Wodolecznictwo a Terapia Moczem (50)

Zajmując się kulturą duchową Wschodu, a w szczególności jogą, sufi, ezoterycznym chrześcijaństwem, także ajurwedą – naturalną indyjską medycyną, z mieszanymi uczuciami śledzę wszelkie brednie jakie zdarza się publikować na temat, jogicznej rzekomo, terapii moczem. Jako jogin i nauczyciel jogi, muszę rzec, że z jogą nic wspomniana urynoterapia wspólnego na pewno nie ma.

Woda Pana Śiwy (Śhiva) to wcale nie szczochy, jak pragną rzekomi „terapeuci” od uryny, a jedynie najzwyklejsza woda źródlana poświęcona i pobłogosławiona w czasie uroczystego nabożeństwa zwanego abhiśekapudźą. Jest to starożytny wedyjski ryt polewania czystą wodą lińgamu – kamiennego słupa, będącego znakiem stwórczej mocy i potęgi natury zwanej też Śakti. Żywa Woda poświęcona rytuałem, w którym m. in. odmawiane lub śpiewane są służące temu modlitwy (mantramy), zwana jest Śiwambu lub Śiwambudhara. Oto i strumień Wody Śiwy spływający z lińgamu spożywany jest jako nektar Amaroli – boski nektar duchowy. Kojarzenie lińgamu z fallusem także jest fatalnym błędem, który od kilku stuleci propagują „uczeni” jezuici nie mający o symbolice śiwaizmu nawet zielonego pojęcia. Fallus vel penis to w sanskrycie naraka. Niezbyt podobnie do terminu lińgam, mającego jedynie mistyczne i duchowe znaczenie w jogicznej, śiwaickiej ezoteryce.

Terapia czystą wodą źródlaną, wodolecznictwo, jest podstawową terapią naturalną ajurwedy, indyjskiej medycyny naturalnej. Owo wodolecznictwo w żadnych autorytatywnych indyjskich traktatach nie jest rozumiane jako szczochoterapia. Jogiczna medycyna, znana też pod oryginalną swoją nazwą jako Bhaiszadźja Joga, wywodzi się z nauk Pana Śiwy i nigdzie nie poleca picia ani własnego, ani cudzego moczu. Jeśli niektórym ludziom pomieszało się w głowach i pletą w swej niewiedzy brednie, to pozostaje mi życzyć im smacznego. Tych jednak, którzy nie mają pojęcia o temacie, trzeba ostrzec w co się pchają, a jeśli dalej mocz zechcą konsumować, to i mają prawo zagwarantowane wolną wolą. Będą przynajmniej świadomi co robią. Wszak ludzie uwielbiają robić wszelkiego rodzaju głupoty, a im większą dana głupota jest, tym nawet więcej znajduje wielbicieli i wyznawców. Dyscyplina uczniostwa mistycznej ścieżki jogi znajdowała raczej nielicznych zwolenników. Kiedy uczyłem osiągania ekstazy z pomocą dźwięku AH, przychodziło 50-70 osób, kiedy uczyłem tej ekstazy z dźwiękiem ALLAH, gdzie AH jest jedynie końcówką drogi pobożności i duchowej dyscypliny, przychodziło 5-7 osób. Kiedy wskazuje się drogę do nikąd lub do zguby – przychodzą tłumy, gdy pokazuje się Drogę do Boga, trudno znaleźć ucznia – mawiał Pan Śiwa.

W śiwaickich rytuałach obmywania lińgamu używa się czasami wody zmieszanej z krowim mlekiem, a także wody zmieszanej z miodem. Jeśli komuś złocisty płyn Madhuparka (woda miodowa) skojarzył się z moczem, to zaiste fatalna to pomyłka. Ajurweda i joga pełne są pochwały wszelkich zalet spożywania czystej, zdrowej wody z naturalnych źródeł. Szczyny w żadnym wypadku nie są też napojem Soma, jak imputują pseudojogowi moczoterapeuci. Według starożytnych receptur joginów, śiwaitów, Soma – napój aniołów (dewów, bogów), to woda z miodem, dzięki któremu zawdzięcza swój złocisty blask i świetny zdrowotny wpływ. Zapewne rodzimi pszczelarze najlepiej wiedzą też o czym piszę. Ajurweda poleca także czystą źródlaną Wodę Życia (z miodem), aby odtruć organizm z nadmiaru toksycznej substancji zwanej moczem, której ilość w organizmie wzrasta w chwilach strachu, szczególnie gdy zagrożone jest życie. Teoretycznie wiedzą o tym wszyscy wegetarianie, że mocznik zawarty w mięsach jest dla zdrowia ciała i psychiki najgroźniejszą i najstraszniejszą trucizną. W naukach Manu (Noego) istnieje nawet zwyczaj wygotowywania mięs dozwolonych spożyciu do białości. Gotuje się więc według receptury mięsiwo przez nawet i dwie doby, wylewa cały toksyczny odwar, płucze jeszcze i dopiero gotuje czy smaży celem spożycia. Wszelkie resztki krwi i mocznika musiały być bezwzględnie usunięte!

Istnieje tylko jeden sposób używania uryny według receptury ajurwedy i całej tradycyjnej nauki ludowych medyków. Zawsze jest to uryna krowia ze świętych w Indii, jak pewnie wiadomo, krów! O ile nie ma innego środka (a więc wyjątkowo) dopuszcza się użycie krowiej szczyny do odkażania ran, tylko do zewnętrznej dezynfekcji! To tyle oddając honor szczynom krowim, czasem dozwalanym tak do użytku. I nie może to być każda krowa jak leci, a jedynie krowa święta, a więc chociaż raz uroczyście poświęcona aniołom (dewom czy jak wolą jezuiccy „uczeni”, bogom).

Istnieje zaś inny aspekt używania ludzkiej uryny opisywany w ciemnych tantrach hinduskich. Jest to aspekt duchowo-religijny, jeśli wolno w ogóle w tym wypadku użyć tych słów. Pewne ciemne i złe istoty zwane rakszasami, co na polski przekłada się terminem demony, użytkują i polecają spożywanie moczu dwa razy dziennie, celem zjednoczenia się (komunii) ze źródłem swej demonicznej potęgi. Inna klasa ciemnych i złych istot, piśaća, które na polski dobrze przekłada się terminem czorty, diabły – używa ludzkiego i własnego moczu jako zwyczajnego, codziennego napoju do wszystkiego, ot rodzaj piwka. Gratuluję jakiemuś demonowi pomysłu wprowadzenia ludzi zainteresowanych jogą i zdrowiem w akt rytualnego spożycia demonicznej komunii. Według nauk Pana Śiwy, Mistrza Joginów i Mistyków, każdy kto spożywa własny mocz odrodzi się w najniższych i najciemniejszych sferach (lokach) egzystencji, z których nie ma już powrotu do krain światła ani możliwości odrodzenia się w świecie ludzkich istot. Gratuluję wyboru „duchowej” drogi życia wszystkim szczochofanom! Nie ma chyba lepszego pomysłu, choć wygląda niewinnie i zdrowo, na zniszczenie własnej jaźni (atmana, duszy). Pan Śiwa gorąco przestrzega przed popadnięciem w takie zgubne nauki i praktyki wszystkich adeptów jogi i treningu mistyki czy ezoteryki. Pan Śiwa pouczył Parwati, iż osoby (dusze), które tak zatraciły własną jaźń (atmana) w komunii ( zjednoczeniu) z demonami ( rakszasami i im podobnymi: wetalami, kuhu etc.) zostaną całkowicie zniszczone w Pralaji, czyli u końca cyklu czasu naszego Dnia Brahmy.

Niestety, to uwaga dla zafascynowanych kulturą Wschodu, nie wszystko co wschodnie to zaraz boskie, niebiańskie i duchowe. Diabelstwo też się może przytrafić. Wodolecznictwo to zupełnie inna „parafia” niż szczyno-pilstwo. Parafia taka dla jaźni (atmana, duszy) ma niewyobrażalnie wielkie znaczenie. Aż dziw bierze na brak zdrowego rozsądku. Wegetarianie w większości dobrze wiedzą, iż nadmiar moczu (mocznika, kwasu moczowego) w mięsie zabitych zwierząt powoduje, iż ulegamy narkotycznemu otumanieniu i uzależnieniu. Najlepszy narkotyk jednak własny, prosto z pęcherza. A narkotyki, włącznie z alkoholem są zasadniczo zakazane zarówno w jodze jak i w metodach ajurwedy. Aż dziw, że spotyka się jaroszy pono, co to mięsa nie jedzą, aby się moczem z mięsa nie narkotyzować, ale z własnego pęcherza sobie narkotyku pociągną sporą dawkę. Lepszy pewnie czysty i z własnej produkcji. Narkotyczne, silnie uzależniające właściwości moczu znane są i opisywane w naukach indyjskiej medycyny. Picie czystej źródlanej wody oraz jarskie odżywianie działają leczniczo, a jakże często uryniarze zalecają je dla osiągnięcia skuteczności swej pseudoterapii.

Zainteresowanym jogą przypomnę w szczególności, iż w regułach zdrowia dla praktykujących samnjasinów (osób które poświęciły się praktykowaniu jogi) istnieje nawet zakaz wąchania własnych ekstrementów, zarówno moczu jak i kału. W niektórych szkołach jogi zabrania się także dotykania ekstrementów, co wymaga opanowania specjalnego sposobu obmywania odbytnicy czy narządów płciowych. Kto wtedy dotknie ekstrementów lub ich powącha pozostaje nieczysty przez jeden dzień i winien spędzić cały dzień na oczyszczających medytacjach, recytacjach i postach. Kto by skosztował ekstrementów, pozostaje nieczysty przez siedem dni, także każdy kto go dotknie. Oto i o co chodzi istotom demonicznym, szczególnie tym z Ósmej Sfery (Asztaloka) zwanej potocznie i swojsko piekłem. Stan permanentnej nieczystości uniemożliwi adeptowi jogi osiągnięcie światła niebios (dewów), a co za tym idzie oświecenia duchowego. Grunt to dbać o własne interesy. Zdrowie to ponętne hasło. Przyciągnie wiele istot do piekieł.

Woda Śiwy (z rytu obmycia lińgamu) jest tą wodą, dzięki której, według pierwotnych nauk Pana Śiwy przekazy-wanych w jodze, może człowiek wyleczyć się ze wszystkich chorób. Po miesiącu stosowania, ciało zostaje oczyszczone od wewnątrz. Po dwóch miesiącach – wszystkie zmysły ulegają wyostrzeniu. Po trzech miesiącach używania Wody Śiwy ustępują wszelkie choroby i znikają cierpienia. Po upływie pięciu miesięcy odzyskuje się pełne zdrowie. Warto dodać, iż Wodę Pana Śiwy należy pić małymi łykami dokładnie mieszając ją w ustach ze śliną, nigdy duszkiem, gdyż ten sposób picia płynów jest w ogóle szkodliwy dla zdrowia. Oprócz wody czystej, źródlanej oraz wody miodowej (soma) czy mlecznej, używa się wody różanej. Płatki dzikiej róży maceruje się (naciąga na zimno) przez półtorej lub więcej doby, następnie „magnetyzuje” w rytuale i spożywa jako antidotum przeciw chorobom serca i duszy. Przeciw otyłości należy pić wodę przed spożyciem posiłku. Szczupli powinni pić dopiero po zjedzeniu swego pokarmu. Post na wodzie jest najlepszą kuracją leczniczą prawie na wszystkie choroby. Pije się od 1/2 litra do 2, a nawet 3 litrów wody mineralnej dziennie, najlepiej prosto ze źródła. Już po kilku dniach wystarczy niewielka zwykle ilość wody dziennie dla podtrzymania procesu uzdrowienia jaki zostaje wyzwolony. Płukanie nosa z pomocą wody oraz lewatywy to typowe zabiegi lecznicze w każdym praktycznie systemie jogi. Idealna jest Śiwambu – Woda Życia Pana Śiwy, woda użyta w religijnym ceremoniale. Pan Śiwa przestrzegał heretyckie demony przed wypaczaniem tej idei. Nic jednak nie powstrzyma bezrozumnego. Soma, woda z miodem czy jak kto woli woda miodowa uważana jest przez ajurwedę i jogę nie tylko za niebiański napój aniołów (bogów, dewów), ale też za lek najskuteczniej przywracający harmonię w organizmie, odtruwający i regulujący wszystkie dośa, systemy ciała. Soma służy też duchowemu wzrostowi, przybliżeniu Niebios na ziemi. Leczenie wodą to zaiste podstawa ajurwedy.

