Słynny polski bioenergoterapeuta dr Henryk Słodkowski
Tragiczna wiadomość o odejściu Henryka dotarła do nas w poniedziałek rano – 9 maja 2011 roku. Henryk zmarł, a może lepiej powiedzieć – odszedł do Światła – z niedzieli na poniedziałek w czasie snu. Ostatnio miał podobno problemy sercowe, nawiedzeni sekciarze katoliccy odmawiali przeciwko niemu sataniczne egzorcyzmy, które czasem zabijają osoby wrażliwe na energię. Należał do czołówki polskich bioenergo-terapeutów i uzdrowicieli. W ciągu swojej kilkudziesięcioletniej pracy z bioenergią pomógł tysiącom ludzi. Początkowo działał w Wielkopolsce, a potem przyjmował pacjentów w całym kraju.
W latach 80-tych XX wieku opanował tajniki uzdrawiania z pomocą Białego Światła oraz tajemnej wiedzy indyjskiej o Czakramach! Swoją nieugiętą wobec inkwizytorów i katolickiego lobby pseudo lekarskiego w Izbach Lekarskich zachęcił tysiące polskich lekarzy do stosowania leczniczych metod naturalnych w praktyce! Jego pogrzeb odbył się w czwartek 12 maja 2011 roku w Bytomiu. Henryku – zawsze będziemy o Tobie pamiętać. Dziękujemy za wszystko co nam dałeś…
Lek. med. Henryk Słodkowski (urodzony 4 września 1953, zmarły 9 maja 2011) jest już postacią niemal legendarną, bowiem jako jeden z pierwszych lekarzy średniego pokolenia, zaczął łączyć medycynę akademicką z medycyną naturalną. Przyniosło to szereg bardzo pozytywnych rezultatów terapeutycznych. Będąc lekarzem dyplomowanym, był także międzynarodowej klasy bioterapeutą i czakroterapeutą, uczestnikiem wielu sympozjów, seminariów, konferencji, zjazdów i kongresów. Brał aktywny udział m.in. w Międzynarodowym Kongresie Medycyny Energetycznej w Bazylei i Światowym Zjeździe Bioenergo-terapeutów w Montrealu.
Henryk Słodkowski zasłynął ze swoich trafnych diagnoz, które potwierdzały specjalistyczne badania. Umiał znaleźć przyczyny złego samopoczucia, nie tylko u osób, które przyszły do jego gabinetu, ale czasem i na odległość, u członków rodziny pacjenta. Mając po części wrodzony, a po części udoskonalony wytrwałą praktyką dar widzenia aury oraz silnie rozwinięte zdolności psychotroniczne, jest w stanie „zobaczyć” mieszkanie chorego i całe jego otoczenie, dzięki czemu potrafił wskazać poważne zagrożenia dla zdrowia.
Henryk Skłodkowski rzeczywiście jest z wykształcenia lekarzem specjalistą. Ma drugi stopień specjalizacji z chorób wewnętrznych. W Krakowie zarejestrował nawet gabinet. W latch 80-tych XX wieku zrobił dyplom mistrza bioenergoterapii oraz nauczyl się indyjskiego leczenia i egzorcyzmowania Białym Światłem Himavanti. Jeździł po kraju i uzdrawiał. W Kaliszu wraz z żoną prowadził Centrum Terapii Naturalnej NOY. Gabinety mają tam mistrz energoterapii, znawcy masażu polinezyjskiego, reiki, jasnowidz, numerolog.
W jednej z gazet dr Henryk Słodkowski przedstawił siebie jako „człowieka nauki”, gdyż potrafił doskonale łączyć to co najlepsze w medycynie naturalnej oraz akademickiej. W artykule przyznawął, że „z pomoca pacjentów zauważył, iż leki przepisywane przez niego mają dziwnie większą skuteczność niż takie same przepisywane przez jego kolegów”. Zaszczuwała go jednak katolicka do obłędu, średniowieczna Izba Lekarska i jej Inkwizytorzy – żalił się.
Henryk Słodkowski, lekarz i bioenergoterapeuta. Absolwent Śląskiej Akademii Medycznej, ukończonej z wyróżnieniem. Po studiach ył lubiany i dobrze zapowiadał się jako lekarz internista w wielu uspołecznionych placówkach zdrowia. Serdeczny dla pacjentów. Rozwój własnej osobowości i osobowości lekarza humanisty, a z czasem także osobowości bioenergoterapeuty – czynią go wzorcem współczesnego medyka, któremu wielu nie może dorównać. Jako bioenergoterapeuta i lekarz miał bowiem zdecydowanie większe możliwości i większą siłę przebicia niż bioenergoterapeuci i lekarze, traktujący te dziedziny oddzielnie.
Henryk Słodkowski miał szczególne predyspozycje po temu, by medycyna i bioterapia uznane zostały oficjalnie za dwa nurty tej samej rzeki, to ostatnie zdanie to credo i marzenie Henryka Słodkowskiego. Był niezwykle popularny wśród swoich pacjentów. Miał już ich tysiące. Był bioenergoterapeutycznym opiekunem całych rodzin w wielu miastach Polski. Gościnnie miał swoje dni przyjęć w Opolu, Katowicach, Wrocławiu, Krakowie, Kielcach, Lublinie, Kluczorku, Słupsku czy Gliwicach, nie tylko w Kaliszu. Tygodniowo robił tysiące kilometrów, by być jak najbliżej tych, którym był bardzo potrzebny. Przyjęte na siebie obowiązki wykonywał z niesamowitą pasją aż po kres swojego pięknego życia.
Ludzie się dziwią, że Słodkowski pacjentów prawie nie dotyka. Czasem wyciągał w kierunku chorego ręce i poruszał, falował nimi w powietrzu niczym starożytny szaman-cudotwórca. Bezpośrednio dotykał tylko przy niektórych schorzeniach, zwłaszcza wzroku i słuchu. Znawcy określajĄ tę metodę mianem „medycyny wibracyjnej” – dobrze znanej z ajurwedy. Ale największe zdumienie budziły diagnozy uzdrowiciela. Często to on pierwszy mówił pacjentowi, z czym do niego przyszedł, czasem sugerował wykonanie badań narządów, które człowiekowi wcale nie dokuczały. Do takiej wprawy doszedł jednak po latach, a gdy był zmęczony nadmiarem pacjentów, po prostu pytał co dolega i zaglądał w wyniki badań laboratoryjnych.
Choroba, zanim da znać o sobie fizycznie, wcześniej wyciska swoje piętno w aurze, jednak bioterapeuta musi do wyczuwania zaburzeń być wypoczęty i świeży, co nie zawasze jest możliwe po dłuższej podróży. Informacje o chorobach najpierw wyczuwał, dopiero potem pojawiał się obraz. – Tak jakby siedział w człowieku i jakimś „wewnętrznym okiem” oglądał go od środka, widział cienie na chorych tkankach i zakłócenia w pracy organów. Intuicji pomagała bardzo fachowa wiedza medyczna i doskonała znajomość anatomii. Przecież Henryk Słodkowski to lekarz medycyny, specjalista chorób wewnętrznych z II stopniem specjalizacji, który parę ładnych lat przepracował w szpitalu.
