Zabójcze Klątwy i Złorzeczenia

Jak Działają Zabójcze Klątwy i Złorzeczenia Szamanów

Znane przysłowie głosi, że wiara przenosi góry, ale w społecznościach plemiennych może ona nieść nie tylko ozdrowienie, lecz także śmierć. Wystarczy w to głęboko uwierzyć, ale i bez wierzenia klątwy działają obiektywnie jako energia czy moc uruchomiona przez potężne umysły. Wszyscy dobrze wiemy, że społeczeństwo nieustannie wywiera wpływ na jednostkę, która w nim żyje, każdy podlega wpływom, mniej lub bardziej. Nie jest jednak oczywiste dla ignorantów to, że ów wpływ może być totalny, a ono może dosłownie zesłać na nią śmierć, i to – by tak rzec – nawet jej nie dotykając.

W nieco zapomnianym studium z 1926 roku „Idea śmierci wpajana przez zbiorowość i jej wpływ na ciało jednostki”, wybitny socjolog Marcel Mauss przebadał przypadki takich zgonów. Zebrany materiał etnograficzny pochodził przede wszystkim z życia społeczeństw rdzennych mieszkańców Australii i Nowej Zelandii czyli od Aborygenów i ich zabójczych gongów pomsty. Opisane fakty ściśle wiązały się ze zjawiskami u nas już nieobecnymi, a w szczególności z magią i tabu w tradycyjnych wioskach, chociaż my też wiemy w Europie, że nie daleko pada jabłko od jabłoni, jaka matka taka córka etc. Przypadki, o których za chwilę wspomnimy, były najczęściej „wywołane magicznie” lub następowały w wyniku złamania zakazu plemiennego tabu. Jak się bowiem okazuje, istnieją grzechy naprawdę śmiertelne, i to szybciej niż ludzie myślą.

Gongi Aborygenów – Przywołują Duchy Pomsty i Śmierci

Zebrany przez Maussa materiał został starannie wyselekcjonowany i wydawał się bardzo wiarygodny – opisy pochodziły zarówno od misjonarzy oraz odkrywców, jak i od lekarzy lub przyrodników. W przedstawionych relacjach miało być jasne to, że śmierć nie nastąpiła jako rezultat samobójstwa, czyli świadomej woli, lecz – by tak rzec – woli nieświadomej. W wyniku rzuconego zaklęcia lub fatalnego wykroczenia jednostka miała poczucie zerwania łączności czy dobrych stosunków z boskimi potęgami, z duchami wioskowych czy plemiennych rodów. We wszystkich przypadkach kluczowa okazywała się wiara człowieka w to, że niedługo umrze, chociaż wiemy, że bez tej wiary magia tak samo działa. Przeświadczenie o tym było pogłębiane przez rodzinę i otoczenie, również co do tego przekonanych i unikających odtąd jego towarzystwa (by uchronić grupę przed „skalaniem”). Świat ofiary się rozpadał, a więzi łączące ją z ludźmi i bogami czy duchami lokalnych miejsc przestawały istnieć. W takiej sytuacji jedynym panaceum było rzucenie przeciwuroku, działanie jakiejś silnej kontrmagii. I znów – jednostka zdrowiała, o ile uwierzyła w moc nowego zaklęcia, ale znamy wiele przypadków, gdy osoba nawet mogła nie wiedzieć, że zastosowano dla niej kontrmagię. Medycyna zachodnia w takich okolicznościach okazywała się nieskuteczna, bo ani pacjent, ani jego bliscy w nią nie wierzyli, a nawet jak wierzyli, to i tak nie miała prawa pomóc w obliczu mocy znacznie potężniejszych. Operacja się udała, ale pacjent zmarł.