Jeden z moich indyjskich nauczycieli jogi wspominał o tym, iż niektórzy hinduscy bramini, ludzi którzy przychodzą do nich bez należytej (tradycyjnie) czci i bez czci dla Pana Śiwy, specjalnie wpędzają na manowce Marana Tantr, czyli praktycznie w ślepe zaułki wiodące do duchowej śmierci. Spożywanie ekstrementów od zawsze było zaliczane przez jogę do Marana Tantr, czarnomagicznych praktyk wiodących w efekcie do duchowej śmierci, do zniszczenia własnej duszy (atmana, jaźni). Niektórzy hinduscy nauczyciele zwyczajnie nie lubią białych i stąd ich działanie, bynajmniej z jogą mające niewiele wspólnego. Adept jogi, mistycznej drogi duchowej ma trzymać się od tego rodzaju praktyk z daleka, jeśli pragnie szczerze duchowej realizacji.

Życzę lokalnym smakoszom rakszasowego napitku, aby swoją urynoterapię trzymali z dala od pojęcia takiego jak JOGA, a także aby nowicjuszy raczyli uprzejmie uprzedzić jaka to „terapia” z tej urynoterapii w istocie jest – czarnomagiczna komunia z ciemnymi siłami, które niewątpliwie dokonają terapii: wyleczą raz na zawsze z człowieczeństwa i możliwości ludzkich narodzin. Ale to już jest subtelniejsza kwestia i nie widać jej na pierwszy rzut oka. Gdyby ktoś ze smakoszy był jednak zaiteresowany urokami autentycznej terapii prawdziwą Wodą Śiwy, to zapraszam do korespondencji. Służę też od czasu do czasu egzorcyzmem uwalniającym od usidlenia przez demoniczne siły ciemności. Moce książąt ciemności świata rakszasów lub Ósmej Sfery (piśaća), takich jak Rawana, Waszta czy Asztar znacznie trudniej jest usunąć, niż w przypadku demonów żydowsko-chrześcijańskich i astralnych zmarłych dusz, niemniej nie jest to niemożliwe.

Gwoli zaspokojenia prawdy, trzeba wspomnieć o wspólnocie szalonych mędrców zwanych kapalika, którym zdarzało się czasem używać okazjonalnie ekstrementów dla doraźnej duchowej edukacji. Przykładowo, kiedy uczeń chciał uzyskać nauki u nauczyciela tej tradycji duchowej, mógł mu się trafić jednorazowo takowy test wiary i poświęcenia. Nauczyciel kazał się nowicjuszowi wysikać, a następnie, uroczyście i bez oznak obrzydzenia wypić swój mocz. Nowicjusz albo rezygnował od razu, albo próbował wykazać się determinacją wobec wybranego guru. Wtedy okazywało się w jakiś cudowny sposób, że w naczyniu zamiast moczu jest jakiś pachnący cudownie eliksir. Cóż, jednak aby robić takie testy potencjalnym uczniom, trzeba samemu być wielkim cudotwórcą (Mahaasiddhą) takim, co to własne siki potrafi zamienić w złoto albo w eliksir młodości. A kto nie potrafi, ten nie ma prawa tak testować kandydatów na uczniów, a nawet w ogóle przyjmować uczniów we właściwym tego słowa znaczeniu. Zrozpaczeni oszuści duchowi, nie mogąc robić wielkich cudów, usiłują przekonywać, że sam akt wypicia szczyny i poświęcenia się w ten sposób dla (wątpliwej jakości) mistrzunia posiada jakiś zbawczy i leczniczy w swej naturze motyw. Spiesznie dodają jednak jarskie odżywianie i popijanie czystej wody, aby ich wątpliwej jakości „kuracja” miała szansę zadziałać. Jarstwo samo w sobie, wzbogacone leczniczymi wodami, jest terapią leczącą większość chorób i dolegliwości ludzkiej egzystencji.

Według nauk jogi, razem z moczem wydalane są szkodliwe substancje astralne, przez ezoterykę zwane imperylem (trucizną Halahala). Ta astralna, demoniczna trucizna posiada moc uśmiercenia ludzkiej duszy. Kto wchłania mocz spowrotem w siebie, tego imperyl powoli zatruwa i zabija duchowo, aż ulegnie wiecznemu zatraceniu w Pralaji nocy Brahmy. Z czasem psychika otwiera się dla przestrzeni Ósmej Sfery, co jest charakterystyczne także i dla innych zabójczych dla życia duchowego substancji takich jak alkohol, opium czy marihuana. Według nauk Pana Śiwy, pierwszego Mistrza jogi, konsumenci własnych fekaliów, w tym uryny, będą w `nagrodę’ nurzać się w piekielnej rzece Waitarani, którą płyną wszelakie nieczystości uniemożliwiające zatraconej duszy opuszczenie świata piekielnego (Narakaloki) ani nawet na chwilę. Warto może wiedzieć o tych „niewinnych” skutkach ubocznych, o których zagorzali smakosze szczylu, może wcale usłyszeć nie chcą, podobnie jak alkoholicy czy nikotyniarze o zgubnych skutkach ich nałogów. Sataniści, mniemam, będą także ukontentowani nową, „zdrową” możliwością sprawowania życzonego kultu, jeśli o nim jeszcze nie wiedzieli, a pragną zanurzyć się na wieki wieków w płynącym szambo demonicy, rzeki Waitarani.

Imię Śiwa tłumaczone na polski dosłownie oznacza przychylność, życzliwość, dobroć, a także łaskę Bożą. Czohan Śiwa to Pan Łaski, Pan Życzliwy. Lińgam jest zasadniczo jedynym symbolem Pana Śiwy czczonym w świątyniach, gdyż śiwaizm, a za nim cała joga nie używa antropomorficznych podobizn Śiwy na ołtarzach świątyń.

Lińgam (słup) jest znakiem trzech Bożych Potęg: rozpuszczania, skrywania oraz przepływu. Pierwsza uczy, iż moc lińgamu rozpuszcza lub lepiej niszczy wszelkie grzechy, błędy i ich przyczyny tworzące karmiczne więzienie duszy. Śiwa jest wtedy niebiańskim lekarzem Rudradewą, znawcą leków i duszą dzikiej przyrody. Według ajurwedy kontakt z przyrodą to pierwsza siła lecznicza z jaką należy obcować, a przyroda żyje dzięki wodzie i słońcu.

Druga potęga wskazuje na wszelkie misteria i ukryte tajemnice, czyniąc z Pana Śiwy strażnika wszelkiej wiedzy mistycznej i ezoterycznej. Pan Śiwa jest patronem wszystkich mistyków i ezoteryków duchowych tradycji Wschodu. Aśrama Czohan Śiwa symbolizowana przez świętą górę Kailasa w Tybecie jest praźródłem wielkiej rzeki zwanej Indusem (Sindh), od której India wzięła swoją nazwę. Stąd cała kultura indyjska zwana jest kulturą duchową. Dotrzymywanie tajemnicy duchowej praktyki i strzeżenie skarbów tajemnicy duchowości to podstawowa praca każdego adepta jogi. Właśnie z tej ezoterycznej pracy strzeżenia tajemnicy przekazu, zachowywania własnych praktyk jedynie dla siebie, adepci jogi zwani są Naatha – Strażnikami Wewnętrznego Życia.

Trzecia potęga otwiera moc duchowego przekazu, nauczania i błogosławieństwa, czyniąc z symbolu lińgamu źródło charyzmatycznej mocy i źródło Mistycznej Wody Życia, która ożywia serca i dusze, aby powróciły na niebiosa, do Empireum swego Boga i Stwórcy. Anugraha to przekaz Łaski Bożej z samego niebiańskiego źródła, dikszan zaś to duchowe wtajemniczenie czy inicjacja, jako najbardziej esencjonalny przekaz czy błogosławieństwo linii przekazu. I to by już było na dzisiaj tyle.

Życzę wszystkiego dobrego, także światła łaski Pana Śiwy Mahadewy, aby nie błądzić więcej po bezdrożach pseudojogicznych mistyfikacji rodem ze Wschodu. Hum!

Om Śiwaaja Namah Dźai Siddhi Hum!

Wiele Błogosławieństw na Drodze Przebudzenia i Urzeczywistnienia!

Om Namaśśiwaja! Hum!

Aćarjaćarja Swami Lalita-Mohan G.K.

(Niniejsza publikacja zawiera jedynie fragmenty oryginalnej lekcji ezoteryczno-hermetycznej Hridaya. Całość materiału tej lekcji dostępna jest w wydaniu broszurowym lub książkowym, dostępnym na warsztatach i treningach tantrycznej jogi dla adeptów/adeptek i sympatyków Bractwa Zakonnego Himawanti oraz Kaśmiri Śaiwa – śiwaizmu kaszmirskiego.) 

CZWARTA MANDALA HRIDAYA SUTRAM (HR 49-64)

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *