Śri Aurobindo (Aurobindo Ghosh) (dewanagari श्री अरविन्द) (ur. 15 sierpnia 1872 w Bengalu, zm. 5 grudnia 1950 w Pondicherry) był indyjskim joginem, nacjonalistą, bojownikiem o wolność, poetą i filozofem. Dołączył do ruchu wyzwoleńczego Indii spod okupacji brytyjskiej i w latach 1905-1910 stał się jednym z najważniejszych liderów, zanim zwrócił się w kierunku rozwijania własnej wizji i filozofii ludzkiego postępu i duchowej ewolucji.
Centralnym motywem wizji Śri Aurobindo jest ewolucja życia w „boskie życie”. W jego własnych słowach: „Człowiek jest przejściową formą bytu. Nie jest ostateczny. Stopień od człowieka do nadczłowieka jest kolejnym nadchodzącym osiągnięciem w ewolucji ziemi. Jest to nieuniknione, ponieważ jest intencją wewnętrznego ducha i logiką procesów zachodzących w Naturze”.
Wanda Dynowska – O Śri Aurobindo i jego Aśramie
Mając scharakteryzować Aśramę Śri Aurobindo mimo woli będą mi się nasuwały porównania z Aśramą Maharyszi. Tym bardziej, iż są one tak odrębne, zarówno w swym zewnętrznym wyglądzie, jak i w nastroju, metodach i rodzaju Jogi, iż stanowią niemal dwa biegunowe przeciwieństwa.
Aśrama Mahariszi położona u stóp góry, otoczona nieco dziką przyrodą, wtulona w gąszcz drzew, z szerokim widokiem na błękitniejące wzgórza i zielone ryżowe pola, ze srebrzącymi się gdzieniegdzie jeziorkami, z mnóstwem malowniczych świątynek i schronisk (dla pieszych lub nocami jadących na wozach podróżnych), ze swą niedawno wzniesioną śliczną, w szarym kamieniu kutą świątynią i tradycyjną sanskrycką szkołą dla chłopców trenowanych na przyszłych „pudżarich”, tj. kapłanów od rytuałów i recytacji świętych ksiąg – jest wyrazem starożytnych i najczystszych tradycji Hinduizmu. Przenosi nas swą atmosferą w inny, tak zupełnie w Europie nieznany świat, iż dopomaga do oderwania się od wszystkiego co zwykłe, by pogrążyć się w ciszę, w Wielkie Milczenie, które charakteryzuje cały nastrój tego przedziwnego zakątka. Spokój, przejasna cisza i zapatrzenie w bezmiar było też tonem, jeśli można tak powiedzieć, nauki i atmosfery wielkiego mędrca.
Aśrama Śri Aurobindo jest położona w miasteczku Pondiszeri, do niedawna „stolicy” małej kolonii francuskiej. Poza jednym głównym domem, trochę w europejskim stylu, ale z licznymi wewnętrznymi dziedzińcami i kwietnikami, w którym mieszkał, Śri Aurobindo nigdy nie wychodził ze swego pokoju od dwudziestu pięciu lat. „Matka” – jego prawa ręka, duchowa Śakti, jest właściwą kierowniczką całej rozległej Aśramy, gdzie mieści się sekretariat, biblioteka oraz mieszkania paru najbliższych uczniów. Aśrama jest rozrzucona po licznych domach na najbliższych ulicach, posiada jedną olbrzymią, wspólną kuchnię i jadalnię (z małymi, na wzór japoński stoliczkami i matkami zamiast krzesełek). To ogromny w najbardziej współczesnym, europejskim stylu dom, rodzaj pensjonatu dla odwiedzających, których zbiera się około tysiąca cztery razy do roku; oraz różne warsztaty i samodzielne instytucje, jak: dom wydawniczy i wielka drukarnia, w której pracuje około stu uczniów (zwykłych robotników nie zatrudnia się wcale), drukując w ośmiu językach dzieła Śri Aurobindo, rozchodzące się na cały świat; szkoła średnia koedukacyjna (przeważnie dla dzieci uczniów rozrzuconych po całej Indii), mająca wychowywać nowego Człowieka o dużej fizycznej sile i równowadze, co jest wg Matki konieczne dla „zstąpienia” i wyrażania się w nim nowej szerszej świadomości. Obecnie mieści się też Międzynarodowy Uniwersytet oraz Instytut Wychowania Fizycznego, na które zwraca się wyjątkowo dużą uwagę wraz z licznymi działami różnych, przeważnie europejskich sportów. Więc zarówno otoczenie, jak i całe życie tej Aśramy jest wybitnie odrębne nie tylko od Aśramy Mahariszi, ale od wszystkich, jakie w Indii widziałam.
Pierwsze wrażenie robi duża aktywność zorganizowanego i zdyscyplinowanego ruchu oraz dziwnego, jakby „elektrycznego” napięcia. Wygląd uczniów uderza także pewną odrębnością w stosunku do południowych aśram i przedstawia widok typowo hinduski – mężczyźni o długich, luźno puszczonych włosach (na wzór swego mistrza), w nieskalanie białych, szerokich ubraniach; kobiety przeważnie w białych, na głowę zarzuconych sari, wedle zwyczaju północnych prowincji, Gudżerati i Bengalu, skąd się przeważnie rekrutują stali uczniowie. Natomiast młodzież studiująca w szkole i na uniwersytecie, to Zachód – krótkie spodenki, dziewczyny w białych siatkach na głowie i krótkich do sportu przystosowanych spódniczkach. Połączenie Zachodu i Indii jest dla tej aśramy typowe, nie tylko zresztą w zewnętrznym wyglądzie, ale i w metodach. Nic dziwnego – Matka jest z urodzenia Francuską, a sam Śri Aurobindo wychowywał się w Anglii i jednym z jego celów było dążenie do harmonijnej syntezy Wschodu i Zachodu.
Uderza tu również pewien nieuchwytny odcień gorącego, nieraz fanatycznego uwielbienia – tak charakterystycznego dla Bengalczyków – oraz zupełnego poddania się kierownictwu, co przypomina nasze klasztory. Przy bliższym poznaniu metod aśramy znajduje się tych podobieństw o wiele więcej, np. absolutne posłuszeństwo. Wskazówki daje Matka – ona to bowiem i za życia Śri Aurobindo (zwykle po porozumieniu z nim) kierowała wszystkimi uczniami, tak stałymi, jak i rozrzuconymi po całej Indii, a przyjmuje się je z religijną czcią i nie kwestionowanym posłuszeństwem, choćby były zupełnie niezrozumiałe i nieraz bardzo trudne do wykonania.
Kierownictwo jest indywidualne i dotyczy wszystkiego, nawet zwykłych fizycznych zajęć. O ile w Aśramie Mahariszi nie ma i nigdy nie było żadnych, wyraźnych wskazówek poza zawartymi w książkach mędrca lub przekazywanymi w wyjątkowych wypadkach myślowo tym, którzy byli całkowicie otwarci na jego naukę, żadnych przepisów życia czy kierunku nadanego Sadhanie o tyle u Śri Aurobindo określone jest wszystko, choć dla każdego inaczej. Wynikają z tego dla widza patrzącego z zewnątrz pozornie niezrozumiałe absurdy, np. bardzo zdolny malarz latami był zajęty w kuchni i nigdy nie miał czasu ani możności malowania; młody lekarz był zajęty czysto fizyczną pracą rozwożenia posiłków po należących do aśramy domach, zajmowanych przez rodziny, które nie uczęszczały do wspólnej jadalni; ale znów inny artysta, wybitny muzyk i poeta, miał całe mieszkanie ze wspaniałym widokiem na morze do swej wyłącznej dyspozycji i żadnych innych obowiązków, prócz pisania i tworzenia. Najdrobniejsze czyny uczniów podlegają kontroli i kierownictwu – jak w naszych klasztorach, np. jakie książki mają czyścić, czy wolno dostać dodatkową szklankę mleka na śniadanie, itd. Należy przypuszczać, że Matka mając wysoko rozwinięte jasnowidzenie po porozumieniu ze Śri Aurobindo, który również badał jasnowiedzeniem stan każdego ucznia, wybierała rodzaj zajęć i prac dla niego odpowiedni, równoważący. Wiem, że uczniowie zamiejscowi, należący np. do bogatej, kupieckiej klasy uważają siebie za włodarzy a nie właścicieli nieraz dużej fortuny i nie wydają bez porozumienia i przyzwolenia Matki nawet dziesięciu rupii na siebie lub inne mało istotne rzeczy.
Ta dyscyplina jest do dziś dnia przestrzegana surowo, z bardzo małymi wyjątkami, jak z owym wybitnie indywidualistycznym a bardzo sławnym muzykiem. Należy domyślać się (bo żaden z uczniów nigdy tego nie zdradza nawet najbliższym przyjaciołom), że wskazówki co do wewnętrznej pracy, medytacji, studiów, praktyk jogi, itp. były zawsze i są do dziś dnia równie indywidualne i ścisłe.
W Aśramie Mahariszi nie istniały nigdy wspólne medytacje, każdy siedząc w jego obecności robił co chciał, myślał, modlił się, medytował, albo po prostu wchłaniał łagodne i świetliste „ciepło” jego promieniowania. U Śri Aurobindo zaś codzień nad wieczorem była wspólna, zbiorowa medytacja, a obecność Matki każe się domyślać, iż była ona do pewnego stopnia kierowana „magicznie”, co miałam sposobność sama doświadczyć.
Moje pierwsze zetknięcie się z Aśramą Śri Aurobindo miało miejsce w bardzo specjalnym momencie, bo choć w przeciągu pierwszych czterech lat mego pobytu w Indii przebywałam niejednokrotnie zaledwie o parę godzin drogi do Pondiszeri (w Madrasie lub Aśramie Mahariszi) nie odwiedziłam jej pomimo słyszanych zewsząd zachwytów. Może dlatego, że pochłaniała mnie nauka a jeszcze bardziej postać Śri Ramany oraz współpraca z Gandhim, a może i dla fanatyzmu uczniów Śri Aurobindo, którzy nieraz zaglądając do Mahariszi nie omieszkali używać najsilniejszych słów uwielbienia i czci dla swego mistrza i Matki, co mnie raziło i niemal odstręczało, gdyż nie byłam jeszcze przyzwyczajona do czysto hinduskich superlatywów, gdy chodzi o Guru, któremu oddaje się tradycyjnie prawie boską cześć. Miałam tam jednak paru przyjaciół i od pewne wiadomości o życiu tej aśramy, które muszę przyznać, zgoła mnie nie pociągało.
Przyszła wojna. Rzuciłam się do Europy (z aprobatą i błogosławieństwem Mahariszi) i … po roku wędrowania po różnych krajach, nie mogąc ani dostać się do Polski, ani uzyskać wizy pobytowej w żadnym z nich, stanęłam znów (tym razem wbrew swej własnej woli) na ziemi hinduskiej, mając wciąż w oczach straszliwą inwazję hitlerowską i tragiczny los Polski.
Gdy wylądowałam w Karaczi, znalazłam się – jak każdy przybysz z Zachodu – oblężona przez reporterów prasowych i w wywiadzie dałam wyraz swemu przekonaniu, że India powinna stanąć po stronie Aliantów, bo hitleryzm to nie jest zwykły wróg jednego czy paru narodów a całego Człowieczeństwa i każdej prawdziwej kultury. Wywiad ukazał się w prasie całej Indii i w parę dni później otrzymałam depeszę, nie tylko zapraszającą, ale wzywającą usilnie do jak najszybszego przybycia do Aśramy Śri Aurobindo.
Musiałam jednak wpierw odwiedzić Gandhiego a potem nasz konsulat w Bombaju i minęły ze cztery tygodnie zanim, podczas szalejącego monsunowego deszczu, stanęłam w Pondiszeri i mała riksza zawiozła mnie przed „klasztorną” bramę Aśramy. Przyjęto mnie serdecznie, przeznaczono miły, skromny pokoik, zorganizowano odżywianie i zaraz zaproszono na wieczorną medytację. Duża sala wsparta na licznych filarach mieściła już pokaźny tłum białych postaci; schodziły się dalej w zupełnej ciszy, malowniczo, rytmicznie, w atmosferze rozmodlenia i emocjonalnego zachwytu; mnóstwo kwiatów. Uderzyło mnie, iż raz po raz któryś z uczniów z wiązanką, a częściej z wzorzyście ułożonymi wedle dobranych barw, na płaskich miseczkach „klombikami”, wstępuje po schodach i wraca bez nich. Po chwili cisza jakby zgęstniała, przygasły światła i więcej wyczuciem niż wzrokiem stwierdziłam obecność dużej kierowniczej siły. To Matka stojąc na wyższych stopniach schodów brała udział, nadawała ton czy też kierowała tą zbiorową medytacją. Była ona silna i jednolita.
Gdy zapalono znów światła i ludzie w głębokiej ciszy poczęli się rozchodzić, a postać Matki znikła, kilkanaście osób ustawiło się w szeregu zwracając się ku schodom, sekretarz podał mi wiązankę i spytał czy chciałabym zobaczyć na chwilę Matkę i ofiarować jej te kwiaty; zauważyłam, że wszyscy różne trzymali w dłoniach. Szereg powoli wstępował na schody, a ja pogrążona w myślach, pod wrażeniem tylko co ukończonej medytacji i całego otaczającego nastroju, szłam z głową spuszczoną niemal automatycznie za poprzednikiem i nie zauważyłam, kiedy znalazłam się u szczytu schodów. Gdy podniosłam głowę stałam na przeciwko przedziwnej postaci. Zdawała się młodzieńczą i urodziwą; ogromne, jaśniejące dosłownie jak gwiazdy oczy przenikały mnie na wskroś, uśmiech niezapomnianej słodyczy ale i siły zdawał się promieniować otaczając ją aureolą światła. Oczy te przykuwały całą moją uwagę, wpatrzyłam się w nie głęboko i … coś się poczęło „dziać”. Jakby lekka ręka dotknęła serca, a w duszę – tak umęczoną wszystkim co przywiozłam z Europy i zdążyłam już widzieć w Indii – wsączył się dziwny blask. Podałam prawie nieświadomie kwiaty, dostałam inną wiązkę z jej rąk i nie zdając sobie sprawy czy stałam tak przed nią parę sekund, czy minut, poczęłam schodzić ze schodów. Cisza i ukojenie trwały parę następnych dni, a może nawet tygodni, dziś nie pamiętam.
Taką młodą i rozjaśnioną widziałam ją tylko raz. Nazajutrz podczas długiej ze mną rozmowy miała już normalny wyraz, starszej, mądrej i silnej Jogini, czyli kobiety. Wyjaśniła czemu mnie wezwała depeszą. Oto pracowali oboje ze Śri Aurobindo, pomagając myślowo Europie, ale potworności, jakie widzieli były tak straszne, iż nie mogli uwierzyć, że dzieją się one w sferze fizycznej (a nie w następnej), gdzie wszystkie namiętności i okrucieństwa są jakby widziane „nago”, a więc mają stokroć bardziej przerażającą postać aniżeli na fizycznym planie. Jednak wówczas to co widzieli, przechodziło w swej grozie wszystko co dotychczas znali w swych doświadczeniach, stąd usłyszenia ode mnie prawdy i sprawdzenia swoich tragicznych spostrzeżeń.
Śri Aurobindo dobrze wiedział czym jest okultystycznie Hitler. U wejścia do aśramy wiedniały na czarnej tablicy wypisane słowa: „Kto choćby w myśli życzy zwycięstwa Hitlerowi nie ma wstępu do tej Aśramy”. A w owym czasie niejeden namiętnie patriotyczny Hindus był w stanie raczej jemu życzyć zwycięstwa, a niźli uciskającym Indię Anglikom. Przez cały czas wojny Śri Aurobindo i cała jego aśrama popierała najgoręcej Aliantów, przeciwstawiała się energicznie nawet Gandhiemu w zainicjowanej przez niego tzw. „indywidualnej Satyagraha”, protestującej przeciwko wypowiedzeniu wojny Osi, w imieniu Indii, bez jej zgody – gdyż wedle mistrza tej aśramy kto nie pomagał aktywnie Aliantom ten, choćby nieświadomie, popierał Hitlera.
Stąd, gdy w rok później pokazałam Matce moje prywatne listy do Gandhiego, w których starałam się wykazać szaleństwo takiej akcji, przedstawiając na ile umiałam najsilniej wyjątkowość zła ucieleśnionego w Hitlerze i nazizmie, było to tak zgodne z przekonaniami całej aśramy, że dopomogła mi do wydania ich w małej broszurze, a wszyscy uczniowie Śri Aurobindo propagowali ją po całej Indii. Był to okres, gdy miałam najwięcej „łaski” aśramy. Ale zaprotestowałam energicznie, gdy tę samą broszurę zaczęły używać angielskie czynniki rządowe dla poparcia swej rekrutacji Hindusów do wojska (pomimo odmowy żądaniom Gandhiego i Kongresu, który podejmował się wystawić własnym sumptem olbrzymią armię, byle dostał gwarancję niepodległości po wojnie); a to pociągnęło za sobą wkrótce utratę tych wielkich „łask” i znaczne oddalenie się od aśramy.
Byłam tam jeszcze przelotnie kilka razy; raz z Polakiem przybyłym z Palestyny, a przywożącym najświeższe wiadomości polityczne. Wówczas Matka miała z nami długą rozmowę a z pytań, jakie stawiała, z głębokich uwag i zainteresowania widać było, jak bardzo są ciekawi wszystkiego, co dzieje się w Europie, jak bacznie śledzą rozwój wypadków wojennych i (na co miałam liczne dowody) starają się swą okultystyczną siłą pomagać, gdzie się da.
Śri Aurobindo był nie tylko wielkim jasnowidzem, przed którym przynajmniej najbliższa przyszłość nie miała tajemnic, ale i wyrobionym przez swą przeszłość wytrawnym politykiem i mężem stanu. Tak np. gdy Wielka Brytania przysłała Cripps’a z propozycjami układu, który miał powoli doprowadzić do niepodległości Indii, a Kongres rozgoryczony krótkowzroczną polityką Lorda Linlitgow’a i odrzuceniem żądania Gandhiego, nie chciał układu przyjąć i targi trwały wiele tygodni. Śri Aurobindo po raz pierwszy i ostatni podczas swego trzydziestoletniego bez mała milczenia i usunięcia się od publicznego życia, wysłał swego przedstawiciela do Delhi z radą i usilną namową, by układ przyjęto, bo oszczędzi to krajowi wiele ciężkich, a wówczas jeszcze przez nikogo nie przewidywanych, walk i klęsk. Istotnie można dziś wnioskować, że gdyby zgodzono się wówczas na propozycje Wielkiej Brytanii, nie doszłoby do oddzielenia się Pakistanu, co było rzeczą sztuczną i najgłębiej (historycznie jak i okultystycznie) niesłuszną. Poczuł to i Gandhi, ale gdy było już za późno, a jedyny Śri Aurobindo widział to jasno na wiele lat wpierw.
W następnych latach kontakty moje z aśramą stawały się coraz luźniejsze; ostatni raz miałam wyraz współczucia i rozumienia Matki w 1944 roku podczas Powstania Warszawskiego, a jej słowa, które cytuję z pamięci: „Żaden naród tak wielki jak Polska nie może zginąć ani się na długo załamać. Jest to tylko chwila mroczna i ciężka, ale ją zniesie mężnie i wkrótce zwycięży osiągając prawdziwą niepodległość.” – wyraziły za siebie i Śri Aurobindo wiarę w Polskę i jej przyszłość.
Ale gdy przed paru laty zajechałam do aśramy i chciałam się Matce przypomnieć i powiedzieć, iż wreszcie znalazłam harmonię i wielką, a stałą wewnętrzną Radość, której przez tak długo w Indii i jeszcze ongi w Polsce szukałam, spotkała mnie dziwna obojętność, niemal chłód. Zrozumiałam wówczas lepiej niż kiedykolwiek pewną ciasnotę fanatyzmu tej linii okultystycznej, która tylko interesuje się i darzy ciepłem, rozumieniem i przedziwną opieką swoich uczniów i kandydatów, ludźmi bezpośrednio związanymi z rodzajem swojej pracy. Ci, którzy idą inną drogą już tego zainteresowania nie wzbudzają; odwrotnie do Maharyszi, który nie uznawał żadnych specjalnych „dróg”.
Życie Śri Aurobindo jest również antytezą życia Śri Ramana Maharyszi, który nigdy nie opuszczał Indii i osobiście znał tylko dwie miejscowości – miasto i okolice Madury oraz Tiruwannamalai, gdzie spędził od szesnastego roku całe swe życie.
Aurobindo Ghosz należał do arystokratycznej rodziny Bengalu, w owe czasy najciemniejszej chyba w całej historii angielskiej okupacji Indii, takiego wynarodowienia, iż ojciec Aurobindy oddaje go jako pięcioletnie dziecko wraz z dwoma nieco starszymi braćmi do katolickiego klasztoru w Dardżeling w Himalajach, aby nasiąknął tam od najwcześniejszych lat czysto europejską atmosferą. A po dwóch latach, a więc gdy Aurobindo ma 7 lat, posyła chłopców do Anglii, umieszczając ich w angielskiej protestanckiej rodzinie w Menczester i nie pozwalając im nie tylko wracać do Indii przez 14 lat, ale nawet komunikować się z innymi, zamieszkałymi w Anglii Hindusami, jak i studiować historię i literaturę Indii i poznać swój własny tak bogaty język Bengali.
Może się to nam wydawać wprost fantastyczne, ale trzeba przypomnieć, że był to najbardziej mroczny okres upadku Indii, zwłaszcza jej inteligencji, lekceważącej swą przeszłość i kulturę, zahipnotyzowanej wielkością Zachodu, naśladującej niewolniczo obce wzory, pogrążonej w letargu, z którego ją dopiero obudziły mocne głosy Wiwekanandy, założyciela „Zakonu Ramakryszny”; Dajanandy, twórcy nowej, dumnej i aktywnej sekty „Aria Samadź”; Tilak’a, wielkiego męża stanu i patrioty; Ram Mohan Roy’a, wielkiego i genialnego reformatora Hinduizmu, twórcy nowego postępowego ruchu społeczno – religijnego Bengalu, tzw. Brahmo-Samadź, do którego należała cała rodzina Rabindranata Tagore i wielu najbardziej światłych przedstawicieli bengalskiego społeczeństwa, pierwszych założycieli Kongresu Narodowego oraz najwybitniejszych angielskich przyjaciół Indii, jak: Annie Besant i Hume; artystów, jak: Howell, Edwin Arnold, Sister Niwedita (Margaret Noble); no i wreszcie łagodnego i najniebezpieczniejszego rewolucjonisty Gandhiego. Ale te ruchy postępowe i patriotyczne oraz rewolucyjne, podziemne i terrorystyczne mało były znane rodzicom Aurobindo, a wiadomości o nich nie docierały do Anglii, nikt ze znajomych chłopców o nich nie wiedział.
Aurobindo uczył się w Menczesterze, najpierw prywatnie, tam dano mu tak dobre podstawy greki i łaciny, iż w wyższej szkole św. Pawła w Londynie zdobył stypendium na studia w Kembridż. Tu poza studiami uniwersyteckimi rozczytywał się w historii starożytnej i średniowiecznej Europy. Uczył się też języków – włoskiego dla Dante, niemieckiego dla Goethego oraz trochę hiszpańskiego. Począł sam pisać, przeważnie wiersze. Po ukończeniu uniwersytetu ojciec chciał, by zdawał specjalny egzamin wymagany od kandydatów na posady administracyjne (civil service) w Indii; ale to jego bynajmniej nie pociągało i użył niemal fortelu, aby się na egzaminie ściąć.
Dopiero w okresie uniwersyteckim, tzn. około dwudziestego roku poczęło się w nim budzić zainteresowanie ojczyzną i powoli patriotyzm. Został członkiem hinduskiego stowarzyszenia studenckiego, czytał przysyłane z kraju gazety, podające niejednokrotnie wiadomości o poniewieraniu Hindusów przez Anglików, co wywołało w dumnym chłopcu gniew i niechęć. Jeszcze mając 11 lat czuł, że zbliżają się na świecie wielkie historyczne zdarzenia i że los wyznaczy mu w nich jakąś doniosłą rolę. Wraz z braćmi stworzył małą rewolucyjną grupę studencką, przeciwną ugodowej i umiarkowanej polityce ówczesnych przywódców. A przed samym opuszczeniem Anglii wziął udział w tajnym zebraniu młodzieży hinduskiej, zakładającej nowe tajne stowarzyszenie pod romantycznym imieniem „Lotos i Miecz”. Wszyscy jego członkowie składali przysięgę, iż każdy będzie w jakiś sposób pracował dla obalenia rządów w kraju. Choć organizacja się rozproszyła, Aurobindo był jednym z nielicznych, którzy pozostali wierni młodzieńczej przysiędze.
Owe czternaście lat spędzonych w Anglii wywarły bezsprzecznie duży wpływ na umysłowość Aurobindo. Dały mu szerokie oczytanie, świetną znajomość kultury i języka, rozumienie historii i rozwoju Europy Uważa się go za jednego z najlepszych znawców angielskiej prozy, dobrego pisarza i poetę w tym języku. Zniechęciły go na całe życie do Chrześcijaństwa, gdyż surowy i suchy protestantyzm, ciasnota przesądów i poczucie wyższości religijnej i kulturalnej w stosunku do wszystkich innych religii i narodów raziły go głęboko i oczywiście nie mogły wywołać innej reakcji w buntowniczym i dumnym chłopcu. Wiele lat później mówił, iż ceni i nawet kocha kulturę Anglii, jej dorobek artystyczny i społeczny, ale nie lubi Anglików. Za to dużą sympatię żywił do Francji. Ale te długie lata nie przytłumiły jego gorącej natury i… o dziwo nie wynarodowiły go, może nawet przez reakcję przeciw obcemu naciskowi namiętność późniejszego patriotyzmu stała się żywsza.
Przed samym wyjazdem z Anglii Aurobindo poznał Maharadżę Barody (duże księstwo na północ od Bombaju), który uderzony jego inteligencją ofiarował mu pracę u siebie. W jego księstwie przebywał Aurobindo około 14 lat, najpierw jako urzędnik skarbowy, potem profesor języka angielskiego. Stanowi to drugi i niezmiernie ważny okres w jego życiu. Były to lata głębokich studiów, poznawania języków i kultury Indii, własnej literackiej pracy, wejście w kontakt z nurtem politycznej, zarówno otwartej, jak i podminowanej wówczas skrajnie rewolucyjnymi i terrorystycznymi organizacjami; wreszcie usilnego przygotowywania się do przyszłej działalności i położenia fundamentu pod swą, tak specjalną Jogę. Uczył się usilnie Sanskrytu, języków Marati i Gudżerati, które były oficjalnymi w księstwie Barody. Starał się opanować i Bengali, ale choć pisał i tłumaczył z niego świetnie, nigdy nie odważył się w tym pięknym i wytwornym języku przemawiać.
W tym okresie powstało wiele jego tłumaczeń – Kalidasy, Walmiki i Wjasy – oraz własnych poematów, które się ukazały w wiele lat później. Tu również powstały podstawy jego przyszłych, sławnych dzieł, jak Synteza Jogi, Ezoteryczne Znaczenie Wed, O Bhagawad Gicie i wreszcie najsławniejsze, zasadnicze dla jego filozofii Życie Boskie (Life Divine). Tu również na parę lat przed opuszczeniem Barody zaczął ćwiczenia Jogi, ale pobudką nie jest osiągnięcie wyzwolenia duchowego, a zdobycie mocy dla walki o wolność Indii, bo zetknięcie się z rewolucyjnym podziemnym ruchem, bardzo jeszcze słabiutkim w prowincji Maharasztry, kierowanie takimże, o wiele silniejszym, choć z odległości, w Bengalu i reakcja czytelników na jego płomiennie rewolucyjne artykuły, kazała mu wierzyć, że tylko nadludzka siła zdoła obudzić patriotyzm i wolę wolności w obojętnych, uśpionych, biernych grupach inteligencji.
Gdy tzw. „rozbiór Bengalu” (oddzielenie bezpodstawne i wbrew życzeniu ludności całej prowincji od Bengalu) wywołał energiczny sprzeciw i otwartą, jak i podziemną walkę, opuścił swe stanowisko w Barodzie i rzucił się z całą namiętnością w pracę polityczną u siebie w Bengalu, gdzie w 1906 roku otrzymał stanowisko kierownika nowo-utworzonego Narodowego Koledżu. Pierwsze kroki założonego wówczas Kongresu Narodowego uważał za zbyt umiarkowane. Przemawiały do niego raczej skrajne rewolucyjne grupy, chcące przygotowywać zbrojne powstanie. Kochał Joannę D’Arc i Garibaldiego, pamiętał walki o wolność Włoch, chciał zbudzić w Indii tego samego ducha. Z tą ideą zdobycia niezwykłych sił psychicznych, aby w jasnowidzeniu ujrzeć przeznaczenie Indii i drogę do wolności, rzucił się z iście bengalską namiętnością w ćwiczenia tzw. Pranajamy – nauki kontrolującej i rządzącej oddechem. Oddaje się ćwiczeniom po 4-5 godzin dziennie, co jest nawet w Indii rzeczą zgoła niebywałą.
Szukał Guru, który mógłby mu wskazać najszybsze metody. Znalazł go nie od razu. Najpierw spotykał jednego z wybitnych kierowników Zakonu Sanjasinów „Naga” (dosłownie Wężów – symbol mądrości). Ten opowiadał mu o najwyższej boskiej Macierzy i zachęcał do oddawania jej czci w postaci Bogini Kali, której kult jest tak rozpowszechniony w Bengalu, ale mu nie dał upragnionych wskazówek. Później, w swych wakacyjnych wędrówkach nad piękną rzeką Narbaddą, spotkał wielkiego świętego i jogina, Śri Brahmananda, wiele z nim rozmawiał i otrzymał błogosławieństwo na dalszą pracę, ale i ten święty nie został jego Guru. Dopiero uznał go w wielkim, acz mało znanym joginie Maharasztry, imieniem Lele i w trzydniowej wspólnej z nim medytacji przeżywał swe pierwsze tak głębokie jogiczne doznanie – zupełnej ciszy myśli, jakby zawieszenia wszelkich wrażeń i odczuć, i wszedł w jakieś nowe innowymiarowe życie. Lele zapytał go, czy jest gotów oddać się całkowicie i zawierzyć bezwzględnie swemu najistotniejszemu wewnętrznemu kierownikowi i iść zawsze tylko za jego głosem, a nie za swoimi osobistymi pojęciami i upodobaniami, bo jeśli go na to stać, nie będzie mu żaden Guru wkrótce potrzebny. Uczył go również wywoływania tej ciszy myśli własnowolnie, wskazując, iż to ona właśnie jest źródłem olbrzymiej, niemal nieograniczonej mocy.
W Bengalu pracował jako kierownik Narodowego Koledżu i rzucił nowe myśli o wychowaniu. Mówił: „Dzisiejszy system uniwersytecki całkowicie lekceważy psychologię, obarcza umysł uczniów niezliczonymi szczegółami. Są to jakby paczki poszczególnych, związanych sznureczkami informacji, a to usypia i tłumi wrodzone zdolności, sprowadza atrofię tych czynników psychologicznych, które rozwijają własną umysłowość i samodzielność, a budząc głębsze energie, wyrabiają prawdziwą męskość intelektualną uczniów”. Napisał ciekawą książkę: „System Narodowego Wychowania”. Mówi w niej: „Należy dać każdemu z uczniów praktyczną jak i intelektualną sposobność i pomoc do rozwinięcia najlepszych cech jego natury. Urabianie dziecka wedle pojęć rodziców lub wychowawców jest barbarzyństwem i przesądem niewiedzy. Każdy człowiek ma boską iskrę w sobie. Należy odnaleźć ją, rozdmuchać, zasilić, aby mogła użytecznie i twórczo przejawiać się – oto zadanie nauczyciela. Musi on pomóc budzącej się duszy znaleźć drogę ku swej własnej doskonałości. Trzeba, by wychowanie narodowe rozwijało syntezę prawdziwie aryjskich, czyli najszlachetniejszych cech – żądzę wiedzy, bezinteresowność i czystość Bramina; odwagę męstwo, poczucie honoru, szlachetność i rycerskość Kszatrii; sprawność, pracowitość, przedsiębiorczość, szczodrość w pomaganiu społeczności – Wajszii; gotowość sumiennego służenia i chętnego trudu oraz szacunek dla starszych – Szudry. To jest synteza cnót prawdziwego Aryjczyka. Pragniemy, aby one właśnie stanowiły podstawę charakteru naszej młodzieży. Ku temu musi zdążać cały system narodowego wychowania”. Starał się wprowadzać te idee w czyn na terenie Narodowego Koledżu, ale nie był to może odpowiedni teren ani odpowiedni moment, gdyż młodzież ta była już w dużej mierze spaczona przez angielskie wpływy, a wszystko żywsze i bardziej twórcze garnęło się raczej do politycznej walki, czy to w legalnych organizacjach, czy też w ściśle tajnych i ekstremistycznych. Zaś o urabianie charakteru niewielu dbało. Zresztą sam Aurobindo, choć już głęboko przejęty Jogą i jej trudnymi ćwiczeniami, robi je wciąż z myślą o Ojczyźnie – o zdobyciu mocy dla jej odrodzenia wszelkimi środkami – i nie zauważa jeszcze żadnej niewspółmierności pomiędzy polityczną, nawet terrorystyczną akcją, a czysto duchowymi celami Jogi. Jednak jego najgorętsza cześć dla Wielkiej Macierzy, Śakti, Boga w Jego „żeńskiej” postaci, która zbudziła się jeszcze w rozmowach ze Swami Brahmanandą nad brzegami Narbaddy (gdzie też miał pierwsze Jej widzenie), wciąż rośnie i pogłębia się przybierając coraz żywsze formy. Wkrótce w swym przemówieniu do młodzieży, opuszczając Koledż, woła: „Oddajcie wszystko co posiadacie Matce, bądźcie wielcy dla Niej, pracujcie dla Jej chwały, przyjmujcie wszelkie cierpienie z radością w Jej imię, aby Ją rozradować”. Tu cześć Wielkej Rodzicy stapia się z umiłowaniem Indii, patriotyzm staje się religią, a religia patriotyzmem. Nic dziwnego, taki był moment. Nieśmiertelny hymn Bankin Czandra Chatterdżi’ego „Vande Mataram” (Cześć Tobie Matko) wznosił cześć dla Ducha Indii (Króla Ducha) do poziomu religii. Nadał Jemu postać Dewi – Bogini, uważał za przejawienie Boskiej Śakti, Macierzy Wszechświata. Rozpłomieniło to serca przede wszystkim Bengalczyków. Rozszerzyło się potem i poza granice Bengalu, a u Aurobindo stało się podstawą jego najgłębszego życia, by z czasem stać się charakterystycznym tonem całej jego, tak swoistej, Jogi.
Wkrótce na terenie Narodowego Koledżu było mu już za ciasno, choć i tam przez cały czas prowadził polityczną aktywną pracę. Zresztą angażował się w działalność dla instytucji niebezpieczną, zrezygnował więc z tej posady i rzucił się w politykę bez reszty. I tu znów uderzył w ten sam namiętnie religijno – patriotyczny ton. W jednym z wezwań mówił: „Bóg prowadzi nasz naród. Jesteśmy Jego narzędziami. Potęga świętej Macierzy działa w Indii. Bądźcie Jej posłuszni. Ona kieruje. Idźmy za Nią ufnie. Ona jest naszą nadzieją i naszym zbawieniem”. Będąc na sławnym Zjeździe Kongresu w Surat w grudniu 1907 roku, gdzie się starły dwie grupy – ugodowców i ekstremistów – on stał się od razu znany w całej Indii jako przywódca tych ostatnich. Pisał do swej żony, przebywającej wówczas w Bengalu, o poczuciu swego powołania – pracy dla wyzwolenia Indii. Mówił, że jest ona w śmiertelnym uścisku Asury (demona obcego najazdu) i że Bóg wybrał jego, i nakazał mu działać z całą mocą, by ją uwolnić. Zapytywał dramatycznie żony, czy zechce jak prawdziwa (wedle Hinduizmu) towarzyszka w każdej pracy swego męża, pójść za nim w tę niebezpieczną, a nawet groźną robotę, odrzucając swą nieśmiałość i delikatność, tak charakterystyczną dla hinduskich kobiet. W parę lat później ten list z paroma innymi został znaleziony przez policję podczas rewizji w ich mieszkaniu w Kalkucie i stał się jedną z przyczyn aresztowania Aurobindo.
Jego dawne, jeszcze podczas pobytu w Barodzie, nawiązane kontakty z najbardziej skrajnymi, rewolucyjnymi grupami Bengalu pogłębiły się. Aurobindo nie wierzył w politykę ugodową, nie zgadzał się z umiarkowanymi tendencjami ówczesnego Kongresu Narodowego, gdzie usiłował jeszcze w 1904 roku wnieść bardziej aktywnego i rewolucyjnego ducha. Stanął w szeregach Partii Narodowej, zmienił ją w rewolucyjną i był wkrótce nazywany „płomiennym apostołem skrajnego nacjonalizmu”. Przetłumaczył przepięknym językiem pieśń „Vande Mataram”, która była wówczas na ustach wszystkich. O jej wpływie pisał: „Oto mantram został nam dany i w jeden dzień cały nasz lud (tj. Bengalu) został nawrócony na religię patriotyzmu. Wielka Macierz objawiła nam Swoje oblicze. A gdyśmy raz tę wielką wizję wolności ujrzeli, nie możemy mieć chwili spoczynku ni spokoju, ani wytchnienia, zanim cel nie zostanie osiągnięty, Jej świątynia oczyszczona, ofiara na Jej własnym ołtarzu złożona. Wielki naród, który ujrzał wizję wolności nie może już nigdy zgodzić się na więzy niewoli ani ugiąć karku pod jarzmem zwycięskiego najeźdźcy”. Plany Aurobindo były wówczas najskrajniejsze – przygotować potajemnie kadry wojskowe, by w odpowiednim momencie i z pomocą z zewnątrz zacząć partyzantkę, która byłaby (nie wątpił) poparta przez ludność. I tak nieustannie nękając wroga i zwyciężając nieliczne angielskie pułki, zmusić w końcu Anglię ogólnym powstaniem do uznania prawa Indii do wolności.
Nigdy nie zgadzał się z metodą Ahimsy w polityce. Do końca życia był oponentem Gandhiego, a jednak… to właśnie jemu było dane obudzić naród i on, a nie Aurobindo jest dziś uważany – i słusznie – za twórcę jedności narodowej i za ojca niepodległości Indii. Gdy się rozmawia o tych zagadnieniach z uczniami Śri Aurobindo, słyszy się odpowiedź: „A któż może stwierdzić, jak na tej walce i jej skutkach zaważyła ukryta potęga Jogi naszego mistrza? Czyż czyn Subasz Czandra Bose nie zrodził się pod wpływem dawnych jego rewolucyjnych przygotowań? A latami gromadzona w Aśramie Podiszery jogiczna moc, czyż nie mogła stać się dynamiczną potęgą działającą w całym kraju? Gandhi mógł być tylko ręką, ale to Śri Aurobindo zaczął…”. Trudno na taką wiarę odpowiedzieć trzeźwymi argumentami.
Poza działalnością podziemną był też głównym współpracownikiem opozycyjnego pisma. Pisując cięte, satyryczne lub gwałtowne nacjonalistyczne artykuły, przeciwstawia się jakimkolwiek ugodom, „żebraczej polityce”, budzi dumę, wiarę w siebie, wolę czynu i wolności. Niektóre z ówczesnych artykułów uważane są za arcydzieła. Popularność pisma – a nazwa jego była ja tytuł pieśni „Vande Mataram” – wzrastała, a proporcjonalnie do niej podejrzenia i niechęć władz. Redaktor najbardziej wziętego angielskiego pisma w Kalkucie nazywał te artykuły „diabolicznie sprytnymi”, szerzącymi bunt w tak świetnie dobranych słowach, że nie można formalnie im nic zarzucić. Jednak władzom było tego za wiele. Pod lada pretekstem wytoczona pismu proces, ale i wtenczas nie uchwycono autora niebezpiecznych, nigdy zresztą nie podpisywanych artykułów. Redaktor poszedł do więzienia, ale Aurobindo pisał dalej; a sam fakt sprawy rozsławił jego imię jako przypuszczalnego autora. Nawet TIMES w Anglii zainteresował się tajemniczym „geniuszem sarkazmu i sprytu”.
Przemawiał również i poza Bengalem. Jedno z tych przemówień w Bombaju (po spędzeniu paru dni ze swym Guru Lele) było sławne, bo wyrażało dobitnie jego wyznanie wiary; mówił w uniesieniu, urywanymi, silnymi zdaniami, a słuchacze byli zahipnotyzowani: „Nazywacie siebie patriotami, nacjonalistami, ale czymże jest istotny patriotyzm? Nie jest on tylko politycznym programem, jest on religią od Boga zesłaną, jest wiarą, którą trzeba żyć. Dla nas w Bengalu jest on żywą religią. Ale ilekroć powstaje nowa religia, zawsze wszystkie wsteczne siły sprzysięgają się, by ją zmiażdżyć i rzucają się z wszelką bronią przeciw niej. Widzimy to dziś…Ale patriotyzmu nie da się zniszczyć. Żyje on siłą Boga, ostoi się wobec wszystkich najokrutniejszych prześladowań, jest on nieśmiertelny i nigdy nie może umrzeć. Boga ani Mocy Jego (Śakti) nie można zamknąć za kratami więzienia, Boga nie da się uśmiercić…”
Wydaje się, iż Aurobindo płonął nowym natchnieniem, że coraz silniej czuł się apostołem tej religii patriotyzmu. Wszędzie powtarzał, iż nie powinna jej kalać żadna forma nienawiści, egoizmu i pychy: „Nie szukamy chwały dla siebie, usiłujemy wprowadzać w czyn tę religię patriotyzmu i widzieć Boga w bliźnim, poznać Go w trzystu milionach naszego ludu Indii i pomóc mu żyć w swobodzie”. Ten sam ton przemówień rozbrzmiewał po całym Bengalu, budził i elektryzował nie tylko inteligencję, ale przedostał się i na wieś. Nie dziw, że władze nie mogły tego dłużej ścierpieć. W maju 1908 roku został aresztowany w domu i zaraz tam zakuty w kajdanki – co było jeszcze wówczas niezwykłym faktem i wywołało bezgraniczne oburzenie – a wkrótce odesłany do więzienia w Alipore. Razem z nim aresztowano kilkudziesięciu innych. Ale Aurobindo nie wiedział o co właściwie był aresztowany.
Reakcja na jego aresztowanie w Bengalu była wzruszająca. Siostra nie mając żadnych funduszy na obronę, zwróciła się z apelem do rodaków na łamach pism. W odpowiedzi zgłosił się – niemal pierwszy – nędzny żebrak kalkucki przynosząc jedną rupię. Następnym był student, który nie zjadł obiadu, by ofiarować coś na obronę ukochanego przywódcy. Dary przychodziły ze wszech stron, powoli zebrała się suma wystarczająca. Ale proces się odkładał, okres więzienia trwał przeszło rok.
O pierwszej swej reakcji Aurobindo mówił: „Gdy mnie aresztowano i wzięto tak niespodziewanie do więzienia, na chwilę zachwiała się moja wiara. Nie mogłem zrozumieć, co to w istocie oznacza. Krzyk ku Niemu wyrwał się z serca – Jakiż jest Twój zamiar Panie, wszak miałem misję do spełnienia, czyż nie należała mi się Twoja opieka? Przeszedł jeden i drugi dzień, a nie usłyszałem żadnej wewnętrznej odpowiedzi, oczekiwałem w najwyższym naprężeniu na głos Boga, bym mógł zrozumieć, co jest Jego wolą. W Alipore w samotnej celi wciąż czekałem. I w tej samotności przyszedł pierwszy błysk zrozumienia, pierwsza nauka. Wówczas dopiero przypomniałem sobie, że prawie na miesiąc przedtem usłyszałem wewnętrzny głos, aby porzucić wszelką zewnętrzną działalność, odejść na pewien czas w samotnię i zagłębić się w siebie, aby wejść w bliższą i bezpośrednią komunię z Bogiem”. Wtedy jednak nie uwierzył i nie poszedł za tym głosem, zanadto kochał zarówno literaturę i poezję jak i pracę polityczną, nie zdołałby ich własnowolnie porzucić. Czyż nie powiedział swemu Guru, że pójdzie w Jogę, jeśli nie przeszkodzi mu to w polityce i w poezji? Potem zrozumiał, iż trzeba było zewnętrznego faktu, by wola Rodzicy się dokonała, począł czuć, że jakieś inne drogi roztwierają się przed nim…
Tymczasem pozwolono mu sprowadzić książki. Powitał Bhagawad Gitę i pogrążył się w głębokie studia a raczej w medytacje, w których widział coraz jaśniej znaczenie Jogi i własne najistotniejsze powołanie. Nowy zmysł się w nim otwierał. Potem, w parę miesięcy później, gdy dostał pozwolenie na godzinę przechadzki, napisał: „Spojrzałem na mury więzienne, które mnie oddzielały od ludzi i nagle ujrzałem Boga w nich. Przechodziłem pod konarami drzewa naprzeciw mej celi i oto ujrzałem Śri Krisznę przed sobą. Położyłem się na twardą pryczę pod ostry, gruby koc i poczułem dłonie najbliższego Przyjaciela – umiłowanego Kriszny – na mych ramionach. Patrzyłem na więźniów – złodziei, morderców, łotrów i widziałem Boga w tych mrocznych duszach, i w tych poniżonych postaciach”…Tak rok spędzony w samotności więzienia Alipore był chyba najważniejszy w życiu Aurobindo. Tam bowiem wszedł w prawdziwą Jogę, nie zmąconą namiętnością patriotycznego, choćby o religijnym zabarwieniu, ferworu, cichą do dna i głęboką, w bezpośrednim obcowaniu ze swą duszą i Najwyższym.
Proces oczekiwany z drżeniem przez Kalkutę, przy świetnej obronie wielkiego, acz wówczas jeszcze mało znanego człowieka i prawnika C.R. Das’a, przy obecności sędziego, który kolegował z oskarżonym w Uniwersytecie w Anglii i razem brali nagrodę za grekę, został wygrany jednogłośnym orzeczeniem „nie ma dowodów winy”. I Aurobindo znalazł się znów na wolności. Ale jakże inaczej wszystko wyglądało! Robota rozbita, współtowarzysze rozproszeni po więzieniach lub deportowani, partia obumarła, ludność przygnębiona i zobojętniała. W swym słynnym pierwszym przemówieniu publicznym na wolności wołał: „Gdy szedłem do więzienia cały kraj rozbrzmiewał pieśnią „Vande Mataram”, żywy nadzieją milionów podnoszących się z hańby i poniżenia. A oto, gdy z więzienia powróciłem nie słyszę żadnego głosu, cisza padła na kraj…Ludzie zdają się widzieć tylko ciężkie, ołowiane niebo nad sobą”… Czy zaczynać całą robotę na nowo? Oczywiście – wewnętrzny mus. Mówił: „Wznosiliśmy świątynię dla Rodzicy, a oto On uderzył nas Swą Prawicą i posadami jej wstrząsnął i w znacznej części rozwalił. Dlaczego to uczynił? Prześladowanie i ucisk to jeno Boży młot, aby nas na nowo urobić w godniejszy kształt. Jesteśmy jako żelazo w Jego kowadle, a uderzenia, które na nas spadają nie ku zniszczeniu, a ku przetworzeniu są. Bez cierpienia nie masz wzrostu”.
Postanowił założyć, tym razem sam, dwa tygodniki. Jeden angielski pt. „Karmajogin”, w którym wskazywał wysoki ideał Jogi czynu i uczył jego zastosowania do walki politycznej. Drugi w języku bengali pt.”Dharma”, niosący, jak sam tytuł wskazywał, wieść o własnej nieodpartej dharmie narodu, którego przyrodzonym prawem jest wolność. Drukował i filozoficzne artykuły i tłumaczenia swoje Upaniszadów z na wskroś nowymi komentarzami i wiele poematów, a obok artykułów aktualnych i poważne krytyczne, o narodowym wychowaniu, o sztuce, itp. O ile tygodniki zyskały rozgłos i uznanie, o tyle jego „programowe” przemówienie po wyjściu z więzienia, gdzie szczerze mówił o swych mistycznych przeżyciach i widzeniu Śri Kriszny, spotyka się z ironią i szyderstwem na łamach „postępowych” pism ugodowców, którzy jeszcze nie zapomnieli, że był ich najgroźniejszym oponentem. Zresztą był nim i wtenczas. Sarkastycznie przyjmował pewne, proponowane przez angielski rząd reformy, uważał je za bardziej niebezpieczne od prześladowań. Pracował za trzech, robił niezwykłe wysiłki, by duchowi poddańczemu się przeciwstawić, by ludzi budzić. Ale wkrótce zobaczył, że to marzenie nie jest do zrealizowania. Powoli był zmuszony szczerze przyznać wobec siebie, że kraj nie jest jeszcze gotów do zorganizowanej walki, choćby to był tylko bojkot ekonomiczny oraz popieranie własnego przemysłu, tzw. Swadeszi, a tym bardziej do przyjęcia jego programu, który przedstawił w „Liście Otwartym do Mych Rodaków” w 1909 roku. Sam prowadził już nieco inne życie a niżeli przed uwięzieniem. Nie rzucał się tak całym sobą w walkę, patrzył w opanowaniem, z dystansem, trwał w pewnym stanie jasnej i bardziej bezosobistej pogody – to zdobycz usilnych praktyk Jogi.
W swym tygodniku napisał serię dziesięciu artykułów, które później wyszły w książce „Idealny Karmajogin” wraz z dwoma Siostry Niwedity, wybitnej uczennicy Swami Wiwekananda. W nich jeszcze raz podkreślał, iż nie zewnętrzne reformy a przemiana wewnętrzna może zbawić kraj – „Nie wierzę, że zmieniając mechanicznie nasze społeczeństwo na wzór i podobieństwo europejskiego, możemy sprowadzić odnowienie. Powtórne małżeństwo wdów, zamiana kast na europejskie klasy, późniejsze małżeństwa młodzieży, itp. reformy nie mogą same przez się obudzić duszy narodu ani uratować go od poniżenia i upadku. Tylko duch może zbawić, tylko wielkość i wolność duszy i serca może nam przynieść społeczną i polityczną wolność”.
Działalność Aurobindo przez wydawane tygodniki i przemówienie trwa niedługo. Otrzymywał wciąż ostrzegawcze listy, że jest śledzony przez policję, że lada tydzień może być znów aresztowany i tym razem prawdopodobnie deportowany. Licząc się z taką możliwością wydał swój, wyżej wspomniany, „List Otwarty do Moich Rodaków”, będący niejako jego politycznym testamentem, o czym wyraźnie wspominał, jak i prawdopodobieństwie aresztowania. Ale nie podjął sam żadnej decyzji. Aż w styczniu 1910 roku, po udanym zamachu na komisarza policji, dokonanym przez bengalskiego studenta, uprzedzili go, że tejże nocy będzie w redakcji rewizja. Zastanawiał się właśnie, jak się należy do niej przygotować, gdy nagle usłyszał wyraźny głos, iż ma natychmiast opuścić Kalkutę i udać się do pobliskiej kolonii francuskiej Czandernagor. Tym razem posłuszeństwo jest niezwłoczne. Nawet nie poszedł do domu, nie pożegnał się z żoną i siostrą, a z jedynym towarzyszem wynajętą łodzią, pod osłoną nocy opuścił Kalkutę i… rzucił się w nieznane. Ojczysty Bengal widział po raz ostatni.
W małej mieścinie trudno było ukrywać się przez dłuższy czas, toteż po kilku dniach udał się morzem na południe do znacznie większej francuskiej kolonii – Pondiszery. Tak się rozpoczął ostatni okres jego życia, najbardziej zadziwiający i bogaty w widzialny plon, bo zasięgu niewidzialnego nikt sądzić nie jest w stanie. Pierwsze cztery lata upłynęły w zupełnej ciszy i odosobnieniu. Nigdzie nie pozostało żadnych danych o doświadczeniach i przeżyciach Śri Aurobindo z tego okresu. Teraz już nie był Aurobindo Ghosz – nazwisko, rodzinę, wszelkie obowiązki ludzkie i społeczne pozostawił bowiem poza sobą. Wiemy tylko, że oddawał się godzinami medytacji i studiom, że wiódł surowe i ascetyczne życie – tradycyjny Tapas. Wówczas zapewne rodziły się jego największe filozoficzne i interpretacyjne dzieła.
Następnym wielkim wydarzeniem w jego życiu jest przyjazd do Pondiszery Paul’a Richard z żoną, późniejszą „Matką” mającej niedługo powstać Aśramy. Oboje Francuzi byli ludźmi wybitnymi. On jako filozof i pisarz, ona bardzo głęboka mistyczka w rodzaju dawnych katolickich świętych – św. Teresy czy Katarzyny. Jej książka „Meditations et prieres” (Modlitwy i Medytacje), która powstała przed przyjazdem do Pondiszery, była tego dostatecznym dowodem. Znaleźli oboje to, czego od dawna szukali – wielkiego Guru, którego świeżo sformułowany ideał Nowego Człowieka i nowej, mającej wkrótce nastąpić epoki, gdy moc Wielkiej Rodzicy zstąpi na ludzkość, porwał ich i na zawsze związał z tym dziwnym poetą, rewolucjonistą i joginem. Powstał plan wydawania poważnego filozoficznego pisma we troje, tak się zrodził miesięcznik „Arya” (po angielsku), poszukiwany dziś wszędzie w Indii jako ezoterycznej wiedzy; a drugi po francusku „Revue de Grande Synthese” (O Wielkiej Syntezie). Na nieszczęście ten ostatni po siedmiu numerach przerwała wojna. „Arya” wychodzi jednak aż do 1921 roku. W nim to drukował Śri Aurobindo wszystkie największe swe dzieła: nową interpretację Wed, „Studia nad Bhagawad Gitą”, „Psychologię Społecznego Rozwoju”, „Ideał Jedności Ludzi”, „Przyszłość Poezji”, „W Obronie Kultury Indii” i wreszcie swe najważniejsze dzieło „Boskie Życie” (The Life Divine), będące najobszerniejszym wykładem ewolucji człowieka wedle hinduskich świętych Ksiąg i jego własnej filozofii. Drukował również dalsze przekłady Upaniszadów, z własną, zupełnie nową ich interpretacją oraz mnóstwem pomniejszych artykułów i esejów. Dawał też od czasu do czasu swoje naświetlenie wypadków politycznych, zarówno na terenie Indii jak i na polu międzynarodowym.
“Arya” przez sześć i pół lat dostarczał najpoważniejszego materiału myślącym czytelnikom Indii, zyskiwał ich też trochę we Francji i Anglii, gdyż współpraca Richard’ów nadawała pismu pewien i międzynarodowym charakter. Począł również przyciągać kandydatów na uczniów ze wszystkich stron kraju. Ale dopiero gdy pani Richard, po paroletnim pobycie w Japonii, zdecydowała się (w 1920 roku) osiąść na dobre w Pondiszery i współpracować ze Śri Aurobindo, ten zaczął przyjmować uczniów i zawiązek Aśramy sam niejako się stworzył, a rozwój jej dalszy szedł już szybko. Stosunek jego do tej wybitnej niewiasty – nazywanej i działającej wkrótce jako „Matka” Aśramy – był z jak najbardziej niezwykłych. Ona po wieloletnich studiach i praktyce różnych metod Jogi (raczej nie hinduskiej) znalazła w nim najidealniejszego Guru, w którym widziała wcielenie swego boskiego Mistrza. Ale, co dziwniejsze, on również widział w niej guru i miał dla niej cześć bezgraniczną, uważając, iż to boska Śakti, jedna z Potęg, które tak wspaniale opisywał w swej natchnionej książeczce „Pramacierz”. Przejawia się przez nią, wspomaga i dopełnia jego pracę, umożliwiając mu spełnienie wielkich zbliżających się zadań.
Od chwili zaistnienia Aśramy to ona spełnia rolę organizatora – należy przyznać, iż organizacja jest po prostu wspaniała – ona trzyma w ręku wszystkie powstające przy Aśramie instytucje, ona codziennie (dwa razy na dzień) jest obecna przy wspólnej medytacji. Wreszcie, gdy Śri Aurobindo zamknął się wkrótce w zupełne odosobnienie w swoim pokoju na górce i nawet z uczniami nie rozmawiał, pogrążając się w najintensywniejszą okultystyczną pracę Jogi, ona jest łącznikiem pomiędzy nim a coraz bardziej wzrastającą ilością uczniów, naradzając się z nim w najważniejszych sprawach, decydując sama w pomniejszych. Jest widzialną siłą kierowniczą, energią zasilającą całą Aśramę a z czasem i setki uczniów rozproszonych po całej Indii. Trudno powiedzieć, jakie cechy najbardziej uderzają w tej przedziwnej kobiecie. Można by sobie wyobrazić przeoryszę olbrzymiego średniowiecznego klasztoru jak i wielką Jogini, których w dawnej Indii nie brakowało (a i dziś jest parę sławnych, a wielkiej miary świętych Jogiń, jak Ananda Mayi w Banaresie, Krisznabai przy boku Swami Ramdasa koło Mangaloru na południu, Ramabai mająca wielu uczniów niedaleko Madrasu, itp, także współczesną kobietę czynu i nauki) – wszystko to znajduje harmonijne w niej połączenie. Zewnętrznie niejednego hindusa raziła swym strojem. Przyjmowała bowiem zawsze od swych Bhaktów (uczniów), zwłaszcza Bengalu, najszlachetniejsze Sari, ubierała cieniutkie luksusowe szale, malowała usta i paznokcie – a to wszystko zaprzeczało całkowicie ortodoksyjnym pojęciom Hindusów o wyrzeczeniu i ascezie Jogi (raziło zresztą i mnie); ale gdy się stykali z nią
Śri Aurobindo nieraz mówił i pisał, że jego Joga jest integralna i wyższa od innych, bo troszczy się o sprowadzenie na ziemię nowego „wylewu” boskiej Mocy, o urobienie i przygotowanie dla Jej zstąpienia odpowiednich przewodników, nie tylko fizycznych ale i psychicznych, uczuciowych i myślowych – bo owa Potęga jest nieskończenie od myśli wyższa – że po to tylko sam trudził się, męczył, przechodził piekło udręki i bólu w swych wysiłkach, aby całej Ziemi pomóc i niejako innym tę drogę przetorować, że nadchodzi epoka, gdy Wielka Macierz kosmiczna zbliży się bardziej do Ziemi i ludzkości, a jego Joga ma na celu tę chwilę przybliżyć, zstąpienie ułatwić, jakby niego z Ziemią złączyć i życie nawet fizyczne przetworzyć. Twierdził, że dotąd żaden z joginów o to się nie troszczył i nie pokusił, ale w jego filozofii materia jest równie ważna i święta jak i duch, bo jest także przejawieniem boskiej Śakti, tylko nie poznanym przez człowieka, a nawet w dużej mierze wydanym na pastwę sił mroku; że w ostatniej wojnie i we wszystkim, co po niej nastąpiło, było wyraźne panowanie Asury – Demona, którego Matka w prywatnej ze mną rozmowie nazwała „le Seigneur du Mensonge” (Władcą Kłamstwa i Fałszu). My byśmy zapewne powiedzieli: antychrystusowa moc. Ta nazwa uderzyła mnie wówczas, bo istotnie, jeśli się zanalizuje największe, najbardziej mroczne zło naszej epoki, dochodzi się do wniosku, że jest nim kłamstwo, zaprzeczenie i odwrócenie Prawdy, czyli „nie-byt”, najgroźniejsze z tego, co człowieka oddala od jego własnej Duszy i prawdziwego istnienia.
Na pytania, dlaczego porzucił pracę polityczną, Śri Aurobindo odpowiadał: „Nie dlatego, abym sądził, że nic więcej dla kraju nie mogłem uczynić na tym polu, a po prostu dlatego, że taki był wewnętrzny rozkaz. Ale zanim to uczyniłem zrodziło się we mnie najgłębsze przekonanie (można to nazwać wewnętrznym widzeniem), iż praca, którą rozpocząłem, będzie przez innych dalej prowadzona a ostateczny triumf tego ruchu (walki o niepodległość) jest przesądzony i bez mojego w niej udziału”. Z wielu jego wypowiedzi sądzić można, iż czuł konieczność głębokiej jogowej pracy dla całego świata, nie tylko dla Indii. Istotnie dzieła jego dotarły daleko poza Indię, ale nade wszystko Aśrama i jej zorganizowana i coraz bardziej pogłębiająca się praca przyciągnęła nie tylko Hindusów ale i Europejczyków.
O trudach swej jogowej drogi mówił (przeważnie w listach do swych uczniów, z którymi się porozumiewał tą drogą przez długie lata swego milczenia) o wiele więcej a niżeli jakikolwiek znany mi jogin: „Tylko boska miłość może dać siły, by udźwignąć brzemię, które niosę, a które musi dźwigać każdy kto poświęca wszystko dla jednego celu – rozproszenia mroków spowijających ziemię i wzniesienia jej ku Bogu.Trudności, którym musiałem stawić czoło przekraczają możliwości ludzkiego zrozumienia. Nie dlatego wierzę, a nawet jestem pewien, ostatecznych rezultatów mej pracy, że nie widziałem lub lekceważyłem nadludzkie jej trudności, a dlatego że je znam, że ich doświadczyłem – może srożej aniżeli ktokolwiek inny kroczący drogą Jogi – że im zawsze stawiłem czoło… Nieustanne niebezpieczeństwa, tak wewnętrzne jak wewnętrzne… Życie moje od wczesnej młodości było walką i walką jest do dziś dnia” (słowa wypowiedziane w 1937 roku). Czy nie przypomina to bohaterskich wewnętrznych walk wielkich świętych? Czy nie można sobie dopowiedzieć wiele z tego, co się poza nimi ukrywało? Cokolwiek byśmy myśleli w wyjątkowości Jogina Śri Aurobindo, jakkolwiek ubóstwianie go przez liczne szeregi uczniów, wywyższających go ponad wszystkich dotychczasowych Joginów, może się nam zdawać znaczną przesadą i brakiem umiaru, przecie nie możemy nie uznać wielkości tego życia. Do jednych najwięcej przemówi tak nam bliskie ujęcie patriotyzmu, do innych bezgraniczna cześć dla Boskiej Rodzicy, kosmicznej Macierzy, w której nie uprzedzony czytelnik z łatwością poczuje ton wspólny naszej miłości dla Królowej Korony Polskiej – bo uwielbienie serc ludzkich zawsze znajduje drogę do Jedynego, jakimkolwiek imieniem byśmy Go nazywali. Jeszcze innych może zainteresować ta joga tak zdawałoby się łatwa w swym posłuszeństwie i poddaniu się, znanych nam z klasztornych tradycji katolicyzmu, a tak bardzo trudna i tajemnicza w swych dalszych etapach; ale chyba nikt nie może nie uznać wielkości tego życia. I wśród Hindusów jedni go kochają najbardziej jako zwiastuna nie tylko niepodległości ale i przyszłej chwały Indii, w wypełnianiu swej Dharmy. Inni czczą go jako szczyt Jogi. Jeszcze inni jako jedynego interpretatora prawdziwej głębi symboli świętych Ksiąg. Ale wszyscy, nawet ci, którzy do żadnej z tych trzech kategorii się nie zaliczają i w wielu rzeczach z tym wielkim mężem się nie zgadzają, chylą głowę przed wielkością jego życia i dorobku.
Gdy Śri Aurobindo umarł, w grudniu 1950 roku, pielgrzymki ciągnęły do Aśramy z całej Indii. Uczniowie twierdzą, iż wybrał sam chwilę śmierci, bo uważał, że dla wielkiej Sprawy będzie to z korzyścią, że uwolniony od fizycznego ciała lepiej będzie mógł dla niej pracować. Twierdzą, że obecność Jego jest wciąż w Aśramie żywa, iż nadal daje wskazówki i niewidzialnie nimi kieruje. W każdym razie życie Aśramy rozwija się dalej i nie jest mniej intensywne aniżeli za jego czasów. Powstają nowe działy prac – Uniwersytet Międzynarodowy, dział badań chińskich starych manuskryptów, wychowanie fizyczne, itd. Uczniów przybywa, a wszystkim zarządza, kieruje, wszystko zasila, napełnia natchnieniem i niespożytą energią – Matka. Pochowany jest w obrębie Aśramy, w jogowym „grobie” otoczonym ciszą i medytacją. Dziś wznosi mu się wspaniałe mauzoleum w stolicy – Delhi – jako symbol, gdyż należał nie tylko do Aśramy, nie tylko do grona choćby najliczniejszych uczniów ale do całego Narodu, który przez wiele lat będzie czerpał wiedzę z jego tłumaczenia swych najstarożytniejszych Ksiąg, jak i z najświeższego ujęcia patriotyzmu i przeznaczeń Indii.
Wanda Dynowska
Madras, India
Dodaj komentarz