielbicielkę Sai. |
Dla lekarza Sai naukowa medycyna ulega przekształceniu w sztukę leczenia. Jeszcze zanim Swami pojawił się w naszym życiu, intuicyjnie modliłam się za moich pacjentów i prosiłam ich o modlenie się przed rozpoczęciem leczenia. Wszystko to wydawało mi się bardzo naukowe i logiczne. Bo co w rzeczywistości umożliwia lekarstwu jego przyswojenie, rozprowadzenie po organizmie, dotarcie do organów i zaistnienie oczekiwanych zmian? To atma czyli siła życiowa; wszak wszystkie nasze tabletki, zastrzyki, operacje i inne zabiegi byłyby zupełnie bezużyteczne dla martwego człowieka! A atma jest częścią Paramatmy czyli Boga. Zatem rozsądną rzeczą jest wzywanie i włączanie Najwyższej Uzdrawiającej Mocy w czasie leczenia. W istocie wielu pacjentów, którzy trafili do mnie jako rzekome przypadki „nieuleczalne”, odchodziło z poprawą zdrowia. Jedyną różnicą w leczeniu było to, że ja łączyłam współczesną praktykę medyczną z modlitwą.
Wejście pod skrzydła Baby pomogło mi zrozumieć karmiczną naturę choroby. Wierzymy, że nasi rodzice, nasz wygląd, nasz iloraz inteligencji, nasze wykształcenie, nasze stanowisko, nasz współmałżonek i dzieci, dom, posiadłości, bogactwo itd. są zdeterminowane karmą [sumą przeszłych uczynków]. Także nasze ZDROWIE ma karmiczne korzenie. Jednakże Baba zawsze przypomina, że żadna karma nie oprze się Łasce Boga.
Karma to tylko Wysoki Sąd. Pan Bóg jest natomiast Sądem Najwyższym. Sąd Najwyższy zaś może znieść, odwrócić lub zmienić wyrok Wysokiego Sądu. Jednocześnie jednak mówię swoim pacjentom, że Sąd Najwyższy nie przychodzi sam do petenta; trzeba złożyć apelację. Tak samo trzeba poddać się Bogu i wzywać Go w modlitwie; wtedy z pewnością odpowie.
Wielbicielom Sai i osobom podatnym na te idee daję obok lekarstw do zażywania wibhuti [święty popiół]. Mocy wibhutiprzyjmowanego z wiarą doświadczyliśmy osobiście, gdy siostra mojej asystentki, mająca rozległego raka macicy, bardzo pozytywnie zareagowała na zastosowane leczenie. Dzięki łasce Baby obecnie przekroczyła ona przewidywaną granicę pięciu lat przeżycia.
Inny czynnik, jaki stosuję w swojej praktyce, szczególnie w stosunku do pacjentów z chorobami przewlekłymi, to zwiększanie „konta dobrej karmy„. Jeśli pozwala na to zdrowie pacjenta, nalegam, by podjął się jakiejś działalności służebnej. W przeciwnym przypadku proszę go o modlenie się do Pana Boga o tyle zdrowia, by mógł włączyć się do sewy [beziteresownej służby]. Tą służbą może być np. dokarmianie i odziewanie biednych, pomoc w sierocińcach – cokolwiek. Szczera próba bycia dobrym i czynienia dobra, poza Łaską Boga, niewątpliwie pomoże usunąć jakąś część karmicznej nierównowagi.
Trzecie zalecenie, jakie stosuję od czasu włączenia się do ruchu Sai, to to, by pacjenci uczestniczyli w zbiorowych śpiewach religijnych. Sama muzyka ma terapeutyczne własności, a tym bardziej muzyka religijna. Jesli pacjent jest chrześcijaninem, polecam włączenie się do kościelnego chóru, jeśli muzułmaninem, proszę, by codziennie recytował sury (wersety Koranu), jeśli hinduistą, proszę by regularnie chodził na sankirtan albo bhadźany [formy śpiewów hinduskich pieśni religijnych]. Takie podejście przyniosło bogaty plon. Jest jeszcze za wcześnie na analizę skutków długoczasowych, gdyż z pełnym zaangażowaniem robiłam to tylko przez około sześć lat. W krótszej skali czasowej jednak, z tego co widziałam i doświadczyłam, takie podejście do choroby zapewnia zdecydowanie lepsze wyniki leczenia; na pewno pomaga pacjentowi lepiej uporać się z chorobą.
Wydaje mi się, że aktywne uczestnictwo pacjenta w jego procesie leczenia, radość z zespołowego śpiewania i sewy oraz wzywanie, przebudzanie i uaktywnianie leczniczej energii atmicznej stanowią o przewadze nad samym tylko konwencjonalnym leczeniem. Lekarz ma kluczową rolę do odegrania, gdyż o skuteczności leczenia decyduje jego/jej szczerość i miłość wobec pacjenta; pacjent niejako „zaraża się” wiarą doktora. Dzięki łasce Baby, modlitwa, sewa i bhadźany stały się stałymi składnikami zaleceń w mojej medycznej praktyce. Niektórzy pytają: skoro masz taką wiarę w Boga, po co w ogóle brać lekarstwa? Tak jak pożywienie, ubranie i schronienie są podstawowe w zdrowiu, tak podstawowe w chorobie są lekarstwa; ale, tak jak ze wszystkim w życiu, lekarstwa również działają lepiej, jeśli staramy się o Łaskę Boga, a modlitwa, sewa i bhadźany są najlepszymi środkami przyciągnięcia tej Łaski. Codzienne spożywanie jedzenia w żaden sposób nie odsuwa nas od wiary w Boga. Podobnie przyjmowanie leczenia medycznego nijak nie umniejsza wierze w Boga. Pamiętajmy ponadto, że to Pan Bóg zapewnia nam wszystko, włącznie z lekarstwami! Poddawanie się leczeniu i wiara w Boga nie są więc w żaden sposób stanowiskami sprzecznymi. Lekarstwa brane z wiarą, wsparte modlitwą, bhadźanem i sewą wydają się najlepszym przepisem na skuteczne leczenie.
[z SatGuru tłum. KMB; ŚM 2/2001, s. 29]
File translated from TEX by TTH, version 3.13 on 20 Oct 2002 [2003.04.12].
Oryginały tekstów oraz więcej artykułów także na stronie:
http://kazik1.republika.pl/kb-rozmaite.htm
Tłumaczenia tekstów: Kazimierz M. Borkowski
Zamieszczone na gorące prośbę: Romana Sipaka (Grudziądz), Ryszarda Basaka (Opole), Lidii Walendy (Nuri Zacharewicz, Olsztyn) i innych wielbicieli
________________________
OD REDAKCJI:
ARTYKUŁ był w roku 2007 opublikowany na innym portalu jednakże został usunięty wskutek agresywnych nacisków członków pedofilskiej mafii pospołu z działaczami pseudonauki czyli teologii z psedofilsko-katolickich uczelni pokroju UKSW w Warszawie. Sathya Sai Baba zajmuje się m.in. zwalczaniem pedofilskiej mafii w Indii oraz Południowej Azji, czego polska mafia pedofilska znieść nie może, podobnie jak i zdrowej nauki filozoficznej prezentowanej przez tego wybitnego filozofa, etyka i uczonego indyjskiego jakim Sathya Sai Baba jest.
Artykuł usunięto z owego portalu z adnotacją: „Artykuł został usunięty przez administrację Eioba.pl. Artykuł zawierał niedozwolone treści.” Redakcja portalu eioba.pl (zajob.pl) zapomniała jednak napisać jakie to rzekomo niedozwolone treści artykuł zawiera! Taka jest „wolność” publikacji na rzekomo wolnościowych ale skatoliczałych i pedofilskich mafiosów wspierających portalach pokroju eioba.pl. Tak w Polsce represjonowani i dyskryminowani są wszyscy, którzy publikują nauki filozoficzne, psychologiczne czy religijne rodem ze Wschodu…
Dodaj komentarz