Choroby cofały się zazwyczaj po kilku, czasem kilkunastu wizytach. Wielu pacjentów zauważało widoczną poprawę już po pierwszej terapii. Przeglądając teczki z dokumentacją uzdrowień – gdyż bioterapeuta skrupulatnie gromadził kserokopie wyników badań swych pacjentów, ich listy, oświadczenia i podziękowania, zauważa się, że szczególnie dobre wyniki odnotowywał doktor Henryk Słodkowski w chorobach kobiecych, prostaty, wątroby, nowotworowych, a przede wszystkim schorzeniach wzroku i słuchu. Dotkniętą porażeniem mózgowym półtoraroczną Oliwię przyniesiono do niego z diagnozą obustronnego zaniku nerwów wzrokowych. W 2004 roku, po zabiegach Białym Światłem dziewczynka ma 4 lata i widzi normalnie.
Niewidomy od urodzenia chłopczyk po pierwszej wizycie odzyskał poczucie światła i dostrzegał kontury. W dokumentacji najwięcej jest opisów guzów. W piersiach, nerkach, tarczycach, wątrobach, kręgosłupach. Ostatni dokument w teczce to zazwyczaj wynik usg lub rentgena i wypisane przez prowadzącego lekarza zaświadczenie stwierdzające, że guz zniknął, a chory do niedawna narząd nie wykazuje zmian. Co dziwniejsze, u niektórych pacjentów badania końcowe pokazują „bliznę pooperacyjną” – ślad po zabiegu, którego nie było. To dlatego do doktora Słodkowskiego przylgnął przydomek „chirurg bez skalpela”.
W Warszawie zgłosił się do doktora Słodkowskiego pacjent (ok. 60 lat) z rakiem prostaty (potwierdzone badaniem USG), zaś wskaźnik nowotworowy PSA wynosił 126 (dopuszczalna norma = 4). Po 5 zabiegach guz zniknął, a wskaźnik ustabilizował się na poziomie = 0,06… W Poznaniu przyszedł sportowiec, który w wyniku kontuzji miał blokadę nerwu strzałkowego, czego efektem była opadnięta stopa. Już po pierwszym zabiegu w gabinecie uzdrowiciela pacjent zaczął ruszać stopą, a nie mógł tego zrobić od 12 lat… Pewna pacjentka doznała zawału nerwów wzrokowych i przestała widzieć. Po pierwszym zabiegu odzyskała poczucie światła, po drugim zabiegu – widziała obrysy ręki doktora, po trzeciej wizycie była w stanie zobaczyć całą postać uzdrowiciela, zaś w wyniku czwartego zabiegu pacjentka opisała jak wyglądają ludzie czekający w poczekalni i obraz wiszący na ścianie… Pewna pacjentka od 20 łat miała guza piersi. Po pięciodniowej sesji zabiegów w gabinecie uzdrowiciela zrobiła badania kontrolne, które wykluczyły istnienie guza… Pacjentka z Hamburga miała stwierdzonego raka płuc z przerzutami do kręgosłupa i do mózgu. Przeszła chemioterapię i radioterapię, które nie dały efektu. Po 7 wizytach u Słodkowskiego nastąpiła poprawa i kontrolne badania nie stwierdziły nowotworu (marker był ujemny).
Co czwarty lekarz stosuje się do przysięgi Hipokratesa
Medycyna niekonwencjonalna kojarzyła się do niedawna wyłącznie z zielarzami, bioenergoterapeutami i specami od huby i torfu. Leczenie naturalne okazało się jednak tak skuteczne i pomocne, że gabinety medycyny naturalnej coraz częściej otwierają lekarze z dyplomami akademii medycznych. Są wśród nich nawet profesorowie i szefowie klinik. W Polsce na rok 20101 zarejestrowanych jest 200 tysięcy gabinetów medycyny niekonwencjonalnej. W 70 tysiącach z nich wciąż przyjmują „dyplomowani bioenergoterapeuci”, ale w pozostałych 130 tysiącach zatrudnieni są lekarze stosujący tak stare jak i najnowsze metody diagnostyki oraz terapii. Ze 112 zł, które średnio rocznie wydajemy na leczenie prywatne, prawie połowę pochłaniają wizyty u lekarzy-szamanów! Leczenie ziołami, masażem i bioterapią, a także innymi metodami naturalnymi to stosowanie się do Przysięgi Hipokratesa!
Foto: Doktor Henryk Słodkowski – rok 2005
W Europie Zachodniej wzrosła fala zainteresowania medycyną niekonwencjonalną, m.in. po tym, jak Brytyjskie Towarzystwo Lekarskie zaczęło przekonywać chorych, że są doskonale leczeni przez terapeutów, a krytykami medycyny niekonwencjonalnej okazali się aktywiści sekt religijnych, którzy dalej zwalczają rzekome czary i uroki. W Niemczech po wielu procesach o odszkodowanie za zastosowanie nie sprawdzonych metod farmaceutycznych czy operacyjnych lekarze się zajmować budzącą jeszcze wiele kontrowersji homeopatią. W Polsce znachorzy z dyplomami akademii medycznych znakomicie prosperują dzięki przyzwoleniu środowiska lekarskiego, w którym przeważa przekonanie, że lekarze wyrządzają w medycynie niekonwencjonalnej mniejsze szkody niż bioenergoterapeuci nie będący lekarzami, a medycy muszą gdzieś pracować. W Polsce jest już więcej homeopatów niż onkologów – kurs homeopatii ukończyło 10 tysięcy polskich lekarzy – i to mimo sprzeciwu drwiącego z nauki Kościoła katolickiego i jego aparatu terroru stosowanego wobec niepokornych kolegów po fachu! W Akademii Medycznej w Poznaniu można skończyć podyplomowy kurs homeopatii, a „Gazeta Lekarska” drukuje artykuły o zbawiennej roli homeopatii w sytuacjach, gdy inne leczenie zawodzi.
Niekiedy, bardzo rzadko, zdarzały się osoby, którym uzdrowiciel nie mógł pomóc. – Nie wiem, dlaczego – mówił. – Generalnie uważam, że istotą mojego działania nie jest leczenie, ale uruchamianie „wewnętrznego lekarza”, którego każdy nosi w sobie. Często wystarczy dać impuls, by obudzić system obronny i by zaczął on pracować na rzecz chorego organizmu. Przyjeżdżają do mnie na przykład chorzy na raka, których stan nie poprawia się pomimo chemioterapii lub naświetlań. A potem, nagle, po jednej lub kilku wizytach u mnie, chory gwałtownie zdrowieje. Być może wcześniej brakowało jakiejś iskry, by metody medyczne zadziałały. Ale bywają też przypadki odwrotne: przyjmowanie mojej energii jest zablokowane. Nie wiem, czy przyczyna jest natury fizycznej, czy może podświadomie te osoby nie chcą wyzdrowieć, w każdym razie są ludzie, którym żaden uzdrowiciel nie pomoże… Jednakże wiadomo dobrze komu uzdrowiciel nie może pomóc! To są takie aktywistki i aktywiści parafialni przysłani przez księży inkwizytorów, często z fałszywi, fikcyjnymi chorobami. Osoby te nie chcą się leczyć. One przychodzą żey szkodzić lekarzowi, przychodzą aby powęszyć i pokłamać w katolickich brukowcach, aby obszczekać na parafii czy w katolickiej grupie apologetycznej, która zwalcza wszystko co duchowe.
Doktor Henryk Słodkowski – Białe Światło
Uganiali się za nim pacjenci, skatoliczały w swej inkwizycyjności sąd lekarski i autorzy programów o cudach. – „Szarga dobre imię zawodu lekarza, szkodzi pacjentom” – mówią katoliccy medycy z polecenia swojej coraz bardziej paranoidalnej sekty. – Jest cudotwórcą – chwalą pacjenci. – Wibruje i leczy, lepiej niż zwykły doktor. W Polsce za wszelkimi atakami na medycynę naturalną, a szczególnie na bioterapię i homeopatię stoją ponurzy ideolodzy na usługach prawicowej części inkwizycyjnego Kościoła katolickiego, czyli tak zwane lobby „lekarzy katolickich” – hamulce wszelkiej normalnej medycyny. Dzielnie im sekundują rozmaici „paetzianie” czyli świrusy studiujące na seminariach duchownych oraz wydziałach teologii katolickiej, które powoli mają zastąpić normalną wiedzę i naukę!
Czy warto korzystać z usług bioenergoterapeuty? Pan doktor Słodkowski odpowiada: – Warto, pod warunkiem, że nie zrezygnuje się z konwencjonalnego leczenia. Tyle teoria ardzo doświadczonego pana doktora. Praktyka – to zazwyczaj kilka minut poświęcone pacjentowi, czy jak kto woli – klientowi, a także mały egzorcyzm polegający na nałożeniu rąk na chorego.
Ludzie płaczą i mają nadzieję, że w kilka chwil doktor Henryk Słodkowski odejmie im choroby, jak kiedyś baby-szeptuchy kołtuna. On sam jest bardzo przekonujący. Niewysoki, ciemnowłosy, skromny człowiek w okularach w maleńkim gabineciku. Dwa krzesła. Z magnetofonu sączy się stylizowana indiańska muzyka. Doktor przywita się, siada na krześle i od razu pada diagnoza: – Ma pani guzek na prawym płacie tarczycy, słaby kręgosłup, kolana, głowa i słabe ciśnienie, i krążenie słabe – wylicza z przekonaniem. – Tak naprawdę mam guzy na krtani. Do operacji – poprawiam rozpoznanie. – Nie ma problemu, poradzimy sobie. Zapiszę kilka preparatów. Grepis na stawy, żel oczarowy do smarowania i jeszcze karczochy na wzmocnienie. Proszę zamknąć oczy. Zamykam oczy czuję, że uzdrowiciel stoi za mną i trzyma ręce przy mojej szyi. – Potrzeba pani przynajmniej trzech zabiegów. – Niech pani przyjdzie do mnie, jak powiedziałem. Tak, tak, wszystko będzie dobrze. Załatwimy to. Pytam jeszcze, czy mi na pewno pomoże? – Tak, tak, niech pani przyjdzie do mnie w poniedziałek. Na trzy kolejne seanse bioterapii Białym Światłem mam rabat. Doktor jest bardzo ludzki, na przykład małe dzieci wcale nie płacą za wizytę. Potem jeszcze kupuje się naturalne leki. Ale to już koszta handlowe. Wystarczą na miesiąc.
Każdy wierzy w doktora, bo w końcu jest i lekarzem medycyny i bioenergoterapeutą. To przecież ewenement w świecie bioterapii i znachorów. Zna się na wszystkim i nie oszuka. Dokumenty medyczne potrafi czytać. Łacinę rozumie. „Normalnie” także leczyć też potrafi i jak trzeba skieruje na operację.
W poczekalni piętrzą się kserokopie artykułów na temat uzdrowień dokonanych przez doktora Słodkowskiego. Pisze o nim prasa lokalna i krajowa. W wycinkach pełno informacji o uzdrowieniach. Na niektórych zdjęciach Słodkowski, pozuje w białym, lekarskim kitlu. Autorzy testów nie szczędzą pochwał i informują o znikających pod ręką bioenergoterapeuty torbielach, cystach, wyleczonych z raka i cukrzycy, kobietach, które bez operacji pozbyły się guzów piersi itp. Nikogo nie dziwią nawet doniesienia o głuchych, którzy odzyskali słuch i kulawych odrzucających kule.
Doktor Henryk Słodkowski wydaje specjalny biuletyn, w którym odnotowuje kolejne cudowne wyleczenia. Wdzięczni pacjenci opowiadają wstrząsające historie uwolnienia się od wszelkich chorób. Jak tu nie wierzyć w zdolności i nadprzyrodzoną moc doktora? Jak nie uwierzyć, że bez operacji zlikwiduje nawet złośliwe guzy? W końcu Słodkowski sam o tym mówi prasie.
Oto relacja jednej z setek niewierzących w bioterapię pacjentek. – Jestem z wykształcenia fizykiem z doktoratem, więc wszelkie parapsychologie, bioenergoterapie i temu podobne traktowałam jak czystą szarlatanerię i zwykłe nabieranie naiwnych – opowiada w jednym z reportaży Maria Ł., emerytowana nauczycielka z Łodzi. – Nawet skrzyczałam swoją siostrzenicę, kiedy oznajmiła, że wybiera się z koleżanką do pana Henryka. A ona wróciła przejęta, Pan doktor, powiada, polecił mi zrobić USG nerek i mammografię piersi, bo tam mam zakłócenia. Jakież było nasze zdumienie, gdy okazało się, że moja siostrzenica ma spory guzek w lewej piersi i kamienie w nerce. Po czwartej wizycie pan Słodkowski znów jej polecił wykonać badania. I – proszę sobie wyobrazić – nie było ani guza w piersi, ani kamyków na nerce. (…) A, zapomniałam powiedzieć, że po pierwszym badaniu USG dostała od razu skierowanie na zabieg operacyjny…”. Takich historii można poznać wiele siedząc w poczekalni doktora Słodkowskiego.
Zazdrosnych i inkwizycyjnych lekarzy chcących zniszczyć kolegę ze zdolnościami bioterapeutycznymi owładnął iście katolicki, orgiastyczny amok i szał. – Na bioenergoterapeutów nie ma rady bo rejestrują działalność gospodarczą i czekają na klientów. Dobry marketing i kilku „pacjentów”, którzy uwierzyli w moc szamana wystarczy, by całkiem nieźle z tej profesji żyć. Nikt nie sprawdza ich kompetencji i skutków „leczenia”, a korporacja lekarska jest bezradna. W przypadku Słodkowskiego jest inaczej. Podkreśla, że jest lekarzem medycyny i teoretycznie izba lekarska może pozbawić go prawa wykonywania zawodu. Tak też się stało. W 1997 roku Śląska Izba Lekarska na pięć lat zakazała mu praktykowania. A naczelna izba skróciła ten czas do lat trzech. Mimo orzeczenia Słodkowski nie zmienił swojego postępowania. Już w rok po odzyskaniu prawa do wykonywania zawodu ŚIL po raz kolejny zgromadziła dokumentację pozwalającą na ponowne postawienie go przed rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej. – mówi Leszek Włodarczyk, skatoliczały nieprzyzwoicie rzecznik odpowiedzialności zawodowej, Bydgoskiej Izby Lekarskiej, aktywista parafialny i kurialny. – Niestety, nie możemy przedstawić mu zarzutów, bo musi wysłuchać ich osobiście i się do nich odnieść. Takie są przepisy – mówi Stefan Kopocz, katolicki rzecznik odpowiedzialności zawodowej śląskiej ŚIL. Doktor Henryk Słodkowski przestał zawracać sobie głowę bzdurnymi oszczerstwami katolickich półgłowków z katolickich Izb Lekarskich, którzy medycynę i usługi medyczne w Polsce doprowadizli do zapaści. Lepiej leczyć ludzi niż słuchać w Izbie Lekarskiej katolickich idiotów o mózgach z czasów średniowiecznej inkwizycji, którzy chcą się wykazać przed swoim, jeszcze głupszym od nich arcybiskupem z żarliwości w tępieniu wszystkiego, co się nie zgadza z seksairską ideologią katolicką w jej części rodem z ciemnoty średniowiecza!
Główne zarzuty katolicko-inkwizycyjne przeciwko doktorowi Słodkowskiemu to stosowanie praktyk uzdrowicielskich, czyli metod nie potwierdzonych naukowo, co jest naruszeniem Kodeksu Etyki Lekarskiej, ujawnianie danych osobowych pacjentów i historii ich chorób, reklamowanie się i tworzenie opinii w oparciu o nieprawdziwe fakty oraz naruszanie godności zawodu lekarza. – Nic nie mogę zrobić – twierdzi chorobliwie skatoliczały pan Kopocz i rozkłada ręce. O tym, że istnienie bioterapii już tysiące razy potwierdziły rzetelne badania naukowe, tylko przygłupom inkwizycyjnym z Izby Lekarskiej nie mieści się to w ciasnych móżdżkach przepitych alkoholem, a szczególnie codziennym winem mszalnym na mszach sekty Opus Dei, Kopocz zapomniał jakoś powiedzieć. O tym, że nagonkę na doktora ioterapeutę sterują ręcznie chore psychicznie na paranoia catholica palanty z katolickich ośrodków antysektowych, które mózgi mają już całkiem wyżarte winem mszalnym także zapomniał powiedzieć.
Henryk Słodkowski stał się bardzo popularny. Dziennikarze prywatnych telewizji przedstawiają go jako swoisty autorytet w dziedzinie medycyny niekonwencjonalnej. On sam natomiast ma opinię czystego etycznie uzdrowiciela, który poznał tajniki medycyny konwencjonalnej i arkana wiedzy tajemnej. Taki doktor: dwa w jednym. Podwójnie godny, by powierzyć w jego ręce swoje zdrowie. Na drzwiach gabinetu widnieje bowiem tabliczka: Henryk Słodkowski, lek.med., bioenergoterapeuta. – Niektórym wystarczy dobre słowo – mawia sam Słodkowski – ale innym nie wystarczy bioterapia, bywa za późno i trzeba operować.
Prof. dr hab. Wiesław Szymański, konsultant regionalny w dziedzinie położnictwa i ginekologii województwa kujawsko-pomorskiego: „Trudno jest lekarzowi specjaliście wypowiadać się o zaletach i wadach medycyny niekonwencjonalnej, gdyż każda niezbyt życzliwa ocena wyników leczenia chorych przez osoby zajmujące się bioenergoterapią, biomagnetyzmem, psychoenergioterapią, naturoterapią, kręglarstwem, ziołolecznictwem, zamawianiem, masażem, leczeniem okładami, uzdrawianiem ze zdjęcia lub przez dotyk, może być poczytana za złośliwą chęć zdyskryminowania tych metod. Tak jak w każdym zawodzie, są ludzie uczciwi pragnący pomóc ludziom, którzy chcą mieć jeszcze jakąkolwiek nadzieję w sytuacjach, kiedy oficjalna medycyna wyczerpała swoje możliwości. Są też osoby, które przeceniają swoje zdolności leczenia i podejmują się leczenia bez podstawowej diagnostyki doprowadzając nawet do utraty życia chorych. Ich sugestywne metody leczenia oraz własne przekonanie co do możliwości całkowitego wyleczenia z choroby, przesuwają w czasie moment podjęcia właściwej terapii w początkowym okresie choroby. Dobrze jak bioterapeuta ma wiedzę medyczną i potrafi właściwie ocenić stan pacjenta.”
Na Wybrzeżu grupa lekarzy z dr. Markiem Prusakowskim na czele od lat propaguje vilcacorę, peruwiańskie ziele, którego opakowanie kosztuje nawet kilkaset złotych. Pod bokiem gdańskiej Izby Lekarskiej wydawane jest pismo „Vilcacora – Żyj Długo”, w którym lekarze informują, że vilcacora uleczy nowotwór z przerzutami do węzłów chłonnych. Dr Kazimierz Pyzia, internista i pediatra z Międzybrodzia Bialskiego, we własnym ośrodku medycznym zaczął usuwać blokady energetyczne pacjentów, a jako radiesteta pomaga najciężej chorym, także na nowotwory. Lekarze zakładają sieci przychodni medycyny naturalnej, takie jak Monadith, gdzie biorezonansem leczą cukrzycę i nadciśnienie. Dr Henryk Słodkowski założył sieć centrów terapii naturalnej Noy. Zaczął leczyć energią Białego Światła, używając metody wibracyjnej, czyli cudownie naprawiać źle wibrujące narządy wewnętrzne. Dr Kazimierz Piotrowicz otworzył luksusowy Międzynarodowy Instytut Zdrowia w Gliwicach i od lat bezkarnie leczy wkładkami do butów i materacami.
Prof. Jerzy Woy-Wojciechowski, dawny szef Polskiego Towarzystwa Lekarskiego, zapewnia, że uleczyła go klawiterapia – uciskanie metalowymi sztyftami odpowiednich punktów na ciele. W Śląskiej Akademii Medycznej pracuje dr Anna Pogorzelska-Antkowiak, do niedawna naczelny lekarz centrum hotelowo-rehabilitacyjnego Piramida Tadeusza Ceglińskiego, który twierdzi, że energią leczy guzy sutka, choroby krążenia i kręgosłupa. Prof. Ryszard Poręba, ginekolog ze ŚAM, oświadczył, że był świadkiem niewytłumaczalnej mocy leczniczej bioterapeuty Ceglińskiego.
Dr Henryk Słodkowski uważał, że „jako lekarz może pomagać ludziom metodami niekonwencjalnymi”. – Pacjentom wyraźnie mówił, że mają nie rezygnować z leków przepisanych przez innych lekarzy i leczenia konwencjonalnego czy operacyjnego. „Ja uzupełniam to leczenie” – mawiał. Żaden pacjent przeze niego nie umarł. Pytanie katolickich teologów „medycyny” ze Śląskiej IL, dlaczego posługiwał się w takim razie tytułem lekarza medycyny, ucinał krótko: – A dlaczego nie?. Dyplom mam i nikt mi go nie odbierze ani odebrać nie może. Tytułu lekarza mogę używać całe życie! – mówił oburzony do swych kolegów, którym teologiczno-dogmatyczna szajba zwalczania od wieków sprawdzonej i skutecznej medycyny tradycyjnej „padła na mózgi”.
Doktor uzdrowiciel Henryk Słodkowski słynął z tego, że nawiązywał bardzo dobry kontakt z pacjentami. Mówił, że kocha ich między innymi za to iż to oni właśnie – jeszcze w czasach, gdy był „zwykłym” lekarzem – wskazali mu dalszą drogę życia. Początkowo nie przywiązywał wagi do informacji, że po samym jego badaniu znacznie lepiej się czują i że leki przepisane przez niego działają trochę skuteczniej niż te same przepisane przez innego specjalistę. Niektórzy pacjenci przynosili nawet swoje tabletki, żeby trochę potrzymał je w dłoniach. W końcu zaczął się nad sobą zastanawiać, obserwować. O naturalnych metodach pomagania ludziom wiedział już sporo – jego matka miała doskonałe efekty w leczeniu ziołami, a ojciec, farmaceuta, posiadał dar „widzenia” schorzeń swoich klientów. Wygląda na to że Henryk Słodkowski przejął to od niego i dzięki innym wybitnym specjalistom dobrze rozwinął.
Zapragnął uporządkować jakoś te swoje naturalne zdolności – ukończył jeden z pierwszych w Polsce kursów doskonalenia umysłu u Lecha Emfazego Stefańskiego, długo studiował Czakroterapię Ajurwedyjską, potem kurs reiki i metody Silvy. – Szybko zacząłem dostrzegać, że medycyna klasyczna traktuje człowieka trochę jak worek z narządami – wspominał. – Gdy ktoś ma problemy z oczami, to na pewno zostanie wysłany do okulisty; żaden lekarz ani przez chwilę nie pomyśli, że to może być wynik na przykład problemów z wątrobą. Ja chciałem patrzeć na człowieka holistycznie. W końcu musiałem wybrać. I wybrałem bioenergoterapię.
Chciał obiektywnie zmierzyć swoje uzdrowicielskie możliwości, zaczął szukać fachowców, którzy byliby w stanie je ocenić. Najpierw trafił do radiestetów. Zbigniew Zbiegieni, sława rózdżkarska, uznał, że Słodkowski ma „magnetyczne dłonie i może nimi pomagać ludziom”. Widoczny dowód tego, co potrafią jego ręce, ujrzał w Kielcach, w Instytucie Psychotroniki. Inżynier Janusz Wilczewski przeprowadził tam kilka testów na reakcje fizykochemiczne różnych substancji pod wpływem dotyku Henryka Słodkowskiego. Stwierdził między innymi zmianę pH wody, przyspieszoną krystalizację chlorku miedzi, zmianę barw różnych związków chemicznych. Najciekawiej było podczas badania promieniowania tła za pomocą licznika Geigera: ze 150 „standardowych” jednostek strzałka na skali skoczyła do 250, gdy Henryk Słodkowski zbliżył dłoń na odległość 1 metra. Na pamiątkę dostał fotografię kirlianowską swoich dłoni.
Nie wiedział jeszcze, że prawdziwy przełom jest przed nim. W II-ej połowie lat 80-tych XX wieku trafił w ramach wczasów dla bioterapeutów i różdżkarzy na Mistrza Ryszarda Matuszewskiego lepiej znanego jako Lalitamohan G.K., który wprowadził go dogłębnie w tajniki pracy z Czakramami, rozwijania biopola, aury, w metody oczyszcania aury i transmutacji negatywnych energii pacjentów znane i praktykowane w tantrze indyjskiej oraz ajurwedzie. Szczególnie zainteresował się leczeniem z pomocą Białego Światła, co nazywane jest Metodą Himavanti. To Lalitamohan ostatecznie pomógł Henrykowi Słodkowskiemu zostać wyitnym uzdrowicielem, a potem pomógł opanować techniki widzenia aury i ciała eterycznego oraz jego zaburzeń w celech diagnostycznych. Doktor Henryk Słodkowski uczył się i dokształcał u Lalitamohana w latach 90-tych, chcociaż coraz bardziej okazjonalnie z powodu braku czasu i nawału pracy, a duża ilość pacjentów świadczyła tylko o tym, że uczeń doskonale pojął wszystko, czego się od mistrza L.M.B. w dziedzinie bioterapii Białym Światłem nauczył…
W 1989 roku pojechał do Krakowa na spotkanie z profesor Marylin Zwaig-Rossner, uzdrowicielką i jasnowidzącą, zajmującą się psychologią dziecięcą. Zaproszony na jej prelekcję przez znajomego, nie znał na sali nikogo i nikt nie znał jego. – Usiadłem sobie na końcu i słuchałem – wspomina. – W pewnym momencie pani profesor przerwała, rozejrzała się i oznajmiła, że na sali znajduje się mężczyzna, który jest urodzonym uzdrowicielem, ma błękitną aurę i… podeszła do mnie. Trudno wyrazić, jak bardzo byłem zdumiony.
Ponieważ znałem angielski, zaangażowała mnie jako asystenta. Tłumaczyłem jej seminaria w różnych miastach Polski, a w Częstochowie, na seminarium zdarzyło się coś niesamowitego: zaprosiła mnie do Montrealu, na kongres bioenergoterapeutów na temat wymiany doświadczeń między Wschodem a Zachodem. Marylin potwierdziła wszystkie zdolności, które u Henryka wcześniej dostrzegli inni uzdrowiciele i radiesteci, także potencjał do leczenia Białym Światłem i egzorcyzmowania wskazany przez Mistrza Uzdrowicieli Śri LalitaMohan-Dżi!
Gdy Henryk wrócił do Polski, był już pewien, że powinien zająć się bioenergoterapią zawodowo. Zaczął przyjmować w kilku centrach medycyny naturalnej i niemal natychmiast pojawił się duży sukces: guz piersi, stwierdzony za pomocą mammografii, usg i biopsji, zniknął po siedmiu wizytach. – Tej pani, pierwszej mojej pacjentki, której pomogłem metodami niekonwencjonalnymi, nie zapomnę nigdy. To było ostateczne potwierdzenie, że wybrałem właściwą drogę.
Grzybek Reishi
Skuteczny suplement diety z rekomendacją doktora Słodkowskiego. Henryk Słodkowski był znanym w Polsce i zagranicą lekarzem medycyny zajmującym się z powodzeniem przez ponad dwudzieścia lat medycyną naturalną, w tym bioterapią, czakroterapią homeopatią i zielarstwem. Wiele jego dokonań w przywróceniu zdrowia i uratowaniu życia setkom ludzi szeroko opisano i komentowano. W pracy z pacjentami doktor Słodkowski stosuje preparaty naturalne – jako uzupełnienie terapii – ostatnio grzybek Reishi. Poniżej podajemy kilka przypadków wspaniałego działania tego naturalnego specyfiku znanego i stosowanego od tysięcy lat przez medycynę ajurwedyjską na Dalekim Wschodzie, a polecanego przez Henryka Słodkowskiego i stosowanego przez jego pacjentów.
Pacjent Jan Z., z okolic Płocka z nowotworem płuc, leczony onkologicznie i wspierany bioterapia przez doktora Słodkowskiego, stosował grzybek Reishi. Po pewnym czasie przeprowadzono badania kliniczne i stwierdzono regresję, czyli cofanie się zmian nowotworowych. Inna pacjentka – pani Zofia W., z okolic Ostrowa Wielkopolskiego mająca mięśniaki, korzystała z zabiegów doktora Słodkowskiego i stosowała zalecany przez niego grzybek Reishi. Nastąpiła tak znacząca poprawa w jej stanie zdrowia, że kobieta uniknęła operacji.
Pan Jemy B., pochodzący z okolic Łowicza, po udarze mózgu, z tendencja do tworzenia się zakrzepicy był pacjentem doktora Słodkowsklego i stosował grzybek Reishi wspomagający bioterapię. Po pewnym czasie stwierdzono u tego pacjenta zmniejszenie krzepliwości krwi, poprawę krążenia i sprawności psychicznej i fizycznej. Pani Maria T., spod Opola od wielu lat cierpiała na cukrzycę i zgłosiła się do doktora Słodkowskiego po pomoc w tej chorobie. Stosowała zabiegi bioenergoterapii i grzybek Reishi koncentrat olejowy w rezultacie czego nastąpiła znacząca poprawa Jej samopoczucia, gdyż stwierdzono obniżenie cukrów surowicy krwi i zmniejszenie zapotrzebowania na insulinę.
U wszystkich osób, u których był stosowany preparat Reishi zarodniki, koncentrat olejowy oraz z zielona herbata stwierdzono znaczny wzrost witalności, poprawę samopoczucia, ustanie wielu dolegliwości, takich jak m.ln. znaczna poprawę systemu nerwowego, cofanie się bezsenności, obniżenie złego cholesterolu, ustanie zmian depresyjnych i ogólne odmłodzenie organizmu. Biorąc pod uwagę kllkumiesięczną obserwacje moich pacjentów stwierdzam, że preparat ten – Reishi – jest skutecznym suplementem diety wspomagającym pacjentów w trudnych i nieuleczalnych chorobach” – tak rekomenduje Reishi doktor Słodkowski.
Gwiazdę wyleczył bioenergoterapeuta!
Izabela Skrybant-Dziewiątkowska, wiekowa już wokalistka zespołu Tercet Egzotyczny, opowiadała o tym, jak pewien bioenergoterapeuta wyleczył ją z bardzo ciężkiej choroby. „Ta koszmarna choroba mogła mnie zabić. Gdy dowiedziałam się od lekarzy, że czeka mnie skomplikowana operacja, runął mój cały świat” – zwierza się „Super Expressowi”. Okazało się, że jej narządy rodne pokryte są naroślami i guzami, które trzeba natychmiast usunąć. Jednak zamiast pójść do szpitala, pani Izabela udała się do słynnego uzdrowiciela Henryka Słodkowskiego.
„Gdy usiadłam u niego w gabinecie kazał mi zamknąć oczy. Było cicho, ale czułam, że przykłada ręce blisko mego ciała, jednak mnie nie dotykał. Emanował energią, którą mi przekazywał. Czułam jakieś ciepło, trudne do określenia uczucie” – wspomina. Po pięciu takich seansach Skrybant zaczęła intensywnie krwawić. Wyniki badań były szokujące – po guzach nie zostało nawet śladu.
Uzdrowiciel wyleczył mi córkę!
Biedne dziecko czekało już na skomplikowaną operację, gdy cud się nagle wydarzył! Wada nerki zniknęła jak ręką odjął! Z ciężkiej choroby Maję uzdrowił bioenergoterapeuta Henryk Słodkowski (54 l.). ył rok 2008. Mała Majeczka początkowo rozwijała się prawidłowo. Nic nie wskazywało na to, że jest ciężko chora. Do czasu. Gdy dziecko płakało bez powodu, rodzice zdecydowali się na badania. Gdy odebrali wyniki badań USG, ich świat nagle runął. – Maja ma groźną wadę nerki – brzmiał wyrok lekarzy. Trzeba usunąć nerkę i czekać na przeszczep.
– Nie mogłam sobie tego wszystkiego wyobrazić – mówi Monika Gajda (24 l.), mama Mai. – Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że mojemu maleństwu lekarze wycinają nerkę – dodaje. Kobieta zaczęła szukać pomocy gdzie indziej. Tak trafiła do Henryka Słodkowskiego, słynnego bioenergoterapeuty. – Już pierwsze spotkanie z panem Słodkowskim dało mi nadzieję – tłumaczy pani Monika. – Po powrocie do domu Maja przestała płakać. Byłam pewna, że wszystko się dobrze skończy.
– Lekarze mówili, że jedynym ratunkiem dla dziecka jest operacja, ale ja użyłem tylko swojej energii – mówił skromnie leczący Białym Światłem Himavanti dr Henryk Słodkowski. Nauczył się tej sztuki na praktykach z Czakramami od Mistrza Lalitamohan-Babaji jeszcze w latach 80-tych XX wieku. Po kilku zabiegach stała się rzecz niewytłumaczalna dla medycyny. Nerka się odbudowała. Lekarze zdębieli. – Rzeczywiście, wygląda na to, że nerka będzie normalnie funkcjonować – przyznaje Daria Finke (65 l.) z kliniki nefrologii szpitala Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. – Operacja nie jest już potrzebna, a dziewczynka będzie się normalnie, prawidłowo rozwijać. Choć sama nie wierzy w moc uzdrowicieli, o tym, co przydarzyło się Mai, mówi „cud”!
Henryk Słodkowski – uzdrowienie z kolagenozy
Miesięcznik „Uzdrawiacz” napisał w roku 2000 o niecodziennym uzdrowieniu chłopca z kolagenozą. Pacjentem był 10-letni chłopiec – Łukasz Niewiadomski. Cztery lata wcześniej, w 1996 roku przyniósł go do gabinetu Henryka Słodkowskiego ojciec z rozpoznaniem kolagenozy. Jest to choroba układowa tkanki łącznej. Objawami tego schorzenia jest głównie zahamowanie wzrostu i silny ból stawów. Chłopiec ciągle gorączkował, temperatura jego ciała wahała się od 39 – 40 stopni C., był ogólnie osłabiony. Po seansach Białym Światłem u Henryka Słodkowskiego następowała stała poprawa zdrowia. Chłopiec ograniczał ilość leków, wreszcie całkowicie je odstawił. W poniedziałek, 20 listopada przeszedł dokładne badania laboratoryjne. Lekarze uznali go zdrowym i rodzicom odebrano zasiłek pielęgnacyjny. Z punktu widzenia medycyny konwencjonalnej choroba ta należy do rzędu chorób nieuleczalnych, z kiepskimi rokowaniami. Rówieśnicy Łukasza, chorujący na kolagenozę leżą w łóżkach, są niesprawni. W uzdrawianiu pomagali Henrykowi Słodkowskiemu Sławomir Przybyłek i Henryk Urbaniak z Centrum Noy.
Henryk wyrwał pacjenta ze śpiączki
Doktor Henryk Słodkowski był w Polsce przez ponad 20 lat niekwestionowanym liderem wśród lekarzy zajmujących się medycyną alternatywną i bioterapią. Ma na swoim koncie wiele udokumentowanych uzdrowień. Oto odnotowany przypadek uzdrowienia dokonanego przez tego niezwykłego uzdrowiciela w ostatnich dniach marca 2006. Pan A. z Leszna l. 32 miał w marcu 2006 roku zatrzymanie krążenia i był zakwalifikowany przez lekarzy do przeszczepu serca. Stracił przytomność i pozostawał od 3 dni w śpiączce. Zrozpaczona rodzina szukała pomocy u doktora Słodkowskiego i dostarczyła mu zdjęcie chorego. W momencie, kiedy doktor Słodkowski zaczął na to zdjęcie oddziaływać, aparatura medyczna, do której był podłączony pacjent na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej zaczęła po prostu „szaleć”. W nocy po tych oddziaływaniach energetycznych doktora Słodkowskiego pacjent po raz pierwszy od zapadnięcia w śpiączkę otworzył oczy i odzyskał przytomność.
Następnie, z powodu koincydencji bioterapii z wariowaniem aparatury, doktor Słodkowski był poproszony przez lekarzy i przyjechał do szpitala w Gostyniu, gdzie leżał ten pacjent i trzykrotnie na niego oddziaływał uzdrawiającą energią Białego Światła czyli Mocą Himavanti. Po tych seansach pacjent został przeniesiony na oddział ogólny, a następnie został wypisany ze szpitala. Pod koniec marca pacjent był u na wizycie doktora Henryka Słodkowskiego w Lesznie. Obecnie jest pod opieką specjalistów – kardiologów, którzy uważają, że aktualnie stan serca tego pacjenta jest dobry i nie ma potrzeby przeszczepu.
Jak Jezus uleczył głuchego
W Księdze Podziękowań jest wiele wpisów dotyczących odzyskania słuchu. Znamiennym przykładem jest przypadek 16-to letniego Łukasza N. z Pajęczna, który był przez 2 lata leczony w Klinice Laryngologicznej w Zabrzu, gdzie stwierdzono u niego nieodwracalne zmiany i lekarze nie rokowali żadnych nadziei na poprawę słuchu. Już podczas pierwszej wizyty w gabinecie uzdrowiciela Łukasz zerwał się fotela i krzyknął: Mamo! Ja słyszę! Jego matka tak napisała: Doznaliśmy szoku. Łukasz słyszał każdy szept i słyszy do dzisiaj.
Ozdrowienie z wodogłowia i upośledzenia umysłowego
Równie wspaniałe osiągnięcie doktora Słodkowskiego jest opisane w formie podziękowania pani Danuty D. Z Sosnowca, matki 6-cio letniej Sylwii. Dziewczynka urodziła się z wodogłowiem, nie chodziła, nie utrzymywała się też samodzielnie na nóżkach. Nie umiała wykonywać prostych czynności, stąd też stwierdzenie lekarzy, że jest upośledzona umysłowo. Dziecko pozostawało pod stałą opieką Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach. Jednak po kilku latach leczenia i obserwacji medycy zaczęli bezradnie rozkładać ręce. Wtedy matka poprosiła o pomoc doktora Henryka Słodkowskiego. W swoim podziękowaniu napisała m.in. takie słowa: Moje dziecko zdrowieje – po 3 wizytach u Pana Doktora zrobiłam badania komputerowe głowy mojej córeczki – i okazuje się – wszystko jest w porządku! Sylwia zaczyna się interesować wszystkim dookoła – jak gdyby jej mózg zaczął pracować… Nigdy nie wierzyłam w cuda. Nie wiem, jak mam wyrazić swoją wdzięczność. Zostało mi tylko zwykłe, ludzkie „dziękuję”.
Do Słupska sprowadziła go Katarzyna Leończyk
Najpierw jeździła do Słodkowskiego przez pięciu lat. – Uwierzyłam w jego siłę, gdy w przypadku mojej mamy spowodował zniknięcie dolegających jej kamieni w nerkach i pęcherzyku żółciowym. Ponieważ mama cierpi także na bolące stawy, które utrudniają jej poruszanie się, systematycznie co kilka tygodni odwiedzamy pana Słodkowskiego. Zawsze wtedy zauważam wyraźną poprawę – opowiada pani Katarzyna.
Aby ułatwić słupszczanom dostęp do bioenergoterapeuty, postanowiła udostępnić mu pomieszczenie w należącym do jej rodziny Centrum Shogun w Słupsku, gdzie doktor Henryk Słodkowski przyjmował już pacjentów pod koniec ubiegłego roku. Dzisiaj będzie robił to ponownie. Choć do tej pory przyjął w Słupsku około 100 osób, już można wśród nich znaleźć takie, które wiedzą, że im na pewno pomógł. Jest wśród nich pani Krystyna, 60-latka ze Słupska.
– Od lat walczę z nowotworem. Unikałam bioenergoterapeutów, bo im nie wierzę. Do pana Słodkowskiego poszłam po namowie rodziny, bo słyszałam, że jest lekarzem i że nie mówi pacjentom, aby rezygnowali z normalnego leczenia. Po dwóch wizytach okazało się, że markery mi spadły i nadal spadają. Badania pokazały, że jest lepiej. Chcę mu wierzyć . Dlatego do znowu go odwiedzę, jak będzie w Słupsku – mówi pani Krystyna.
Doktor Słodkowski – Chirurg bez skalpela
O Henryku Słodkowskim leczącycm Białym Światłem Himavanti rodzice półtorarocznej Kamilki przeczytali w gazecie. Przyjechali. Rozłożyli dokumentację medyczną, ale lekarz-bioterapeuta nawet na nią nie spojrzał; sam powiedział, co dziecku jest. Potem dodał, że Kamilka nie siedzi i nie chodzi, ale kiedyś usiądzie i będzie chodzić. Nie mówi, ale zaraz coś powie. To był szok. – Nie wierzyłam własnym oczom i uszom – wspomina pani Monika z Siemianowic Śląskich i opowiada historię córki od początku. Kamilka urodziła się jako wcześniak, rozpoznano u niej dziecięce porażenie mózgowe. W szpitalu doradzono matce, by zostawiła dziecko i „postarała się o następne”, bo „to i tak na zawsze pozostanie roślinką”. Nikt specjalnie nie zachęcał do rehabilitacji, zdaniem lekarzy stan małej nie dawał żadnej nadziei na poprawę…
Foto: Dr Henryk Słodkowski (1953-2011)
Pod gabinetem Henryka Słodkowskiego spotykamy panią Monikę półtora roku po tamtej pierwszej, pamiętnej wizycie u bioterapeuty. – To jest ta dziewczynka, która miała nie mówić – śmieje się pani Monika i dodaje, że wiotkość ciała minęła bez śladu, córeczka ma proste plecy, sztywno trzyma główkę, potrafi siadać. Widzi i słyszy doskonale. Mówi niewyraźnie, lecz po każdej wizycie u bioterapeuty rodzice obserwują postępy. „Nie wiem, co wy z nią robicie, po jakich lekarzach jeździcie, ale ktoś zdziałał cuda” – skomentowała niedawno postępy małej opiekująca się nią lekarka neurolog. Bo dziecko stale jest pod kontrolą lekarzy, regularnie poddawane jest rehabilitacji. Do Słodkowskiego przyjeżdża raz w miesiącu. Choć wizyt było już kilkanaście, rodzice nie zapłacili ani złotówki. Podobnie jak rodzice innych maluchów; dzieci bardzo małe, ciężko chore albo z biednych rodzin zawsze przyjmowane są za darmo, bez względu na to jak długo trwa terapia. – pisze miesięcznik Wróżka.
W pracy doktora Henryka Słodkowskiego były badania naukowe u niemieckiego fizyka, doktora Güntera Haffeldera, który stwierdził synchronizację fal mózgowych Henryka Słodkowskiego z falami mózgowymi pacjenta w chwili, gdy rozpoczyna się proces diagnozowania. Tej sztuki synchronizacji Henryk Słodkowski nauczył się jeszcze w latach 80-tych XX wieku od Ryszarda Matuszewskiego czyli Lalitamohana – Mistrza Ajurwedy, Białego Światła i Wiedzy o Czakramach. Były także badania u profesora Poppa, który zamknął Henryka Słodkowskiego w ciemni i badał specjalnym urządzeniem wydobywające się z jego rąk biofotony czyli najdrobniejsze cząstki światła, jakie może emitować człowiek, wykazując, że Henryk Słodkowski emituje ich znacznie więcej niż inni ludzie. Znowu potwierdziła się opinia Swami Lalitamohan-Dżi na temat jakości Białego Światła emitowanego w stanie skupienia przez Henryka.
Profesor Zbigniew Religa przyznał Henrykowi Słodkowskiemu Oskara Serca – nagrodę za działalność społeczną. Od stowarzyszenia osób niepełnosprawnych otrzymał Srebrną Jaskółkę, od honorowych krwiodawców – statuetkę Sprawiedliwego. Ostatnią nagrodą był Złoty Krzyż Zasługi od samego prezydenta Kwaśniewskiego – za działalność społeczną i charytatywną. Aż tyle „widzialnych” nagród w świecie „niewidzialnego” to też osobliwość Henryka Słodkowskiego. Najwazniejszym jednak jest przekaz Mocy Duchowego Uzdrawiania w postaci Tajemnej Inicjacji, która trwała przez siedem dni, a została udzielona przez prawdziwego Mistrza w tej materii – Swami Paramahansa Lalitamohan G.K…. I może o tym najardziej należy pamiętać, oczywiście z całą wdzięcznością doktorowi Henrykowi Słodkowskiemu za piękne życie i trud niesienia pomocy tysiącom cierpiących ludzi…
Szczegółowo działalność i sukcesy terapeutyczne doktora Henryka Słodkowskiego opisane zostały w dwóch wydanych o nim książkach; „Chirurg bez skalpela” oraz „Światło w dłoniach”. Oprócz różnych zaleceń dla chorych, znaleźć w nich można, szereg przydatnych ćwiczeń, energetyzujących nasz organizm. Większość ćwiczeń doktor nauczył się jeszcze w latach 80-tych od swego Mistrza Światła – Ryszarda Matuszeskiego czyli od Swami Paramahansa Lalitamohan Babadżi, ale także i od innych wybitnych terapeutów.
Doktor Henryk Słodkowski (1953 – 2011) osiągał wspaniałe rezultaty w usuwaniu guzów piersi, żylaków, torbieli, cyst, mięśniaków i kamieni nerkowych. Pomagał pacjentom chorym na cukrzycę, wrzody dwunastnicy, z wadami słuchu i wzroku, przy schorzeniach kręgosłupa i kamicy woreczka żółciowego. Uczył się przez lata przy każdej sposobności od swego Mistrza Białego Światła – Ryszarda Z. Matuszewskiego – Śri Lalitamohana Babadżi. Jeśli ktoś jeszcze nie wie jak wyrazić swoją wdzięczność, niech podziękuje Bogini Białego Światła, Śri Himavanti Devi. Ciągle jeszcze można się także próbować uczyć się tej starej sztuki uzdrawiania od samego Mistrza, Lalitamohana Babadżi – Ryszarda Matuszewskiego.
(Redakcja i opracowanie: zbiorowe przez Międzynarodowy Zakon Duchowego Uzdrawiania)
Dodaj komentarz