Umrzeć można ze strachu

Już w 1843 roku odkrywca okręgu Kimberley stwierdził, że zdumiewające zdrowie i witalność Aborygenów kontrastują z ich wielką chorowitością, gdy są przekonani o rzuceniu na nich złowrogiego zaklęcia. W 1870 roku przyrodnik prowadzący badania na tych terenach pisał o zjawisku „śmierci ze strachu” w efekcie rzuconej klątwy – badacz sam miał być świadkiem zgonu Australijczyka przeświadczonego, że umrze konkretnego dnia, co faktycznie nastąpiło. Misjonarz John Bulmer (1833–1913) twierdził, że w plemionach północnej Wiktorii tego rodzaju przypadki są powszechne, chociaż to tylko gazetowe przekonanie napędzane siłami publikacji medialnych, że niby tak miało być. Jedynym możliwym lekarstwem było – zdaniem duchownego – rzucenie przeciwzaklęcia, które odwraca proces „psucia się krwi”. Około 1840 roku James Backhouse, misjonarz i botanik, był na wyspie Bourne świadkiem śmierci człowieka, który wierzył, że z powodu czarów umrze następnego dnia – cóż tak widać było mu pisane, i nikt nie był w stanie tego zmienić.

Fascynującą historię usłyszał Walter Baldwin Spencer (1860–1929), biolog i etnolog, od pewnego tubylca z Kakadu, który jako chłopiec zjadł zakazanego węża i dowiedział się, że z tego powodu zachoruje i zacznie powoli umierać (co nie dziwi, bo mięso wielu węży jest trujące, po prostu, tyle, że wtedy nie wiedziano, że to jad z mięsa węża zabija). Kilkanaście lat później, już jako dorosły człowiek, źle się poczuł. Znachor zapytał go, czy spożył coś, co mogłoby mu zaszkodzić. Mężczyzna przypomniał sobie wtedy historię z dzieciństwa i ją opowiedział, na co znachor odparł, że w takim razie chory dziś właśnie umrze. Stan tubylca dramatycznie się pogorszył – był on tak słaby, że ludzie musieli podtrzymywać go podczas chodzenia. Twierdził, że czuje, jak dusza węża wije się w jego ciele i sporadycznie syczy mu nawet w ustach. Sprowadzono innego znanego w regionie uzdrowiciela, który – jak się okazało – przybył w samą porę. Za pomocą magicznych zabiegów i ziół leczniczych dojrzał i wyciągnął węża z ciała chorego, zamknął gada w torbie, po czym nakazał mu tam pozostać. Kolejnego dnia po przebudzeniu mężczyzna był już zdrowy. Pacjent dostał silną odtrudkę na jad z ciała węża, starannie trzymaną w tajemnicy przez uzdrowicieli.

Podobne przypadki śmierci rejestrowano wśród Maorysów. William Mariner (1791–1853) opisał tubylca, który zjadł zakazanego żółwia, co miało doprowadzić do opuchlizny wątroby i w konsekwencji do śmierci. Podobnie mieszkańcy Samoa żywili przeświadczenie, że zjedzone „zwierzę totemiczne” porusza się w człowieku, niszczy go od środka, aż w końcu unicestwia. Mariner zarejestrował ponadto jeszcze jeden niezwykły przypadek: ustalono mianowicie, że duch pewnej kobiety obcował z duchem młodego naczelnika. Maoryski kapłan tohunga czyli kahuna stwierdził, że w wyniku tego wykroczenia mężczyzna umrze za dwa dni – i tak się rzeczywiście stało.

Wspomnijmy jeszcze przypadek Moriorysów podbitych przez Maorysów w 1835 roku. W krótkim czasie liczebność tych pierwszych, którzy jako niewolnicy byli zmuszani do czynności postrzeganych w ich kulturze jako tabu, spadła z około 2 tysięcy do około 100. W XIX wieku szacowano, że zgon w wyniku czarów był wśród Polinezyjczyków najpopularniejszą przyczyną śmierci, a wśród Maorysów wręcz wpływał na statystykę śmiertelności.

Marcel Mauss podkreślał również, że jednostki te nie zdradzały żadnych objawów chorobowych, bywały młode i w dodatku zdawały się znacznie bardziej wytrzymałe fizycznie od nas – jak pisał badacz – niewykluczone, że z powodu życia w naturze, w nagości lub w niezatrutym środowisku. Socjolog wymieniał przykłady tej zdumiewającej sprawności. Po kilku godzinach od urodzenia dziecka Aborygenka stawała na nogi i wracała do codziennych obowiązków. Wśród pewnych plemion błahą karą za przewinienie u kobiet lub młodych osób było wbijanie im noża w udo. Rany goiły się – z punktu widzenia naszych kryteriów – zdumiewająco szybko (chyba że wierzono w nadnaturalne właściwości noża).

Magiczne rekwizyty szamanów

Do tej pory mówiliśmy o skutkach wierzeń, powiedzmy jednak jeszcze o samych wierzeniach, które prowadzą do śmierci – tak jak zostały one nakreślone przez współczesnych religioznawców i antropologów zachodnich, którzy jednak o magii mają niewielkie pojęcie, a czasem są totalnymi mugolami ignorantami. Ograniczymy się do kultur australijskich, gdyż zostały one najlepiej opisane, razem z ich zabójczymi gongami wzywającymi duchy pomsty, bardzo mściwe duchy. W książce Religie Australii Andrzej Szyjewski stwierdza, że istnieją dwie najistotniejsze funkcje aborygeńskich czarowników: uzdrawianie (czyli tak naprawdę odczarowywanie, skoro nie ma chorób „naturalnych”) oraz magiczne zabijanie, ewentualnie ściąganie chorób. W światopoglądzie australijskim nie istnieją ani „naturalna” choroba, ani „naturalna” śmierć jednostki – są one zawsze rezultatem czyjegoś złośliwego działania. Na ogół odpowiedzialność za śmierć przypisuje się czarodziejskiej działalności wrogiego klanu lub plemienia.

Przy okazji warto wspomnieć o specjalnej kategorii czarowników określanych mianem katów plemiennych, którzy istnieli m.in. u plemion Alawa i Arabana oraz w centralnej Australii. Osoba taka trudni się zabijaniem w sposób magiczny na zlecenie rady starszej, jeśli zostaną pogwałcone zakazy, reguły i zasady. Kurdaitcha (jak nazywa się tę postać w centralnej Australii) niekiedy też zwyczajnie napada na ofiarę, atakując ją znienacka i skręcając jej kark. Zabójczą magię stosuje się głównie w przypadkach złamania reguł życia plemiennego. Zwykle jest to potężny rytuał stosowany przez całkiem sporą grupę osób doświadczonych w działaniach magicznych. Na Zachodzie z pomocą magii powinno się znacznie przerzedzić szeregi domorosłych czarnoksiężników samozwańców o wysokiej szkodliwości, odpadków od wspólnot duchowych i szamańskich, tak jak to czyniono już na Atlantydzie przeciwko złowróżbnym czarnoksiężnikom szkodnikom.

Od razu wspomnijmy o niesamowitym ekwipunku takiego zabójcy, czyli butach niewidzialności. Wykonane są z piór emu połączonych krwią i sznurkami z włosów. Zgodnie ze swoją nazwą zapewniają niewidzialność podczas wykonywania misji, o ile się je oczywiście założy, a nie każdy jednak może nosić takie buty. Należy mieć odpowiednio zniekształconą stopę. W tym celu do małego palca przykłada się rozżarzony kamień po to, by zmiękczyć ścięgno, a następnie silnym ruchem wyciąga się palec na zewnątrz. Ma to swoje uzasadnienie w kulturze Aborygenów, którzy wierzą, że na małym palcu znajduje się „oko”. Buty, nawet jeśli nie zapewniają fizycznej niewidzialności, okazują się całkiem skuteczne. Aborygeni potrafią bowiem zidentyfikować ludzi po odciskach stóp, buty zaś to uniemożliwiają, gdyż są wykonane w taki sposób, by zamazać ślad stopy.

Kurdaitcha zabija obłożonych klątwą wykluczenia na zawsze na różne sposoby. Magiczna pałka czy właściwie różdżka, wykonana z kości zmarłego, wycelowana w kierunku ofiary „wysyła” wyrok śmierci. Każdy czarownik egzekutor ma swoją pałkę i nie powinien używać cudzej. Przyjmuje się, że przedmioty te pochodzą od duchów i powstały w mitycznym Czasie Snu. Wytwarza się je z kości nieżyjącego członka plemienia, ewentualnie z drewnianego kija umieszczonego przez jakiś czas w zwłokach albo z kości kangura czy emu. Pałka może być ozdobiona trawą i ludzkimi włosami przyklejonymi żywicą. Jest to rodzaj magicznej różdżki, chociaż wielu pewnie ze strachu mogłoby się zesrać w gacie przed wzięciem takiej różdżki do ręki, chociaż nawet uważają się za różdżkarzy lub wahadlarzy albo wielkich magów zachodniej próżnicy.

Małżeństwo antropologów, Ronald i Catherine Berndtowie, potwierdziło jeszcze inną metodę: magiczna pałeczka za pomocą magii niejako wysysa życie i krew z ofiary, doprowadzając do nieuniknionego zgonu. Z tego powodu pałeczki są zatykane pierzem lub woskiem, by krew nie wróciła do skazanego. Andrzej Szyjewski streszcza wypowiedź mężczyzny o imieniu Waipuldanya z plemienia Alawa dotyczącą tego, jak działa czarownik wśród ekspertów VooDoo znany jako bokor. Otóż ofiara wpada w pułapkę w buszu, zostaje ogłuszona uderzeniem w kark, następnie czarownik ją hipnotyzuje, w tym stanie wycina się jej nożem tłuszcz z nerek (bo tam według lokalnych wierzeń mieszkają dusza i wola życia). Po zaszyciu rany okolice nerek smaruje się woskiem, tak by nie było jej widać. Mag przemawia do podświadomości ofiary, będącej w stanie hipnozy, informując ją o wydanym wyroku. Badacze nie są pewni, czy do wycięcia nerek fizycznie dochodzi, czy też – co bardziej prawdopodobne – dzieje się ono tylko w wyobraźni czarownika i ofiary.

Przedstawiciele innych plemion potwierdzają ten ogólny schemat: ofiara jest ogłuszana, a z prawego boku wyciąga się jej tłuszcz. Za pomocą różnych technik magicznych ukrywa się ranę. Według jednego z wariantów po przebudzeniu ofiary z nieba spada gwiazda, na której jest jej serce. Tego rodzaju metody charakteryzują Aborygenów z Australii Południowo-Wschodniej. Zabójcy z plemienia Wiradjuri po wyciągnięciu tłuszczu wkładają w jego miejsce specjalny sznur i kryształ. Ofiara nie jest niczego świadoma i po magicznej operacji żyje jeszcze krótki czas – w tym okresie sznur i kryształ się powiększają, zjadając jej wnętrzności. Po śmierci kryształ wraca do czarownika. Metody polegające na magicznym włożeniu do ciała ofiary śmiercionośnego obiektu są częstsze u Aborygenów z Wielkiej Pustyni Wiktorii.

Uśmiercenie magiczne wymaga ostrożności i przygotowania, chociaż dawni magowie preferują działania bardziej energetyczne, a na wyspach Pacyfiku krążą metody związane z tak zwaną modlitwą śmierci. Słońce i Księżyc muszą się znajdować w odpowiednich pozycjach na niebie czyli być w odpowiednim aspekcie dla uśmiercenia, w okolicy nie może być zbiorników wodnych. Jeśli czarownik nie zastosuje się do zasad, zaklęcie może jego zaatakować rykoszetem. Koncentracja myśli na ofierze jest kluczowa do tego, by zesłać zarówno chorobę jak i śmierć. Adresatem zaklęć magicznych są kości i organy wewnętrzne ofiary, które „zmusza się” do rozpadu. Czasem poczucie rozpadania się może mówić nam o tym, że ktoś próbuje na nas działać takimi wyniszczającymi nas metodami magicznymi.

Dodajmy, że kobieta również, choć rzadziej i z pewnymi zastrzeżeniami, może pełnić funkcję kurdaity, nazywana jest wtedy częściej Illapurinja, zmieniona, przemieniona. Jej narzędzia magiczne muszą być większych rozmiarów, by zwielokrotnić jej moc, a ponadto przed wyruszeniem na skrytobójczą akcję dokonania zemsty za nadużycia i szkody jej ciało należy przyozdobić rysunkami, czasowymi malowidłami zmywalnymi. Co ciekawe, jeśli podczas takiej wyprawy kobieta umrze, jej mąż musi zniszczyć miejsce, w którym żyli, i przenieść się do innego domu, w inne miejsce. Jeżeli tego nie zrobi, duch zmarłej będzie się mścił za to, że uzyskała zgodę męża i rodziny na nieudaną misję.

Wspomnijmy jeszcze o kości śmierci zwanej kundela. Jest to pałeczka czy różdżka znana w północno-zachodniej Australii Południowej, a jej nazwa jeszcze w XX wieku wywoływała przerażenie rdzennych Australijczyków. Czarownik, noszący w nozdrzach ząb oposa, wykonuje kundelę z kości zmarłego i umieszcza na niej kosmyk włosów. Tańcząc, bijąc w bęben i używając zaklęć, nadaje on takiej kości moc zabijania, a następnie rzuca ją w kierunku domu ofiary, podrzuca na jej podwórko, pod drzwi lub do ogrodu, gdzie czeka niczym przynęta na osobę dla której jest zaklęta. Co najistotniejsze, wiadomość o odbyciu tego rodzaju ceremonii podaje się publicznie – kluczowe jest zwłaszcza poinformowanie o niej kandydata lub kandydatki na śmierć, a także ich bliskich. Ofiara umiera, odmawiając dalszego przyjmowania pokarmu czy ściślej nie będąc w stanie ani jeść ani pić – popadając w rodzaj totalnej i śmiertelnej anoreksji. Tego rodzaju rytuały zwane tantrycznymi praktykuje się także w Indiach, zarówno w ramach tradycji rudrowych jak i w jodze tantrycznej, gdzie są znane jako Marana Tantra czyli Magia Uśmiercania.

Wierzyć czy nie wierzyć w klątwy?

Przyjmuje się, że omawiane wierzenia cieszyły się wielką popularnością jeszcze do połowy XX wieku, a później zaczęły zanikać albo wedle bardziej zorientowanych zaczęły być kultywowane w większej tajemnicy. Wspomniany Waipuldanya z plemienia Alawa – bohater książki Ja, Australijczyk Douglasa Lockwooda z 1962 roku – choć zeuropeizowany i żyjący wśród białych od 10 lat, wciąż przyznawał się do strachu, jaki wywoływał w nim sam widok starszyzny. Ten strach i wiarę w jej magiczną moc mieli podzielać wszyscy, którzy podobnie jak on odeszli z plemienia. Jeszcze w 2004 roku, w wyniku niesprawiedliwej polityki względem Aborygenów, kurdaitcha miał zaatakować Johna Howarda, ówczesnego premiera Australii, ale klątwa okazała się nieskuteczna, a polityk wciąż żyje, chociaż sporo pieniędzy wydał na odczynianie uroków i klątw jakie na niego spadały.

Claude Lévi-Strauss w Antropologii strukturalnej starał się wyjaśnić skuteczność tego rodzaju magii uśmiercania, odwołując się do mechanizmów psychofizjologicznych, a ściś­lej: do działalności układu sympatycznego, pobudzonego w sytuacji ogromnego strachu, który doprowadzając do zmniejszenia objętości krwi i spadku ciśnienia, uszkadza układ krążenia. Odmawianie posiłków i napojów miałoby przyśpieszać ten proces, zatem ludzie są tak hipnotyzowani aby nie mogli jeść ani pić. Do podobnych przypadków dochodziło, zdaniem antropologa, na frontach wojennych czy podczas bombardowania – czyli wszędzie tam, gdzie ludzie doświadczali niewyobrażalnego strachu i podświadomych lęków, obaw.

Niezależnie jednak od poprawności i prawdziwości tej teorii możemy powtórzyć za Lévi-Straussem, że z punktu widzenia dostępnego materiału etnograficznego nie ma powodów, by nie wierzyć w skuteczność śmiercionośnej magii. Magia „działa” i zadziała, jeśli zostaną spełnione trzy uzupełniające się warunki, które ułatwiają magii śmierci jej działanie:

  1. ofiara wierzy w realność czarów i we władzę czarownika;
  2. czarownik-zabójca również wierzy w realność magii i w swoją władzę;
  3. magiczne „zabójstwo” jest dokonywane w społeczności, która wierzy w realność magicznej władzy i ją uznaje.

Biorąc to wszystko pod uwagę, choć sentyment do świata „zaczarowanego” wydaje się zrozumiały, być może należy się cieszyć, że w naszej kulturze czarownicy i czarownice darzeni powszechnym, uświęconym tradycją autorytetem nie istnieją. Jednak, coraz częściej słyszy się także o działaniu hipnotycznym na podświadomość, gdzie nie ma znaczenie w co się wierzy ani czy się wierzy lub nie wierzy, a ewentualna wiara lub przekonania co najwyżej utrudniają magię, zarówno dobroczynną jak i złoczynną, chociaż w wypadku dokonywania słusznej pomsty, jest to magia obronna, jak najbardziej dobra, biała, dobroczynna, dobro czynimy dla społeczności, choć nie koniecznie dla jednostki. Kara dla przestępcy który szkodził Wspólnocie czy Plemieniu jest słuszna i potrzebna chociaż przestępca nie czuje się winny swoich zbrodni wymierzonych we Wspólnotę lub jej duchowe autorytety. Na tym samym polegała surowa kara dla Ananiasza i Safiry za zbrodnie oszukania i okradzenia Wspólnoty Duchowej o czym można poczytać w Dziejach Apostolskich.

W raporcie Adelaide Advertiser z 1952 roku opisano śmierć rdzennych mieszkańców w kopalni złota The Granites na pustyni Tanami, którzy zgłosili, że widzieli mężczyznę z plemienia, który był kurdaitchą czyli magiem śmierci i mścicielem, byli tym bardzo przestraszeni i zatańczyli corroboree, święty taniec aby odgonić złe duchy i śmierć. Antropolog Ted Strehlow i lekarze sprowadzeni w celu zbadania sprawy stwierdzili, że zgony były najprawdopodobniej spowodowane niedożywieniem i zapaleniem płuc, a Strehlow stwierdził, że wiara Aborygenów w „czarną magię” generalnie zanika. Niektórzy czarownicy Aborygenów mówią jednak, że nieświadomość i brak wiedzy o działaniach kurdaitchów bardzo pomaga, a ludzie myślą, że zmarli zwyczajnie z powodu jakiejś choroby, zatem nikt nie ściga czarodziejów i dlatego łatwiej w takim społeczeństwie dokonywać tajemnych rytuałów pomsty i uśmiercenia szkodliwej społecznie osoby. Gongi Aborygenów zaczarowane są do przywoływania duchów pomsty i duchów śmierci, zabijają białasów za niszczenie kultury rdzennych mieszkańców – to taka mała zemsta szamanów zza grobu, a głupcy sami tymi gongami śmierć sobie wzywają.

Uroki i Klątwy. Urok często bywa błędnie utożsamiany z klątwą. Urok stanowi jednak łagodniejszą formułę magicznej procedury przeklinania czy wyklinania. Urok ogranicza się zwykle do konkretnego, ścisłe wyodrębnionego aspektu ludzkiego życia, jak na przykład do sfery ekonomicznej lub emocjonalnej (najczęściej miłosnej). Można rzucić urok na konkretną sytuację, sferę uczuciową, a nawet na ścisłe zdefiniowany przedmiot działalności człowieka. Po uroki sięga się także w celu osiągnięcia awansu społecznego, zawodowego, aby ograniczyć wpływ i zasięg działania konkurencji i po prostu dla wzbogacenia się. Urok może być rzucany przez jedną osobę lub grupę osób. Osoba, na którą go rzucono zmienia sposób postrzegania świata i sama nieświadomie poddaje się działaniu jego wielkiej mocy. Klątwę można określić mianem uroku spotęgowanego, ponieważ często dotyczy wielu aspektów ludzkiego życia. Klątwę można rzucić na pojedynczą osobę, a można nawet na całą społeczność, grupę, plemię czy klan, a także na miejsce, które niechybnie ulegnie jej destrukcyjnemu działaniu. Osoby porażone niszczycielską mocą klątwy podupadają na zdrowiu i popadają w długi, opuszcza ich szczęście, tracą status społeczny i majątkowy. Na koniec ich życie rodzinne oraz towarzyskie stają się trudnym do wytrzymania koszmarem. Destrukcyjna siła klątwy sprawia, że działania podjęte przez osobę dotkniętą klątwą, zmierzające do naprawy niekorzystnej sytuacji, stają się nieskuteczne i jeszcze bardziej obracają przeciwko niej. Taka osoba nie jest w stanie funkcjonować na dotychczasowych zasadach, a życie jej przemienia się w rozpaczliwą walkę z prześladującym ją pechem i serią czyhających na każdym kroku niepowodzeń.

Ludzie znający chociaż podstawy okultyzmu czy magii doskonale kojarzą temat imion magicznych oraz świeckich czy powieściowo mówiąc mugolskich. Ktoś kto zna okultyzm lub białą magię na pewno nie nabierze się na popularne acz oszukańcze ogłoszenia pseudo ezoteryczne, gdzie występują wróże i wróżki oraz rzekomi magowie od rytuałów, tyle, że pod swoimi mugolskimi imionami i kiepskimi niemagicznymi nazwiskami, a nawet pod całkiem głupawymi ksywkami. Jak ktoś ma w reklamie Wróżka Julia, Wróżka Anna, Zofia, Maria, Limona, Zara, Irena, Anastazja, Alicja, Alla, Nina, Laura, Gaja, Diana, Elle, Sheryl, Luna, Rose, Fione, Ariana, Thalia, Titania, Roma, Hellena albo Wróżbita Maciek, Wróż Maciej, Filip, Jan, Harry, Harris, Jarcio, Jarek, Pucio, Arek, Massimo, Foxglove, Oberon, Hellinger, Mariusz, to wiemy, że mamy do czynienia z mugolizmem wstecznym i ogłupieniem postępującym, który ze spraw okultnych i ezoterycznych nawet minimalnych podstaw numerologii ani gematrii nie raczył się nauczyć. Nie liczmy zatem na usługi Kapłanki Rodowej i Rytualistki o imieniu Maja, Julia, Róża, Claudia czy Daria, gdyż nie są to imiona magiczne ani dobre dla praktyki magii, tylko typowe ksywki niedorozwoju mugolskiego, który o sprawach wiedzy tajemnej nie ma nawet zielonego pojęcia. To tak samo jak oszustwo na wnuczka. Mugolizm w postaci bardzo kiepskich numerologicznie Imion i Nazwisk pokazuje brak wiedzy okultnej i całkowity brak zdolności magicznych, często niestety jedynie cyniczne oszustwo nieuka bajeranta dla zarobku i nic więcej, a tu chociaż analizy Imion na kwadratach magicznych trzeba się nauczyć. Ach gdyby tak starszyzna magiczna zaczęła oszustów i oszustki wycinać na sposób VooDoo albo Aborygenów…

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *