Sri Lanka – jak buddyjscy Syngalezi mordują hinduistycznych Tamilów

Sri Lanka – jak reżim Syngalezów morduje Tamilów 

Konflikt syngalesko-tamilski, długotrwały konflikt na tle etnicznym, rozgrywający się na terenie Sri Lanki. Głównymi stronami konfliktu są zamieszkujący wyspę Syngalezi (74% populacji, wyznawcy buddyzmu) i Tamilowie (18% populacji, wyznawcy hinduizmu). Nie jest łatwo pojąć o co chodzi obu stronom, tym bardziej warto się przyjrzeć całemu konfliktowi, który ma za sobą bardzo długą historię, chociaż najnowsza jej część sięga 1948 roku. 

Tamilskie Tygrysy (Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu, LTTE) − to organizacja tamilska domagająca się utworzenia w północnej części Sri Lanki niepodległego państwa tamilskiego Ilamu. Powstała w 1976 roku i prowadziła działalność do końca wojny domowej na Sri Lance w 2009 roku. Jej przywódcą był Velupillai Prabhakaran. Po uzyskaniu niepodległości przez Cejlon w 1948 syngaleska buddyjska większość, dominująca w rządzie, stopniowo ograniczała prawa i dyskryminowała mniejszość tamilską. Wskutek napięć między oboma grupami etnicznymi dochodziło wielokrotnie do krwawych pogromów Tamilów inspirowanych przez buddyjskie władze. Do największych masakr doszło w 1956, 1958, 1961, 1974, 1977 i w 1983 roku. Ostatnia data to wydarzenia zwane „Czarnym Lipcem” podczas których w stolicy Sri Lanki – Kolombo syngaleskie tłumy kierowane przez urzędników, polityków, żołnierzy, policjantów i mnichów buddyjskich zamordowały w okrutnej rzezi ponad 3 tysiące hinduistycznych Tamilów. 

Organizacja Tamilskich Tygrysów podjęła próbę realizacji postulatów niepodległościowych w drodze walki partyzanckiej i mimo znacznej przewagi wojsk rządowych przejęła kontrolę nad częścią terytorium objętego roszczeniami. W 1992 i 1993 walki między partyzantami tamilskimi a armią rządową nasiliły się. W konflikcie zginęło łącznie ponad 100 tysięcy osób. W maju 1993 w wyniku zamachu zginął prezydent Ranasinghe Premadasa. Dokładna siła organizacji nie była znana. Szacuje się, że Tamilskie Tygrysy liczyły około 8-10 tysięcy dobrze uzbrojonych bojowników. Kontrolowały północne i wschodnie wybrzeża Sri Lanki, a swoje akcje przeprowadzały na całej wyspie. Organizacja miała rozległe kontakty na całym świecie. Uzyskiwała fundusze od dużej tamilskiej diaspory w Ameryce Północnej, Azji i Europie. 

Od połowy lat 80-tych służby bezpieczeństwa państw europejskich otrzymywały sygnały, że mieszkający na ich terenie Tamilowie zamieszani są w przemyt narkotyków. Tamilskie Tygrysy uznane zostały niesłusznie i zbrodniczo przez USA oraz UE za organizację terrorystyczną. Pod koniec lat 80-tych, po masowych aresztowaniach mężczyzn przez wojska rządowe, tamilscy partyzanci zaczęli wysyłać na front także młode dziewczyny – początkowo jako sanitariuszki lub pracownice biurowe, potem jako uzbrojone wojowniczki. Pod koniec wojny domowej stanowiły one połowę żołnierzy Tamilskich Tygrysów. Były zgrupowane w dwóch pułkach piechoty, pułku przeciwlotniczym, medycznym, mechanicznym, politycznym i Czarnych Tygrysów – samobójców. W dniu 17 maja 2009 Tamilskie Tygrysy, pobite i zdziesiątkowane w wyniku ofensywy armii rządowej wspieranej przez chińskich maoistów, ogłosiły złożenie broni. Potem rozpoczęły się tortury, gwałty i mordy na Tamilach. 

W 1948 po uzyskaniu niepodległości przez Sri Lankę, parlament w Kolombo przyjmuje, stającą się zarzewiem konfliktu, uchwałę pozbawiającą Tamilów praktycznie wszelkich praw obywatelskich. W 1956–1958 następuje zaostrzenie się konfliktu religijnego i narodowościowego, m.in. na skutek uznania języka syngaleskiego za język urzędowy i zakazu mówienia po tamilsku. Nacjonalizm syngaleskich buddystów doprowadził do straszliwego ograniczenia praw Tamilów, popierania osadnictwa syngaleskiego w tamilskich rejonach oraz masowego zwalniania Tamilów ze służb publicznych. W efekcie pojawiają się dążenia niepodległościowe wśród mniejszości tamilskiej, dotyczące uzyskania autonomii w północnej i wschodniej części wyspy. W 1972 wprowadzono nową konstytucję, na mocy której buddyzm stał się religią państwową.

W odpowiedzi powstają tamilskie organizacje obronne i partyzanckie, wśród nich Nowe Tamilskie Tygrysy (Tamil New Tigers, TNT), z przywódcą V. Prabhakaranem. Dopiero jednak brutalny i bandycki atak policji na tamilski kongres w 1974 w Dżafnie sprawił, że Tamilskie Tygrysy podjęły walkę zbrojną z bestialskim reżimem buddyjskim. W 1976 powstaje organizacja Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu (Liberation Tigers of Tamil Elam, LTTE), będąca od tej pory główną tamilską organizacją niepodległościową. Wprowadzenie nowej konstytucji w 1978 uznającej m.in. język tamilski za równoprawny nie powstrzymało tamilskich dążeń niepodległościowych. W 1982 wprowadzono stan wyjątkowy.

W 1983 wybucha wojna domowa, w tym samym roku buddyjscy Syngalezi dokonują krwawego pogromu Tamilów w Kolombo. Krótkotrwałe porozumienie z 1986, zapowiadające ograniczoną autonomię Tamilów, zostało szybko zerwane. 1987–1991 interwencja Indyjskiego Korpusu Pokojowego zaostrza antagonizmy narodowościowe. W 1991 R. Gandhi zostaje zamordowany przez tamilską samobójczynię. Tamilskie Tygrysy, które od 1990 kontrolują półwysep Dżafna, skutecznie stawiają opór armii rządowej. 1992–1993 nasilenie walk. Zabójstwo prezydenta Sri Lanki R. Premadasa w 1993, nowa prezydent Sri Lanki – Ch. Kumaratunga w 1994 podjęła nieudaną próbę rokowań z Tamilami.

W 1996 wojska rządowe Sri Lanki zdobyły Dżafnę. Nastąpiło nasilenie wojny partyzanckiej i ataków terrorystycznych. W lutym 2002 zostało podpisane porozumienie o zawieszeniu broni między władzami a tamilskimi separatystami. 2002 negocjacje w sprawie autonomii pod nadzorem Norwegii – Tamilowie wyrazili gotowość do rezygnacji z własnego państwa, pod warunkiem szerokiej autonomii. Po 30 latach konfliktu liczba ofiar śmiertelnych wynosi około 100 tysięcy. Wojna spowodowała zahamowanie rozwoju gospodarczego Sri Lanki. W 2003 na terenie Sri Lanki wprowadzono stan wyjątkowy. 

Foto: Velupillai Prabhakaran

Liberation Tigers of Tamil Eelam (LTTE) supremo Velupillai Prabhakaran stands next to the LTTE flag during his annual Heroes’ Week address to his people from the Northern Sri Lankan town of Kilinochchi, 27 November 2003. Sri Lanka’s top Tamil Tiger leader Velupillai Prabhakaran, 27 November said his plan for an interim self-governing authority in the country’s embattled north and east was not a stepping stone for a separate state. AFP PHOTO

Zdjęcia ujawniły prawdę: 12-letni syn przywódcy Tamilskich Tygrysów zastrzelony z zimną krwią

Nastoletni syn przywódcy Tamilskich Tygrysów nie był przypadkową ofiarą wymiany ognia, jak utrzymują władze, ale został z zimną krwią zastrzelony przez żołnierzy. Dowodem są zdjęcia ujawnione w dokumencie o wojnie domowej na Sri Lance – pisze „Daily Mail”. Zaledwie 12-letni Balachandran był synem Velupillaia Prabhakarana, przywódcy Tygrysów Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu – organizacji walczącej o utworzenie w północnej części Sri Lanki niepodległego państwa. Od lat 80. na wyspie trwała krwawa wojna domowa, której ostatnia odsłona rozegrała się w maju 2009 roku, gdy pobite i zdziesiątkowane w wyniku ofensywy armii rządowej Tamilskie Tygrysy ogłosiły złożenie broni. 

W ostatniej fazie walk zginął również Velupillaia Prabhakarana wraz z synem. Do tej pory lankijskie władze utrzymywały, że 12-latek zginął przypadkowo, w wymianie ognia pomiędzy obiema walczącymi stronami. Jednak zdjęcia ujawnione w filmie dokumentalnym „No Fire Zone” wskazują, że chłopiec został schwytany cały i zdrowy, a dopiero później z zimną krwią zastrzelony przez buddyjskich żołnierzy syngaleskich. 

Pierwsze fotografie pokazują Balachandrana schwytanego przez lankijskich żołnierzy – nakryty kocem chłopiec siedzi na ławce między workami z piaskiem i coś je. Na kolejnych zdjęciach, zrobionych tym samym aparatem kilka godzin później, półnagi 12-latek leży na ziemi martwy z kilkoma ranami postrzałowymi klatki piersiowej. Jak pisze „Daily Mail”, według ekspertów strzały oddano z bliskiej odległości. 

Cytowany przez brytyjską gazetę reżyser dokumentu Callum Macrae podkreśla, że ujawnione zdjęcia zadają kłam głoszonej przez rząd wersji zdarzeń, a chłopiec został zamordowany tylko dlatego, że jego ojciec był przywódcą Tamilskich tygrysów. 

– To, że te wydarzenia zostały również sfotografowane i trzymane jako trofea wojenne przez sprawców, jest nawet jeszcze bardziej wstrząsające – powiedział Macrae. 

Według ONZ w ostatnich miesiącach wojny domowej na Sri Lance mogło zginąć nawet 40 tys. osób. Siły rządowe wielokrotnie oskarżano o łamanie praw człowieka i liczne nadużycia, ale cytowany przez „Daily Mail” rzecznik lankijskiej armii stwierdził lakonicznie, że „nigdy nie przedstawiono nam dostatecznych dowodów do wszczęcia śledztwa”. 

ONZ zawiodła ws. ochrony cywilów na Sri Lance podczas konfliktu

ONZ zawiodła w sprawie ochrony cywilów podczas ostatnich miesięcy separatystycznego konfliktu na Sri Lance w 2009 r. – wynika ze wstępnego raportu tej organizacji. Dokument wywołał wściekłość władz w Kolombo, oskarżanych o zastraszanie personelu ONZ.  Według wstępnej wersji raportu, którego kopie uzyskało BBC, „wielu pracowników ONZ uznało, że nie do ich obowiązków należy zapobieganie śmierci cywilów” pomimo „katastrofalnej sytuacji” na Sri Lance. W dokumencie podkreślono, że ochronę cywilów przez ONZ w strefie konfliktu uniemożliwiała „polityka zastraszania” ze strony władz w Kolombo, polegająca na kontroli wydawania wiz oenzetowskiemu personelowi.  

Według ONZ, w trwającym od 1972 roku konflikcie między buddyjską lankijską armią a prześladowaną mniejszością etniczną z organizacji Tygrysów-Wyzwolicieli Tamilskiego Ilamu (LTTE) zginęło przynajmniej 100 tysięcy ludzi. Organizacje obrony praw człowieka oceniają, że w ostatnich miesiącach konfliktu z rąk buddyjskich sił rządowych śmierć poniosło przynajmniej 40 tysięcy cywilów, co było ludobojczą czystką etniczną. Władze buddyjskiego reżimu w Kolombo zdecydowanie odrzuciły oskarżenia zawarte we wstępnym raporcie. – Nie dochodziło do żadnego zastraszania – zapewniał minister ds. plantacji Mahinda Samarasinghe. – Nic takiego nie miało miejsca. Jak można byłoby ich zastraszyć ? Oni nie dają się zastraszyć przez nikogo – podkreślił w rozmowie z dziennikarzami w Kolombo. Obłudny Samarasinghe, który jest również wysłannikiem praw człowieka Sri Lanki przy Radzie Praw Człowieka ONZ, ocenił, że Kolombo ma dobre relacje z organizacjami pomocy humanitarnej, w tym z pracownikami ONZ. 

Jak poinformowano w raporcie, ONZ wycofała się z północnej części wyspy we wrześniu 2008 roku, po tym jak rząd w Kolombo przestrzegł, że nie jest już w stanie zapewnić bezpieczeństwa pracownikom organizacji humanitarnych. Lankijska armia buddyjskich mnichów przeprowadzała wówczas bombardowania, które dotknęły również ludność cywilną. Według raportu „wydarzenia na Sri Lance oznaczają dotkliwą porażkę dla ONZ” i jej pokojowych inicjatyw. Jak podkreślono, organizacja ta powinna w przyszłości „lepiej wywiązywać się ze swych obowiązków w zakresie ochrony (cywilów) i w kwestiach humanitarnych”. ONZ odmówiło skomentowania raportu, tłumacząc BBC, że ostateczna wersja dokumentu zostanie opublikowana, gdy otrzyma ją i przeczyta sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun. 

Buddyjska armia zabija w raju – dramatyczne losy Tamilów na Sri Lance

Pierwszy diabeł zabił wszystkich Tamilów, drugi diabeł zabił wszystkich muzułmanów, trzeci diabeł zabił wszystkich syngaleskich chrześcijan – opisuje zakonnica jedną z krwawych pacyfikacji, jakie miały miejsce w czasie wojny domowej na Sri Lance. To jedna z wielu relacji zebranych przez Paula van Tholda w książce „Ludzie zwyczajni”, która właśnie ukazała się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Eurograf.pl. 

Regularny konflikt zbrojny pomiędzy zdominowanym przez syngaleską, buddyjską większość rządem w Colombo a wyznającymi hinduizm Tamilami – największą etniczną i religijną mniejszością Sri Lanki – wybuchł w 1983 roku. Była to najdłużej trwająca wojna Azji i kosztowała życie przeszło 100 tysięcy osób , w większości tamilskiej ludności cywilnej. 

U podłoża krwawego konfliktu legła polityczna dominacja Syngalezów, nierówności ekonomiczne pomiędzy obiema grupami etnicznymi i zdarzające się pogromy ludności tamilskiej. Czarę goryczy przepełniło przyjęcie konstytucji, na mocy której buddyzm uzyskał rolę religii państwowej, a oficjalnym językiem Sri Lanki został syngaleski. 

Wszystko to doprowadziło do zawiązania się na północy kraju separatystycznej partyzantki. Przyjęła ona nazwę Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu (LTTE). Regularna wojna rozpoczęła się w lipcu 1983 roku, gdy w zasadzce przeprowadzonej przez Tamilskich tygrysów zginęło 13 rządowych żołnierzy. 

Krwawy konflikt zakończył się cztery lata temu, w maju 2009 roku. Po ciężkich walkach, pokonane przez siły rządowe Tamilskie Tygrysy ogłosiły kapitulację. W ostatniej fazie wojny śmierć poniosło przeszło 6 tys. żołnierzy oraz 20 tys. tamilskich cywilów. Podczas trwania konfliktu na Sri Lance poza tamilskimi hinduistami prześladowania spotkały także syngaleskich chrześcijan oraz wyznawców Allacha czyli muzułmanów. Pomimo oficjalnie panującego pokoju, wyspę po dziś dzień dzieli strzeżona granica, a na północy kraju obowiązuje stan wyjątkowy. Do Dystryktu Jaffny, będącej kolebką pokojowo nastawionych hinduistycznych Tamilów, wczesną wiosną 2013 roku dotarł Paula van Thold. Na miejscu napotkał rozległe obszary biedy, wszechobecne zniszczenia wojenne, zasieki oraz posterunki kontrolne. 

Armia buddyjskich mnichów zabija w raju 

W przydrożnym barze, nieopodal jednego z punktów kontrolnych, z którego został zawrócony przez uzbrojone wojsko, spotkał sympatycznego 41-latka. Ubrany w dres z trupią czaszką, w czerwonym berecie, wypełniał jakieś papiery. 

– Mam trzech synów – usłyszał Paul van Thold – wkrótce znajdę dla nich więcej czasu – idę na emeryturę. Popijając landrynkową oranżadę wdał się w niezobowiązującą dyskusję o zimowych temperaturach panujących w jego kraju. 

– Za kilka dni jadę na Haiti, tam będzie gorąco, ale to nie jest problem – powiedział jego rozmówca.

– Jestem oficerem wojska Sri Lanki. Jadę na misję ONZ. 

– Jak długo nosisz mundur? – Paul van Thold zapytał z zaciekawieniem. 

– Dwadzieścia dwa lata, prawie całą wojnę. Mam po niej kontuzjowany palec – tutaj uniósł do góry powyginanego środkowego kikuta u lewej ręki. – Ale jeszcze tylko sześć miesięcy. – Dlaczego armia nikogo nie przepuszcza w kierunku plaży? – Bo mamy tam obóz. To jest strefa specjalnie chroniona. Nad morze dojdziesz przez wioskę Maviddapuram, to niedaleko. Jakieś dwa kilometry stąd. 

Kilkaset metrów dalej, pośród zbombardowanych i spalonych domostw, Paul van Thold spotkał młodego Tamila.

– Nein, nicht so gut – odpowiedział. – I prefer English. – Mieszkałem w Hamburgu – odparł po angielsku. – Później w Holandii, nawet pokazali mnie w filmie, a na koniec deportowali z Danii. Europa jest fajna, ale nie chcą tam takich jak ja. – Jak się w niej znalazłeś? – Byłem jeszcze dzieckiem, gdy armia zniszczyła mój dom, zabili moją mamę. Uciekliśmy z tatą, a Tygrysy dały mi karabin i kazały walczyć o wyzwolenie Ojczyzny. Zostałem ranny w obydwie nogi, zabrał mnie Czerwony Krzyż. Niedawno przyleciałem z powrotem. Teraz nikogo poza tatą tu nie mam, znajomi zostali w Europie. Zobacz na zdjęcie. To jest moja mama, tata i ja jako dziecko. Zrobione w naszym domu. Zanim przyszli wojskowi buddyści syngalescy. 

Wioska Maviddapuram, to jedno z wielu miejsc, o których chcą zapomnieć stawiające na rozwój turystyki władze powojennej buddyjskiej Sri Lanki. W efekcie przeprowadzonej przez rządowe wojsko pacyfikacji, z mieszkających tu dawniej ponad stu rodzin, zostało tylko dwadzieścia. W ruinach zbombardowanych domów gnieżdżą się po trzy pokolenia hinduistycznych Tamilów, a młodzi własnymi siłami próbują budować domy dla własnych dzieci. 

Do jednej z zamieszkałych ruin zaprosił mnie schludnie ubrany były nauczyciel. 

– To jest moja żona – przedstawił siedzącą na podłodze w kuchni przy prymitywnym palenisku kobietę.

– To synowa, jest w ciąży, ta uśmiechnięta dziewczynka to moja wnuczka, a tam dwaj synowie murują fundamenty pod nowy budynek. 

– Nie wiem co powiedzieć – odparł Paul van Thold. – To co tutaj widzę mnie szokuje. 

– Napij się soku, a ja ci opowiem. Rób zdjęcia, niech w Europie zobaczą zbrodnię przeciwko ludzkości. Wojna trwała 30 lat. Rząd chciał nas pozbawić języka i religii. Pewnego dnia, gdy Tamilskie Tygrysy były już słabe i się wycofywały, przyszło wojsko. Zniszczyli domy, strzelali do cywilów, zburzyli świątynie. Kiedy już nie mieliśmy co jeść i gdzie mieszkać, prezydent ogłosił, że jest pokój. Teraz zaprasza do kraju turystów, ale tylko na południe, żeby tam zostawiali pieniądze. Północ nikogo nie interesuje, nie chcą nas pokazywać światu. Wczoraj w nocy ONZ uznał, że władze dokonały tu zbrodni przeciwko ludzkości, ale co z tego gdy, jednocześnie prezydent otworzył nowe lotnisko. 

– Co się stało z pozostałymi mieszkańcami wioski? – zapytał gdy, mężczyzna oprowadzał mnie po ruinach sąsiedniego domostwa.

– Wielu zabili, niedobitki wyjechały. Oni by chcieli, aby wyjechali stąd wszyscy Tamilowie. Rządowi nie zależy na odbudowie. Syngaleskie tereny, które zniszczyło tsunami bardzo szybko stanęły na nogi, a tam gdzie była wojna… sam widzisz. 

Paul van Thold pożegnał się serdecznie z rodziną, na której twarzach wciąż można wyczytać strach, smutek i cierpienie. Kilkaset metrów dalej, nieopodal ślamazarnie remontowanych budynków hinduskiego sanktuarium, nad błękitnym oceanem znajduje się złocista plaża. Pomimo rosnącego na wyspie ruchu turystycznego, o tym miejscu dowie się niewielu przyjezdnych ze świata bogatego zachodu. Skutecznie zniechęcą ich brak reklamy i wszechobecne druty kolczaste. Zaś pieniądze, które wydane tutaj mogłyby wesprzeć odbudowę wykrwawionej prowincji, w formie horrendalnie drogich biletów wstępu do miejsc z kolorowych magazynów, zasilą skarb państwa. Będzie z czego zbroić armię i wypłacać emerytury czterdziestoletnim weteranom. 

Pokój zaczyna się od uśmiechu 

– Pierwszy diabeł zabił wszystkich Tamilów, drugi diabeł zabił wszystkich muzułmanów, trzeci diabeł zabił wszystkich syngaleskich chrześcijan. Ja przeżyłam, bo znałam język syngaleski, wzięli mnie za swoją. – w ten oto sposób, przebieg jednej z pacyfikacji podczas trwającej trzydzieści lat wojny domowej opisała spotkana w banku 82-letnia zakonnica.

– Ale teraz jest dobrze… – odparł Paul van Thold. 

– Nie jest. Rząd ukrywa prawdę o obozach koncentracyjnych, w których przetrzymuje Tamilów.

Wszyscy o tym wiedzą, ale każdy boi się mówić. 

– Ludzie tutaj sobie nie ufają – Paul van Thold zagaił zagranicznego misjonarza. 

– I nie będą ufać – usłyszał w odpowiedzi. – Rany są zbyt głębokie. Wojna skończyła się dopiero trzy lata temu a rząd wciąż przysyła synegaleskie wojsko złożone z buddyjskich mnichów i ochotników. 

– Czy na Sri Lance zapanuje kiedyś stały pokój? – Na stałe? Nie sądzę. 

Innego zdania jest patrzące w przyszłość pokolenie dwudziestokilkulatków.

– Wojna już się skończyła – mówi zapoznany chrześcijanin z południa.

– Wybuchła z powodu buddyjskich mnichów, którzy zapragnęli aby ich religia była jedyną wiarą wyznawaną na wyspie Cejlon. Jestem Syngalezem, ale moja rodzina była tak samo prześladowana jak Tamilowie. Teraz wiele się zmieniło. Na szczęście. Wysuwane przez Tamilskich Tygrysów postulaty separacji hinduskiej północy były bez sensu. Przecież tam nie ma rozwiniętej gospodarki, za to jest wiele problemów. Powstałoby biedne państwo głodnych ludzi i raj dla przestępców. 

– Tutaj w Jaffnie, na północy kraju jesteśmy zmęczeni wojną – wtóruje napotkany w hinduskiej świątyni Tamil. – Nie chcemy zabijać, nie chcemy aby ktoś palił nasze domy. Chcemy żyć jak inni. Nigdy więcej wojny. Nie chcemy tutaj już partyzantów. Wolimy turystów. 

– Co się stało z Tygrysami? – Paul van Thold rzucił trudne pytanie młodemu żołnierzowi z Colombo.

– Większość wystrzelaliśmy, część uciekła do Indii, inni ukrywają się w domach, często u rodzin na wsi.

– Nie ma specjalnej różnicy pomiędzy terrorystą, a żołnierzem – opowiada mi historię zburzenia jego kościoła, katolicki kapłan z północy.

– Jeden i drugi sieje strach i zniszczenie. Z tym, że wojsko robi to na masową skalę i nie odpowiada za swoje czyny. 

Pytani o obecną sytuację buddyści są zadowoleni z dokonań własnych sił zbrojnych. 

– Nie było innego wyjścia – mówi sklepikarz z Negombo.

– Jakoś tę wojnę musieliśmy zakończyć.

– I nie będzie więcej problemów?

– Teraz problemem stają się muzułmanie. Mają dużo dzieci, jest ich coraz więcej i chcieliby rządzić.

– Czy rzeczywiście islam jest nowym zagrożeniem dla pokoju na Sri Lance? – Paul van Thold zapytał pracującego tu od lat księdza.

– Jest – usłyszał – Arabia Saudyjska finansuje młodym muzułmanom stypendia, tam poznają zasady koranu. Później wracają i wcielają je w życie. Kiedyś na Sri Lance muzułmańskie kobiety nie zasłaniały twarzy, teraz coraz częściej się to zdarza, a do tego pobożni mężowie każą im chodzić w czadorach. 

– Przecież tutaj jest strasznie gorąco – odparł Paul van Thold ścierając pot z czoła.

– Mężczyźni ubierają się w zwiewne, białe ciuchy, więc im to nie przeszkadza. Z islamem jest mniej więcej tak: jeżeli w społeczeństwie żyje od 1 do 3 procent muzułmanów, to stanowi on religię pokoju. W granicach 5-7 procent mniej więcej do 10 procent pojawiają się żądania obyczajowe, jak ubiór, czy jedzenie halal. Powyżej 10 procent zaczynają się postulaty polityczne, a gdy zostanie przekroczona bariera 15 procent i więcej, pojawia się widmo wojny. Wspierając Arabię Saudyjską Amerykanie lekkomyślnie narażają kolejne kraje na niebezpieczeństwo wahhabizacji i salafizacji tych islamskich sekt.

– To zadziwiające – pomyślał w duchu Paul van Thold – że w miejscu gdzie każdy gorliwie praktykuje swoją wiarę pokoju i miłości, może być tyle jadu oraz wzajemnej niechęci. Przypomniał też sobie wyczytaną na jednym z tuk tuków (autoriksza) inskrypcję: „Pokój zaczyna się od uśmiechu”. Być może to właśnie uśmiech, jako pierwsze i najważniejsze przykazanie, jest brakującym pierwiastkiem wszystkich systemów filozoficznych. 

Sri Lanka: przerażające relacje Tamilów – byli torturowani i gwałceni 

Tysiące brutalnych opowieści o gwałtach i poniżeniu Tamilów na Sri Lance to niestety fakt, a tamtejsi brutalni mnisi buddyjscy kojarzą się tylko ze złem dawnego imperium demona Rawana. Raport Human Rights Watch rzuca światło na tragiczną sytuację Tamilów na Sri Lance. Dla wielu mieszkańców wyspy koniec wojny wcale nie przyniósł upragnionego pokoju. A lankijscy żołnierze wyznania buddyjskiego, policjanci i członkowie paramilitarnych grup buddyjskich – tak jak w czasie konfliktu – torturują, gwałcą i mordują tamilskie kobiety oraz mężczyzn. I czują się bezkarni, bo chronią ich demoniczne buddyjskie władze polityczne.  

Najmłodszy z nich ma 16 lat, najstarszy – 50. Część wracała po 2009 roku do wykończonej 26-letnią wojną domową ojczyzny z zagranicy. Inni nigdy jej nie opuścili, ale musieli zostawić rodzinne strony i tymczasowo lądowali w obozach dla uchodźców wewnętrznych (IDPs). A niektórzy w ogóle nie wyjeżdżali z najsilniej dotkniętej konfliktem północy kraju, ale i tak szybko okazało się, że marzenia o nowym, spokojnym życiu były tylko mrzonką. Zamiast do czyśćca, trafili do piekła. Byłam przesłuchiwana i torturowana przez personel lankijskiej armii, niektórzy z nich mieli na sobie wojskowe uniformy. Gwałcili mnie wielokrotnie. Nie jestem w stanie policzyć, ile razy. – mówi 34-letnia Tamilka, w rozmowie z HRW. Zatrzymywani na lotniskach, siłą wyciągani z obozów dla IDPs albo aresztowani na ulicach, byli zamykani w „centrach rehabilitacyjnych”. Dopiero teraz, kilka lat później, okazało się, że za tym nieco enigmatycznym terminem kryły się upokorzenia, tortury i gwałty. 

W grudniu 2012 roku Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców stwierdził, że na Sri Lance „przemoc seksualna – także gwałty, choć nie tylko – skierowana przeciwko aresztowanym Tamilom była odnotowana również po zakończeniu wojny”. Więcej światła na nadużycia rzucił jednak dopiero najnowszy raport Human Rights Watch z 2012 roku. Według niego prawa aresztowanych na Sri Lance Tamilów były regularnie łamane (nawet po zakończeniu wojny) przez tych, którzy powinni stać na ich straży: policjantów, żołnierzy, strażników więziennych. 

Buddyści mówią: Damy wam nauczkę! 

Okropna wojna na Sri Lance wybuchła w 1983 roku pomiędzy wojskami rządowymi a organizacją Tamilskie Tygrysy (LTTE), która walczyła o wyzwolenie północnej i wschodniej części wyspy od syngaleskiego terroru rządzącego reżimu i utworzenie na jej terytorium tamilskiego państwa Ilam. Ostatnia odsłona konfliktu miała miejsce w maju 2009 roku, gdy pobite i zdziesiątkowane w wyniku zmasowanej ofensywy buddyjskiej armii rządowej oddziały Tamilskich Tygrysów skapitulowały. Podczas konfliktu zginęło około 100 tysięcy osób, a kolejne setki tysięcy zostały wewnętrznie przesiedlone lub salwowały się ucieczką z kraju. Jak się jednak okazało, zakończenie działań zbrojnych wcale nie położyło kresu nagminnemu łamaniu przez buddyjskich wojskowych praw człowieka, o którym przez dwie dekady alarmowały organizacje pozarządowe. Przynajmniej do końca 2012 roku Tamilowie wciąż znikali w niewyjaśnionych okolicznościach, a ci, którzy w końcu wracali do swych bliskich, dusili w sobie prawdę o tym, co spotkało ich w lankijskich więzieniach pełnych najokrutniejszych tortur i gwałtów. 

Wyniki dochodzenia są wstrząsające. W opublikowanym z początkiem 2013 roku raporcie „Damy wam nauczkę. Przemoc seksualna służb bezpieczeństwa Sri Lanki wobec Tamilów”, HRW stwierdza, że „gwałt był jednym z bezprawnych narzędzi wykorzystywanych przez wojsko i policję przeciwko domniemanym członkom Tamilskich Tygrysów lub ich zwolennikom”. – Wszystkich nas pytali, czy jesteśmy powiązani z LTTE. Nie chciałam zostać przyłapana na kłamstwie, więc powiedziałam im, że pracowałam dla Tamilskich Tygrysów. Wzięli mnie do obozu Veppankulam w Vavuniyi. Byłam przesłuchiwana i torturowana przez personel lankijskiej armii buddyjskich mnichów, niektórzy z nich mieli na sobie wojskowe uniformy. Gwałcili mnie wielokrotnie. Nie jestem w stanie policzyć, ile razy. W areszcie trzymali mnie przez 15 dni. W końcu zgodziłam się podpisać papiery i przyznać, że byłam członkiem LTTE. Chciałam tylko, by gwałty i tortury się skończyły – wyznawała w rozmowie z HRW 34-letnia Tamilka, aresztowana w Trincomalee w lutym 2009 roku.  

Historie pozostałych 30 kobiet, do których dotarła organizacja, są bardzo podobne. Wszystkie są bolesnymi opowieściami o gwałtach i poniżeniu. Jednak nie tylko kobiety padały ich ofiarami. Wśród „bohaterów” tej tragicznej historii niemal połowę stanowią mężczyźni, w tym trzech niepełnoletnich chłopców.  – Funkcjonariusze policji (…) zawiązali mi oczy i wepchnęli do dżipa. Wciąż pytali mnie o to samo: z którymi członkami LTTE pracowałem i o to, co robiłem zagranicą. Ja konsekwentnie odmawiałem odpowiedzi. Bili mnie różnymi przedmiotami, przypalali papierosami, podwieszali na suficie, wykorzystywali seksualnie i gwałcili. Byłem gwałcony przez różnych ludzi przez trzy noce. Było ciemno, więc nie widziałem ich twarzy – opowiadał z kolei 29-letni mężczyzna aresztowany w kwietniu 2012 roku w Vavuniyi. 

We wszystkich opisanych przypadkach w parze z gwałtami i molestowaniem seksualnym szły tortury i okrutne, nieludzkie i poniżające traktowanie przez krajowe służby bezpieczeństwa. Jak widać z coraz większej ilości docierających na Zachód zeznań oraz dowodów, buddyjskie żołdactwo gwałci nie tylko kobiety, ale uprawia pedofilię gwałcąc także młodych chłopców oraz uprawia gwałty homoseksualne. Zatrzymani nie mieli dostępu do obrońców, krewnych czy lekarzy. Sprawcy byli członkami armii, policji i prorządowej tamilskiej organizacji paramilitarnej o charakterze faszystowsko-buddyjskim – trzeba to powiedzieć i zapomnieć o tym, że buddyzm to pokojowa religia. Większość aresztowanych została zmuszona do podpisana przyznania się do winy, ale tortury były kontynuowane nawet później. Po wszystkim nie byli wypuszczani na wolność, a raczej pozwalano im na ucieczkę – jeśli ich krewni zebrali pieniądze na wręczenie prześladowcom znacznych łapówek. 

Pod ślepym okiem buddyjskiej Temidy 

Ofiary buddyjskich represji, tortur i gwałtów, swoją traumę długo trzymały w sekrecie, w obawie przed społeczną stygmatyzacją i zemstą ze strony sprawców. Ich niechęć do zgłaszania przestępstw wynika również z polityki buddyjskich władz, które – delikatnie mówiąc – nie stwarzają im przyjaznej atmosfery. W świetle przepisów nie mają one bowiem żadnych praw, bo podejrzewani o przynależność do Tamilskich Tygrysów (czy chociażby kolaborację), uznawanych za organizację „terrorystyczną”, podlegają paragrafom ustawy o zapobieganiu terroryzmowi z 1979 roku. A ta nie daje im nawet możliwości spotkania z psychologiem czy lekarzem, o prawie do skorzystania z adwokata nawet nie wspominając. Sri Lanka to takie wielkie buddyjskie Guantanamo dla Tamilów, tyle, że to amerykańskie dla muzułmanów walczących o swoje Ojczyzny akurat powstało później. 

Takżebuddyjski rząd Sri Lanki, dawnego imperium demona Rawana, pomimo coraz głośniejszych apeli organizacji praw człowieka w kraju i zagranicą, nie zrobił praktycznie nic, by pomóc ofiarom czy pociągnąć do odpowiedzialności sprawców. Indolencja władz poraża tym bardziej, że gwałty i tortury na więźniach nie są żadną nowością na buddyjskiej Sri Lance. Jeszcze w czasie trwania konfliktu co rusz pojawiały się raporty w tej kwestii, jednak wszystkie przechodziły bez najmniejszego echa. Presję na buddyjski rząd próbowały wywrzeć różne środowiska, od ONZ, poprzez krajowe i zagraniczne organizacje pozarządowe, na mediach kończąc. Za każdym razem rezultat był taki sam, czyli żaden, nie licząc sprawy z 1996 roku. Wtedy to 18-letnia Krishanthi Kumaraswamy została zgwałcona i zamordowana w wojskowym punkcie kontrolnym w pobliżu Jaffny. Jej matka, brat i sąsiad, którzy wyruszyli na jej poszukiwania, kiedy nie wróciła do domu, również zostali zabici. Proces sześciu sprawców zapowiadał się być precedensowy, bo „przy okazji” odkopano liczne masowe groby w okolicach Jaffny. Później jednak w tej sprawie (i tysiącach podobnych) zapanowała zmowa buddyjskiego milczenia. 

Pod nosem czy raczej okiem buddyjskiej Temidy latami przemykali też sprawcy innych brutalnych mordów, gwałtów i innych nadużyć wobec zarówno aresztowanych, często pod niejasnymi zarzutami, Tamilkach, jak i przypadkowych kobietach i dziewczynach, które znalazły się w złym miejscu, o złym czasie. Wcześniej jednak nikt nie przypuszczał, że ofiarami molestowania seksualnego padają również mężczyźni, bo buddyjscy mnisi jakoś tak bardzo lubią gwałcić homoseksualnie, a także pedofilsko, co wskazuje, że takie mają nawyki buddyjskie wyrobione w swoich buddyjskich klasztorach. Nie dziwią zatem różne grasujące także po polsce grupy uważające się za buddyjskie, w tym rodem ze Sri Lanki, gdzie kwitnie wszelki seks zboczony, także bezprawny. 

Niestety, dopiero w 2000 roku grupa lekarzy w artykule dla magazynu medycznego „Lancer”, przytoczyła wyniki badań Medycznej Fundacji na rzecz Opieki nad Ofiarami Tortur (obecnie funkcjonującej pod nazwą Wolność od Tortur) z lat 1997-1998. Według nich co piąty ze 184 mężczyzn osadzonych i torturowanych w buddyjskich lankijskich więzieniach padł w tym okresie ofiarą gwałtu, a przynajmniej co piąty miał dość cywilnej odwagi aby do tego się publicznie przyznać. W ciągu kolejnej dekady organizacje humanitarne wydały na ten temat kilka raportów i dziesiątki apeli. Na Sri Lance przeszły one bez najmniejszego echa, nie tylko obok rządu, ale również i większości obywateli. 

Jednak ostatni raport HRW wzbudził silne emocje na najwyższych szczeblach buddyjskiej władzy Sri Lanki. Tyle tylko że nie takie, jakich spodziewałyby się ofiary buddyjskiego rezimu, który okazuje się być reżimem nieludzkim, okrutnym na miarę faszyzmu i nazizmu. Odpowiedź rządu była natychmiastowa: to stek bzdur, bezczelne kłamstwa, protamilska propaganda. – Nie ma w nim nawet jednego procenta prawdy – stwierdził kategorycznie rzecznik buddyjskiego lankijskiego rządu. Po takiej deklaracji ofiary buddyjskich służb bezpieczeństwa nie mogą mieć nawet cienia nadziei, że sprawiedliwości stanie się kiedykolwiek zadość. Kolejny raport, kolejne tragiczne historie, kolejne oskarżenia zdały się na nic. Jak grochem o ścianę w zakute buddyjskie łby.  

Raport Human Rights Watch: akty przemocy seksualnej wobec więzionych Tamilów na Sri Lance 

Członkowie buddyjskich sił bezpieczeństwa na Sri Lance wielokrotnie dopuszczali się wobec więzionych Tamilów aktów przemocy na tle seksualnym – ujawnia w raporcie  z początku 2013 roku organizacja Human Rights Watch. Jak donosi BBC News, HRW udało się dotrzeć do ofiar molestowania i gwałtów – nie tylko kobiet, ale również nieletnich, a nawet mężczyzn. Raport koncentruje się na osobach więzionych w latach 2006-2012 z powodu podejrzeń o powiązania z Tamilskimi Tygrysami – organizacją zbrojną walczącą o utworzenie w północnej części Sri Lanki niepodległego państwa.  Od lat 80-tych XX wieku na Cejlonie trwała krwawa wojna domowa, której ostatnia odsłona rozegrała się w maju 2009 roku, gdy pobite i zdziesiątkowane w wyniku ofensywy armii rządowej Tamilskie Tygrysy ogłosiły złożenie broni. Trwający ćwierć wieku konflikt, w czasie którego obie strony dopuszczały się zbrodni, pochłonął przeszło 100 tysięcy ludzkich istnień. 

BBC News podkreśla, że dokument HRW wskazuje na 75 przypadków przemocy seksualnej i tortur, w większości potwierdzonych przez dokumentację medyczną. Buddyjski rząd Sri Lanki podważa autentyczność raportu, określając go mianem „bzdur” i „kłamstw”. Według HRW ogromna większość przestępstw seksualnych popełnianych na Tamilach, była motywowana politycznie i religijnie. „Gwałt był jednym z bezprawnych narzędzi wykorzystywanych przez wojsko i policję przeciwko domniemanym członkom Tamilskich Tygrysów lub ich zwolennikom” – pisze organizacja. Funkcjonariusze sił bezpieczeństwa w ten sposób wydobywali od zatrzymanych informacje dotyczące innych rebeliantów. Proceder trwał nawet już po formalnym zakończeniu konfliktu, gdy siły rządowe polowały na niedobitki Tamilskich Tygrysów. Przemocy seksualnej towarzyszyły też „inne formy tortur oraz okrutne, nieludzkie i poniżające traktowanie”. 

Rzecznik buddyjskiego rządu powiedział BBC, że raport HRW ma na celu „zniszczenie wizerunku” Sri Lanki i zawiera „bezczelne kłamstwa”. – Nie ma w nim nawet jednego procenta prawy – oświadczył. HRW wzywa lankijskie władze do ścigania i osądzenia odpowiedzialnych za nadużycia buddyjskich zbrodniarzy i ludobójców. Nie jest to pierwszy raz, gdy lankijskie siły rządowe oskarża się o łamanie praw człowieka i zbrodnie, ale cytowany ostatnio przez „Daily Mail” rzecznik armii stwierdził lakonicznie, że „nigdy nie przedstawiono nam dostatecznych dowodów do wszczęcia śledztwa”. Według ONZ tylko w ostatnich miesiącach wojny domowej na Sri Lance zginęło nawet 40 tysięcy osób. 

TAMILSKIE WSPOMNINIA 

„Przeżyliśmy piekło, a oni z nas drwią”

Koalicja polityczna, do której należy prezydent Mahinda Rajapakse, opromieniona chwałą brutalnego buddyjskiego zwycięstwa nad Tygrysami Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu (LTTE) w maju 2009 roku, wygrała zdecydowanie wybory parlamentarne 8 kwietnia 2011 roku. Syngaleskie społeczeństwo obywatelskie niepokoi jednak brutalność, autorytaryzm i nepotyzm nowych buddyjskich władz. Z kolei mniejszość tamilska, która klęskę Tygrysów często uznaje za swoją, obawia się, że zostanie skolonizowana przez buddyjską większość syngaleską. Gdy padały kolejne bastiony domagających się autonomi i wyzwolenia z pod okupacji Tygrysów Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu (LTTE), od marca 2008 roku rząd Sri Lanki systematycznie przesiedlał Tamilów, którzy żyli na terenach kontrolowanych przez guerillę, czyli blisko 300 tysięcy cywilów. Zespół obozów koncentracyjnych Menic Farm, w okręgu Vavuniya na północy kraju, pomieścił prawie 228 tysięcy osób. W 10 miesięcy po klęsce Tygrysów przynajmniej 70 tysięcy osób bezprawnie internowanych nadal przebywało za drutami, oczekując wydania zgody na powrót do domów. Armia pozwalała nam udać się do jednego z tych obozów, noszących nazwę „przejściowych miejsc dobrobytu”. 

Obóz potiomkinowski  

Przy bramie wejściowej do obozu koncentracyjnego wysoki na 6 metrów portret prezydenta, przedstawionego z rękami uniesionymi w geście symbolizującym zwycięstwo, góruje nad rzędami baraków. Buddyjski dowódca obozu tak uzasadnia masowe przetrzymywanie Tamilów: „Trzeba było odseparować terrorystów od ludności cywilnej, która służyła im za zakładników… Oczywiście proces repatriacji wymaga czasu. Nie można odesłać ludzi do domu, zanim nie przeprowadzi się rozminowania”. Nieliczne organizacje pozarządowe, posiadające zgodę na działanie w tych obozach, relatywizują informacje na temat panujących tam trudnych warunków życia – Armię zaskoczyła liczba cywili żyjących u Tygrysów: blisko 300 tysięcy, podczas gdy oni zakładali, że będą mieć do czynienia z jakimiś 100 tysiącami! – wspomina jeden z zachodnich pracowników organizacji humanitarnych. – Mimo to, ze spotkań koordynacyjnych agencji ONZ, organizacji pozarządowych i wysokich rangą buddyjskich oficerów wynika, że wojsko zrobiło, co w jego mocy. Widziałem gorzej zorganizowane obozy ONZ dla uchodźców – dodaje. Pozostaje tylko zasada, zgodnie z którą internowano masowo cywilów z powodu ich pochodzenia etnicznego. Kolombo nie zgotowałoby nigdy podobnego losu Syngalezom. 

Inspektorzy i działacze starannie dobranych organizacji humanitarnych rzemierzają obóz w towarzystwie majora i dwóch Tamilów, których zadaniem jest najwyraźniej raportowanie naszych rozmów z internowanymi. Ośrodek zdrowia, szkoły, sklepy, banki i poczta mają załagodzić poczucie pozbawienia wolności. Internowani korzystają okazyjnie z czasowych pozwoleń na wyjście na zewnątrz. Po miesiącach życia pod ostrzałem nasi rozmówcy wydają się niemal odczuwać ulgę: najgorsze jest już za nimi. Żyją, nie są głodni, mają dostęp do opieki lekarskiej i przygotowują się do odbudowy swojego życia. W końcu jednak pewna grupa nie wytrzymuje i mimo ciężkiego spojrzenia dwóch „kapusiów” padają słowa: „Mamy już dość! Jak długo jeszcze musimy tu zostać? Zagrabili nasze mienie! Dlaczego jeszcze tu jesteśmy, gdy innych już wypuścili? Na jakiej podstawie? I co w tej sprawie robi ONZ?”. Skarżą się również, w środku kampanii przed wyborami parlamentarnymi, na brak demokracji w obozach: „Tylko kandydaci popierający prezydenta mają tu prawo wstępu”. 

W Menic Farm niewielu jest młodych mężczyzn: ci, podejrzewani o przynależność do LTTE, w większości trafili do buddyjskich więzień reżimu. Kolombo przetrzymuje przynajmniej 11-13 tysięcy potencjalnych bojowników. – Dzieleni są na grupy w zależności od stopnia ich zaangażowani – wyjaśnia Rajiva Wijesinha, były sekretarz stanu i osoba z bliskiego otoczenia prezydenta. – Jakiś tysiąc, nie więcej, zostanie postawiony przed sądem – obiecuje. Większość Tygrysów poddała się, inni zostali wydani przez Tamilów, rozczarowanych małymi sukcesami rebeliantów: gdy wiadomo było, że klęska jest nieodwracalna, rekrutowali po dwoje dzieci z rodzin – opowiadają ci, którym udało się zbiec – Strzelali do ludzi, którzy usiłowali przedostać się do stref kontrolowanych przez buddyjskie wojsko. 

Niedaleko od Menic Farm odwiedzamy ośrodek zatrzymania i rehabilitacji byłych dzieci-żołnierzy: pod okiem wojska i z pomocą okolicznych tamilskich nauczycieli chłopcy i dziewczęta uczą się zawodu po latach przebywania na froncie. Shivanesh miał 13 lat, gdy wojownicy LTTE wcielili go w swoje szeregi. – Zabijałem żołnierzy i byłem ranny – opowiada ten 17-letni chłopiec o pozbawionym blasku spojrzeniu i ciele pokrytym bliznami. – W moim batalionie były praktycznie same dzieci. Gdy wojsko nas okrążyło, a nasi przywódcy zostali zabici, poddaliśmy się – mówi. Shivanesh nie żałuje tej decyzji. – Tygrysy ukradły mi życie. Guerilla zabrała mnie rodzinie, zabroniła chodzić do szkoły, nauczyła zabijać. Wojsko uczy mnie zawodu i pozwala rodzicom odwiedzać mnie. Teraz uczę się informatyki. Wkrótce wrócę do siebie, do bliskich – mówi. 

Wysiłki Kolombo mające na celu rehabilitację tych młodych wydają się chwalebne, dotyczą jednak tylko mniejszości dzieci-żołnierzy. Co więcej, pewne niezależne źródło – posiadające zezwolenie na odwiedzanie więźniów LTTE – uskarża się na brak informacji – Rząd nie udostępnia żadnej listy nazwisk. Rodziny utrzymywane są w niewiedzy: nikt nie wie dokładnie, kto jest przetrzymywany, gdzie i z jakiego powodu. W kraju, w którym grupowe egzekucje są częstym zjawiskiem, jest to niemały powód do niepokoju – wyjaśnia. Tym bardziej, że Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża nie uzyskał zgody na kontakt z więźniami buddyjskiego reżimu Syngalezów. 

Nieco bardziej na północ znajduje się region Vanni, kontrolowany przez Tygrysy przez niemal 20 lat, przejęty przez wojsko na początku 2009 roku. Do niedawna dostęp do Vanni był niemal całkowicie zamknięty przez buddyjskie wojsko; zagraniczne media nie miały tam prawa wstępu. Droga A9, która biegnie przez region, strzeżona jest przez bunkry ustawione co 100 m. Okolice samej drogi zostały zrównane z ziemią, by uniknąć ewentualnych zasadzek. Co jakiś czas na poboczu pojawia się znak z trupią czaszką – informujący o tym, że jest to teren zaminowany. Wszędzie widać uzbrojonych wojskowych. Nieliczni cywile żyją w większości w namiotach, niedaleko od tego, co pozostało z ich domostw. 

Drogą porusza się jakieś 10 autobusów z syngaleskimi turystami, których rząd zachęca do zwiedzania tak długo niedostępnej Północy. Kilinochchi, była „stolica” Tygrysów, w której mieściły się siedziby „ministerstw” ich okupowanego protopaństwa, jest nie do poznania: żaden budynek nie stoi cały. Nawet wieża ciśnień nie ocalała po walkach: leżącą na boku, podziurawioną pociskami z dział, imponującą niegdyś budowlę biorą dziś na cel synegalscy turyści uzbrojeni w aparaty fotograficzne. Bonzowie i rodziny pozują przed tym obrazem nędzy i rozpaczy, po czym wracają do autokarów ozdobionych lankijskimi flagami i plakatami na cześć prezydenta i jego „armii bohaterów”. Oprócz pomnika pamięci ofiar jedyny nowy budynek w Kilinochchi to świątynia buddyjska, którą wojskowi naprędce postawili ku wielkiemu niezadowoleniu tamilskiej ludności, wyznającej hinduizm lub chrześcijaństwo.  Ów triumfalizm religijno-polityczny irytuje Tamilów dopiero co zwolnionych z Menic Farm, którzy, w żałobie lub bez wieści o najbliższych, żyją z pomocy międzynarodowej – Przeżyliśmy piekło, a oni przyjeżdżają tu, żeby z nas drwić – skarży się Nayan. Mężczyzna, zwolennik Tygrysów, ocalał z końcowej ofensywy wokół Mullaitivu, gdzie armia bombardowała bez przerwy rebeliantów i tysiące cywilów, których ci wysyłali przed swoje szeregi. – Tygrysy walczyły do ostatniego pocisku. Później ci ludzie połykali kapsułkę z cyjankiem, którą nosili na łańcuszku na szyi.  Wszędzie padały pociski. Moja matka zginęła na moich oczach, ja zostałem ranny – uściśla, pokazując rozległe blizny na ramieniu i na łydce. – Nayan, mówił zwolennik LTTE. 

– Prawdą jest, że po bombardowaniu armia zachowała się raczej poprawnie w stosunku do cywilów: pragną przecież naszych serc i dusz. Nie przekonuje to Nayana. – Przez lata mieszkałem pod rządami Tygrysów. Było mi bardzo dobrze. Mieliśmy porządek, pracę, usługi socjalne, sprawiedliwość społeczną – mówi. Jak wielu zwolenników LTTE, Nayan nie przyjmuje do wiadomości śmierci ich przywódcy, Vellupilai Prabhakarana – mimo że potwierdzają ją badania genetyczne. – Telewizja pokazała ciało jakiegoś brodacza, który był do niego podobny – twierdzi mężczyzna. Myśli, że Tygrysy „zeszły pod ziemię”. – Mieliśmy 5 helikopterów, 35 dział dalekiego zasięgu. Co się z nimi stało? LTTE ukrywa się, ale kiedyś znów się pojawi! – uważa. 

Większość Syngalezów cieszy się z wygranej i odczuwa ulgę na myśl, że nie musi już żyć w obawie przed kolejnym atakiem samobójczym. Utrzymując często, mimo wielu niedopowiedzeń, serdeczne zawodowe lub przyjacielskie stosunki z tamilskimi współobywatelami, sprowadzają konflikt do „wojny przeciwko terroryzmowi”: karmieni przez media takimi informacjami, szczerze wierzą, że ich wojsko uwolniło Tamilów z rąk organizacji przestępczej. Klęska Tygrysów rozwiązuje dla nich problem: udziałem wyspy stanie się w końcu pokój i harmonia, które przyciągną inwestorów i turystów po blisko ćwierćwiecznej przerwie. Tymczasem Tamilowie to naród, który w większości chce być wolny od okupacji Syngalezów i narzucanej przemocą buddyjskiej religii. 

Wyspa Cejlon liczy na 2,5 mln turystów w 2016 roku, czyli 5 razy tyle, ile w 2011 roku. Grupy hotelarzy zerkają już z utęsknieniem na wspaniałą zatokę Trincomalee, dawne terytorium LTTE… Ta optymistyczna wizja nie uwzględnia jednak faktu, iż irredentyzm tamilski nie zaczął się od bomb LTTE, ale 30 lat wcześniej, wraz z dyskryminującymi prawami wprowadzonymi przez Kolombo w stosunku do tej mniejszości. A druty Menic Farm utwierdzają tylko poczucie Tamilów, że traktowani są jak obywatele drugiej kategorii okupowani i terroryzowani we własnej Ojczyźnie. Mimo rzekomego totalitaryzmu Tygrysów, rzekomego wymuszania przez nich haraczu i dzieci-żołnierzy, większość Tamilów żywi do nich ciepłe uczucia. – Ludzie mówią: za Tygrysów przynajmniej mieliśmy głos – donosi Shanti Satchithanandam, dyrektorka tamilskiej organizacji pozarządowej Viluthu („Naprzód”), choć sama była rzekomo ofiarą Tygrysów – Mieli wrażenie, że LTTE, mimo ich nadużyć, walczyło w ich imieniu. Klęska LTTE to był dla nich szok, z którego wciąż nie mogą się otrząsnąć – wyjaśnia. Nadużycia Tygrysów istnieją najbardziej w wyobraźni buddyjskich okupantów. 

Tamilowie nie mają reprezentacji ani nadziei 

Ironia losu chce, że LTTE, mordując metodycznie prosyngaleskich polityków tamilskich, którzy mogliby stanowić dla niej konkurencję, przyczyniła się w znacznej mierze do obecnej pustki w zakresie przedstawicielstwa politycznego. Partia polityczna bliska Tygrysom, Tamil National Alliance (TNA), rozpadła się od środka. Wiele osobistości wstąpiło w jej szeregi tylko po to, by uniknąć kul LTTE. Obecnie odzyskali swobodę działania i w wyborach parlamentarnych wystąpili z ramienia różnych formacji – czasem mając poparcie Kolombo, któremu na rękę są podziały wśród Tamilów. Niezdolna do zaakceptowania nowej sytuacji, TNA, jak chce jej manifest polityczny, wciąż marzy o „federalnej strukturze dla Północy i Wschodu”, której zwycięski lew syngaleski ani myśli przyznawać. – Nasze ambicje są skromne – przyznaje Mavay Senathiraja, kandydat TNA. – Będziemy negocjować z Kolombo, zabiegać o wsparcie międzynarodowej społeczności poprzez mobilizację diaspory. Jeżeli nasze zabiegi spełzną na niczym, rozpoczniemy kampanię sabotażu cywilnego – oświadcza, przyznając się tym samym do bezsilności. 

– Tamilowie nie mają już nadziei – analizuje pewien bojownik w podeszłym wieku. – Gdybym był młodszy, wyjechałbym stąd. 30 lat walki politycznej (od lat 50-tych XX wieku do początku lat 80-tych XX wieku) nie przyniosło żadnego skutku. Zmarnowanych i bezowocnych 30 lat, bo z buddyjskim betonem syngaleskim nie ma jak się porozumieć. Negocjacje nic nie dały, podobnie jak konfrontacja. Musimy pogodzić się z faktem, że żyjemy w buddyjskim państwie syngaleskim, pod wojskową okupacją – wojsko szybko nie opuści Północy i Wschodu. Weźmy Jaffnę: miasto poddało się prawie 20 lat temu, a liczba żołnierzy patrolujących ulice nie zmniejszyła się – mówi. 

Półwysep Jaffna, położony na północnych krańcach wyspy, od czasu zajęcia przez wojsko w 1996 roku ma status strefy wysokiego bezpieczeństwa (High Security Zone, HSZ). Przy wjeździe do historycznej stolicy lankijskich Tamilów, między dwoma bunkrami najeżonymi karabinami maszynowi, wisi ogromna tablica z napisem po angielsku: „Jedno państwo, jeden naród”. Jaffna, zdobywana i tracona przez LTTE, konkurencyjne grupy tamilskie, indyjski oddział ekspedycyjny (1987-1990), wojsko, od lat 90-tych XX wieku jest jedną wielką ruiną. Żaden żuraw nie zapowiada jakichkolwiek działań na rzecz odbudowy. – Sytuacja poprawia się – łagodzi pewien urzędnik ONZ – Zniesiono godzinę policyjną, rybacy znów mogą wypływać w morze, kontrole tożsamości są rzadsze.  

Jednakże półwysep tamilski żyje nadal w atmosferze strachu, współtworzonej przez stałą obecność wojska i Eelam People’s Democratic Party (EPDP), tamilskiej milicji sprzymierzonej z Kolombo od 1987 roku. W ostatniej fazie konfliktu, w latach 2006-09, wiele osób – według obrońców praw człowieka kilkaset – zostało zamordowanych lub „zniknęło”. – Wydaje się, że ludzie EPDP mścili się na LTTE – zdradza nasze źródło z kręgów rządowych. Przywódca organizacji, minister Douglas Devananda, ma kilka powodów, by nienawidzić Tygrysów: umknął z 13 zamachów. Nie mogąc go dosięgnąć, LTTE zabiło jego towarzyszkę życia.  

Nawet jeżeli ostatnie zabójstwo przypisywane milicji prorządowej datowane jest na koniec 2008 roku, ludzie boją się z nami rozmawiać. Tylko tamilski biskup katolicki, Thomas Sandernayan – chroniony przez swój status społeczny – godzi się na spotkanie i opowiada: „W sierpniu 2006 roku na wyspie Kayts zaginął wraz z kierowcą tamilski duchowny, ojciec Jim Brown”. Niewiele wcześniej pewien oficer groził mu śmiercią, oskarżając go o sprzyjanie guerilli. – Zażądaliśmy śledztwa. Ale śledczy wysłani przez Kolombo nie mówią w języku tamilskim. A milicjanci odmawiają współpracy – wyjaśnia. 

Buddyjska kolonizacja i codzienny terror 

Nieopodal wyspy Kayts tysiące turystów syngaleskich gromadzi się na wyspie Nainativu: pielgrzymują do świątyni Nagadipa, miejsca, które odwiedził ponoć sam Budda. Żołnierze piechoty morskiej pomagają pielgrzymom wsiąść na przeładowane statki i reanimują tych, którzy zaniemogli wskutek upału. Pewien oficer chwali się: „Wczoraj przyjęliśmy 10,5 tysiąca osób”. Pewien „wierny” w pomarańczowej tunice, przybyły z południa kraju, cieszy się: „Tamilscy terroryści zniszczyli tę świątynię. Wojsko niedawno ją odbudowało. Po tych wszystkich latach buddyzm wrócił w końcu na te tereny”. Warto dodać, że wielu lankijskich bonzów sytuuje się pod względem politycznym po stronie skrajnej prawicy i uważa, że kraj należy wyłącznie do buddyjskich Syngalezów. Mnisi kandydujący w wyborach parlamentarnych na plakatach wyborczych pozowali z żołnierzami. Nic zatem dziwnego, że Tamilowie, zarówno wyznawcy hinduizmu, jak i chrześcijaństwa, odbierają napływ buddyjskich pielgrzymów do Nainativu jako przejaw zapędów „kolonialnych”. 

Owo poczucie narastającej kolonizacji jest namacalne również na wschodzie kraju, gdzie żyją obok siebie – czasem walcząc ze sobą – Synegalczycy, Tamilowie i mniejszość muzułmańska (7% mieszkańców wyspy). W okręgu Ampara tysiącom chłopów muzułmańskich skonfiskowano ziemię pod pretekstem „badań archeologicznych”. Zdaniem Myowna Mustaffy, byłego ministra szkolnictwa wyższego, za akcją tą „stoją buddyjscy ekstremiści, których pełno w otoczeniu prezydenta”. Farid, pewien starszy chłop, opowiada swoją historię: „Bonzowie ustawili stelę na moim polu, a później powiedzieli mi, że to miejsce historyczne, że nie mam prawa nic tam robić”. Od tego czasu jego pola leżą odłogiem: Farid wie, że nie wygra z mnichami. Tu, podobnie jak na Północy, państwo prawa jest abstrakcją: siły porządkowe wspierane są przez zbrojne ramię „odłamu Karuna”, byłego przywódcy regionalnego LTTE, który wystąpił z jej szeregów w 2004 roku. W zamian Vinayagamoorthy Muralidharan, zwany „Karuną”, otrzymał, podobnie jak Devananda, stanowisko ministra. 

Choć w Kolombo nie ma tamilskich grup paramilitarnych, które uciszałyby przeciwników, nocami niezarejestrowane białe vany porywają niewygodne osoby i przedostają się bez przeszkód przez kontrole policji. W ten sposób 24 stycznia 2010 roku po wyjściu ze swojego biura „zniknął” Prageeth Eknaligoda, rysownik prasowy. 8 stycznia 2009 roku, na środku ulicy został zamordowany Lasantha Wickrematunge, redaktor naczelny Sunday Leader, znany z bezpardonowych wstępniaków. – Zabili Lasanthę, kuzyna byłej pani prezydent Kumaratungi, w biały dzień, w obecności świadków – wzdycha pewien tamilski intelektualista – Od tamtej pory wiadomo, że mogą zabić każdego. Pracownicy organizacji humanitarnych, adwokaci, dziennikarze otrzymują pogróżki z oskarżeniami o zdradę i wspieranie Tygrysów. – Dziennikarze cieszą się wolnością – ironizuje Thana Balasingam, dyrektor tamilskiego dziennika Thinakkural („Głos Codzienny”) – „Ale zabójcy dziennikarzy są również wolni”. 

Rajapakse swoim buddyjskim reżimem przekształca triumfalizm w karykaturę 

Od reelekcji 26 stycznia 2010 roku Rajapakse coraz mocniej zaciska obręcz wokół swoich przeciwników politycznych i niezależnych mediów. Jego przeciwnik w wyborach, były szef sztabu generalnego wojsk Sarath Fonseka, od lutego 2010 roku przebywa w więzieniu, gdzie czeka na proces wojskowy. Działanie to zadziwia wiele osób (nie mających przecież złudzeń co do demokratycznych przekonań Fonseki). – Prezydent oskarżył Fonsekę o przygotowanie zamachu stanu, zdradza obrońca praw człowieka, któremu również grozi śmierć. A przecież on sam przeprowadził zamach stanu – stwierdza, zwracając nam uwagę na wszechobecność wojskowych, podobnie jak na wszechwładzę Gotabhaya Rajapkase, budzącego postrach ministra obrony narodowej i brata prezydenta. 

Prezydent odniósł sukces tam, gdzie wszyscy jego przeciwnicy zawiedli: wyplenił LTTE, jedną z najpotężniejszych partyzanckich i narodowo-wyzwoleńczych guerilli świata. Ów sukces zawdzięcza przede wszystkim pomocy Chin Ludowych, które – ubiegając swego indyjskiego rywala – pragnęły zyskać sprzymierzeńca w Sri Lance, położonej na trasie ich zaopatrzenia w ropę naftową. Zaniepokojony sojuszem Pekinu i Kolombo, Waszyngton poparł po cichu kandydaturę generała Fonseki. Zdaniem licznych obserwatorów, brak względu dla kwestii praw człowieka był jednym z elementów, które zadecydowały o zwycięstwie. New Delhi, przekonane, że LTTE prowadzi negocjacje tylko po to, by zyskać na czasie, poparło w końcu tę wojnę totalną, dyskretnie, ze względu na liczną indyjską ludność tamilską. Obecnie role się odwróciły – gdy w Indiach nasilały się ataki Naksalitów (75 policjantów zabitych w starciu w Chhattisgarh 6 kwietnia, 148 ofiar wśród cywilów w katastrofie kolejowej wskutek sabotażu w Bengalu Zachodnim 28 maja…), Kolombo zaproponowało pomoc w postaci „ekspertyzy” kontrinsurekcyjnej. 

Reżim Mahinda Rajapaksa przekształca triumfalizm w karykaturę. Dość przypomnieć nowy banknot o nominale 1 tysiąca rupii, mający na awersie wizerunek prezydenta, a na rewersie żołnierzy zatykających flagę narodową na wzór amerykańskich marines w Iwo Jimie w 1945 roku. Owa nadgorliwość źle wróży pojednaniu. – Syngalezowie uważają Północ za tereny zdobyte – wyjaśnia Jehan Perera, syngaleski intelektualista. W czasie konfliktu bali się Tygrysów. Podczas zawieszenia broni miedzy Syngalezami a Tamilami zapanowały stosunki równości. Teraz są to relacje zwycięzcy–pokonani”. Żadne ustępstwo polityczne nie wchodzi w rachubę – Rada Prowincji Wschodniej jest bytem marionetkowym – ubolewa Somasundram Pushparajah, niezrzeszony tamilski deputowany, któremu również grożono już śmiercią – Gdyby rząd udzielił prowincjom realnych prerogatyw, problemy etniczne zostałyby rozwiązane. 

Prezydent Sri Lanki uważa jednak, że odbudowa dawnych stref konfliktu wystarczy, by zadowolić mniejszość. Tymczasem, jak stwierdza biskup Jaffny, „Tamilowie nie zaakceptują nigdy scentralizowanego rozwoju gospodarczego, kierowanego przez Kolombo, rozwoju, na który nie będą mieć żadnego wpływu i z którego nie będą czerpać korzyści”. Tym bardziej, że osobą odpowiedzialną za program odbudowy jest nikt inny jak Basil Rajapakse, kolejny brat prezydenta… – Klęska Tygrysów była szansą na stworzenie pluralistycznej demokracji, respektującej prawa każdej jednostki – twierdza Jehan Perera – My jednak zmierzamy w innym kierunku, wybierając drogę Malezji. Drogę reżimu autorytarnego, ograniczonej demokracji, w której prawa będą pochodną rozwoju gospodarczego. 

Świętują rocznicę zakończenia okrutnej wojny

Przez ulice stolicy Sri Lanki, Kolombo, przechodzi w połowie czerwca parada zwycięstwa dla uczczenia rocznicy zakończenia wojny domowej z autochtonami tamilskimi. Od 1983 roku w wyniku walk zginęło na wyspie ponad 100 tysięcy ludzi, głównie Tamilów. Tamilowie z organizacji Tygrysów-Wyzwolicieli Tamilskiego Ilamu (LTTE), stanowiący większość na północy i wschodzie wyspy, walczyli o autonomię tych terenów. W maju 2009 roku całe terytorium kraju wróciło pod kontrolę rządu centralnego.  

Początkowo pierwszą paradę planowano na maj, lecz została ona przesunięta ze względu na ulewne deszcze, powodujące powódź. Na paradzie wojskowej zaprezentowano artylerię, czołgi i wielolufowe chińskie wyrzutnie rakietowe. Główną ulicą miasta przeszło tysiące buddyjskich żołnierzy. Pojawiło się również wielu weteranów, często na wózkach inwalidzkich. Nad Kolombo przeleciały samoloty wojskowe i śmigłowce, a wzdłuż wybrzeża pływały kanonierki. Lankijski rząd znajduje się jednak w ogniu międzynarodowej krytyki za poważne pogwałcenie praw człowieka w ostatniej fazie wojny – zauważa agencja Associated Press. 

Według ONZ, w ciągu ostatnich pięciu miesięcy konfliktu śmierć poniosło ponad kilkanaście tysięcy cywilów. Organizacje obrony praw człowieka twierdzą, że posiadają dowody na łamanie prawa zarejestrowane na fotografiach i nagraniach wideo. Prezydent Mahinda Rajapaksa zaprzeczył oskarżeniom o atakowanie cywilów przez lankijską armię. Zaznaczył, że ofensywa armii została przeprowadzona w celu – jak to określił – „wyplenienia terroryzmu”. – Ani jedna kula nie została wystrzelona z waszej broni w stronę cywilów – powiedział prezydent, zwracając się bezpośrednio do żołnierzy. Zupełnie tak, jakby wydawal wojsku rozkazy, co mają mówić i jak się tłumaczyć. W maju 2009 roku Rajapaksa powołał komisję do zbadania ewentualnych naruszeń praw człowieka podczas wojny. Władze Sri Lanki nie zgodziły się na powołanie międzynarodowego trybunału w tej sprawie, gdyż zbyt wiele okrutnych zbrodni syngaleskiego reżimu buddyjskiego wyszłoby na światło dzienne, a tego boi się każdy reżim. 

Reperkusje tamilskich protestów przeciwko Sri Lance 

W marcu 2013 roku przez wiele dni studenci w miastach południowoindyjskiego stanu Tamilnadu gromadzili się w geście solidarności z Tamilami mieszkającymi na Cejlonie. Choć same uliczne strajki i protesty przeciwko rządowi Sri Lanki oskarżanemu o zbrodnie wojenne na tamilskiej mniejszości etnicznej zachowują zasięg lokalny, wywołały polityczne reperkusje na dużą skalę i przysporzyły bólu głowy delhijskim decydentom w samej Indii. Tamilska partia Dravida Munnetra Kazhagam z hukiem opuściła koalicję rządzącą UPA (United Progressive Alliance). Partie Tamilnadu nieustannie bombardują Delhi postulatami w sprawie stosunków ze Sri Lanką. Relacje obu państw wiszą na włosku. Czy polityczne i medialne zamieszanie pomoże lankijskim Tamilom brutalnie represjonowanym i masowo mordowanym przez buddyjski reżim Syngalezów? 

W maju 2009 roku na Sri Lance formalnie zakończyła się trwająca przeszło ćwierć wieku wojna domowa. Lankijski rząd chwali się sukcesem w walce z ugrupowaniem separatystycznym LTTE (Tamilskie Tygrysy) i zapewnia, że nie szczędzi sił, by poprawić warunki życiowe lankijskich Tamilów. Tymczasem społeczność międzynarodowa ma wątpliwości, czy odzyskanie kontroli nad północną, tamilską częścią wyspy nie odbyło się kosztem krzywdy ludności cywilnej. Sprawa znalazła się pod lupą Rady Praw Człowieka ONZ, która cyklicznie kontroluje poszczególne państwa. Według szacunków ONZ, podczas ostatnich miesięcy wojny domowej, zginęło około 40 tysięcy osób. W raportach aktywistów można znaleźć znacznie wyższe liczby. Stany Zjednoczone wystąpiły z projektem rezolucji przeciwko Sri Lance, domagając się m.in. przeprowadzenia międzynarodowego, niezależnego, wiarygodnego śledztwa w sprawie masowych zbrodni wojennych i ludobójstwa na wyspie Cejlon. 

W głosowaniu Rady Praw Człowieka ONZ, które odbyło się w Genewie dwudziestego pierwszego marca 2013 roku, Indie opowiedziały się przeciwko Sri Lance. Rezolucja otrzymała 25 głosów poparcia, 13 sprzeciwu. 8 państw wstrzymało się od głosu. Południowoindyjscy politycy nie mówili jednak o triumfie, a wręcz przeciwnie, o kompromitacji. Indie nie wprowadziły własnych poprawek zaostrzających rezolucję, co więcej, w ostatniej chwili Stany Zjednoczone same złagodziły język szkicu. Jak skomentował T.R. Baalu z DMK, Delhi „rozczarowało nie tylko osiemdziesiąt milionów [indyjskich] Tamilów, lecz także całą tamilską diasporę. Media spekulują, że na dłuższą metę Indiom nie jest na rękę występowanie przeciwko Sri Lance. Ostry rozłam w konsekwencji mógłby doprowadzić do politycznego zbliżenia władz wyspiarskiego państwa do Chin. 

Tymczasem tamilscy politycy nie spuszczają z tonu, a od marca 2013 roku w centrum uwagi jest zbliżający się szczyt państw należących do Wspólnoty Narodów.  Commonwealth Heads of Government Meeting (CHOGM) ma się odbyć w połowie listopada 2013 roku na Sri Lance, w Colombo. Zdaniem zarówno DMK, jak i AIADMK, Indie nie powinny brać w nim udziału. Pojawiają się spekulacje, że spotkanie mogą zbojkotować władze Kanady i Wielkiej Brytanii. Szef rządu stanu Tamilnadu, Jayalalithaa, napisała w tej sprawie do premiera Singha. To nie jedyny jej list związany z konfliktem lankijskim i adresowany do Delhi w ostatnim czasie. Poza korespondencją sprzed obrad Rady Praw Człowieka ONZ, Jayalalitha pisała do premiera między innymi, by uprzedzić, że nie zezwoli na obecność lankijskich graczy podczas rozgrywek ligi krykieta IPL w Ćennaju. W końcu marca 2013 roku parlament stanowy Tamilnadu w Indii przyjął rezolucję, która postuluje przerwanie przyjaznych stosunków między Indiami a Sri Lanką oraz wykrojenie z terytorium wyspy Cejlon osobnego państwa dla tamilskiej mniejszości (Tamil Eelam). Wygląda na to, że Tamilowie poprzez swoje diaspory ciągle walczą o swoją Ojczyznę na Cejlonie, chociaż centralny rząd i parlament Indii wcale nie jest temu przychylny. 

Atak na tamilską gazetę na Sri Lance 

W kwietniu 2013 roku do biura tamilskiej gazety krytycznej wobec buddyjskiej władzy na Sri Lance wdarła się grupa mężczyzn i zniszczyła sprzęt oraz raniła pracujące tam osoby. Według świadków zdarzenia, grupa mężczyzn ogolonych na łyso jak buddyści i uzbrojonych w kije wtargnęła do biura gazety, po czym zaatakowała pracujących tam ludzi, w tym chłopców roznoszących gazety. Atak na biuro gazety „Uthayan” jest już kolejnym tego typu incydentem w przeciągu ostatnich kilku lat. Gazeta ta wychodzi w języku tamilskim, a jej linia redakcyjna jest krytyczna wobec polityki obecnych władz Sri Lanki. Gazeta najlepiej sprzedaje się na północy wyspy, na terenach, gdzie zamieszkują Tamilowie. Według grup monitorujących wolność prasy Sri Lanka jest czwartym najbardziej niebezpiecznym dla dziennikarzy krajem świata. 

Wojsko Sri Lanki odbiera ziemie Tamilom w Dżafnie 

W maju 2013 roku na północy Sri Lanki dochodzi do napięć pomiędzy Tamilami broniącymi ziemi a wojskiem próbującym przejąć ją na własność. Złożona w większości z buddyjskich Syngalezów armia Sri lanki próbuje przejąć od Tamilów na własność należącą do nich ziemię. Dowództwo wojska tłumaczy, że potrzebuje nowych terenów ze względów bezpieczeństwa. Do władz dochodzą informacje o coraz częstszych przypadkach, gdy właściciele ziemi przepędzają geodetów przysłanych przez wojsko do wymierzenia ziemi, na której wojsko chce budować baraki. Na Sri Lance pomiędzy większością Syngalezów a mniejszością tamilską często dochodzi do konfliktów o ziemie, nie tylko z wojskiem po jednej ze stron. 

Rząd Sri Lanki umniejsza znaczenie głosów Tamilów 

Stowarzyszenie lankijskich Tamilów w czerwcu 2013 roku oskarża władze buddyjskiego rezimu Sri Lanki o próby administracyjnego zmniejszenia liczby Tamilów uprawnionych do głosowania. Największa partia Tamilów, Krajowe Stowarzyszenie Tamilów zarzuca władzom w Kolombo, że te próbują zredukować liczbę głosów Tamilów w regionalnych wyborach poprzez sztuczne tworzenie wiosek zamieszkiwanych przez muzułmanów oraz Syngalezów. Wioski te zamieszkane będą przez grupy ludzi, które tak w czasie wojny domowej na Sri Lance, jak i w latach późniejszych miały sprzeczne interesy z tamilskimi. Większa ich liczba w zamieszkanym głównie przez Tamilów regionie sprawi, że głosy Tamilów nie będą już miały takiej siły przebicia, jak do tej pory. 

Velupillai Prabhakaran 

Velupillai Prabhakaran urodził sie 26 listopada 1954 w Velvettithurai, Sri Lanka, zmarł zamordowany przez wojsko Sri Lanki w dniu 18 maja 2009 – tamilski partyzant, bojownik i charyzmatyczny przywódca polityczny Tygrysów Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu. Pełnił rolę nominalnego przywódcy państwa Ilam, które nie było uznawane przez społeczność międzynarodową, ale nie było też pod kontrolą rządu Sri Lanki. Prabhakaran w 1972, w wieku zaledwie 18 lat założył organizację Nowe Tamilskie Tygrysy, która była sukcesorką licznych ruchów protestujących przeciw osiedlaniu się buddyjskich Syngalezów na północy i północnym wschodzie Cejlonu, przy jednoczesnych brutalnych przesiedleniach mniejszości tamilskiej. Po serii początkowych pokojowych protestów, Tamilskie Tygrysy miały zapewnić szkolenie i przygotowanie wojskowe dla dalszego ruchu sprzeciwu. W 1975 Prabhakaran zorganizował pierwszy militarna akcję odwetową na siłach reżim, w którym zabito syngaleskiego burmistrza Dżafny, kiedy ten wchodził do hinduskiej świątyni. W maju 1976 organizacja przyjęła nazwę Tygrysy Wyzwolenia Tamilskiego Ilamu. 

Velupillai Prabhakaran był bezprawnie ścigany przez Interpol i wiele innych organizacji za rzekomy terroryzm, morderstwa i przestępczość zorganizowaną. Sąd Najwyższy w Ćennaju w Indiach wydał na niego bezpodstawny wyrok śmierci za zamach na premiera Rajiva Gandhiego w 1991. W 2002 sąd w Ambepitiya wydał na niego nakaz aresztowania w związku z zamachem bombowym na Bank Centralny w Kolombo w 1996. W sumie był oskarżany o 51 rzekomych aktów przemocy, m.in. udział w zamachu na prezydenta Sri Lanki Ranasinghe Premadasę w 1993. Prabhakaran był również krytykowany za tworzenie rzekomego kultu własnej osoby w szeregach tamilskich, gdy tymczasem postrzegany był rzeczywiście jako silnie charyzmatyczny przywódca narodowo-wyzwoleńczego powstania Tamilów w ich słusznej walce o wolność i niepodległość oraz przeciwko buddyjskiemu terrorowi Syngalezów. Jego przeciwnikami wśród Tamilow byli jedynie płatni zdrajcy i sprzedawczyki, których nigdzie nie brakuje.

Velupillai Prabhakaran zginął brutalnie zamordowany przez buddyjski reżim dnia 18 maja 2009 w ostatniej fazie walk z armią Sri Lanki, uciekając z okrążenia. Dnia 19 maja 2009 prezydent Sri Lanki Mahinda Rajapakse ogłosił zwycięstwo w 26-letniej wojnie z Tamilskimi Tygrysami, a telewizja pokazała ciało zabitego Prabhakarana. Reżim zamordował brutalnie także żonę, córkę, dwóch synów, w tym jednego dwunastoletniego chłopca, gdyż byli najbliższą rodziną Velupillai Prabhakarana. 

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *